Gdyby ktoś zapytał, czy kobieta w moim wieku ma szansę na nowy, trwały związek, nie umiałabym odpowiedzieć ze stuprocentową pewnością. Ludzie są różni i mają różne potrzeby. Im jesteśmy starsi, tym większe mamy doświadczenie i bardziej utrwalone przyzwyczajenia. Dlatego wejście w nowy związek nie jest tak łatwe jak wtedy, gdy mamy po dwadzieścia lat. Choć z Wojtkiem na początku wszystko wyglądało jak w bajce, czas to zweryfikował. A co ważniejsze, otworzył mi oczy…
Podobno córki wybierają na mężów mężczyzn podobnych do swych ojców. W takim razie cieszę się, że Zosia stanowi wyjątek – mój zięć w niczym, dzięki Bogu, nie przypomina mojego byłego męża. Ja nie wybrałam tak mądrze. Dałam się zwieść cechom, które u mojego taty podziwiałam, a które u Krzyśka przybrały wykrzywioną formę.
Tata był surowy, zasadniczy, uparty. On podejmował wszelkie decyzje, a jego słowo stanowiło domu prawo. Był jak skała. Wierzyliśmy, że jest nieomylny, co dawało nam wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Więc gdzie popełniłam błąd, gdy zakochałam się w mężczyźnie równie władczym i konserwatywnym? Mój ojciec, choć uznawał tradycyjny model rodziny – u nas niemalże patriarchalny – kochał i szanował swoją żonę.
To się objawiało w drobiazgach, na które jako dziecko nie zwracałam uwagi. Śniadanie do łóżka, kwiaty bez okazji, całowanie w rękę. Nigdy nie widziałam, by w obecności mojego ojca mama cokolwiek dźwigała. Wszelkie cięższe prace w domu czy w ogrodzie także wykonywał on. Mama zajmowała się domem i nami, tata zarabiał na ten dom. Obojgu pasował taki układ i oboje cenili swoje wysiłki. Nigdy nie słyszałam, by ojciec odezwał się do mamy niegrzecznie, by potraktował ją jak kogoś gorszego, by zdyskredytował jej pracę.
Mama spełniała się w roli gospodyni domowej, lubiła gotować, sprzątać, dbać o nas. Ale gdy była zmęczona, ojciec zakasywał rękawy i zmywał albo odkurzał. A kiedy mama zachorowała, tata bez wahania przejął na siebie jej obowiązki i stał się dla cierpiącej żony najtroskliwszą pielęgniarką. My z bratem mu tylko pomagaliśmy. Był wspaniałym mężczyzną. Był naszą opoką. Moim bohaterem. Czy dziwne, że szukałam kogoś podobnego? Że chciałam męża, na którym będę mogła polegać jak mama na tacie, który się mną zaopiekuje?
Krzysiek okazał się kiepską podróbką ideału
Jeszcze gorzej, że przekonałam się o tym za późno, i naprawdę wiele kosztowało mnie, by się od niego uwolnić. Niełatwo przyznać się do błędu. Niełatwo przyznać, że kilkanaście lat życia spędziło się z facetem, który traktował swoją żonę jak służącą. W ogóle nie myślałam o kolejnym związku. Nie wierzyłam, że mogłabym się znowu zakochać. A jednak się stało.
Maćka poznałam ubiegłego lata. Wiele nas łączyło. Byliśmy w podobnym wieku, oboje po rozwodzie i oboje mieliśmy dorosłe dzieci. On syna Wojtka, ja córkę Zosię. Syn Maćka wyprowadził się do innego miasta. Ja, Zosia, jej mąż i ich córeczka mieszkaliśmy razem w jednym domu.
Poznaliśmy się na przyjęciu urodzinowym naszej wspólnej znajomej i jak to się mówi, wpadł mi w oko. Przystojny, dobrze ubrany, zadbany, dusza towarzystwa. Opowiadał naprawdę zabawne dowcipy, co wcale nie jest takie oczywiste. Sprawiał wrażenie osoby ciekawej świata, otwartej, czerpiącej z życia garściami. Miał w zanadrzu wiele pasjonujących historii do opowiedzenia. Zauważyłam, że sporo kobiet spoglądało na niego z zainteresowaniem – niezależnie od wieku i stanu cywilnego. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w połowie tygodnia do mnie zadzwonił.
