Od wielu miesięcy byłam sama. Czasami odnosiłam wrażenie, że ktoś rzucił na mnie klątwę niewidzialności, bo mężczyźni mnie nie zauważali. Miałam dosyć samotnych wieczorów, samotnych wyjść do kina czy na spacer. Ileż można wszędzie chodzić solo? Większość moich koleżanek miała mężów albo przynajmniej narzeczonych, a ja… Szkoda gadać. Co gorsza, zauważyłam przykrą tendencję – koleżanki zaczęły mnie unikać. Skończyły się zaproszenia w stylu „nie masz co robić, to wpadnij do nas”. Jakby się bały, że jako drapieżna singielka uwiodę ich facetów. No, tragedia! Fakt, byłam trochę zdesperowana, ale nie aż tak, żeby podbierać partnerów koleżankom!
Na szczęście w końcu pojawił się Arek. Poznałam go na imprezie u mojej kuzynki Olgi. Szczupły szatyn, bardziej elegancki niż przystojny, co nie znaczy, że brzydki. Raczej zwyczajny, ale jego maniery i styl pozwalały zapomnieć o pospolitych rysach twarzy. Ujął mnie grzecznością i tym, że okazywał mi względy w nieco staroświecki sposób. Przedstawiając się, pocałował mnie w rękę. Wcześniej poczekał, aż mu ją podam, a potem schylił się, zamiast windować moją dłoń do ust. Jak z podręcznika savoir-vivre. Przymknęłam oczy, wspominając tamtą chwilę. Co było dalej? Rozmawialiśmy, tańczyliśmy, trzymał mnie w objęciach delikatnie, ale pewnie. Świetnie tańczył. Gdyby nie oczarował mnie sposobem bycia i elokwencją, podbiłby moje serce tańcem. Od dawna z nikim tak dobrze się nie bawiłam.
Dopiero pod koniec imprezy pokazała się pewna rysa na jego idealnym wizerunku. Goście zaczęli się żegnać i wychodzić. Ja pomagałam kuzynce w sprzątaniu, a Arek usiadł na kanapie ze smartfonem w ręce. Z uśmiechem mazał palcem po ekranie, gdy Olga postawiła w przedpokoju dwa worki pełne śmieci i poprosiła:
– Arku, mógłbyś?
Podniósł głowę i popatrzył na nią zdumiony.
– Przepraszam, ale… co mógłbym? – spytał mało przytomnie.
– Wynieść śmieci – objaśniłam, zbierając ostatnie naczynia ze stołu.
– Ja? – w głosie Arka rozbrzmiało takie zaskoczenie, jakby został poproszony o coś niestosownego.
Starałam się nie oceniać go zbyt pochopnie i nie skreślać za drobnostki
Przykro mnie to zaskoczyło. Rany, ubędzie mu coś? Dżentelmeni tacy jak on nie wynoszą śmieci, to poniżej ich godności? Z drugiej strony, cóż, nie był domownikiem albo kimś z rodziny. Znam gospodarzy, którzy żądają od swoich gości zdejmowania butów i wkładania dyżurnych kapci. Dla mnie to mocno dyskusyjne. Nie po to się stroję i dostosowuję buty do reszty stroju, by potem paradować w bamboszach, i to cudzych. Może dla Arka wynoszenie śmieci jest równie nietaktownym obyczajem?
Postanowiłam nie robić afery.
– Dobra, Olga, ja je wezmę, jak będziemy wychodzić.
– Świetnie – Arek wrócił do zabawy smartfonem. – Marzenko, jak skończycie, odwiozę cię do domu.
Olga wzruszyła ramionami i zniknęła w kuchni. Ruszyłam za nią ze stosem naczyń w rękach. Arkowi nie przyszło do głowy, by nam pomóc. Czyżby to również nie mieściło się w jego kodeksie gościa? W każdym razie mojego zachwytu nie wzbudziło.
Jednak przez kilka następnych tygodni Arek zachowywał się bez zarzutu. Spotykaliśmy się zwykle na mieście. Zapraszał mnie do przytulnych kawiarni, restauracji z dobrym jedzeniem, chodziliśmy do kina, teatru. Zawsze on płacił, przytrzymywał mi drzwi, podawał płaszcz, podsuwał krzesło. Poza tym zabawiał rozmową i prawił komplementy. Skończyły się samotne, smutne wieczory. Czułam się adorowana, nie podrywana. Pierwszy raz spotkałam mężczyznę, który nie nalegał, byśmy poszli do niego albo do mnie. Wystarczały mu pocałunki. To wiele dla mnie znaczyło, że nie korzysta z okazji, bo pewnie bym się zgodziła. Nie spieszył się, pozwalając naszemu uczuciu dojrzeć.
