Po latach małżeństwa przychodzi taki czas, kiedy wszystko powszednieje. Motyle w brzuchu i ekscytacje drugą połówką stają się wspomnieniem, a codzienność ogranicza się do wieczornych posiłków i porannego całusa na do widzenia. Choć czasem i tego nie ma.
Jesteśmy z Tadeuszem 15 lat po ślubie
Fakt, nie doczekaliśmy się potomstwa, ale zawsze żyliśmy zgodnie. Nigdy nie było między nami awantur czy poważniejszych spięć, a wszystkie utarczki udawało nam się niemal od razu godzić.
Wydaje mi się, że jesteśmy zgodną parą, a jednak… Czegoś mi brakuje. Tadeusz jakby przestał zauważać mnie jako kobietę. Stałam się dla niego elementem wyposażenia mieszkania, jak szafa czy lodówka.
Oczywiście rozmawiamy ze sobą, on raczej z nikim się nie spotyka, ale brak w naszej relacji ognia czy choćby maleńkiego płomyka.
Początkowo myślałam, że może powinnam coś zmienić w swoim wyglądzie. Przefarbowałam i podcięłam włosy, kupiłam nową sukienkę. Tadeusz tylko stwierdził:
– O, nowa fryzura.
I tyle. Nie pociągnęło to za sobą żadnych jego działań czy starań. Dalej byłam tą samą poczciwą Marysią u jego boku.
Kolejnym pomysłem było kupienie pończoch. Wiadomo, taki element damskiej garderoby zawsze działa na męski popęd. Któregoś dnia po pracy przebierałam się i niby od niechcenia zaczęłam zdejmować przy nim pończochy. Popatrzył tylko i wyszedł. Kompletna nieczułość.
– A może ty powinnaś doprowadzić do tego, żeby on się czuł zazdrosny? – podpowiedziała mi Kaśka, moja przyjaciółka.
No jasne! Tego, czego mu właśnie brakuje, to emocje. Ale jak to zrobić? Przecież nigdzie razem nie wychodzimy, w knajpie ostatni raz byliśmy lata temu.
Obmyśliłyśmy z Kaśką intrygę
Miała mi wysyłać z innego numeru tajemnicze SMS-y w stylu: „Kiedy znów się spotkamy? Nie mogę się doczekać”.
Przez kolejne tygodnie każdy wieczór wytrwale spędzałam z nosem w telefonie. Tadeusz nie mógł nie zauważyć, że z kimś piszę, ale ani razu nie zapytał o to. Po miesiącu miałam dość. Skończyłyśmy z Kaśką całą tę maskaradę, bo nie miało to żadnego sensu. Mój mąż pozostał niewzruszonym gburem.
Straciłam już nadzieję na wszelkie zainteresowanie z jego strony.
W tym czasie moja firma podpisała kontrakt z innym przedsiębiorstwem. Do naszego biura zaczęli przychodzić handlowcy z tej drugie firmy, wśród nich Andrzej – facet obok którego nie dało się przejść obojętnie.
Oglądały się za nim nie tylko babki, ale i faceci. Andrzej był wysoki, miał oliwkowy odcień skóry i ciemne błyszczące oczy. Ponadto swoją sylwetką mógłby zawstydzić niejednego sportowca.
– Maryśka, on się na ciebie ciągle gapi – szepnęła do mnie Gośka, kiedy siedziałyśmy na konferencji, słuchając nudnego przemówienia naszego szefa.
– Chyba ci się wydaje. Może po prostu jakoś przypadkiem tu spojrzał, ale na pewno nic więcej.
Nie wierzyłam, że taki facet mógłby wyłowić mnie, szarą mysz, spośród tłumu ponętnych asystentek i sekretarek.
– Mówię ci, on ma na ciebie oko – koleżanka była nieustępliwa.
– A daj spokój. Słuchaj lepiej co nasz boss mówi.
Dwa dni później znalazłam na swoim biurku karteczkę, a właściwie łabędzia złożonego z karteczki samoprzylepnej. W łabędziu była informacja do mnie: „Spotkamy się na kawie? O 16 w bistro obok biura. A.”.
O mało nie spadłam z wrażenia z krzesła. Dobrze że Gośki nie było jeszcze w pokoju, bo zaraz całe biuro by o tym wiedziało.
Miotałam się ze sobą czy pójść czy nie, ale jednak ciekawość wzięła górę. W końcu to niezobowiązująca kawka. O 16 weszłam do knajpy, w której już czekał Andrzej.
– Nie byłem pewny, czy przyjdziesz. Tym bardziej się cieszę, że jesteś.
