Patrzyłam na rachunek wystawiony przez mechanika i zastanawiałam się, skąd wezmę pieniądze. Nie zdawałam sobie sprawy, że ta na pozór niewielka stłuczka będzie mnie kosztować tyle kasy.
No, jak się jeszcze Wiktor dowie, że znowu się zagapiłam, cofając, to nie pozwoli mi już nawet ruszyć naszego nowego autka…
Naprawdę potrzebowałam pieniędzy
Tylko dwa dni zostały do powrotu mojego męża i dzieciaków z wyprawy w góry. W następnym tygodniu maluchy miały wyjechać na obóz harcerski.
Mnie w tym roku nie udało się dostać urlopu w okresie wakacji, więc korzystałam z tego w miarę spokojnego czasu, żeby nadrobić zaległości w pracy.
No i spodziewałam się za to niezłej gratyfikacji w postaci premii. Już zaplanowałam sobie, na co ją wydam, a tu proszę – figa. Zamyślona nie zauważyłam tamtego forda wjeżdżającego na parking. I ładnych kilka setek – jak w kosmos! Miałam tylko nadzieję, że premia już wpłynęła na moje konto, i jakoś uda mi się zatuszować przed mężem ten niespodziewany wydatek.
Zaraz po pracy ruszyłam do banku, jednak okazało się, że nasze konto świeciło pustkami – poza kwotą, która przeznaczona była na comiesięczne opłaty. Ale jej przecież nie mogłam ruszyć, była nietykalna… Przez chwilę stałam przed okienkiem, myśląc, co dalej.
„Może udałoby się od kogoś pożyczyć tę kasę” – rozmyślałam, robiąc w myślach przegląd ewentualnych darczyńców. Rodzice właśnie skończyli remont mieszkania – wiedziałam dobrze, że się wykosztowali, więc na nich nie mogłam liczyć. A znajomi… No cóż, w wakacje to raczej każdy z nich był porządnie spłukany i w ogóle nie było sensu pytać. „Kurczę, jeśli do jutra premia nie wpłynie do banku, to Wiktor się o wszystkim dowie! Będzie awantura” – martwiłam się.
Cholerny tysiąc… Pomyślałam z ironią, że kiedyś nie byłoby to dla mnie żadnym problemem. I aż zrobiło mi się gorąco. Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy, a kolana robią się miękkie. Skojarzenie przyszło tak nagle, nieoczekiwanie. Od wielu miesięcy już przecież o tym nie myślałam…
Wciąż jeszcze byłam w banku, przysiadłam więc w głębokim, wygodnym fotelu, nagle jakby zupełnie bez sił. Przymknęłam oczy, pod powiekami miałam wciąż ten sam obraz – zielone stoliki, krupierzy w eleganckich uniformach, ich głosy, słowa, że koniec obstawiania… A potem odgłos toczącej się kulki, najukochańsze niegdyś dźwięki w moim życiu. Kiedy nałogowo grałam, chwile, gdy kasyna, ruletka i maszyny wyrzucające z charakterystycznym dźwiękiem stosy monet, były całym moim życiem.
Kasyno było moim życiem
I wtedy pojawiła się myśl, nagła jak błyskawica przeszywająca mój mózg. Żeby spróbować tylko jeden raz… Na pewno mi się uda! Po tylu latach będę miała szczęście – jak wszyscy nowicjusze! Byłam teraz przecież jak ktoś, kto dopiero zaczyna, kto pierwszy raz przekroczy progi kasyna.
Dzięki pomocy męża i psychologa trzy lata temu udało mi się wyzwolić z nałogu. Nie byłam już hazardzistką, więc właściwie mogłabym znowu zagrać, prawda? Tylko ten jeden jedyny raz, tylko po to, żeby wygrać pieniądze na mechanika. Tak niewiele było mi potrzeba. A zarazem tak wiele…
Czułam, jak wyzwala się we mnie jakaś wielka energia, jak wraz z krwią ogarnia całe moje ciało, mózg, wszystko. Podniecona podniosłam się z fotela i energicznym krokiem podeszłam do okienka. Podając kasjerce numer swojego konta, uśmiechnęłam się do niej najmilszym ze swoich uśmiechów.
Spojrzała na mnie pytająco.
– Proszę o wypłatę wszystkiego, co tam jest – powiedziałam.
– Ale jutro idą pani zlecenia stałe i odsetki od kredytu odnawialnego – odparła po chwili, patrząc w ekran monitora. – Będzie do jutra jakaś wpłata?
– Oczywiście, że będzie. Jasne – odparłam, wzruszając beztrosko ramionami.
„Przecież wygram jeszcze dzisiaj i jutro raniutko wszystko wpłacę” – pomyślałam.
