Niemal od początku września wszyscy żyliśmy zbliżającą się studniówką. Przygotowania do matury pozostawały gdzieś w tyle za planowaniem imprezy. Tak się złożyło, że moja licealna klasa to w większości dziewczyny. Ale tak bywa. Ba, w końcu to profil humanistyczny, którym faceci dużo rzadziej są zainteresowani.
W klasie dominowały dziewczyny
Na dwadzieścia pięć osób jest zaledwie trzech rodzynków. Marek to nasz klasowy przystojniak trenujący siatkówkę. Kapitan drużyny reprezentujący naszą szkołę na każdych możliwych zawodach sportowych. Od dawna śmialiśmy się, że kto jak kto, ale on, to na pewno nie będzie miał problemu ze znalezieniem partnerki na studniówkę.
– Wystarczy, że nasz Mareczek kiwnie palcem, a każda laska ze szkoły umówi się z nim na randkę – plotkowałyśmy z kumpelami podczas przerwy dokładnie dwa miesiące temu.
– O tak. Tylko, że jego wymarzona dziewczyna powinna mieć piłkę zamiast głowy, to może by ją dostrzegł – Iza wybuchła śmiechem, a ja jej zawtórowałam, bo kolega rzeczywiście nie widział świata poza salą gimnastyczną.
Kamil, który od początku pierwszej klasy chodził z Agnieszką. Razem siedzieli w ławce, wszystkie przerwy spędzali za rączkę i w ogóle uchodzili za coś w rodzaju naszego klasowego małżeństwa.
No i został jeszcze Grzesiek. Kujon jakich mało. On z kolei więcej czasu spędzał z naszym wiekowym profesorem od historii niż z kolegami i koleżankami. Marzył o studiowaniu archeologii, przesiadywał w bibliotece, a po szkole biegał do miejskiego archiwum, gdzie miał jakieś praktyki czy tam wolontariat. Kto go tam wie. W każdym bądź razie, materiał na chłopaka z niego był słaby. No chyba, że trafiłby na równie pokręconą pasjonatkę, z którą dyskutowałby o starożytnej Mezopotamii.
Spotykałam się ze studentem
Kandydatów na studniówkowych partnerów zdecydowanie trzeba więc było szukać poza szkołą. Na szczęście od jakiegoś czasu spotykałam się z Hubertem. Mój chłopak był trzy lata starszy ode mnie, studiował zaocznie i już pracował. Nie była to może jakaś wielka miłość, ale całkiem fajnie nam się spędzało czas razem.
W weekendy zawsze potrafił zaplanować coś fajnego. A to wyjście do pubu, a to ognisko ze znajomymi, a to wypad do miasta oddalonego od naszej niewielkiej mieściny o około pięćdziesiąt kilometrów i wizyta w kinie, galerii, restauracji, na ściance wspinaczkowej czy na kręglach. Nigdy się z nim nie nudziłam, co nie było takie oczywiste, ponieważ w naszym miasteczku atrakcji dla młodzieży było jak na lekarstwo. Ot, dwie pizzerie na krzyż, lokal z kebabem, mini-galeria i dyskoteka o niezbyt dobrej sławie.
Koleżanki mi zazdrościły
Zdaje się, że moje najlepsze psiapsiółki, czyli Iza, Justyna i Monia, nieco mi zazdrościły. One wszystkie trzy akurat z nikim się nie spotykały i miały niezłą zagwozdkę, kogo by tu zaprosić na imprezę.
– Ty Kaśka to masz dobrze. Idziesz z Hubertem i wiesz, że on ci nie wykręci żadnego numeru – powiedziała jakiś czas temu Izka, gdy akurat spędzałyśmy długą przerwę w naszym szkolnym bufecie, popijając colę i plotkując, ile wlezie. – A ja już od dłuższego czasu zastanawiam się, kogo by tu zaprosić i tak naprawdę nikt mi nie przychodzi do głowy.
– No właśnie – poparła ją Justyna. – Ja też mam ten problem. Chyba w końcu pójdę z Tomkiem. No wiecie, z tym moim kuzynem, którego poznałyście na imieninach mamy – dodała, a ja zrobiłam wielkie oczy, nie mogąc ukryć rozbawienia.
Gdy wyobraziłam sobie Tomka w eleganckim garniturze próbującego nie pomylić kroków poloneza, nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Ten chłopak był nie tylko o dwa lata od nas młodszy i chyba o głowę niższy od Justyny. On był po prostu strasznie niezgrabny i dziecinny. Doskonale pamiętam, że wciąż coś potrącał aż w końcu wylał kawę prosto na śnieżnobiały obrus pani Krystyny, robiąc ogromne zamieszanie przy stole.
