„Wymarzony dom na wsi, zamienił nasze życie w koszmar. Przez dzika regularnie spóźnialiśmy się do pracy i chowaliśmy w ogrodzie”

Wymarzony dom na wsi zamienił się w koszmar fot. Adobe Stock, caftor
„Raz przesiedzieliśmy godzinę w samochodzie, zanim łaskawie się ulotniła i pozwoliła nam wejść do domu. Doszło do tego, że zanim się gdzieś wybraliśmy, sprawdzaliśmy, czy w ogóle możemy wyjść z domu. Mąż powoli tracił cierpliwość. Gdy któregoś dnia obecność dzika sprawiła, że nie dojechał na czas na ważne spotkanie, wściekł się”.
/ 23.03.2023 17:15
Wymarzony dom na wsi zamienił się w koszmar fot. Adobe Stock, caftor

Dwa lata temu postanowiliśmy spełnić z moim mężem nasze wielkie marzenie o życiu blisko natury. Sprzedaliśmy mieszkanie w mieście i przeprowadziliśmy się do niewielkiego domku pod lasem. Byliśmy przekonani, że będziemy sobie mieszkać w ciszy i spokoju, obcować z przyrodą. Nie podejrzewaliśmy jednak, że to obcowanie będzie aż tak bliskie…

Był mroźny niedzielny poranek

Właśnie szykowaliśmy sobie śniadanie, gdy dostrzegliśmy przez okno sporych rozmiarów zwierzę. Przemknęło błyskawicznie tuż obok naszego domu i zniknęło z pola widzenia.

Ej, Tereska, widziałaś tego stwora? – zapytał Marek.

– Uhm – skinęłam głową.

– Co to było? Pies?

– Nie jestem pewna… Za duży na psa chyba – odparłam.

– To co?

– Nie mam pojęcia. Włóż coś ciepłego, wyjdź na dwór i sprawdź. Może się jeszcze gdzieś kręci w pobliżu.

– A co będzie, jak mnie to coś pożre? – udawał przerażenie.

– Nie pozwolę na to. W razie czego przybiegnę ci na ratunek – uśmiechnęłam się i popchnęłam go w stronę drzwi.

Byłam ciekawa, co to za dziwny gość zawitał na naszą posesję. Mąż wrócił po minucie. Był biały jak ściana.

O, widzę, że faktycznie zobaczyłeś potwora – zachichotałam.

– A żebyś wiedziała! – krzyknął.

– No dobrze, już dobrze. Co to było?

– Nie było, tylko ciągle jest. Wielka, straszna dzika świnia!

– Wygłupiasz się – machnęłam ręką.

– Wcale nie. Zresztą, jak nie wierzysz, to sama zobacz. Stoi zaraz za domem – odparł Marek.

Nie wierzyłam Markowi. Byłam przekonana, że stroi sobie ze mnie żarty. Odważnie ruszyłam więc do ogrodu. Gdy jednak znalazłam się za domem, nogi się pode mną ugięły. W rogu ogrodu rzeczywiście buszował dzik. A dokładniej mówiąc, pani dzikowa. Chrząkając i mlaskając, kręcąc dupką z zadowolenia, wyjadała obierki z naszego kompostownika. Gdy mnie dostrzegła, przerwała konsumpcję i zaczęła mi się przyglądać. Miałam wrażenie, że za chwilę ruszy na mnie z impetem. Poczułam, jak pot płynie mi ciurkiem po plecach. Nie zastanawiając się ani chwili, zrobiłam w tył zwrot i pognałam do domu.

– Tam naprawdę jest dzika świnia! – wrzasnęłam, zatrzaskując drzwi.

– A nie mówiłem? – nadąsał się mąż.

– I co my teraz zrobimy?

– No jak co. Poczekamy, aż sobie pójdzie. Wiecznie przecież siedzieć u nas nie będzie – odparł.

Świnia zniknęła gdzieś po godzinie

Zostawiła po sobie lekko zdemolowany kompostownik i świeże ślady raciczek prowadzące w stronę lasu.

– Którędy ta cholera wlazła? Przecież działka jest ogrodzona – drapał się pogłowie Marek.

Po chwili wszystko stało się jasne. Od strony lasu nasza posesja jest praktycznie otwarta. Stare, drewniane sztachety spróchniały i cała konstrukcja runęła. Spojrzałam na męża z wyrzutem.

– Gdy się tu wprowadziliśmy, to mówiłam ci, że trzeba postawić nowy płot! Ale ty mnie nie słuchałeś! Twierdziłeś, że ten jest mocny i jeszcze nas przeżyje! No to masz! Tylko drzazgi zostały – naskoczyłam na niego. 

– No dobra, dobra, miałaś rację! I co z tego? Teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. W zimie nowego, porządnego płotu przecież nie postawimy.

– To co teraz będzie?

– Nic. Poczekamy z naprawą do wiosny. A na razie nie będziemy niczego wyrzucać do kompostownika. Może dzik poszuka sobie innej stołówki.

– Może – odparłam z rezygnacją.