– Mam nadzieję, że nie ściągnąłeś mnie tutaj w celach biznesowych? – spytałam z wahaniem i nadzieją.
– Ależ skądże. Po prostu liczyłem na miłą pogawędkę.
Była miła, nawet bardzo. Andrzej był uważnym słuchaczem, a równocześnie fascynującym rozmówcą. Okazało się, że lubimy te same filmy i ten sam typ muzyki. Nie pamiętam, żebym z moim mężem kiedykolwiek rozmawiała z równym zapałem.
– A co powiesz na koncert jazzowy w piątek? W centrum jest klub, w którym grają na żywo – niespodziewanie zaproponował, kiedy już mieliśmy wychodzić.
– No… właściwie czemu nie… – wahałam się. Ale z drugiej strony spędzenie kolejnego wieczoru z mężem, który w ogóle nie jest mną zainteresowany napawał mnie niemal przerażeniem.
– Wychodzę w piątek na koncert – rzuciłam do Tadeusza dzień wcześniej.
– Uhm – odmruknął. Nie zapytał z kim, dokąd, na jaki koncert, nic.
Wieczór z Andrzejem był wspaniały
I kolejny też. W końcu zaczęliśmy się spotykać niemal regularnie. Wydawało mi się, że nikt o nas nie wie, bo w pracy staraliśmy się zachować pozory.
– Maryśka, czy ty byłaś na randce z Andrzejem? Widziałam was wczoraj chyba w restauracji – Gośka aż dygotała z podekscytowania. – Powiedz, jaki on jest?
Dłużej nie mogłam już ukrywać, że mam romans z Andrzejem. Opowiedziałam wszystko Gośce.
– No ale co z Tadkiem? Weźmiecie rozwód?
– Nie mam pojęcia. Nie rozmawialiśmy z Andrzejem co dalej…
Kompletnie nie wiedziałam co z tym zrobić. Właściwie nigdy nie poruszyliśmy z Andrzejem tematu naszej przyszłości. Spotkaliśmy się kolejnego dnia wieczorem.
– Coś cię trapi? Wydajesz się zmartwiona – spytał od razu.
– Całe biuro prawdopodobnie już wie o naszym romansie. A my nigdy nie rozmawialiśmy o przyszłości…
– Wyjdź za mnie – powiedział nieoczekiwanie.
– Oszalałeś?! Przecież ja ma męża. No i w ogóle… Jak to…
– Rozwód to formalność, kiedy nie ma się dzieci. Wiem, bo sam przez to przechodziłem. A zdaje się, że wasze małżeństwo od dawna istnieje już tylko na papierze.
– No… tak… Sama nie wiem. Muszę to przemyśleć.
Męczyłam się z tym przez kolejny tydzień
W końcu podjęłam decyzję.
– Tadeusz, odchodzę. Chcę wziąć rozwód.
– Rozwód? Jak to?
– Nie jesteśmy parą w żadnym sensie, może poza tym, że żyjemy pod jednym dachem. Kompletnie cię już nie interesuję. Stałeś się karykaturą samego siebie.
– Nie, to nie tak… – próbował się tłumaczyć.
– Podjęłam już decyzję. Do końca miesiąca się wyprowadzę.
Tadeusz nie oponował. Nie spytał nawet, czy kogoś mam. Jakby było mu całkiem wszystko jedno co się stanie. Kompletnie nie rozumiem jak z zabawnego dwudziestolatka w ciągu piętnastu lat mógł się stać takim ponurakiem. Przecież Andrzej był w tym samym wieku co on, a tryskał wręcz energią!
Rozwód faktycznie okazał się zwykłą formalnością. Tadeusz wyglądał na nim strasznie, taki rozmemłany i niechlujny. Jak on mógł się tak zapuścić przez te wszystkie lata?
Dwa miesiące później wzięliśmy z Andrzejem ślub. Moje życie nabrało wiatru w żagle. W każdy weekend dokądś wyjeżdżamy: a to do znajomych na działkę, a to na kajaki, albo pochodzić po górach. A w tygodniu chodzimy na koncerty albo do teatru. Nie ma mowy o ślęczeniu przed telewizorem na kanapie. Wreszcie poczułam, że życie po czterdziestce wciąż ma sens.
Maria, 41 lat
Czytaj także:
„Los zabrał mi męża, a teściowa chce odebrać mi mieszkanie. Według niej, gdy owdowiałam, przestałam być rodziną”
„Wziął mnie za żonę tylko dlatego, że zaszłam w ciążę. Gdy tylko nadarzyła się okazja, czmychnął do innej”
„Umówiłam się na randkę z dojrzałym gentlemanem. Oniemiałam, gdy zamiast słodkiego ciasteczka, zobaczyłam tatę”