– Proszę pamiętać, że jeśli nie będzie środków na odsetki, to bank może wypowiedzieć pani kredyt – młoda kobieta za szybą patrzyła na mnie wyczekująco. – Więc może lepiej zostawić tę kwotę na odsetki…
– Nie, nie! Proszę o wszystko! – potrząsnęłam stanowczo głową, czując rosnące zniecierpliwienie. – Do jutra na pewno wpłacę pieniądze.
Jak mogłabym nie wpłacić – przecież byłam pewna, że wygram! Postawię wszystko na moją ulubioną liczbę, na pewno trafię! I nagle coś jeszcze przyszło mi do głowy.
– Tam jeszcze powinien być debet nieruszony, prawda, proszę pani? – zwróciłam się do kasjerki, czując, jak policzki zaczynają mi mocniej płonąć.
– Tak, ma pani wolne środki na debecie – odparła kobieta.
– To też proszę o wypłatę. Poproszę wszystko!
Obrzuciła mnie szybkim, uważnym spojrzeniem, ale posłusznie wykonała polecenie wypłaty. Kiedy przeliczała pieniądze, po moim karku spłynęła zimna kropla potu… Po chwili z kilkoma tysiącami w torebce wyszłam z banku.
Byłam przekonana, że wygram
Owionęło mnie rześkie powietrze, tego dnia nie było słonecznej pogody. Czułam, jak lekki wiatr chłodzi mi policzki, to było bardzo przyjemne uczucie. Odetchnęłam głęboko, czułam się świetne. Podekscytowana, zadowolona z siebie ruszyłam na pobliski postój taksówek.
„Teraz tylko szybko do kasyna! – terkotało w mojej głowie. – Za godzinę, może nawet wcześniej, będę miała kasę nie tylko na zapłacenie mechanika, wyrównanie rachunku w banku, ale i może jeszcze na coś… No właśnie, bo jeżeli obstawię dobrze i wygram, to mogłabym postawić raz jeszcze i znowu wygrać. Tak, właśnie tak zrobię!”.
Przyspieszyłam kroku, by jak najprędzej znaleźć się przy stoliku z ruletką. Niestety, najpierw musiałam tam dojechać. Ale na postoju nie było taksówki, ani jednej! Ze złością pomyślałam o pechu, sięgnęłam do torebki, chcąc wyjąć komórkę, żeby wezwać taksówkę, ale jej nie znalazłam. Niecierpliwie przetrząsałam kieszenie, lecz telefon przepadł jak kamień w wodę. I wtedy przypomniałam sobie, że wychodząc z biura, zajrzałam jeszcze do pokoju koleżanki. Akurat odbierałam SMS-a, więc na chwilę odłożyłam komórkę na jej biurko… „Cholera! – wkurzyłam się. – Zagadałyśmy się i komórka musiała tam zostać!”.
Rozejrzałam się dookoła, wypatrując jakiejś taksówki. Stałam już tak dobrą chwilę, a nic nie nadjeżdżało. Jak na złość… Ruszyłam więc przed siebie, wiedząc, że dwie ulice dalej, obok supermarketu, jest następny postój. Tam zawsze panował spory ruch, więc taksówek nie powinno dla mnie zabraknąć.
Przyspieszyłam kroku, tak że dochodząc do postoju, już prawie biegłam. A tam – nie wierząc własnym oczom – prawie się rozpłakałam. Postój był pusty! Ani śladu jakiegokolwiek samochodu!
To powinno dać mi do myślenia, powinnam się była zastanowić. Bo pusty postój to jak znak od Boga – przestroga, że nie powinnam nawet myśleć o graniu. Ale ja nie chciałam słuchać głosu rozsądku, nie chciałam słyszeć podszeptów serca, że źle robię, że nie wolno mi sięgnąć po żetony. Nie wolno mi tego robić, bo wtedy wszystko wróci, ten cały koszmar. Nieprzespane noce, strach o jutro, przerażone spojrzenia męża i dzieci.
Ponieważ nic nie nadjeżdżało, ruszyłam ulicami dalej, do następnego postoju. Rozglądałam się też, wciąż z wielką niecierpliwością po ulicach. Miałam nadzieję, że jakaś taksówka wreszcie nadjedzie. No bo dlaczego żadnej nie widać? Pomór jakiś padł na taksówkarzy czy co? I chociaż nigdy nie używam niecenzuralnych słów, na widok następnego pustego parkingu głośno zaklęłam.
