Zaczynało się nowe tysiąclecie, a ja dopiero co ukończyłem studia na politechnice. Podobnie jak reszta moich znajomych z roku rozpocząłem poszukiwania pracy, która by mi odpowiadała. Przez rok brałem tylko dorywcze fuchy, a gdy ktoś się pytał, czemu nie rozglądam się za czymś na stałe, to mówiłem, że badam sytuację na rynku pracy.
Moja dziewczyna, Gabrysia, zaczęła wspominać o małżeństwie, a moi rodzice nie mogli się doczekać, kiedy zostaną dziadkami. We mnie zaś narastał niepokój. Coś mnie gdzieś pchało, sam nie wiedziałem, co i dokąd, ale nawet kiedy spałem, nie miałem wytchnienia od tych myśli.
Na początku lata podjąłem decyzję
– Słuchaj kochanie, w te wakacje chcę wyskoczyć do Niemiec dorobić trochę kasy – zwróciłem się do Gabrysi. – Musimy zdobyć pieniądze, żeby ogarnąć to mieszkanie odziedziczone po twojej ciotuni. No i jeszcze na jakieś meble trzeba odłożyć.
Spakowałem do skrzyń w motocyklu parę najpotrzebniejszych rzeczy, cmoknąłem nadąsaną narzeczoną w policzek i pomknąłem przed siebie. Miałem wrażenie, że nareszcie wyrwałem się na wolność. Po trzech dniach i dwóch nocach pod rozgwieżdżonym niebem dotarłem w okolice Bawarii. Kilkanaście kilometrów za głównym miastem leżała niewielka mieścina, zupełnie jak z jakichś przedpotopowych horrorów o potworze Frankensteina. Kojarzę, że na chwilę przystanąłem na tarasie widokowym i zerknąłem w dół zbocza – wieżyczka kościelna, typowe bawarskie chaty z jasną elewacją, przecięte ciemnym, drewnianym szkieletem. Gdzieś w oddali coś na kształt dworku, otoczonego sadami i rozległymi polami.
Postanowiłem, że to idealne miejsce, by osiąść na parę miesięcy i dorobić trochę grosza. Zanim dotarłem do miejsca noclegowego, odwiedziłem parę lokacji, pytając o jakąś fuchę, ale bez powodzenia. W końcu przekroczyłem próg gospody, marząc o ciepłym posiłku. Gulasz smakował wybornie. Byłem w trakcie konsumpcji, gdy do środka wkroczyła kobieta – młoda czterdziestolatka o zadbanej aparycji i jasnej karnacji. Gdy podniosłem oczy, stała tuż przy moim stoliku, wpatrując się we mnie takim wzrokiem, jakby właśnie rozwikłała jakąś wielką zagadkę.
– Podobno rozglądasz się za jakimś zatrudnieniem – odezwała się głosem przypominającym mi zachrypnięty ton Marleny Dietrich, a ja poczułem ciarki na plecach, zupełnie jakby moja intuicja podpowiadała mi, co przyniesie przyszłość. – Wiesz jak reperować sprzęt rolniczy?
– Tak, z zawodu jestem mechanikiem.
– W takim razie czeka na ciebie praca w posiadłości. Mam na imię Gertrude. Dostaniesz kwaterę i wyżywienie.
Zajęła miejsce przy stoliku. Omówiliśmy detale, wyjaśniła mi drogę do posiadłości, a następnie podniosła się z krzesła i opuściła lokal. Zapłaciłem za posiłek i również udałem się w kierunku wyjścia. Na ławeczce przed oberżą przycupnęła sędziwa kobieta.
– Lepiej opuść to miasteczko, młodzieńcze – odezwała się drżącym, podeszłym w latach głosem. – Zbliżają się krwawe deszcze.
Gdy usłyszałem te słowa, od razu pożałowałem, że dobrze znam niemiecki.
– Krwawe deszcze? – zapytałem z niedowierzaniem.
Jej blade, załzawione oczy skierowały się prosto na mnie.
– Miłość, zdrada i śmierć – odpowiedziała krótko.
To było wszystko, co powiedziała. Odjeżdżając, czułem na swoich plecach jej przeszywające, pełne powagi spojrzenie.
Trzeba było posłuchać staruszki...