– Elwira dała mi twój numer. Mam nadzieję, że nie będziesz miała jej tego za złe, Krysiu. Ubłagałem ją i się zgodziła – powiedział z rozbrajającą pewnością siebie.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zapytał:
– Masz plany na sobotę?
– Nie – rzuciłam machinalnie.
– Więc przyjadę po ciebie w południe – oznajmił po prostu..
Rozłączył się, a ja potem długo gapiłam się w wyświetlacz, zastanawiając się, co właściwie zaszło, i co powinnam teraz zrobić. Nic nie wymyśliłam. Żadnej wymówki, by wykręcić się od randki. Na którą przecież miałam ochotę. Maciek od początku zachowywał się jak dżentelmen. Stawił się punktualnie. Przywiózł kwiaty dla mnie i Zosi. Otworzył przede mną drzwi do auta. Pomógł mi zapiąć pasy. A potem pojechaliśmy do miasta.
– Lubisz zdjęcia? – spytał.
– Jasne.
Nie byłam pewna, co dokładnie ma na myśli, ale przecież każdy z nas robi zdjęcia, choćby na wakacjach, a potem je ogląda. Dlaczego więc nie obejrzeć fotografii wykonanych przez kogoś innego? Zabrał mnie do galerii. Wystawiano tam fotografie jego kolegi. To były fantastyczne obrazy z Afryki: ludzie, ich emocje, dzika przyroda, pejzaże, miasta, wioski. Zdjęcia zrobiły na mnie duże wrażenie, podobnie jak Maciek, który opowiadał mi o niektórych ze sfotografowanych miejsc, ponieważ sam je odwiedził.
Potem zabrał mnie na obiad. Nie mam pojęcia, skąd wiedział, że kocham kuchnię meksykańską. Pochlebiło mi, że zadał sobie trud, by się dowiedzieć. Po obiedzie poszliśmy do kina. Obejrzeliśmy komedię, śmiejąc się w tych samych momentach. Kino opuściliśmy, gdy było już ciemno, a ponieważ żadne z nas nie kwapiło się z powrotem do domu, postanowiliśmy pójść na drinka. Ja sączyłam wino, Maciek piwo bezalkoholowe, bo przecież prowadził. Cieszyliśmy się swoim towarzystwem, rozmową, a gdy w sali obok rozpoczął się dancing, nie musiałam długo czekać na pytanie:
– Idziemy zatańczyć?
– Oczywiście. Uwielbiam tańczyć!
Jakby nasze spotkanie nie było dość idealne, Maciek okazał się świetnym tancerzem. Prowadził zdecydowanie, ale nie zmuszał mnie do wykonywania figur, które wytrącałyby mnie z równowagi. W trakcie wolnych kawałków zbliżał się, ale nie na tyle, bym czuła dyskomfort. Do domu odwiózł mnie po północy, byliśmy w doskonałych humorach i obiecaliśmy sobie kolejne spotkanie. Na pożegnania Maciek delikatnie pocałował mnie w policzek i w dłoń.
Na kolejną randkę też nie musiałam długo czekać
W poniedziałek wieczorem Maciek wyciągnął mnie na kolację, we wtorek po południu zabrał na zakupy, ponieważ szukał prezentu na urodziny mamy i zależało mu na mojej opinii. Czułam się zaszczycona, choć podejrzewałam, że zakupy są jedynie pretekstem. W międzyczasie skoczyliśmy na obiad, a wieczór znów zakończyliśmy drinkiem. W środę powiedziałam mu, że muszę trochę odpocząć od atrakcji. Poza tym czekało mnie pranie.
– Ale weekend poświęcasz tylko mnie – zapowiedział.