A potem… ruszyłam dalej przed siebie. Byłam jak w transie. Biegłam ulicami, nie patrząc, że zaczął padać deszcz, który wkrótce przemienił się w gwałtowną ulewę… Przemokłam szybko, po strąkach włosów spływały mi na twarz zimne krople… Wydawało mi się, że mam gorączkę. O niczym innym nie mogłam myśleć, tylko o tym, żeby dostać się do hotelu pod miastem – tam, gdzie było kasyno, usiąść za stolikiem, usłyszeć chrzęst toczącej się kulki, stukot maszyny, szmery wokół…
To były znaki, by mnie powstrzymać
Nie wiem, jak długo tak błądziłam, szukając taksówki, ale nagle okazało się, że zupełnie nieświadomie wróciłam na ten pierwszy parking, ten obok banku. Jakby czas nagle stanął w miejscu, jakby nie było tej godziny biegania po mieście. Zatrzymałam się zdezorientowana i stałam tak przez chwilę nieruchomo, wpatrując się jak zahipnotyzowana w budynek.
Deszcz wciąż spływał mi po twarzy, lecz ja nie czułam zimna. Nagle dotarło do mnie, co chciałam zrobić. Zacząć znowu grać! Ta chęć, to pragnienie było we mnie tak mocne, że wybrałam całą kasę z konta, nawet tę przeznaczoną na odsetki od kredytu, nie patrząc na konsekwencje! A potem latałam jak głupia po mieście, szukając wolnej taksówki. Boże! Nie zauważyłam nawet tego, że jestem cała przemoczona, że jest mi zimno!
Wciąż jeszcze szczękałam zębami, nie tylko z chłodu. Był we mnie strach…
Czułam, jak pełznie wolno, ale nieubłagalnie, od kolan w górę. Przez chwilę zagnieździł się w moim żołądku – zrobiło mi się na moment niedobrze – a potem dotarł aż do serca, które biło teraz jak szalone. Odruchowo spojrzałam na zegarek: za piętnaście minut zamykali bank! Zrobiłam krok naprzód, a potem już biegiem rzuciłam się na obrotowe drzwi.
Stanęłam przed okienkiem kasy, nie było przede mną nikogo. Nie zważając na zdumiony wzrok kasjerki (tej samej, która przed przeszło godziną podawała mi wypłacone pieniądze), mokrymi od deszczu palcami podałam jej banknoty.
– Ja… ja chciałam dokonać wpłaty – wychrypiałam i aż sama przestraszyłam się swojego głosu; brzmiał, jakbym mówiła gdzieś z drugiego końca świata. A może tak było? – Jutro idą stałe zlecenia i odsetki od kredytu – powtórzyłam słowa kasjerki sprzed godziny, zupełnie bez sensu.
Gdy opuszczałam bank, deszcz właśnie przestał padać. Powietrze pachniało zielenią, świeżością i czymś jeszcze. Czymś, co uspokoiło moją rozedrganą duszę, głośno bijące serce i urywany oddech. To był cud, prawdziwy cud, że nie zagrałam, że nie znalazłam się w kasynie! Tylko dlatego, że te taksówki gdzieś się podziały, jakby nagle wymiotło je wszystkie z miasta. Ale dla mnie to było prawdziwe błogosławieństwo…
W domu wzięłam gorący prysznic. Rozgrzana, z kubkiem herbaty w dłoni, położyłam się wygodnie pod kocem na kanapie. Włączyłam telewizor, właśnie nadawali lokalne wiadomości. Była w nich relacja z pogrzebu taksówkarza, zamordowanego przed tygodniem. Rozszerzonymi oczami wpatrywałam się w rzędy taksówek stojących przed cmentarzem, patrzyłam na taksówkarzy, którzy żegnali swojego kolegę długim, żałośnie brzmiącym dźwiękiem klaksonów dziesiątek samochodów…
Odłożyłam kubek z herbatą na stolik, nie mogąc utrzymać go w ręce. Przymknęłam oczy, w głowie tłukła mi się tylko jedna myśl: ten nieżyjący mężczyzna, którego dziś odprowadzano na miejsce wiecznego spoczynku, ten człowiek, którego nigdy nie znałam ani nie spotkałam, uratował mi życie. Wszystkie taksówki były na cmentarzu w czasie, gdy ja z takim uporem szukałam jednej z nich…
Następnego dnia wpłynęła na konto moja premia za nadgodziny. Zapłaciłam rachunek u mechanika i pojechałam na cmentarz pomodlić się przy grobie taksówkarza za spokój jego duszy. Byłam mu to winna. Potem zaś odszukałam numer telefonu psychologa, który jakiś czas temu prowadził moją terapię. Czas do niego zadzwonić i umówić się na wizytę.
Czytaj także:
„Mąż figlował z kochanką, a potem sprzedał nasze małżeństwo w kasynie. Wszyscy każą mi przy nim trwać, ale ja mam już dość!”
„W jedną noc przegrałem w kasynie ciułane latami pieniądze na operację córki. Nie wiem, jak teraz spojrzę w oczy żonie”
„Jestem hazardzistką. W kasynie poznałam niebezpiecznych ludzi. Mało brakowało, a wpakowałabym się w poważne tarapaty”