Wiem, nie powinnam była się wtedy śmiać, ale to było silniejsze ode mnie. Justyna chyba była nie w humorze, bo na mój śmiech zareagowała fochami i zwyczajnie się na mnie obraziła. Ale cóż, przyjaźniłyśmy się od podstawówki, to na pewno jej przejdzie. Nie pokłócimy się przecież na śmierć i życie o jej kuzyna Tomasza, z którego sama wiele razy się przy nas podśmiewała.
I tak żyłam sobie w błogiej nieświadomości i spokoju, z wyższością patrząc na desperackie poszukiwania swoich przyjaciółek. Byłam przekonana, że mnie czeka świetna zabawa, którą będę wspominać przez wiele kolejnych lat.
Ten bal miał być wyjątkowy
Studniówkę zaplanowaliśmy w klimatycznej sali weselnej, w uroczym pałacyku pod miastem. Lokal był otoczony dużym parkiem. Mnóstwo drzew, zamarznięty staw i ogromna przeszklona altana były wprost wymarzonym tłem do niesamowitych zdjęć. Na początku grudnia cała klasa niemal szalała, planując kolejne atrakcje. Zamówiliśmy najlepszego DJ-a w okolicy, rodzice z komitetu organizacyjnego kłócili się, kto dostarczy catering, a my przygotowywaliśmy kroki tradycyjnego poloneza do melodii z „Pana Tadeusza”.
Byłam pewna, że wszystko mam opanowane. Już zamówiłam bordową sukienkę na cieniutkich ramiączkach, która pięknie podkreślała mój dekolt. Nowiutkie buty od dawna czekały w szafie. Ba, byłam nawet po próbnym makijażu i czesaniu. Doszłam do wniosku, że jak szaleć, to szaleć.
– W końcu te zdjęcia i film będą kiedyś oglądać moje dzieci, a potem wnuki. Muszę prezentować się nienagannie – przekonywałam mamę, która uznała, że wizyta próbna u fryzjera i kosmetyczki to lekka przesada.
– Wiem, że to ważne wydarzenie. Ale w moich czasach studniówkę zorganizowaliśmy w szkolnej sali gimnastycznej, którą sami przystroiliśmy balonami, a większość sałatek i ciast przygotowały nasze mamy – już nie pamiętam, który raz to słyszałam.
– Tak, wiem – straciłam całkiem do niej cierpliwość. – Poszłyście wszystkie na bal w czarnych plisowanych spódnicach sięgających do połowy łydki i w białych bluzkach zapiętych szczelnie pod samą szyję – dodałam ze złością, a mama tylko machnęłam na mnie ręką.
– W żadnych bluzkach, bo wtedy akurat były modne sukienki z gorsetem – wycedziła. – Ale wiesz, że ostatnio widziałam w internecie nagranie ze studniówki w jakimś liceum katolickim i tam dziewczyny rzeczywiście były obrane w czarne spódnice rozszerzane u dołu i białe gładkie bluzki, a chłopcy w eleganckie ciemne garnitury. I wszyscy wyglądali po prostu prześlicznie.
– Tylko ja nie chodzę do katolickiego liceum – zakończyłam ze złością i poszłam do swojego pokoju.
Hubert mnie zdradzał
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nieudana fryzura czy brak próbnego makijażu nie będą dla mnie największym problemem. Dokładnie dwa tygodnie przed planowanym terminem studniówki dowiedziałam się bowiem, że mój Hubert kręci z kimś na boku. Przypadkiem zobaczyłam w jego telefonie gorące wiadomości od jakiejś Wioletty, a ten do wszystkiego się przyznał.
– Oj tam Kaśka, no przecież nie obiecywałem ci ślubu. Z Wiolą jesteśmy w jednej grupie na studiach i tak się złożyło, że spotkaliśmy się kilka razy po zajęciach – powiedział po prostu, jakby to było coś zupełnie normalnego.
I tak zostałam nie tylko bez chłopaka, ale i bez partnera na moją wymarzoną studniówkę. Tę, do której przygotowywałam się od dawna i która miała być niezapomnianym wydarzeniem w moim życiu.
– I co ja mam teraz zrobić? – dopytywałam się Moniki, z którą spotkałam się, żeby się wyżalić.