Gdy zamieszkałem w małym pokoiku służbówki, ulokowanej w bocznym skrzydle posiadłości, miałem silne wrażenie, że odnalazłem swój dom. Poczucie wewnętrznego spokoju, tak rzadko mi towarzyszące w ostatnich czasach, sprawiło mi autentyczną radość. Kolejne dni mijały jak z bicza strzelił. Zajmowałem się reperowaniem sprzętów, pomagałem w stajni przy oporządzaniu koni, zbierałem dojrzałe owoce prosto z drzew w sadzie.
Złapałem wspólny język z resztą pracowników, którzy byli zatrudnieni na podobnych zasadach co ja, a także ze służącymi z dworu. Za dnia pracowaliśmy, a wieczorami sączyliśmy piwo i grywaliśmy w karty. Jakoś w środku lipca niestety nie dochowałem wierności Gabrysi. I to w dwojaki sposób.
Hela była ochmistrzynią w dworze. Miała dwadzieścia siedem lat, była więc trzy lata starsza ode mnie, dobrze zbudowana i tryskająca energią. Praktycznie od samego początku obrała mnie sobie za cel. Nie, to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, moje serce wciąż należało do Gabrysi, ale ciało ostatecznie nie oparło się jej zalotom. Gdy Hela wślizgnęła się do mojej sypialni w środku nocy, rozpalona i pachnąca szarlotką, moja silna wola gdzieś się ulotniła. Ostatecznie jestem tylko facetem.
Z kolei Gertrude emanowała wewnętrznym spokojem. Była wyszukana. Pełna klasy. Sprawiała, że czułem podekscytowanie na samą myśl o niej. Zapowiadała ryzyko – przecież pod tym samym dachem żył jej małżonek, zaborczy i pełen zazdrości. Gertruda nie przejmowała się tym. Czy gryzło mnie sumienie, że dzielę łoże z dwiema paniami, podczas gdy moja miłość oczekuje na mój powrót w ojczyźnie? Zapewne tak powinno być. Zdaję sobie z tego sprawę.
Miałem wrażenie, że gram w filmie
Znalazłem się w zupełnie innej rzeczywistości, tak różnej od tej, w której żyję na co dzień. Takiej, gdzie nie liczy się to, co zrobiłeś i jakie to będzie miało skutki. Któregoś dnia z początkiem jesieni wybrałem się do miasta, żeby kupić to i owo do mojej kosiarki. Przy okazji wstąpiłem do knajpy na szybkie piwo.
Sącząc napój, kreśliłem wiadomość dla Gabrysi. Nagle ktoś przycupnął na krześle naprzeciwko mnie. Podniosłem oczy znad kartki. To była ta sędziwa kobieta, która jakiś czas temu przestrzegła mnie przed deszczem krwi. Teraz już mi było wiadomo, że to babcia szefa gospody. Rita, tak brzmiało jej imię. I nikt w okolicy nie uważał jej za wariatkę. Wręcz odwrotnie. Ludzie ją tu poważali. W młodości gotowała w dworze.
– Nieuchronnie zbliża się krwawy deszcz – stwierdziła. – Zdrada, miłość i śmierć. Pierwsze uderzenia już padły.
– Nie rozumiem, o co pani chodzi – odparłem.
– Czy nie dopuściłeś się zdrady? Wielokrotnie?
– To moja osobista sprawa, z całym szacunkiem.
Zamilkła na moment.
– Wspominam te letnie dni – rzekła. – Upały doskwierały wtedy jak teraz. A może nawet mocniej, bo szalała wojna. Wszędzie nędza i beznadzieja. W gospodarstwie harowali przymusowo sprowadzeni Polacy. Wśród nich był Heinrich.
– Chyba Henryk – odruchowo sprostowałem.
Przytaknęła.
– Był bardzo przystojnym młodzieńcem. We dworze nie było wtedy hrabiego, bo walczył na wojnie. Za to mieszkała tam hrabina, której serce zapłonęło uczuciem do Heinricha. Miała wtedy ponad czterdzieści lat, on ledwie przekroczył dwudziestkę. Jego młodość roznieciła w niej płomienie namiętności. Tylko on potrafił je okiełznać. Ale nie tylko u niej, bo ochmistrzyni też uległa jego wdziękom. Obydwie niewiasty oszalały na jego punkcie. Nie dostrzegały, że on je zwodzi, niczym bezwzględny uwodziciel, dbający jedynie o własną przyjemność i korzyści. W rodzinnych stronach zostawił swoją wybrankę serca.
Wzrok pani Rity przeszywał mnie na wskroś, jakby chciała zajrzeć w głąb mojej duszy. Poczułem się niezręcznie, a policzki zapłonęły mi rumieńcem.