Pod koniec stycznia moja kuzynka Olga wyprawiała swoje 30. urodziny. Chciała, by okrągły jubileusz odbył się z wielką pompą! Wspólnie wymyśliłyśmy, że przed północą wyjdziemy na dwór, żeby odpalić fajerwerki, a potem będziemy tańczyć z szampanem na ulicy, wraz z sąsiadami i przygodnie spotkanymi ludźmi. Taki spontan. Oczywiście wszyscy zaproszeni goście zostali o tym poinformowani, dlatego zdziwiło mnie, kiedy Arek zjawił się u Olgi bez porządnych butów na zmianę, a zamiast ciepłej kurtki miał gustowny, ale cienki płaszcz.
– Masz coś ciepłego do ubrania w samochodzie? – spytałam. – Pamiętasz, że wychodzimy bawić się na ulicy?
– Ja nie wychodzę – oznajmił spokojnie. – Marzenko, nie gniewaj się, ale takie atrakcje to nie dla mnie.
Zrobiło mi się przykro.
– Ależ będzie fajnie, wszyscy idą…
– Ja nie jestem wszyscy – odparł z uśmiechem. – Ale jeśli chcesz, idź. Nie zamierzam psuć ci zabawy, skoro odpowiada ci taki rodzaj rozrywki.
Co miałam zrobić? Przecież nie mogłam zostawić go samego.
– Gorszy dzień? – spytała Olga.
– Nie – odrzekł. – Po prostu nie bawi mnie włóczenie się po nocy z bandą pijanych ludzi, zapewne agresywnych, nachalnych, którzy mogą być niebezpieczni dla siebie i dla innych.
Mocne słowa. Czyżbyśmy dali mu podstawy do takiego sądu? Owszem, zdążyłam zauważyć, że pił mało – co mi się akurat w nim podobało – ale to nie znaczy, że pijący nieco więcej (zwłaszcza, gdy jest ku temu okazja) to zaraz niebezpieczni dla otoczenia alkoholicy. A może mówił o tłumie nieznajomych na ulicy? Niby racja, różnie się ludzie zachowują, gdy szampan zaszumi w głowie.
– Masz na myśli nas? – w głosie Olgi zabrzmiało ostrzeżenie.
Poczułam się w obowiązku wziąć Arka w obronę.
– Ależ skąd! – uśmiechnęłam się przepraszająco do kuzynki. – Po prostu Arek wolałby zostać tutaj.
– Jak sobie chcecie – wzruszyła ramionami.
I tak, gdy reszta towarzystwa powędrowała bawić się i świętować pod gołym niebem, my zostaliśmy w mieszkaniu, jak stare dobre małżeństwo. Siedziałam obok Arka i patrzyłam przez okno, jak inni świetnie się bawią.
Wspólny wyjazd w góry? Czemu nie, dzięki temu lepiej się poznamy…
Gdy przytulił mnie do siebie i czule pocałował, humor mi się jednak poprawił.
– Dziękuję ci, że ze mną zostałaś. Te tłumy ludzi… Te hałasy… Zdecydowanie wolę być z tobą sam na sam – wyszeptał mi do ucha. – Masz jakieś plany na ferie? – spytał.
Przytaknęłam.
– Jadę w góry, w okolice Karpacza. Ciocia ma tam przyjemny domek. W zasadzie to chatka góralska. Cała z drewna, z kominkiem w salonie, małą kuchnią i kilkoma pokoikami, które ciotka czasem wynajmuje turystom.
– Wybierasz się sama? – w głosie Arka usłyszałam ton rozczarowania.
Spojrzałam na niego niepewnie. Co roku jeździłam sama. Poza tym warunki były dość siermiężne.
– Chciałbyś pojechać ze mną?
Arek zgodził się od razu.
– Oczywiście. To będzie świetny test… na przyszłość, nie sądzisz?
Racja. Wspólny tydzień pod jednym dachem powie ci o drugim człowieku więcej niż rok spotykania się na zaaranżowanych randkach.
Zaczęliśmy ustalać szczegóły wyjazdu. Arek chciał wszystko dokładnie wiedzieć; także to, czy będziemy tam sami, czy też ciocia wynajęła któryś z pokoi.
– Dowiem się – obiecałam.
Kiedy jeździłam sama, nie przeszkadzała mi obecność innych gości. Tym bardziej, że były dwie łazienki, a niewielkiej kuchni rzadko kiedy używano. Turyści woleli jeść w okolicznych knajpach.
Okazało się, że podczas „naszego” tygodnia w chatce będzie tylko jedna osoba, która zarezerwowała miejsce na dwie doby. Arek wyglądał na zdegustowanego.
