Samotność to dla mnie istna udręka. Gdybym musiała wybierać pomiędzy byciem po rozwodzie a czterdziestoletnią singielką, postawiłabym raczej na to pierwsze. I dlatego powiedziałam sakramentalne „tak” Kajtkowi. Miał uleczyć moje poranione serce, być ukojeniem po tym, jak zostawił mnie bez ostrzeżenia i wyrzutów sumienia Krzyś – mężczyzna doskonały. Ale choć włożyliśmy w to mnóstwo wysiłku, ten mariaż był nieporozumieniem jakich mało.
Moje życie straciło sens
Czy małżeństwo z facetem, który jest akurat w zasięgu ręki, a do tego nie wyraża szczególnego sprzeciwu, może stanowić remedium na złamane serce? Wydawało mi się, że tak. Tym bardziej, że Kajtek był naprawdę w porządku. Spokojny, życzliwy, w odpowiednim stopniu roztargniony – dokładnie tyle, ile potrzeba, bym mogła objąć dowodzenie w naszej relacji. No i zależało mu na mnie. To miła odmiana, wiedzieć, że facetowi na tobie zależy.
– Zaraz, zaraz, a gdzie w tym wszystkim miejsce na miłość? – teatralnie zawołała Alka, moja najbliższa przyjaciółka i świadkowa na ślubie. – Nie kierujesz się zdrowym rozsądkiem przy tej decyzji, zupełnie go tam brakuje. Robisz to z jakiejś dziwnej desperacji, naiwności, a powody zna chyba tylko sam Stwórca.
Moja przyjaciółka miała stuprocentową rację i jej tok myślenia był w pełni logiczny, czego o mnie wtedy na pewno nie dało się powiedzieć. Zdawałam sobie sprawę, że zależy jej na moim dobru. Jednak nawet dla Ali było nie do pojęcia, co czułam, odkąd Krzysiek z dnia na dzień mnie zostawił, po prostu ot tak, bez żadnego wytłumaczenia.
Nic dziwnego, że wpadłam w totalny dołek. Moje życie nagle straciło jakikolwiek sens. Odszedł ode mnie nie tylko facet, którego darzyłam uczuciem, ale ktoś, kto w ogóle był dla mnie doskonały.
Przystojny, czarujący, dowcipny, a do tego bystry, z głową na karku i szaleńczo we mnie zadurzony – taki właśnie był Krzysiek. Wszystkie te cechy w jednym facecie. Tyle dobrego naraz. Był ucieleśnieniem ideału, u boku którego spędziłam kilka najcudowniejszych lat życia, a który ni stąd ni zowąd wyrzucił mnie jak zużyty przedmiot.
Nie miałam pojęcia, czemu tak się stało
Po jakimś czasie dotarło do mnie, że on nie jest stworzony do długich związków. Jego uczucie wobec mnie, choć początkowo wydawało się szalone i pełne pasji, wygasło w mgnieniu oka. Moja miłość natomiast okazała się nie do zdarcia.
Podczas gdy Krzysztof przeżywał kolejne wzloty z nową wybranką, ja cierpiałam straszliwe katusze. Marzyłam tylko o jednym – by przemienić się w pozbawioną myśli amebę, której sfera uczuć pozostaje na wieki płaska jak tafla jeziora w bezwietrzny dzień.
Pogrążona w żałosnym nastroju, pomyślałam, że w takim razie powinnam wyjść za mąż za Kajetana, który zawsze był obok. Tylko wypatrywał sposobności, żeby stworzyć ze mną rodzinę. Wiedziałam, ile dla niego znaczę i było mi obojętne, komu urodzę potomstwo i u czyjego boku dożyję starości. Skoro Krzysiek okazał się nieosiągalny, to naprawdę przestało mieć znaczenie, kto zajmie jego miejsce.
Panicznie bałam się osamotnienia. Ponadto zawsze sądziłam, że lepiej być rozwiedzioną, a nawet owdowiałą, niż starą panną, której nikt nie chciał.
Stanęłam na ślubnym kobiercu z Kajtkiem. Przysięgaliśmy sobie, że będziemy wiedli długie i szczęśliwe życie, darząc się miłością i szacunkiem aż po grób. „Czemu akurat po grób? – na moment się zawahałam, wypowiadając te słowa przysięgi. – Czemu nie do rozwodu na przykład?”.
Zdecydowanie bardziej wolałabym taką opcję. Przecież możemy przeżyć mnóstwo wspaniałych lat, szanując się nawzajem, a potem się rozwieść, jak nam się znudzi.
To był skok na głęboką wodę
Głęboko w sercu chciałam uwierzyć, że ten ruch okaże się całkiem dobrym wyjściem. Gdzieś tam tliła się we mnie nadzieja, że jakoś damy radę.
Dawałam z siebie wszystko jako żona. Nikt nie mógłby powiedzieć, że nie włożyłam w to serca. Ale dziwnie się czułam w tym związku zawartym z rozsądku. Kajtek był dla mnie jak obcy człowiek… Alka jako pierwsza to dostrzegła.
– Raczej nie widzę zachwytu u świeżo upieczonej żony – powiedziała półgłosem, badawczo mi się przypatrując, gdy wróciliśmy z króciutkiej wycieczki po ślubie. W jej tonie dało się wyczuć odrobinę zadowolenia, zupełnie jakby chciała przypomnieć: „Przecież cię ostrzegałam!”.