Zabrzmiało to ciut kategorycznie, ale to też miało swój urok. Tak się wkręcił, że się robił zazdrosny o moje domowe obowiązki. Zabrał mnie do Kazimierza Dolnego. Całą sobotę i niedzielę spędziliśmy, spacerując, przesiadując w kafejkach, opowiadając sobie dowcipy i historie z przeszłości. To dla mnie był niezapomniany weekend. Czy o to mi chodzi w związku?
Stopniowo Maciek stawał się coraz bardziej obecny w moim życiu. A to mnie gdzieś wyciągał, a to wpadł z butelką wina. Nawet nie wiem kiedy zaczął zostawać na noc. Zosia zasadniczo nie miała nic przeciwko. Dawno powtarzała, że powinnam sobie kogoś znaleźć. Byle nie był taki jak ojciec, mówiła, bylebyś nie popełniała starych błędów, a będzie dobrze. Maciek w niczym nie przypominał mojego byłego męża, więc uznałam, że mam jej błogosławieństwo. Stare błędy? Co tak właściwie miała na myśli, zastanawiałam się, ale niezbyt intensywnie.
Najważniejsze, że mój facet – mogłam już mówić o nim w ten sposób – nadal fundował mi atrakcję za atrakcją i nie tracił na uroku. Chodziliśmy na wystawy, do muzeów, na imprezy, dancingi, zwiedzaliśmy całą Polskę. W lipcu zabrał mnie na urlop do Portugalii. Pierwszy raz widziałam ten piękny kraj. Dla mnie to było wyjątkowe przeżycie. Już od jakiegoś czasu w mojej łazience mieszkały jego szczoteczka do zębów i maszynka do golenia. Ilekroć się pojawiał, wychodził dopiero rano.
Kiedy się ocknęłam?
To było pod koniec lata, gdy odbierał mnie z pracy. Siedziałam wtedy po godzinach nad wyczerpującym raportem budżetowym. Byłam bardzo zmęczona. Myślałam tylko o tym, by położyć się spać. Byłam Maćkowi wdzięczna, że wybawił mnie od telepania się autobusem. Wjeżdżaliśmy w moją ulicę, gdy zapytał:
– Co mi dziś ugotujesz?
Spojrzałam na niego nieprzyjemnie zaskoczona, ale był skupiony na manewrze skręcania, więc nie zauważył mojego spojrzenia. „Naprawdę? – pomyślałam. – Nie zlitujesz się nade mną? Nie zauważyłeś mojego zmęczenia?”. Natychmiast wróciły wspomnienia z byłym mężem w roli głównej. Musiałam podawać mu śniadanie, obiad, kolację. Zbierać ze stołu talerze, zmywać, prać ręcznie jego bieliznę.
Podłoga zawsze musiała być wypucowana na wysoki połysk, meble również, dywany jak nowe, sanitariaty bez śladu osadu. Wściekał się, gdy po powrocie z pracy nie czekał na niego parujący posiłek. Kiedy urodziłam Zosię, kazał mi odejść z firmy. Po latach przerwy z wielkim trudem udało mi się wrócić na rynek pracy. Niemal każdą decyzję mój mąż podejmował arbitralnie, nie racząc zapytać mnie o zdanie.
Wysiadając z auta, analizowałam zachowanie Maćka. Nagle do głowy zaczęły mi napływać niepokojące i jakież znajome obrazy. On rozłożony na sofie, a ja szykuję posiłek, w międzyczasie serwując herbatę albo piwo. On ogląda telewizję, a ja sprzątam po nim kubki i talerze. On mówi, co zaplanował, a ja się grzecznie zgadzam na jego propozycje. On peroruje coś ze swadą, a ja zbieram z podłogi jego brudne rzeczy i nastawiam pranie.
Czy sama z siebie mu usługiwałam, czy on mnie do tego zachęcał? Pewnie jedno i drugie. Stare błędy… Stare przyzwyczajenia są jak druga natura. Wystarczyło, by Maciek z rozbrajającym uśmiechem powtarzał, że jest niereformowalnym bałaganiarzem, nie ma pojęcia o gotowaniu, za to jest mistrzem organizowania rozrywek i wolnego czasu – a ja dałam się wtłoczyć w te same ramy, w które wcisnął mnie mąż.
Mam wybierać? On albo córka?
Niby tacy różni, a w istocie okazali się tacy podobni… Boże, czemu przyciągałam właśnie taki typ facetów? Czemu moja mama trafiła na ideał, dlaczego moja córka dobrze wybrała, a ja znowu miałam pecha? Stare błędy… Cholera. A może to nie kwestia szczęścia ani pecha? Może przyczyna tkwiła we mnie? Bo pozwalałam im tak się zachowywać, bo pozwalałam im się tak traktować? Moja córka powiedziała mi kiedyś, że umieściłam dziadka na piedestale, zupełnie ignorując rolę babci.
– Może dziadek był taki wspaniały, ponieważ miał u boku odpowiednią kobietę? – pytała.
Wydało mi się to niemal herezją, ale jak typowa córeczka tatusia ubóstwiająca ojca nie doceniałam własnej matki. Uważałam, iż zawsze była krok za mężem, zawsze stała w jego cieniu, ale wreszcie zaczęło do mnie docierać, że chyba coś istotnego mi umknęło. Nigdy przecież nie myślałam o mamie jak o szarej myszce, raczej jak o szarej eminencji.
Ojciec rządził w domu, ale kochał moją matkę nad życie – więc czy naprawdę zrobiłby cokolwiek wbrew niej? Nie sądzę. Niby tata podejmował decyzje, jednak nie widzieliśmy, o czym rozmawiali, gdy nie patrzyliśmy, kiedy nie słuchaliśmy. Nie kłócili się przy nas, zawszy trzymali wspólny front, ale nie mieliśmy pojęcia, co się działo za zamkniętymi drzwiami sypialni…
– Zamówmy jakąś pizzę – głos Maćka wyrwał mnie z zamyślenia. – Wyglądasz na wykończoną.
Wreszcie zauważył.
Ale czy to wystarczy, żebym wymazała myśli, które przed chwilą napłynęły mi do głowy? Przytaknęłam automatycznie. Przeżuwałam pizzę niczym starą gumę. Maciek opowiadał, gdzie zabierze mnie w weekend, jak wspaniale będziemy się bawić. Nie zapytał, czy nie wolałbym zostać w domu. Nie zapytał, na co bym miała ochotę. Za to zaczął mi wyrzucać, że za dużo pracuję, że jestem zbyt zmęczona, by w ogóle z nim rozmawiać. Faktycznie, czułam się tego wieczora jak dętka i nie mogłam zrozumieć, skąd Maciek czerpie tyle energii, by nawijać jak katarynka. Nagle w drzwiach salonu pojawiła się moja córka.
– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziała, posyłając w stronę Maćka znaczące spojrzenie.
Najwyraźniej zrozumiał, że to sprawa osobista, bo wstał i zaczął zbierać się do wyjścia. Robił to z wielkim ociąganiem, a zanim wyszedł, jeszcze szepnął mi do ucha:
– Powinnaś się zastanowić, z kim chcesz spędzić resztę życia.
Wróciłam do Zosi, obawiając się, że skomentuje mój związek z Maćkiem, i że nie będą to ochy i achy. Nie była ślepa, musiała już wcześniej zauważyć to, co ja dostrzegłam dopiero teraz. Maciek z pozoru nie przypominał mojego byłego męża, ale traktował mnie jak on. Oczywiście nie był tak chamski ani złośliwy, niemniej efekt pozostawał ten sam. Ja go obiegałam, on leżał i pachniał.
Maciek nie chciał kompromisu
Na rumianej buzi mojej córki wykwitł piękny uśmiech i już wiedziałam, co ma do zakomunikowania.
– Mamo, jestem w ciąży! To pewne!
– Nareszcie!
Padłyśmy sobie w ramiona. To był ósmy tydzień. Starali się o drugie dziecko, starali i w końcu im się udało. Zuchy!
– Cudna wiadomość, kochanie! – wycałowałam ją w oba policzki.
– Będę ci pomagać! O nic się nie martw. Damy sobie radę.
Zjadłyśmy po kawałku jabłecznika, którym nie zdążyłam poczęstować Maćka. Gdy Zosia poszła spać, wróciłam do rozmyślań na jego temat. Córka w ciąży, nowe problemy i wyzwania. I nagle wróciły do mnie słowa, jakie rzucił w progu. Aż mnie zmroziło, gdy dotarł do mnie ich ukryty sens. Kazał mi wybierać między sobą a Zosią. Jak mógł? Czy o mnie w ogóle kochał? A ja? Czy ja kochałam jego?
Czy po prostu dałam się oczarować, a potem uległam starym przyzwyczajeniom? Jednym z nich była obawa przed samotnością. Drugim lęk, że sama sobie nie poradzę. Ale przecież wcale nie byłam samotna. Miałam wspaniałą córkę, zięcia, wnuczkę, kolejny malec był w drodze. Bezradna też się bynajmniej nie czułam. Świetnie sobie radziłam, zanim w moim życiu pojawił się Maciek, więc gdy zniknie, mój świat wcale się nie zawali.
Zresztą gdy już odkryłam, że nasz cudowny związek wcale nie jest taki idealny, nie mogłam go kontynuować bez renegocjacji warunków. Jeśli mamy się nadal spotykać, musimy cofnąć się do momentu, gdy nie traktował mnie jak służącej, gdy nie próbował mną sterować i decydować o każdym moim kroku.
Następnego dnia poprosiłam Maćka o spotkanie. Zgodził się, ale przez całą rozmowę w kafejce okazywał rozczarowanie. Dąsał się niemal jak dzieciak. Nie podobało mu się, że nie stawiam go na pierwszym miejscu, że córka i wnuki są dla mnie ważniejsze, że czasem nawet praca z nim wygrywa. Moja deklaracja niezależności też go rozdrażniła. Podobnie jak prośba, żebyśmy nieco wyluzowali, dali sobie czas na przemyślenie naszego związku, na zastanowienie się, czego od siebie wzajemnie oczekujemy, a potem żebyśmy wypracowali jakiś sensowny kompromis.
– Jeśli tak stawiasz sprawę, to ja tego nie widzę. Lepiej skończmy to tu i teraz – oznajmił suchym tonem.
Chyba chciał mną wstrząsnąć
Liczył na to, że zmienię zdanie z obawy przed zerwaniem. Ala ja już podjęłam decyzję. Nie po to wywalczyłam sobie swobodę wyboru, by z niej tak łatwo zrezygnować. Przecież nie powiedziałam, że nie chcę z nim być. Powiedziałam, że nie chcę z nim być w taki sposób jak do tej pory. No więc zabrał swoją elektryczną szczoteczkę i maszynkę do golenia z mojej łazienki. W domu się uspokoiło. Przyznam szczerze, że dobrze mi z tym. Mam czas dla siebie. Mogę poleżeć na kanapie, poczytać książkę, pooglądać telewizję i nie czuć się winna, że nie robię czegoś istotnego, ekscytującego, nietypowego.
Gdyby ktoś mnie teraz zapytał, czy kobieta w moim wieku ma szansę na nowy, trwały związek, powiedziałabym: czemu nie. Pod warunkiem że wie, czego chce. Czy raczej – jeśli ten związek ma być również szczęśliwy – czego absolutnie w nim nie chce i nie zamierza tolerować.
Czytaj także:
„Mąż po cichu się nade mną znęcał. Przy rodzinie był ideałem, więc nikt nie wierzył, że przeżywałam katusze”
„Chcieliśmy zeswatać syna z córką mojej przyjaciółki. Dziewczyna szybko zaszła w ciążę, ale ojcem okazał się... mój mąż”
„Po rozwodzie miałam nabrać wiatru w żagle, a skończyłam jak rozbitek na bezludnej wyspie. Wszyscy się ode mnie odwrócili”