„Z mlekiem matki wyssałem nienawiść do kobiet. Rozkochiwałem, oszukiwałem i zdradzałem, by pomścić jej ból”

Mężczyzna, który zdradza fot. Adobe Stock, georgerudy
„Tworzyłem zawiłe historie, oszukiwałem drugą, żeby móc iść na łóżkową randkę z czwartą, a tę czwartą puszczałem kantem, żeby spotkać się z trzecią. W głowie miałem istny gąszcz opowieści. Wszystko po to, żeby mieć czas na spotkania z innymi kobietami, a mało nie było”.
/ 30.04.2022 07:41
Mężczyzna, który zdradza fot. Adobe Stock, georgerudy

Jestem z Teresą już czwarty miesiąc. Mamy wspólne zainteresowania i lubimy ze sobą spędzać czas. Jeszcze niedawno byłem przekonany, że moje marzenia znów rozsypią się niczym domek z kart. Kocham Teresę bardzo mocno, ale ciągle się boję, że znowu mi się nie uda…

Byłem już dwa razy żonaty. Za każdym razem po paru latach wszystko się psuło. Nie uważałem, że to moja wina. Czy powinienem cierpieć za to, że jestem przystojnym mężczyzną? Jeszcze dziś pamiętam, że gdy jako mały chłopiec szedłem z mamą po parku, co i rusz zaczepiała nas jakaś kobieta:

– Ojej, jaki śliczny chłopczyk. Jak masz na imię?

– Krzyś – odpowiadałem. – Jak dorosnę, będę bawidamkiem.

Kobiety wybuchały śmiechem, a ja dumnie podnosiłem głowę, choć nie bardzo wiedziałem, co to słowo znaczy. Często słyszałem je w domu, gdyż matka tak nazywała mojego ojca, który ponoć potrafił zawrócić w głowie każdej kobiecie. Czasami nie wracał do domu przez kilka wieczorów.

Dziwna ta pewność, że on nie zniknie

Ilekroć pytałem mamę, gdzie tata, tłumaczyła, że musiał wyjechać w pilną delegację, ale na pewno do nas wróci… Kiedyś zniknął na tydzień, a ja bardzo się bałem, że już nie wróci. Mama uśmiechnęła się
i powiedziała z powagą w głosie:

– Nie martw się, kochanie, tamte panie są tylko przelotnymi miłostkami, ale to ja, tylko ja jestem jego ślubną żoną!

Chociaż nie pojąłem, w czym rzecz, granitowa pewność w głosie mamy mnie uspokoiła. Kiedy po kilkudniowej nieobecności ojciec wracał, matka obwąchiwała jego garnitur niczym pies gończy, który złapał trop i niedługo dopadnie złodziejaszka. Ojciec w tych pierwszych dniach był cichy i pokorny. Raz usłyszałem przez zamknięte drzwi, jak mówił do mamy:

– Kocham cię, ale to jest ode mnie silniejsze. Chciałbym się opanować, być przy tobie i Krzysiu, jednak jestem mężczyzną i mam swoje potrzeby.

W domu nigdy nie było kłótni. Najwyżej ciche dni po powrocie taty. Jednak stopniowo, dzień po dniu, wszystko się normowało. Rodzice zaczynali ze sobą rozmawiać i matka wracała do małżeńskiej sypialni. Znowu byliśmy pogodną i szczęśliwą rodziną… Do czasu, aż ojciec po raz kolejny znikał z naszego horyzontu.

Kiedyś mama powiedziała:

– Pewnego dnia dorośniesz, synku, i wtedy mnie pomścisz – i uśmiechnęła się do mnie. – Uwiedziesz te wszystkie ładne cizie i zamieszasz im w głowie. Potem będziesz je zwodził, czarował, a na koniec każdą rzucisz i one będą przez ciebie płakały.

Nie sądzę, żeby mamina klątwa działała w moim dorosłym życiu. Jednak to pewne, że swój „charakterek” mam po ojcu.

Moje pierwsze małżeństwo wydawało się szczęśliwe. Pasowaliśmy do siebie zarówno z charakteru, jak i upodobań. Monika jest muzykiem, więc gdy tylko skończył się nasz miesiąc miodowy, ruszyła z filharmonią w trasy koncertowe. Czasami nie było jej w domu po kilka dni.

Nigdy o nic Moniki nie podejrzewałem. Byłem pewien wierności swojej żony i czułem, że zdrada z jej strony mi nie grozi. Nie sądziłem także, że przejmę po ojcu pałeczkę. W czasach studenckich się wyszumiałem i postanowiłem po ślubie się ustatkować.

Starałem się, słowo. Po prostu nie wyszło

Powiem nawet szczerze, że swoją przyszłość widziałem u boku Moniki, wyobrażając sobie nas dwoje w podeszłym wieku, w domku z ogródkiem, otoczonych wianuszkiem wnucząt. Jednak postanowić i marzyć to jedno, a dotrzymać słowa – drugie.

Rok po ślubie spotkałem Ludmiłę. Szedłem ulicą, czytając gazetę, ona zerkała w książkę. I nagle – bum! Wpadliśmy na siebie, spojrzeliśmy sobie w oczy i już wiedziałem, że chcę z nią być. Zaczęliśmy się spotykać. Najpierw po pracy, w parku. Potem wynająłem dla nas kawalerkę. Burzliwe uczucie trwało pięć miesięcy. Pewnego dnia Ludmiła spytała mnie, czy mam żonę:

– Mam – kiwnąłem głową – ale nie jesteśmy ze sobą szczęśliwi i mówimy o rozwodzie.

Prawda była taka, że nadal kochałem Monikę, ale jednocześnie pragnąłem być z Ludmiłą. Zresztą nie tylko z nią. W czasie naszego romansu miałem chwilowe związki z innymi kobietami. Raz moja przygoda trwała tydzień, inna kilka dni… Nie wiedzieć kiedy stałem się mistrzem oszukiwania i łgarstw.

Tworzyłem nieprawdopodobne, wielowątkowe historie, oszukiwałem drugą, żeby móc iść na łóżkową randkę z czwartą, a tę czwartą puszczałem kantem, żeby spotkać się z trzecią. W głowie miałem istny gąszcz opowieści i kilka życiorysów. Specjalnie dla Kamili byłem więc pilotem samolotu pasażerskiego, który wylatuje z kraju i nie wraca po dwa, trzy tygodnie.

Wszystko po to, żeby mieć czas na spotkania z innymi kobietami, których mało nie było…

Dla Zuzanny zostałem marynarzem, który wypływa w kilkumiesięczne rejsy. Dla Danki byłem nawet polarnikiem, natomiast dla Zuzy geodetą jeżdżącym po kraju wzdłuż i wszerz. Niestety, pewnego dnia usłyszałem od żony, że przejrzała mnie i moje gierki na wylot.

Prawdę mówiąc, to koleżanka koleżanki Moniki opowiedziała o podrywaczu, do którego wzdycha kilka jej znajomych. Rysopis owego donżuana doskonale pasował do mnie. Potem wystarczyło tylko zestawienie moich częstych wyjazdów służbowych, no i… znalazłem się w sądzie na rozprawie rozwodowej.

Nie ukrywam, że przez pewien czas byłem zdruzgotany. Próbowałem przekonać Monikę, że już nigdy, że od tej pory będę świętszy od papieża, że… Nie uwierzyła. Wkrótce dowiedziałem się, że miała już innego. Tak więc ona również nie była święta, jak to zapewniała przed sądem, tylko lepiej ode mnie się ukrywała.

Z pięciu kobiet, z którymi wówczas byłem w związkach, na żonę wybrałem Alinę. Seksowna, zamożna, doskonała kucharka. Miała zatem wszystko, co mogło mnie przy niej zatrzymać.
Tak przynajmniej sobie roiłem podczas hucznego weseliska.

Stary, co ty gadasz? Ja nie jestem chory!

Pół roku później Alina wystąpiła o rozwód. W sumie nie mogę się jej dziwić – przecież przyłapała mnie w naszym małżeńskim łóżku ze swoją koleżanką. Powie ktoś, że wiodłem żywot barwnego motyla, który skakał sobie z kwiatka na kwiatek. Nic bardziej mylnego.

Kiedy byłem z drugą, myślałem o trzeciej. Gdy trzecią brałem w ramiona, marzyłem o łóżkowym tete-a-tete z pierwszą. W mojej głowie stale były tylko kobiety – te, które właśnie opuszczałem, te, które uwiodłem lub które dopiero zamierzałem uwieść.

To naprawdę nie było ani łatwe, ani zdrowe dla psychiki. W rezultacie moje życie zawodowe zaczęło walić się w gruzy. Przecież nie da się projektować przęsła mostu, gdy myśli się o krągłych piersiach, które skrywa stanik ślicznej czarnulki właśnie mijanej na korytarzu. I tu dochodzimy do sedna…

Siedziałem wtedy z przyjacielem w szatni klubu sportowego, i skarżyłem się, że martwię się
o swoją przyszłość z ostatnią ukochaną – Teresą. Że chciałbym z nią być do końca życia, ale się boję, że znów coś stanie mi na drodze. Albo ktoś. Na to Mirek, zresztą lekarz, powiedział:

– Stary, ten związek też się rozpadnie, jeśli sobie nie uświadomisz, że jesteś seksoholikiem.

– Żartujesz chyba! – roześmiałem się w głos. – Ja po prostu kocham wszystkie kobiety!

– Podobnie jak alkoholik, który jest uzależniony od wódki, ty nie możesz żyć bez seksu. To taka sama choroba jak koklusz czy zapalenie nerek. Tylko że usadowiła się w twojej głowie.

– Więc co mam robić?

– Powiedz Teresie prawdę.

Bałem się. Przez kilka dni po tej rozmowie udawałem, że nie wierzę w żadną chorobę. Ale poczytałem trochę o objawach (zgadzały się), o skutkach… Przeraziły mnie. I wreszcie sam przed sobą musiałem przyznać – dwa zmarnowane małżeństwa to tylko moja wina. Tatuś przekazał mi w genach nie tylko zabójczy wygląd, ale i zabójczy popęd oraz beznadziejny charakter.

Jedynie ode mnie zależy, co z tym zrobię. Albo będę się łajdaczył i umrę samotnie na jakąś paskudną chorobę w wieku 50 lat (tata dostał wylewu), albo wezmę się za siebie i spełnię marzenie
o szczęśliwej rodzinie. Skorzystałem z rady przyjaciela i opowiedziałem Teresie całą historię mojego życia. Wyznałem jej też, że najwyraźniej jestem uzależniony od seksu.

– Ale postanowiłem z tym walczyć – zapewniłem ją z mocą.

– Jak? – zapytała Teresa.

– Zapisałem się do klubu przy przychodni, gdzie spotykają się seksoholicy. Są tam mityngi, które prowadzą psychoterapeuci i działają grupy wsparcia. Zrobię wszystko, żebyś była ze mną szczęśliwa. Daj mi tylko szansę… – poprosiłem cicho.

Jestem z Teresą już czwarty miesiąc. Myślę, że sobie ufamy, mamy wspólne zainteresowania
i lubimy ze sobą spędzać czas. Jeszcze jakiś czas temu bałem się, że moje marzenia znowu rozsypią się niczym domek z kart. Kocham Teresę bardzo mocno, ale ciągle boję się, że znowu mi coś nie wyjdzie.

Mój terapeuta mówi, że dobrze, że tak czuję – powinienem się bać, bo obawy potęgują we mnie budowanie psychicznych zapór. Te zaś zmuszają mnie do racjonalnego myślenia, ważenia zysków i strat, i wątpienia w dotychczasowe przekonanie, że właściwie każda kobieta może ofiarować mi to samo co Teresa.

A przecież tylko osoba najbliższa naszemu sercu może nam dać coś znacznie więcej – miłość, która jest najpiękniejszym darem, i której żaden przygodny seks nie dorówna.

Czytaj także:
„Zostałam z brzuchem jako 19-latka. Córce powiedziałam, że jej ojciec nie żyje. Tak było łatwiej i mniej bolało”
„Zaszłam w ciążę, gdy miałam 18 lat. Rodzice kazali wziąć nam ślub, ale ten bydlak bez emocji rzucił mnie po 2 latach”
„Sąsiadka stołowała się u mnie i naciągała na zakupy. Mina jej zrzedła, gdy zaczęłam oczekiwać tego samego”

Redakcja poleca

REKLAMA