– No i jak to się wszystko potoczyło? – zapytałem.
– Hrabina zobaczyła Heinricha i ochmistrzynię razem w sypialni na górze i kompletnie oszalała. Kobiety zaczęły się bić i szarpać. W ferworze walki wpadły na korytarz. Ochmistrzyni popchnęła hrabinę, która uderzyła w balustradę. Ta nie wytrzymała i pękła, a kobieta runęła w dół, roztrzaskując się na kamiennej podłodze. Ochmistrzyni trafiła za kratki, a Heinrich wrócił w rodzinne strony.
– Ale po co mi pani to wszystko mówi? – rzuciłem, starając się przybrać obojętny ton.
– W naszym dworze jest jedno pomieszczenie, do którego nikt nie zagląda. Wejdź tam, a zrozumiesz, o co mi chodzi.
Przez dwa dni miałem wątpliwości
Wszystko się zmieniło, gdy usłyszałem od kumpla z pracy, że podobno Gertrude i Hela kłóciły się o mnie. Przełamałem się i odszukałem zamknięty pokój. Wszedłem do środka, otwierając zamek wytrychem. Pomieszczenie musiało kiedyś służyć jako prywatny pokój pani domu. Od razu zrozumiałem, o czym wspominała starsza pani. Na blacie biurka zobaczyłem fotografię w srebrnej ramce.
Zdjęcie przedstawiało parę młodych ludzi ubranych w stylu retro. On miał na sobie kombinezon charakterystyczny dla robotników żyjących kilkadziesiąt lat temu, a ona wyglądała zjawiskowo w kreacji rodem z lat czterdziestych ubiegłego stulecia. Gdyby nie te ciuchy i fryzury, przysiągłbym, że patrzę na siebie i Gertrude. Przypomniało mi się podobne zdjęcie, tyle że bez arystokratki z Niemiec i w trochę innych ubraniach, które widziałem kiedyś, przeglądając albumy mojego dziadka Henryka. Rodzinna legenda głosi, że pracował pół wojny w gospodarstwie rolnym jakiegoś niemieckiego grafa. Niestety nigdy go nie poznałem, bo umarł, zanim pojawiłem się na tym świecie.
Gdy emocje opadły, mój wzrok padł na otwartą na ostatniej stronie książeczkę wspomnień. Schyliłem się, by przyjrzeć się napisanym tam słowom. Notatka była lakoniczna: „Mój ukochany mnie zdradził. Ten ból jest ponad ludzkie siły. Muszę się jej pozbyć raz na zawsze. Heinrich jest tylko mój, kocham go i będę kochała po wieczność, choćbym tę miłość przypieczętowała własnym życiem. Powrócę i odzyskam go po raz kolejny, i kolejny. Moje uczucie i pragnienie sprawiać będą, że zawsze będzie do mnie wracać”.
Zrozumiałem, że to się źle skończy
Mój logiczny umysł, zafascynowany współczesną wiedzą, przeciwstawiał się myśli o tym, że ja i moje dwie partnerki padliśmy ofiarą jakiegoś pradawnego przekleństwa czy czegoś podobnego. Z kolei moja pierwotna, wywodząca się z zamierzchłych czasów część duszy, wrzeszczała na całe gardło: „zmywaj się stąd!”.
Tamtego popołudnia szybko zebrałem manatki i napisałem liściki na do widzenia dla każdej z pań. Ze skruchą przyznałem się w nich, że zachowałem się jak skończony drań, który cynicznie je zwodził. Liczyłem, że to ostudziło ich gorące uczucia względem mojej osoby. Czmychnąłem stamtąd jak najszybciej. Nie mam zielonego pojęcia, co potem wydarzyło się w posiadłości, ale mam nadzieję, że fatum nie dopadnie kolejnych pokoleń. Choć pewności nie mam. Gertrude ostatnio nawiedziła mnie we śnie...
Roman, 26 lat
Czytaj także:
„Sąsiadka polowała na mnie, bo zamarzył się jej romans ze słomianym wdowcem. Odliczałem dni do powrotu żony i syna”
„Przyjaciółka chce ukraść mi życie. Jedzie z nami na urlop, podrywa męża. Boję się, że zaraz znajdę ją nawet w lodówce”
„Poderwałam go na straganie, ale okazał się robaczywym jabłkiem. Nie potrzebuję maminsynka z problemami”