Nie miałam, z kim iść
Pozostałym dziewczynom jeszcze nic nie powiedziałam, bo zwyczajnie było mi głupio. Justyna w końcu szła z tym swoim kuzynem i była na mnie obrażona, a Iza ją poparła. Wprawdzie odzywała się do mnie, ale trzymała dystans.
– Nie mam pojęcia, Kasia. Ja idę z Bartkiem. To chłopak mojej kuzynki. Ewelina zgodziła się „wypożyczyć” mi go na ten wieczór – puściła do mnie oko.
– A Iza z kim w końcu idzie? – dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, jakie plany miała moja druga przyjaciółka.
– Iza zaprosiła jakiegoś kolegę swojego brata. On też ponoć jest spoko.
Okazało się więc, że moje przyjaciółki ogarnęły sobie w końcu fajne towarzystwo, tylko ja jedna zostałam na lodzie. Zaliczka już dawno została wpłacona, więc nie mogłam zrezygnować z udziału. Zresztą, co niby miałabym wspominać po latach, gdybym wcale nie poszła na swoją własną studniówkę?
Wynajęłam chłopaka
Ratunkiem okazała się kuzynka Moniki.
– Wiesz, Ewelina ma pewien pomysł – dwa dni po naszej rozmowie zadzwoniła do mnie koleżanka i podała mi numer do jakiegoś gościa, który ogłaszał się w sieci.
Paweł, bo tak miał na imię, proponował swoje towarzystwo właśnie na takie okazje. Wesela, studniówki i inne uroczystości, na których nie wypadało pojawić się samemu.
Pomysł ten od początku mi się nie spodobał, ale nie miałam wyjścia. Został nieco ponad tydzień, więc nie było czasu na szukanie innych opcji. Chłopak, na szczęście, miał ten dzień wolny i zgodził się na moją propozycję.
– Ale za wyjście na ostatnią chwilę policzę wyższą stawkę. Plus 50 procent za kolejkę ekspres i pięknie udaję zakochanego w tobie chłopaka – roześmiał się, podając mi kwotę, na którą szybko się zgodziłam, żeby się nie rozmyślił.
Mój partner na żywo okazał się równie przystojny jak na zdjęciach. Nie tylko elegancko się prezentował, ale i przyjechał po mnie z dwoma bukietami róż – dla mnie i mojej mamy. Początek był więc udany. Widać było, że to nie jego pierwsza taka okazja, bo z polonezem poradził sobie znakomicie. Szybko też dogadał się z moim towarzystwem, dlatego myślałam, że ten wieczór będzie naprawdę udany.
To była katastrofa
Wszystko było dobrze do momentu, gdy chłopak sięgnął po alkohol, którego jak wiadomo oficjalnie nie było, ale jak ktoś chciał, to znalazł. Kolejne kieliszki rozwiązywały mu język. Było dokładnie tak, jak się domyślacie. Paweł trochę się upił, plątał się po parkiecie, zaczepiał inne dziewczyny. Nawet zaprosił do tańca moją wychowawczynię, która taktownie nie skomentował sytuacji i jego stanu, udając, że nic nie widzi.
To jednak było dla niego za mało. W końcu na pytanie jednej z koleżanek o to, skąd się znamy, powiedział prawdę. Tak, tak. Wygadał wszystkim, że wynajęłam go jako partnera na studniówkę i powiedział, ile mu zapłaciłam.
– Ale poszedłbym nawet bez tej kasy. Sami widzicie, jaka niezła laska z tej Kaśki – zakończył swój wywód, a ja myślałam, że zapadnę się pod ziemię.
Teraz jestem całkowicie spalona i nie mam pojęcia, jak spojrzę w oczy swoim znajomym. Na razie się rozchorowałam i nie chodzę do szkoły, później będą ferie. Ale niby jak mam wrócić tam po takim przypale? Pocieszam się tylko tym, że już niedługo matura i wszyscy rozejdziemy się w swoją stronę. Moja studniówka miała być niezapomniana i teraz rzeczywiście wszyscy będą ją wspominać. Tylko, że nieco inaczej niż tego chciałam.
Kasia, 19 lat
Czytaj także: „Wolałam zdobyć nagrodę w pracy niż szacunek kolegów. Uprzejmymi uśmiechami i słowami nie spłacę przecież kredytu”
„Szalałam na stoku, a mąż siedział w hotelu obrażony. Tej zimy miałam ciekawsze towarzystwo niż tego nadętego gbura”
„Zaszłam w ciążę byle tylko zatrzymać faceta przy sobie. Efekt? Wyszłam na tym, jak Zabłocki na mydle”