– Ale o co chodzi, skąd ta mina? – spytałam. – My zajmiemy parter, a tamten gość będzie mieszkał na piętrze. Nie widzę problemu.
– Bo jesteś taka… mało wybredna, Marzenko – stwierdził.
Zrobiło mi się przykro, jakby uważał, że zadowalam się byle czym. To raczej on przesadzał. Nie wypada wybrzydzać, gdy ktoś prawie za darmo udziela ci gościny.
Ostatecznie stanęło na tym, że ja pojadę w ustalonym terminie, a Arek dojedzie dwa dni później. Proszę bardzo. Grunt to umieć się dogadać, pójść na kompromis. Wszak dopiero się poznajemy, docieramy, uczymy siebie nawzajem, odkrywamy nasze małe dziwactwa. No i może wreszcie okoliczności i atmosfera będą na tyle sprzyjające, byśmy wyszli poza trzymanie się za ręce, przytulanie i pocałunki. Szacunek szacunkiem, ale nie pisałam się na mniszkę i liczyłam na podniecającą zmianę w naszych stosunkach…
Na miejsce dotarłam wczesnym popołudniem. Powitała mnie ciocia, która zostawiła mi klucze.
– Kiedy przyjedzie pan Mariusz, daj mu drugi komplet – wskazała ręką na półeczkę przy drzwiach.
– Oczywiście.
Ucieszyłam się, że to akurat pan Mariusz będzie drugim gościem. Znałam go i lubiłam. Starszy, sympatyczny pan, prowadzący firmę wykańczającą wnętrza. Przyjeżdżał kilka razy w roku na parę dni, by odsapnąć od rodzinki i roboty, jak mówił. Chodził po górach albo jeździł na nartach, zależnie od aury. Zwykle wychodził rano, a wracał wieczorem. Mało uciążliwy współlokator.
Pan Mariusz zjawił się nazajutrz rano.
– Żeby pani wiedziała, pani Marzenko, jak taka firma potrafi dać w kość – zaczął opowiadać, kiedy wieczorem piliśmy wspólnie herbatę. – Przez miesiąc bym nie wypoczął, a mam tylko tydzień wolnego – zaśmiał się. – Ustaliłem już z pani ciocią, że zostanę dłużej niż dwa dni. Nie będę przeszkadzał?
– Skądże – odparłam odruchowo.
Dopiero kiedy kładłam się spać, dotarło do mnie, że Arek raczej nie będzie zachwycony obecnością pana Mariusza. Trudno.
Gdy coś nie szło po jego myśli, całkiem zapominał o kindersztubie!
Spodziewałam się dąsów, ale nie tego, co nastąpiło.
– Ten gość już pojechał, mam nadzieję? – zapytał Arek, ledwo przekroczył próg. – Czyj jest ten drugi samochód na podjeździe?
A gdzie „dzień dobry, jak miło cię widzieć, stęskniłem się”? Nic złego nie zrobiłam, a poczułam się winna. Nie spodobało mi się to.
– Auto jest pana Mariusza, który jeszcze nie wyjechał. Zostaje na dłużej – odpowiedziałam.
– Na dłużej? Oszalałaś?! – Arek podniósł głos. – Będzie nam się pętał po chacie obcy facet?
Nie przywykłam, by ktoś na mnie krzyczał. Gdzie się podziała Arkowa kindersztuba? Przecież prawdziwy dżentelmen umie się zachować w każdej sytuacji, nawet niewygodnej.
– Nie krzycz na mnie. Jeśli nie odpowiada ci towarzystwo, zawsze możesz wrócić do domu.
Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale się zawahał. Przyjrzał mi się uważnie, jakby szukał oznak niezdecydowania na mojej twarzy. Widać nie znalazł, bo spuścił z tonu.
– Marzenko, proszę, nie gniewaj się, po prostu gnałem tu jak na skrzydłach, wiele sobie obiecywałam po tym naszym wyjeźdźcie… Nie potrzeba nam świadków… – mówił coraz wolniej, niskim, namiętnym głosem.
Zmiękłam.
– Pana Mariusza zwykle nie ma całymi dniami. Więc bez obaw.
– Chcesz mnie uwieść w świetle dnia? – Arek zaśmiał się cicho, intymnie.
– O niczym innym nie marzę – odparłam i puściłam do niego oko.
Arek posłał mi całusa i ruszył w stronę saloniku.
– Nie ma telewizora? – usłyszałam po chwili jego zaskoczony głos. – Chryste, Wi-fi też nie ma!
– Nie ma – przystanęłam na progu saloniku.
– Chyba sobie żartujesz – patrzył na mnie jak na kosmitkę.