Dzika świnia odwiedzała nas w miarę regularnie, co trzy, cztery dni. Pakowała się do ogrodu i siała zniszczenie. Gdy uporała się ze wszystkimi resztkami z kompostownika, zaczęła ryć w kwiatowych rabatkach i na trawniku. Rozkopywała wszystko. Po kilku jej wizytach nasz ogród wyglądał jak pole po orce. Serce mi się krajało w plasterki, bo w urządzenie ogrodu włożyliśmy mnóstwo wysiłku. Nawet zimą prezentował się pięknie. Najgorsze było jednak to, że przez naszego kłopotliwego gościa nie byliśmy w stanie normalnie funkcjonować. Pani dzik zjawiała się o różnych porach dnia i nocy. Dwa razy spóźniliśmy się przez nią do pracy (ja dorabiam po emeryturze w aptece, a mąż nadal prowadzi swoją firmę), raz przesiedzieliśmy godzinę w samochodzie, zanim łaskawie się ulotniła i pozwoliła nam wejść do domu. Doszło do tego, że zanim się gdzieś wybraliśmy, sprawdzaliśmy, czy w ogóle możemy wyjść z domu. Ja jestem z natury spokojna, więc jakoś to znosiłam. Mąż jednak powoli tracił cierpliwość. Gdy któregoś dnia obecność pani dzik sprawiła, że nie dojechał na czas na ważne spotkanie, wściekł się.

– Dość tego! Zaraz dzwonię do związku łowieckiego. Niech zastrzelą tę bestię i przerobią na kiełbasę – złapał za telefon.

– Ani mi się waż! Nie pozwolę na żadną strzelaninę w naszym ogródku! – wyrwałam mu komórkę.

– A ja nie pozwolę, żeby ta świnia nas nadal terroryzowała!

– W takim razie jutro pojedziemy do leśniczego. Może powie nam, co z tym fantem zrobić. 

Następnego dnia rzeczywiście wybraliśmy się do leśniczówki.

Marek był w bardzo bojowym nastroju

Mówił coś o szkodach wyrządzanych przez dziki i konieczności ochrony ludzkich siedzib. 

– To niedopuszczalne, żeby takie zwierzęta bezkarnie właziły do naszych domów! – grzmiał.

Leśniczy spojrzał na niego spod oka. 

– A nie przyszło panu do głowy, że to ludzie zabierają zwierzętom przestrzeń życiową? Nowe osiedla nawet w środku lasu, drogi, pola… Niedługo już w ogóle dla nich miejsca nie będzie, tylko w rezerwatach! – warknął.

Marek wyraźnie się stropił.

– No, jeśli tak na to spojrzeć, to rzeczywiście ma pan rację – przyznał po chwili. – Ale ja się tej świni najzwyczajniej w świecie boję. Żona zresztą też. Naprawdę nie chcemy robić jej krzywdy. Chcemy tylko, żeby nas więcej nie odwiedzała – dodał z miną bezradnego dziecka.

Leśniczy trochę się udobruchał.

– No dobra… Jak do was przyjdzie następnym razem, natychmiast dzwońcie. Przyjadę najdalej w ciągu kwadransa. Zobaczymy, co to za wędrowniczka – uśmiechnął się.

Zrobiliśmy, jak powiedział. Gdy pani dzik po raz kolejny zaczęła rozkopywać nasze grządki, mąż chwycił za telefon i zadzwonił po leśniczego. Pojawił się po kilku minutach. Przez okno widzieliśmy, jak zaparkował samochód przed bramą, zajrzał przez ogrodzenie i wszedł na posesję jak do siebie. Po sekundzie zniknął nam z oczu. Byliśmy w szoku. Nie rozumieliśmy, co się dzieje. Spodziewaliśmy się, że będzie się skradał, tymczasem on przemaszerował pewnym, spokojnym krokiem. Już chcieliśmy wyjść na podwórko i ostrożnie się rozejrzeć, gdy rozległo się pukanie do drzwi. W progu stał pan Romek. Uśmiechał się od ucha do ucha.

– Możecie spokojnie wyjść – powiedział wyraźnie zadowolony.

– Jak to? A świnia? Już sobie poszła? – zapytał mąż.

– Jeszcze nie.

– No to…?

– O rany, to tylko Krycha. Jest bardzo przyjazna – odparł leśniczy i zanim zdążyliśmy coś odpowiedzieć, zszedł z ganka i gwizdnął przeciągle.

Tego, co się potem stało, nie zapomnę do końca życia. Najpierw usłyszałam tupot i coś jakby kwik pomieszany z chrząkaniem. Potem zza węgła wypadła pędem dzika świnia. Zahamowała przy leśniczym, jakby włączył się jej ABS i… zaczęła się do niego łasić jak pies.

– To pan ją zna? – wykrztusiłam zaskoczona jak nigdy w życiu.

– I to od warchlaka. Znalazłem ją w chlewiku u jednego rolnika. Opieprzyłem chłopa i sądem zagroziłem, bo dzików przetrzymywać nie można, a potem zabrałem biedaczkę do siebie. Moja córeczka nazwała ją Krysia i tak już zostało. Żyje sobie u nas spokojnie, nikt nie ogranicza jej swobody. Łazi, gdzie chce. Myślałem, że buszuje po lesie w poszukiwaniu pędraków i żołędzi, a ona zawędrowała aż do was… – zaśmiał się.

– Czyli ona nie jest groźna dla ludzi? – dopytywałam się jeszcze.

– Wręcz przeciwnie. Lubi ich. Aż za bardzo. Boję się, że któregoś dnia, gdy zapędzi się za daleko, trafi pod kule myśliwego albo w sidła kłusownika.

– Obiecuję, że u nas nic złego jej nie spotka. My jesteśmy wielkimi miłośnikami przyrody – zapewniłam. – Nawet jak ta przyroda rujnuje nam ogród – uśmiechnęłam się.

Od tamtego wydarzenia minął rok. Postawiliśmy z mężem nowy płot, urządziliśmy ogród. Krycha ciągle nas odwiedza. Stała się w pewnym sensie naszą przyjaciółką. Raz na tydzień staje grzecznie pod ogrodzeniem i głośnym chrumkaniem domaga się poczęstunku. Wynosimy jej wtedy jej ulubione przysmaki: surowe ziemniaki i marchew. Wsuwa, aż jej się słuchy trzęsą! 

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA