Wierzyłam, że będziemy szczęśliwi i nie podzielę losu jego poprzednich partnerek. Ależ się myliłam!
Kiedy poznałam Karola, był po dwóch rozwodach. Z każdą poprzednią żoną miał jedno dziecko, z pierwszą – dziewczynkę, z drugą – chłopca. Dlaczego, głupia, nie zwróciłam uwagi, że jego syn jest niespełna rok młodszy od córki?
Oczywiście obydwie żony były według Karola samolubne, niegospodarne, rozrzutne, nietolerancyjne oraz czepiające się byle czego. A ja, zamiast zastanowić się, jak to możliwe, że obydwie były takie niedobre, obiecywałam sobie, że ja na pewno będę inna, zadbam o swojego mężczyznę i sprawię, że będzie ze mną szczęśliwy. Będę jego trzecią żoną, ale ostatnią. Urodzę mu dzieci i będziemy żyli długo i szczęśliwie. Bardzo byłam głupia i naiwna.
Patrząc na moich rodziców, wierzyłam, że wystarczy kochać drugą osobę, a będzie nam jak w bajce i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Pierwszą osobą, która zastanawiała się nad całą sytuacją, była oczywiście moja mama. Obserwowała Karola tak ostentacyjnie, że czasami wydawało mi się to niestosowne. Kiedy zaczęła go wypytywać o poprzednie związki, nie wytrzymałam.
– Daj spokój, mamo, Karol nie musi się przed tobą tłumaczyć.
– Nie musi, oczywiście, że nie musi – zgodziła się. – Ale przed tobą powinien – dodała po chwili.
– Przede mną też nie musi – zdenerwowałam się. – A na pewno nie z tego, co robił, kiedy jeszcze mnie nie znał.
Matka pokręciła głową.
– Oj, nie wiem, córcia, czy ty masz rację – westchnęła. – Niby prawda, że każdy człowiek ma jakąś przeszłość, tylko nie każdy taką samą.
– Pewnie, że tak – zgodziłam się.
– A co ty, mamo, chcesz od Karola?
– Ja nic dziecko, nic. Tylko widzisz, jakoś mi się nie wydaje, żeby – zastanowiła się – żeby obie te jego żony były takie niedobre, a on biedaczek taki święty. Ty znasz którąś z nich? – zapytała nieoczekiwanie.
Nie znałam. Dzieciaki tak, całkiem sympatyczne były, ale żon nigdy nie spotkałam. I wcale mnie to nie martwiło. Sądziłam, że to nawet dobrze, bo po co mi niby znajomości z ekskobietami mojego narzeczonego?
Dopiero przed samym naszym ślubem, całkiem przypadkiem poznałam Edytę, pierwszą żonę. Robiliśmy zakupy w galerii handlowej, kiedy nagle usłyszałam cienki, znajomy głosik.
– Tata, tata! – Amelka podbiegła do nas, wpadając w ramiona Karola.
Podeszła do nas drobna, ubrana na sportowo blondynka. Zmierzyła mnie spojrzeniem z góry na dół.
– Cześć – mruknęła do Karola niechętnie. Widać było, że nie są w najcieplejszych stosunkach. – Dzień dobry, Edyta jestem – wyciągnęła do mnie rękę. Przyglądała mi się z ciekawością. – Była żona tego tutaj – dodała.
– Przestań się popisywać przy dziecku – warknął Karol.
– Twoje dziecko jest mądrzejsze, niż ci się wydaje – mruknęła. – A ty nie boisz się? – zwróciła się do mnie.
– Czego?
– Związku ze stuprocentowym egoistą – roześmiała się. – I z facetem, który kocha wszystkie kobiety. A najbardziej te, które nie należą do niego.– Amelia, idziemy – odwróciła się i pociągnęła córkę za sobą.
– Cześć! – mała pomachała ojcu.
– Sama teraz widzisz, jaka ona jest – warknął Karol. – Nie ma żadnych zahamowań, w ogóle się nie zastanawia, że nie wypada tak się zachowywać.
– Przestań – mruknęłam. Nie chciało mi się tego roztrząsać.
Jest rozżalona – tłumaczyłam sobie. A może zazdrosna, bo jeszcze coś czuje do Karola? Ale zaraz, przecież pomiędzy mną a nią była jeszcze – zaraz, jak ona miała na imię? – chyba Katarzyna, tak, Kaśka! Ciekawe, co ta druga sądziła o swoim byłym mężu.
Dowiedziałam się o tym tuż po ślubie. Karol był w pracy, a Kasia przywiozła do nas synka na weekend. Otworzyłam jej drzwi, a ona stojąc w progu, milczała i patrzyła na mnie. Po dłuższej chwili zamiast powiedzieć „dzień dobry”, zapytała:
– Trzecia żona?
– Dlaczego wy jesteście takie złośliwe? – nie wytrzymałam. – Ciągle jesteście o Karola zazdrosne?
– Jakie my? Jakie zazdrosne?
Kaśka wyglądała zupełnie inaczej niż Edyta. Była pulchną brunetką z długimi włosami. Bardzo kobiecą, bardzo sexy ubraną. Widać Karol miał zmienny gust. Ja byłam taka, pomiędzy nimi, żadnej nie przypominałam.
– Przepraszam – odezwała się Kasia nieoczekiwanie. – Może byłam nieco złośliwa, ale uwierz mi, nie jestem zazdrosna ani trochę. Właściwie to cieszę się, że mam już małżeństwo z Karolem za sobą. Ty też niedługo przekonasz się, że nie jest łatwo być jego żoną.
Zaczynało mnie to coraz bardziej wkurzać
Co mi będą gadać, że Karol nie będzie dobrym mężem. Poczekajcie trochę – pomyślałam.
Zobaczymy, kto miał rację. W założeniu nasz związek miał być idealny. Ale już w podróży poślubnej okazało się, że wcale nie jest. Cały czas robiliśmy to, co chciał, zaplanował i lubił Karol. Ja musiałam się dostosować, bo natychmiast strzelał focha, jak dziecko. Różnica polegała na tym, że Karol od dawna nie był już dzieckiem, tylko dorosłym facetem, który sam miał dwoje dzieci. Mimo to chwilami zachowywał się jak chłopczyk. Że też ja wcześniej tego nie widziałam?
Po powrocie do domu, również nie było już tak jak przed ślubem. Jakoś tak nagle wszystko się pomiędzy nami pozmieniało. Raptem Karol zaczął mnie traktować, jakbym była jego mamusią, a nie żoną. Marudził, że zupa jest niedoprawiona, a takiego sosu on nie lubi. Kiedy oznajmił mi, że odgrzewanego obiadu to on jadł nie będzie, wkurzyłam się na poważnie.
– To sam sobie gotuj, jeśli chcesz codziennie dwudaniowy obiad z deserem – wrzasnęłam. – Ja nie jestem ani twoją kucharką, ani służącą!
– Ale przecież jesteś moją żoną! – stwierdził oburzony.
– Mimo wszystko wydaje mi się, że to nie jest to samo – odparłam.
Karol chyba o tym nie wiedział. Do szału doprowadzały mnie sytuacje, kiedy przywoził Marka i Amelkę na weekend, a potem po prostu zrywał się gdzieś na wieczór. Najczęściej nagle dzwonił do niego sam prezes albo przypominało mu się coś bardzo ważnego, co koniecznie musiał dokończyć w pracy.
– Muszę koniecznie wyskoczyć do biura. Tylko na chwileczkę! – zapewniał. – Za godzinkę będę z powrotem – rzucał i już go nie było.
Z godzinki robiło się pięć, a często wracał, kiedy dzieciaki już spały.
– Karol, ja nie jestem opiekunką twoich dzieci – oznajmiłam po którymś takim wieczorze. – Jeśli nie masz dla nich czasu, to ich po prostu nie przywoź do nas.
– No wiesz co? – obruszył się. – Jak to nie mam dla nich czasu? Przecież to tylko jeden wieczór!
– Akurat, już straciłam rachubę, ile było tych wieczorów.
Coraz częściej się kłóciliśmy
O wszystko, o dzieci, mimo że wspólnych nie mieliśmy, o obiady, o pieniądze, bo według męża źle nimi gospodarowałam, nawet o pranie, bo spodnie, które akurat życzył sobie włożyć, były nieuprane. A przede wszystkim o jego ciągłe, samotne wyjścia i jego bardzo późne, nocne powroty. Właściwie coraz późniejsze. Kiedy oznajmił, że następnego dnia z samego rana wyjeżdża w delegację do Gdańska, wpadłam w szał. Dosłownie.
– Na jaką znowu delegację ? – wrzasnęłam. – W sobotę? Na weekend? Ludzie wtedy zazwyczaj mają wolne, a nie jeżdżą służbowo!
– Czasem tak trzeba. Mam ważne spotkanie jutro w południe i w poniedziałek rano. Wrócę w przyszłym tygodniu, jeszcze nie wiem dokładnie kiedy. Może w środę, a może dopiero w czwartek – dodał.
– To ciekawa jestem, co będziesz robił od spotkania w poniedziałek do czwartku? – wysyczałam ze złością. Nie raczył mi odpowiedzieć.
W sobotę okazało się, że mój szanowny małżonek nie tylko wyjechał, ale też nie raczył mnie poinformować, że Kasia przywiezie synka. Stanęła w drzwiach, trzymając małego za rękę, kiedy już miałam wychodzić. Umówiłam się z dziewczynami na plotki, zakupy i ogólne poprawianie nastroju.
– Karola nie ma – warknęłam.
Nie chciało mi się uśmiechać i udawać, że wszystko jest wspaniale, cudownie i idealnie. Kaśka w odpowiedzi zmierzyła mnie spojrzeniem od stóp do głów.
– Obiecał, że zajmie się małym do poniedziałku, ponieważ ja mam dodatkową robotę – wycedziła.
– Karol też miał dodatkową robotę – mruknęłam. – Pojechał w delegację.
– Aaaa… – Kaśka zsunęła na głowę ciemne okulary. – Zaczęło się?
– O czym ty mówisz?
– Jak był ze mną, to też jeździł w delegacje – roześmiała się. – A wcześniej, jak był z Edytą, to jeździł w delegacje ze mną – mrugnęła do mnie.
– Czy ty zwariowałaś? – nie mogłam uwierzyć, że mówi poważnie.
– Ja? To ty zwariowałaś. Zresztą ja w swoim czasie również. Trudno, jak go nie ma, to ty się zajmiesz Markiem.
Nie miałam zamiaru pilnować dzieciaka, ale zrobiło mi się żal Kasi. Złapała fuchę na weselu, chciała zarobić.
– Dobra… – zgodziłam się niechętnie. – Zostaw go.
Spędziłam weekend z małym, a mój mąż właściwie nie wiadomo z kim. Nawet telefonu nie odbierał.
– Kasia – zapytałam – czy ty mówiłaś poważnie o tych delegacjach Karola, to znaczy, no wiesz, że jeździł z tobą, jak był żonaty z Edytą?
– Poważnie – kiwnęła głową. – Po co miałabym cię oszukiwać? A ty myślisz, że dlaczego z nim się rozwiodłyśmy?
– To on się z wami rozwiódł… – powtórzyłam za Karolem.
– Tak ci powiedział? – pytanie aż ociekało sarkazmem. – Pewnie już ma jakąś lalę, z którą jeździ w te swoje delegacje – roześmiała się.
Nie powiem, żebym od razu jej uwierzyła. Przede wszystkim nie chciałam jej wierzyć, ale te jego niespodziewane wyjścia, późne powroty, wszystko to było mocno podejrzane. Karol zadzwonił dopiero w środę.
– Jutro wracam, kochanie – oznajmił jakby nigdy nic – przepraszam, że się nie odzywałem, ale naprawdę byłem taki zajęty, że nie mogłem znaleźć wolnej chwili, by oddzwonić.
– Co ty pleciesz? – zapytałam. – Wieczorami byłeś zajęty?
– Wieczorami byłem zmęczony – powiedział urażonym głosem.
Nie podobało mi się to. To chyba raczej ja powinnam być urażona, nie dość, że wyjechał niespodziewanie, zostawił mnie samą ze swoim dzieciakiem, to jeszcze nie odbierał telefonu. A zachowuje się, jakbym chciała od niego nie wiadomo czego. Nie mam pojęcia, skąd mi ten pomysł przyszedł do głowy i nie wiem, dlaczego nagle wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer do pracy Karola. Odebrała sekretarka. Przedstawiłam się i zapytałam, kiedy pan Karol wraca z delegacji do Gdańska, bo nie mogę się do niego dodzwonić, a chciałabym zrobić mu niespodziankę.
W słuchawce zapanowała tak długa cisza, że już wiedziałam, że się ośmieszyłam. Jeśli tam siedzi jakaś jego przyjaciółka, skłamie. Nie skłamała.
– Nic nie wiem o żadnej delegacji – usłyszałam. Zanim zdążyłam się zastanowić, co powiedzieć, dodała jeszcze: – Pan Karol jest na urlopie.
Mogła tego nie mówić, ale najwyraźniej nie lubiła mojego męża. Rozłączyłam się bez słowa. Nie byłam w stanie nawet podziękować. Zresztą niby za co miałam jej dziękować? Karol wrócił w czwartek wieczorem. Siedziałam w salonie, czekałam na niego. Natychmiast zaczął narzekać, jak bardzo jest zmęczony.
– Pewnie jesteś niewyspany, kochanie? – zapytałam z udawaną troską.
– Oj, jeszcze jak – westchnął. – Biorę prysznic i kładę się do łóżka. Jutro wracam do pracy…
– Tak… – zawahałam się. – Dzwoniłam do twojej pracy.
– Po co? – zjeżył się natychmiast, spojrzał na mnie uważnie, w oczach zauważyłam iskierki niepokoju.
Jak ja mogłam być taka głupia? – pomyślałam, a głośno powiedziałam.– Wszystko wiem. Nie było żadnej delegacji, byłeś na urlopie. Ale niestety nie ze mną. A zatem z kim?
– Coś ty wymyśliła? – zdenerwował się. – To pewnie ta pipa z recepcji nagadała ci głupot. Nie lubi mnie, bo odrzuciłem jej zaloty. Teraz się mści.
– Nie kłam, Karolu – westchnęłam. – Nie wierzę ci. Mógłbyś mieć chociaż tyle odwagi, żeby powiedzieć prawdę i się przyznać.
– Do niczego nie będę się przyznawał – warknął. – Idę spać.
– O nie, ale to ja śpię w sypialni. Ty kładziesz się w salonie.
– No wiesz co? Wstydziłabyś się. To moje mieszkanie i moja sypialnia.
– Coś ty powiedział?
– To co słyszałaś.
Chwyciłam torebkę, z wieszaka zerwałam kurtkę i wybiegłam, zanim zdążyłam się dobrze zastanowić. Wstydziłam się pojechać do rodziców, zresztą było daleko. Przenocowałam u przyjaciółki. Złapała się za głowę, kiedy jej wszystko opowiedziałam.
– A może ta recepcjonistka naprawdę się na nim mści? – zapytała.
– Wierzysz w to?
– Nie – pokręciła głową.
Byłam pewna, że Karol mnie zdradza
A przecież dopiero rok temu wzięliśmy ślub. Po co on się w ogóle ze mną żenił? Kilka dni później, kiedy już miałam wrócić do domu z zamiarem, że dam Karolowi jeszcze jedną szansę, nagle ujrzałam mojego męża na parkingu całującego się z wysoką blondynką.
Dosłownie nogi się pode mną ugięły. Stali oboje obok samochodu Karola, drzwi były otwarte, jakby się żegnali albo witali. Odruchowo podniosłam telefon i zrobiłam im zdjęcie. Nawet płakać mi się nie chciało, było mi już raczej wszystko jedno. Wieczorem oznajmiłam Karolowi, że wnoszę pozew o rozwód. Położyłam mu przed nosem wydrukowane z telefonu zdjęcie. Sądziłam, że mój mąż będzie mnie przepraszał albo się tłumaczył. Nic takiego niestety nie nastąpiło, jakby mu zupełnie nie zależało.
Wzięliśmy rozwód bez orzekania o winie. Wszyscy mi mówili, że robię źle i jestem głupia. Pewnie tak właśnie było, ale ja chciałam tylko rozwieść się, wyprowadzić i zapomnieć. I tak dobrze, że nie miałam z nim dzieci, jak jego dwie poprzednie żony.
Czytaj także:
„Nie chciałam dla córki zbira z blokowiska, a okazało się, że farmaceuta nie lepszy, bo psychopata. Drań ją pobił”
„Nakryłam mojego męża i siostrę na namiętnych pocałunkach! Jemu wybaczyłam, ale tej żmii nie mogę darować”
„Chodziłam w zniszczonych spodniach, w butach po córce, bo wszystkie pieniądze szły na dzieci. Wszystko robiłam dla nich”