– Ludzie przyjeżdżają tu, żeby odpocząć, odetchnąć od miasta, gwaru, wyścigu szczurów, a także zdobyczy cywilizacji… – zaczęłam tłumaczyć.
– A jak dam znać ludziom, gdzie jestem? – przerwał mi. – Jak wrzucę newsa na fejsa?
– A musisz informować cały świat o każdym swoim kroku? Ja nawet nie mam konta na facebooku.
– Właśnie – spojrzał na mnie znacząco. – Moja dziewczyna nie może być taka zacofana.
Najpierw mało wybredna, teraz zacofana. Zaraz do listy moich wad dorzucę wulgarność, bo miałam na końcu języka mało parlamentarną ripostę.
– To chyba muszę jeszcze sobie przemyśleć tę kwestię… – powiedziałam w końcu.
Zerknął na mnie podejrzliwe, nie widząc, do czego konkretnie piję: bycia jego dziewczyną czy zakładania konta na Facebooku. Ja chyba też nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, co myśleć, nawet w uczuciach się gubiłam. Arek raz sprawiał, że miękły mi kolana, a za chwilę rzucał tekst, od którego aż mnie skręcało.
– Naprawdę nie wytrzymasz kilku dni bez internetu? – spytałam.
– Dobra, coś wykombinuję – odparł.
Zrozumiałam, że nie wytrzyma.
– W mieście mają chyba jakąś kafejkę internetową. Poszukam, a ty może byś przygotowała kolację. Sprawdzimy, czy umiesz gotować – mrugnął do mnie.
Czy to znaczy, że żartował? A może testował, jak daleko może się posunąć, nim wybuchnę?
– Idziesz sam? – zdziwiłam się uprzejmie. – Sądziłam, że pochodzimy po okolicy, potem wstąpimy do jakiejś knajpki, zrobimy drobne zakupy, wrócimy do chatki i…
– A masz odpowiednie ubranie? Chyba nie pokażesz się publicznie w tym… różowym, puchatym czymś?
Oj, stracił wiele punktów, krytykując mój ulubiony polarowy dres w kolorze fuksji. Naprawdę sądził, że na wakacjach w górach będę się stroić jak na wyjścia do teatru? To w ogóle mnie nie znał.
A ja? Czy ja wiedziałam, jaki naprawdę jest Arek? Kto się kryje pod drogimi ciuchami i modną fryzurą, pod gładkimi słowami i manierami, o których zdarzało mu się zapomnieć, gdy coś nie szło po jego myśli?
– Zatem ustalone – wziął moje milczenie za zgodę. – No to rozpakuj mnie, proszę, ugotuj coś pysznego i zjemy, jak wrócę za godzinę.
Byłam tak zaskoczona, że ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam zatrzaskujące się za Arkiem drzwi.
Rozpakuj, ugotuj? Słówko „proszę” tego nie osłodziło. Czekała nas poważna rozmowa. Nikt nie będzie mnie musztrować. Samotność samotnością, ale aż tak mi na utracie statusu singla nie zależało…
Jednak do prawdziwej rozmowy nie doszło.
Jak to możliwe, że tak mnie oczarował. Teraz widzę, że to hipokryta!
Arek wrócił zły, zziębnięty i przemoczony. Okazało się, że jego eleganckie buty nie nadają się na spacery po śniegu. Maniery też nie zdały egzaminu w zderzeniu z górskimi realiami. Od progu zaczął wylewać swoje żale. O paskudną pogodę, o nierozpakowaną torbę, o nieprzygotowany posiłek. O to, że wciąż nie zmieniłam ubrania. Stał i perorował. Sztorcował mnie jak surowy ojciec nieposłuszną córkę, a ja mu się przyglądałam i pytałam samą siebie: „Boże, kobieto, gdzie ty miałaś oczy? Przecież ten facet to palant! Pozer, seksista i snob. Jak mogłam uznać go za dżentelmena o staroświeckich manierach? Bo dobrze się ubierał, świetnie tańczył, umiał prawić komplementy i płacił za mnie na randkach? Boże, jak dobrze, że pokazał swoje ja, zanim wylądowałam z nim w łóżku. Może fotki z tego wydarzenia też wrzuciłby na fejsa? Brr…”.
Skoro więc on przestał się hamować, ja też mogłam. Gdy przerwał dla nabrania oddechu, wyraziłam swoje zdanie.
– Zjeżdżaj! I to szybko. Zanim wróci pan Mariusz i weźmie nas za parę. Spaliłabym się ze wstydu. I zanim skazisz mi wspomnienia związane z tym miejscem.
– Co? – bąknął mało elokwentnie.
– To, co słyszałeś. Wynocha! Koniec testu. Nie zdałeś – oznajmiłam twardo.
Więcej prawdziwych historii:
„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimę”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”
„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”