„Z mężem żyjemy jak współlokatorzy. Dzielimy wydatki, ale nie łóżko. Ostatni raz przytulił mnie kilka lat temu”

Para z problemami fot. iStock by GettyImages, nd3000
„Czwartej rocznicy nie obchodziliśmy w ogóle. Adam zapomniał, mimo że zawsze podkreślał, jak ważne dla niego są nasze małe święta. Spędziliśmy wieczór przed telewizorem. Gdy film się skończył, powiedzieliśmy sobie dobranoc i położyliśmy się spać. Do oddzielnych łóżek. Mało romantyczne, prawda?”.
/ 26.01.2024 14:39
Para z problemami fot. iStock by GettyImages, nd3000

Chyba żadna rozsądna kobieta nie sądzi, że małżeńska sielanka nigdy się nie skończy. Byłam świadoma, że z czasem, gdy codzienna rutyna „zabije” ostatniego motylka w brzuchu, namiętność przygaśnie, ale nigdy nie przypuszczałam, że z mężem będę żyła jak ze współlokatorem.

Razem prowadzimy dom, wspólnie pokrywamy związane z tym wydatki i... to w zasadzie tyle. Poza codziennymi obowiązkami nie łączy nas absolutnie nic. Używając prawniczego żargonu, nastąpił między nami niemal całkowity rozpad pożycia małżeńskiego.

Długo zastanawiałam się, co doprowadziło nas do punktu, w którym tkwimy. Dziś mogę stwierdzić, że wypełniającą przestrzeń między nami obojętność ściągnęliśmy na siebie jedną decyzją.

Nadal czułam się szczęśliwa

– Ślub zmieni wszystko między wami, zobaczysz – stwierdziła moja przyjaciółka Wioletta, gdy na moim wieczorze panieńskim wypiła o jednego drinka za dużo.

– Pleciesz bzdury. Jak mówi stare powiedzenie: jak dbasz, tak masz – oponowałam.

– Kochana, to żadne bzdury! Wiesz, kiedy Sebastian ostatni raz mnie przytulił? Wiesz, kiedy ostatnio sprawił, że w sypialni poczułam się jak kobieta? Nie możesz tego wiedzieć, bo sama nie pamiętam – argumentowała zawzięcie.

– Przykro mi, że nie układa się wam, jak dawniej, ale z nami tak nie będzie. Tego akurat mogę być pewna.

Nie brałam na poważnie słów Wioletty. W końcu jedna para to jeszcze nie grupa kontrolna. Naprawdę wierzyłam, że jeżeli małżonkowie każdego dnia starają się tak mocno, jak przed ślubem, mogą żyć szczęśliwie.

Miałam kilku partnerów przed Adamem, ale dopiero ten słodki, uroczy brunet pokazał mi, że życie może być naprawdę romantyczne. Nigdy nie szczędził mi komplementów i zawsze obsypywał mnie nimi w taki sposób, że nie brzmiały jak tani podryw. Miał milion pomysłów na wspólne spędzanie czasu i nie można było się przy nim nudzić. Zawsze wyczuwał mój zły nastrój, jakby miał szósty zmysł. Wtedy zjawiał się u mnie z bukietem kwiatów, a mój humor wracał do stabilnej normy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A w łóżku... ach, był po prostu niesamowity!

O słowach mojej przyjaciółki przypomniałam sobie, gdy obchodziliśmy naszą pierwszą rocznicę. „Nie miałaś racji, droga Wiolu. Rok po ślubie, a między nami wszystko gra” – pomyślałam. Rok później pojawiła się w mojej głowie identyczna myśl, podobnie zresztą jak w dniu, w którym świętowaliśmy trzecią rocznicę.

Byłam szczęśliwa przy Adamie i nic nie zapowiadało, że to się zmieni. Nie chcę przez to powiedzieć, że cały czas zachowywaliśmy się jak smarkacze, którym tylko figle w głowie. Nic z tych rzeczy, bo dorosłe życie wygląda zupełnie inaczej. Zawsze przychodzi taki moment, kiedy między romantyczne chwile wkrada się codzienność i zaczyna rozpychać się łokciami. To nieuniknione, ale jeżeli małżonkom zależy na sobie, nie pozwolą, żeby zdominowała ich rutyna. Tak wtedy myślałam.

Kolejny rok zmienił wszystko w naszym życiu

Czwartej rocznicy nie obchodziliśmy w ogóle. Adam zapomniał o tym szczególnym dniu, mimo że zawsze podkreślał, jak ważne dla niego są nasze małe święta. Spędziliśmy wieczór przed telewizorem, z miską popcornu na kolanach. Gdy film się skończył, powiedzieliśmy sobie dobranoc i położyliśmy się spać. Do oddzielnych łóżek. Mało romantyczne, prawda? Nie spodziewałam się jednak niczego innego, bo niemal od roku nie układało się między nami zbyt dobrze.

