„Wyciągnęłam narzeczonego na wieś i kazałam przerzucać łajno. Chcę go przetestować przed ślubem”

dziewczyna z krowami fot. iStock, Maskot
„Chcę, żeby mój narzeczony zobaczył, skąd pochodzę, dlatego wyciągnęłam go na wieś do rodziców. To będzie test przed ślubem”.
/ 04.05.2024 14:30
dziewczyna z krowami fot. iStock, Maskot

Mój Krzysiek w końcu pozna całą moją familię. Mam nadzieję, że nie będzie to dla niego zbyt wielkie zaskoczenie. To nasz pierwszy wspólny wyjazd do domu moich rodziców. Wiedzą kim jest, opowiadałam im o nim, pokazywałam jego fotki. Ale teraz spotkają go osobiście. I trochę mnie to przeraża…

Kiedy wyjeżdżałam na studia do dużego miasta, liczyłam na to, że poznam tam kogoś fajnego. Wiadomo, przede wszystkim chciałam skończyć uczelnię, a potem robić karierę. Moim wymarzonym kierunkiem były finanse i rachunkowość. Gdzieś tam z tyłu głowy miałam jednak marzenie, żeby w przyszłości mieć własną rodzinę. A u mnie na wsi nie było żadnych sensownych kandydatów na męża.

Nie chodzi o to, że jestem zarozumiała lub mam przesadne wymagania! Rzecz w tym, że bardziej kumaci faceci byli już w związkach lub wyjechali z miasta, a jeśli chodzi o pozostałych… Cóż, nigdy nie chciałam wyjść za mąż za faceta, który całe dnie spędza z butelką w ręku, zupełnie nie interesuje się tym, co dzieje się dookoła, a jeśli już cokolwiek czyta, to co najwyżej sportowe newsy – i to nie zawsze.

Miałam już dość obserwowania tutejszych związków małżeńskich i chciałam dla siebie czegoś innego. Poza tym nie bawiło mnie balowanie po domach czy łażenie na wiejskie dyskoteki, bo miejscowi chłopcy nie potrafili wymyślić innych rozrywek. Z żadnym nie dało się pogadać o życiu na poważnie… No po prostu dla mnie w tej wiosce nie było nikogo odpowiedniego.

Chyba właśnie z tego powodu, jeszcze na pierwszym roku, dałam się omotać jednemu lowelasowi. Sprawiał wrażenie człowieka błyskotliwego, obeznanego z literaturą, o wysokiej kulturze osobistej – zupełnie odmiennego od mężczyzn, z którymi miałam do czynienia wcześniej. Był o rok starszy, studiował w SGH – same zalety, nic, tylko brać.

Minęło chyba z pół roku zanim zrozumiałam, że to tak naprawdę taki kobieciarz, latający sobie od jednej panny do drugiej i nietraktujący niczego poważnie. Ani życia, ani studiów. Po drugim roku wyleciał z uczelni, a ja, na całe szczęście, w samą porę otworzyłam oczy.

Zaczęłam uważać, choć nie ustrzegłam się przed kolejnymi dwoma potknięciami. Ale za drugim podejściem nie dałam się ponieść uczuciom, tylko zachowałam rozwagę. To pozwoliło mi trzymać serce na wodzy i w odpowiednim momencie powiedzieć „pa pa”.

Krzysiek to typowy mieszczuch

On już skończył pierwszy stopień i rozpoczynał studia magisterskie na tym samym uniwersytecie, co ja. Nasze drogi zeszły się podczas obiadu w stołówce akademickiej. Później co jakiś czas wpadaliśmy na siebie w bibliotece i tak się zaczęło… Nasz związek trwa już dwa lata. Wszystko wskazuje na to, że obydwoje jesteśmy pewni, że to jest właśnie to, czego szukaliśmy!

Dyskutowaliśmy już o ślubie i na serio patrzymy w przyszłość. Starzy jeszcze nie mają o tym pojęcia, ale od października będziemy mieszkać razem. Krzysiek wynajmuje całe mieszkanie, więc bez sensu byłoby, gdybym ja miała jeszcze wydawać kasę na pokój. Tak czy inaczej większość wolnych chwil i tak spędzamy razem, nawet naukę.

Jasne, że powiedziałam rodzicom o swoim facecie. Najważniejsze dla taty jest oczywiście to, z jakiej on się wywodzi familii, co robią jego starzy i jakie ma plany zawodowe. Z mamą gadałam bardziej o tym, jakim jest człowiekiem naprawdę.

Moja przyjaciółka też była bardzo ciekawa spotkania z nim. Poprzedniego lata Krzysztof wyjechał na całe wakacje zarobkowo do Irlandii. Później ciągle coś stawało na przeszkodzie, a Boże Narodzenie spędzał w gronie swojej najbliższej rodziny, z którą i tak rzadko się widuje.

Kiedy już chciałam go namówić na wspólny wyjazd na długi weekend do moich staruszków, żeby go poznali, on wyszukał okazyjną ofertę wycieczkową do Grecji. To był dla mnie totalny szok, bo z góry za wszystko zapłacił. Dał mi jednak słowo, że jak wrócimy, wpadniemy na parę dni na wieś. Ten moment właśnie nadszedł. 

Denerwuję się, jak zareagują moi bliscy. Myślę, że z mamą nie będzie problemów, natomiast tata wraz z moim bratem na pewno zechcą go trochę sprawdzić, ale nic na to nie poradzę. Będziemy musieli spać w oddzielnych pokojach, ale Krzyśkowi to nie przeszkadza. Stwierdził, że u jego starych pewnie byłoby podobnie. Ale jest coś, co mnie martwi.