– Wiesz, muszę przyzwyczaić się do nowej sytuacji – odparłam zdawkowo, nie chcąc wchodzić w szczegóły.
– Serio? – uniosła brwi ze zdziwieniem i posłała mi pytające spojrzenie. – To powiedz, jak długo ci to zajmie? – drążyła temat.
Czy przyjaciółka nie powinna dać mi trochę spokoju w takiej sytuacji? Na szczęście właśnie wtedy wszedł Kajetan, taszcząc bagaże, co przerwało tę niewygodną rozmowę, a później Alicja już nie wracała do tematu.
Kiedyś uważałam, że ślub niesie ze sobą pewną dozę wewnętrznego spokoju. Że daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa, ponieważ pozwala tworzyć przyszłość na trwałych fundamentach. Osiąga się spełnienie i stabilność. Ale kiedy już byłam zamężna, nie doświadczyłam niczego takiego. Miałam raczej poczucie, że znalazłam się tam, gdzie nie powinnam być. Zupełnie jakbym wpadła w to miejsce tylko na moment. Tak jakbym jedynie odgrywała rolę małżonki. Cóż, najwyraźniej nie było mi to pisane.
Trudno stwierdzić, czy mam jakieś poważne zarzuty do naszego związku małżeńskiego. Generalnie rzecz biorąc układało się między nami nieźle. Mój mąż Kajetan również był w porządku. Tyle że samo „w porządku” to po prostu za mało.
Zabrakło między nami chemii i uczucia
Poważniejsze kłopoty nadeszły po paru miesiącach. Poszło o słabości Kajetana. Nie mówię, że ja ich nie mam, nikt nie jest idealny. Ale moje niedoskonałości nie przeszkadzały mężowi, a jego wady były dla mnie nie do przełknięcia. Przed ślubem myślałam o nim jak o spokojnym, serdecznym i roztargnionym facecie, a teraz ciągle powtarzam w myślach: „Rany, ale nudziarz!”. Takie myśli momentalnie psuły mi humor, bo kolejna część zdania zwykle zawierała pretensję do losu i samej siebie: „Po co ja z nim w ogóle jestem?!”.
Kajtek nie ponosił za to odpowiedzialności. Taki po prostu był. W końcu dotarło do nas obojga, że właściwie nic nas nie łączy. I ta wiedza nie wprawiała żadnego z nas w dobry nastrój.
Różniliśmy się na wszystkich poziomach. Ja lubię czytać książki, a jego interesują wyłącznie czasopisma o autach. Kocham muzykę, dlatego chodzę zarówno do filharmonii, jak i do opery, natomiast on przeżywa tam męki i co chwila spogląda na zegarek. Uwielbiam aktywność, więc uprawiam jogging, chodzę na zajęcia fitness i na długie spacery. Kajtek ćwiczy tylko palec, przełączając kanały w telewizji. Do tego nasi przyjaciele wywodzą się z dwóch odmiennych, niemożliwych do połączenia środowisk. Wspólne spotkania były wykluczone.
W tamtym momencie oboje prowadziliśmy osobne życia. To zdecydowanie nie sprzyja budowaniu relacji. Kajetan próbował, bo nadal mu na mnie zależało, ale jego wysiłki nie wystarczyły. Wtedy moje myśli znów powędrowały do Krzysia. Przypomniałam sobie, jak wspaniale się z nim rozmawiało. Jak wciąż miał zwariowane pomysły, dzięki którym czas spędzony razem mijał w mgnieniu oka. Zachwycał mnie swoim bystrym umysłem. Przez kilka lat, które razem spędziliśmy, funkcjonowaliśmy niczym jeden organizm – ciała, umysły i dusze stopione w całość.
Czułam się wtedy wspaniale. Z Kajetanem nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego.
Nie mam pojęcia, co Kajtek mogł wtedy myśleć. Za to doskonale pamiętam, co sama wtedy odczuwałam. Ogarnęło mnie totalne zniechęcenie, przygnębienie, a w końcu głęboki smutek. Czułam się jak w potrzasku, z którego nie ma ucieczki. Teoretycznie byliśmy razem, ale w praktyce każde z nas żyło swoim życiem.
Powoli zaczęło do mnie docierać, że jedyną rzeczą, która nas łączy, jest wspólny dom. Poza tym wszystko nas różniło. Z biegiem czasu nasze rozmowy stawały się coraz rzadsze, bo miałam wrażenie, że Kajetan potrzebuje wieczności, by zrozumieć, co do niego mówię. Ja z kolei kompletnie nie wiedziałam, o co mu chodzi i szczerze powiedziawszy, mało mnie to interesowało.
Stopniowo narastał między nami dystans. Któregoś dnia uświadomiłam sobie, że nie tworzymy już pary. I, prawdę mówiąc, chyba nigdy nie tworzyliśmy. Przez dwa lata usiłowaliśmy dojść do porozumienia, ale nie udało się nam. Z tego układu jest tylko jedno wyjście…
Sylwia, 31 lat
Czytaj także:
„Mąż oznajmił mi, że chce rozwodu, bo potrzebuje wolności. Nie miał odwagi powiedzieć, że ma 26-letnią kochankę”
„Majówka w Hiszpanii zmieniła moje życie na zawsze. Wróciłam do domu z brzuchem, bo taki miałam plan”
„Zamiast prawdziwego faceta, wybrałam tani zamiennik męża. Teraz siedzę i płaczę, bo żałuję rozwodu”