Gdy kobieta mówi, że coś zaczyna się psuć w jej małżeństwie, zwykle ma na myśli trzecią osobę, która znienacka wchodzi w jej związek z brudnymi buciorami. Nie, to nie to. Adam mnie nie zdradzał, ani ja jego. Po prostu nagle wytworzyła się między nami przepaść. Zaczęliśmy rozmawiać tylko na codzienne tematy: uzgadniać menu obiadowe na cały tydzień, konsultować większe wydatki i takie tam. Cała namiętność nagle gdzieś się ulotniła. Przestaliśmy razem wychodzić, mąż przestał mnie przytulać, a seks... już prawie nie pamiętam, co znaczy to słowo.

W końcu powiedziałam sobie: „Wystarczy już tego! Przecież nie tak powinno wyglądać normalne małżeństwo!”. Zaczęłam zastanawiać się, gdzie popełniliśmy błąd. Nagle mnie olśniło.

Sami byliśmy sobie winni

Po naszej trzeciej rocznicy Adamowi przydarzył się drobny wypadek. Na całe szczęście niezbyt poważny – biedak poślizgnął się na oblodzonym chodniku i złamał nos. Dobrze, że nie stało się nic gorszego. Wglądało to fatalnie, więc czym prędzej zawiozłam go na SOR. Lekarz nastawił kość i po tygodniu uraz był już tylko niemiłym wspomnieniem. No, prawie.

Po złamaniu Adam zaczął chrapać jak niedźwiedź w gawrze. Skonsultowaliśmy to z laryngologiem. „Tak się zdarza po złamaniu i ten problem można rozwiązać tylko chirurgicznie” – wyjaśnił. Niestety, koszt prywatnego leczenia był poza zasięgiem młodego małżeństwa na dorobku. Jedynym wyjściem było ustawienie się w długiej kolejce pacjentów, bo zabieg na NFZ mógł być wykonany dopiero za... 19 miesięcy!

Nie uskarżałam się na chrapanie męża. Przecież nie było w tym jego winy. On jednak widział, że jest mi ciężko.

Wyglądasz strasznie – stwierdził pewnego ranka.

– Dziękuję, kochanie. Właśnie to chciałam usłyszeć od ciebie tuż po przebudzeniu – zaśmiałam się.

– Nie, mówię poważnie. Masz wielkie wory pod oczami i jesteś blada. To moje chrapanie, prawda? Nie możesz przez to spać?

– Nie jest źle. Jakoś wytrzymam do zabiegu – zapewniłam go.

Mimo że nigdy nie dałam mu do zrozumienia, że chrapanie jest dla mnie problemem, Adam i tak czuł się winny. Wreszcie postanowił, że kupimy drugie łóżko i ustawimy je w drugim pokoju.

– Mamy spać oddzielnie? – przejęłam się.

– Tylko tymczasowo. Przecież musisz się wysypiać.

Nie podobał mi się ten pomysł, ale z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Potrzebowałam zdrowego, kojącego snu, więc zgodziłam się na to rozwiązanie. Z czasem przyzwyczailiśmy się do oddzielnych łóżek. Gdy Adam przeszedł zabieg, a chrapanie przestało być problemem, utrzymaliśmy status quo. Mój mąż nie wrócił do sypialni, bo tak było nam wygodniej.

Przyzwyczailiśmy się do spania w oddzielnych łóżkach. Piąta rocznica wyglądała jak czwarta, podobnie zresztą jak szósta. „Na wszystkie świętości, co właściwie stało?” – pytałam samą siebie. W końcu zrozumiałam, że popełniliśmy fatalny błąd w dniu, w którym postanowiliśmy, że przestaniemy wspólnie spędzać noce. 

Sięgnęłam w głąb pamięci i przypomniałam sobie, że zaczęło psuć się między nami mniej więcej po dwóch tygodniach od zakupu drugiego łóżka. Zrozumiałam, że sypialnia jest miejscem, które scala małżeństwo. Nie mam tu na myśli wyłącznie zaspokajania popędu. Przecież to właśnie w łóżku snuje się plany na przyszłość, dzieli się radości i smutki, rozwiązuje konflikty. Gdy tego zabrakło, zaczęła powstawać między nami emocjonalna przepaść.

Dotarło to do mnie dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale. Niedawno odbyłam szczerą rozmowę z mężem. Zgodził się ze mną, że nie przypominamy już pary, którą byliśmy jeszcze kilka lat temu. Przyznaliśmy, że to najwyższy czas, by pozbyć się źródła problemu. Porąbaliśmy to przeklęte drugie łóżko na kawałki i wynieśliśmy na śmietnik. Wierzymy, że nie jest dla nas za późno i zdołamy naprawić, co sami popsuliśmy. 

Czytaj także:
„Mąż widzi we mnie tylko krągłą emerytkę, a nie kobietę. Mnie się marzą harce na wersalce, a ten stary piernik mi odmawia”
„Miałam dostać spadek po babci, ale mamusia i ciotka wszystko rozgrabiły. Chciwe larwy zostawiły mnie z niczym”
„Opiekowałam się starszą panią. Obiecała, że przepisze na mnie mieszkanie. Jak ostatnia naiwniaczka dałam się oszukać”

Redakcja poleca

REKLAMA