Krzysiek to typowy mieszczuch. Sam mi powiedział, że o wsi wie głównie z opowieści innych. Jako dzieciak był może ze dwa razy z rodzicami na wakacjach w gospodarstwie agroturystycznym. No i jeszcze na jakiejś wycieczce w szkole, gdzie pokazywali im, jak się doi krowy. Trochę go to śmieszyło, a trochę przerażało.

Osoby z miasta mają dość zabawne wyobrażenia o życiu na wsi. Sądzą, że w chatach do dzisiaj ogrzewa się izby tradycyjnymi piecami na węgiel i drewno, a po wodę chodzi się z wiadrem do głębokiej studni. Faktycznie, w niektórych domach nadal stoją kuchnie węglowe, bo zimą sprawdzają się lepiej niż inne sposoby ogrzewania. Jednak woda płynie z kranu podłączonego do wodociągu, a w razie jakiejś awarii można skorzystać ze studni, ale takiej z elektryczną pompą. Sławojki też odeszły już do lamusa…

Nie da się ukryć, że w mojej wsi dalej panuje wiejski klimat. Większość rolników zajmuje się hodowlą bydła mlecznego. Każdy gospodarz ma swój kawałek pola, a po obejściu biegają kury. To zupełnie nie przypomina wsi położonych blisko miasta, gdzie stoją piękne domy jednorodzinne, ale próżno już szukać obór czy stodół.

Dlatego trochę się też martwię tym, jak zareaguje na to Krzysiek. Zapachy są typowo wiejskie – czuć gnojówkę oraz nawozy. Jak chce się mieć świeże warzywa, to idzie się do swojego ogródka, a po jajka do kurnika. Kiedy czegoś zabraknie, trzeba podjechać do sklepu oddalonego o jakieś cztery kilometry. Tylko główna ulica ma asfaltową nawierzchnię, a reszta to zwykłe żwirówki.

Kiedy leje jak z cebra, to wszędzie jest błoto po kostki. W taką pogodę najlepiej założyć kalosze, które na wsi ma każdy. Starsi mieszkańcy przeważnie są tylko po zawodówkach, młodsi często nawet nie zaczęli szkoły średniej, bo głównie piją. No i kiepsko z rozrywkami. Ale Krzysiek to optymista. Twierdzi, że przecież nie jedzie na wieś po to, by iść do kina albo chodzić po galeriach handlowych. Ale jak to będzie w realu, to się okaże.

Zmartwił mnie też telefon od mamy, która mnie poinformowała, że akurat wtedy, kiedy będziemy u nich z Krzyśkiem, planowane jest bicie świni. Początkowo się ucieszyłam, ale po chwili przyszło mi do głowy, że dla niego to może być zbyt duże przeżycie.

Świniobicie to cała obrzędowość, która dla osób nieprzywykłych może okazać się dość męcząca. Oczywiście nie odbywa się to na podwórku, ale później trzeba obrobić mięso. Nietrudno sobie wyobrazić, że dla kogoś, kto nigdy wcześniej tego nie robił, taki widok może być dość wstrząsający.

Przy okazji uboju w naszym domu tradycyjnie przygotowujemy także własnoręcznie robione kaszanki, których składu nikomu chyba tłumaczyć nie trzeba… Sąsiedzi przychodzą z pomocą, a przy tej okazji nie może zabraknąć kieliszeczka wódki i małego co nieco do przekąszenia. Mnóstwo roboty jest też przy robieniu kiełbas. Część z nich później pieczemy, część wędzimy, a pozostałe gotujemy. Gdy przychodzi czas wędzenia, już z samego rana umawiamy się na wieczorne spotkanie przy beczce dymnej i wspólnie rozpalamy ognisko. Dla mnie to sama przyjemność – nie dość, że smakołyki pierwsza klasa, to jeszcze ta niepowtarzalna atmosfera i kultywowanie starych zwyczajów sprawiają mi ogromną frajdę.

Nie wiem, co on o tym wszystkim pomyśli

Może stwierdzi, że nasze życie wygląda jak w zamierzchłych czasach? A może uzna to za coś dzikiego albo wstrętnego? W końcu ma problem nawet z odcięciem błonek z mięsa wołowego, a przyrządzanie kaszanki to widok nieciekawy, delikatnie mówiąc.

Przeszło mi przez myśl, aby odroczyć naszą wyprawę. Uznałam jednak, że to bez sensu. Niech zobaczy miejsce, w którym dorastałam, mnie taką, jaka jestem naprawdę, moją familię i nasz styl życia. To będzie prawdziwy test.

Albo zaakceptuje nas ze wszystkimi naszymi zwyczajami, albo nie. Nie mam powodów, by wstydzić się moich bliskich i choć pewnie zostanę w mieście, to z przyjemnością będę przyjeżdżać na wieś, więc kto wie, może dobrze się składa, że przed ślubem pozna wiejskie obyczaje?

Czytaj także:
„Agatę pokochałem od pierwszego wejrzenia. Na drodze do naszego małżeństwa stanęła moja przeszłość”
„Był romantyczny, czuły i na moim utrzymaniu. Nawet pierścionek zaręczynowy kupiłam sobie sama”
„Narzeczony naciskał na ślub, a potem zostawił mnie przed ołtarzem. Wszystkim wmówił, że zaręczyny to tylko mój wymysł”

Redakcja poleca

REKLAMA