„Zaczęłam się martwić, że mój przystojny syn przedwcześnie zostanie tatusiem. Musiałam go pilnować"

Mąż zapomniał o rocznicy ślubu fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„W domu wszystko zaczęło funkcjonować według nowego, ustalonego przeze mnie porządku. Syn uczył się, bez słowa sprzeciwu wypełniał swoje obowiązki i nawet przestał upominać się o swoje prawa, zwłaszcza o wieczorne wyjścia z Kingą”.
/ 29.05.2023 19:15
Mąż zapomniał o rocznicy ślubu fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Wbiegłam zdyszana na przystanek. Sądziłam, że jeszcze zdążę złapać stojący autobus, ale kierowca już zamknął drzwi. I chociaż na pewno widział mnie w lusterku, odjechał. Zła jak diabli przysiadłam na ławeczce. Miałam przed sobą piętnaście minut czekania. A to oznaczało, że znowu nie wyrobię się na czas ze wszystkim w domu – spóźnię się z obiadem, a potem będę się spieszyć aż do wieczora. Nagle, nie wiadomo skąd, jakby wyrosła spod ziemi, pojawiła się przede mną tęga, ciemnowłosa kobieta, w długiej, kolorowej spódnicy i w barwnym szalu. Spojrzała mi w oczy natarczywie, wyciągając do przodu dłoń.

– Powróżę, prawdę powiem, a wiele dobrego czeka, moje oko wszystko widzi… – zaczęła przeciągle, ale jej przerwałam.

– Dziękuję, nie jestem zainteresowana – syknęłam ze złością, patrząc w jej czarne oczy.

– Za parę groszy wszystko powiem, dobre rzeczy o dzieciach, pieniądzach, moje oko prawdę powie... – stała nade mną i natarczywie podsuwała mi swoją dłoń prawie pod nos.

Dałam jej więc na odczepnego pięć złotych

Nie miałam głowy do słuchania takich bzdur. Zresztą nigdy nie wierzyłam w żadne przepowiednie wróżek, jasnowidzów, a tym bardziej nachalnych bab, które wmówić potrafią największe szczęście, byle tylko zarobić parę groszy. Wstałam i odeszłam kilka kroków, chcąc uwolnić się od namolnej kobiety.

– Dobrobyt cię czeka w domu i w pracy, dzieci masz dobre, męża też, bliźniaków się doczekasz… – usłyszałam jeszcze za sobą jej głos.

W domu czekało na mnie tyle rzeczy do zrobienia, że zupełnie zapomniałam o wróżbie. Dopiero wieczorem przypomniałam sobie tę kobietę i jej słowa. „Zaraz, jak to ona mówiła, że bliźniaki będę miała w domu…?”. Zaczęłam się śmiać, bo to było niedorzeczne. Nie planowaliśmy z Jackiem powiększenia rodziny, zresztą w naszym wieku takie rzeczy nie były nam już w głowie.

– Co ci tak wesoło? – zapytał mąż, patrząc na mnie z ciekawością.

– Wyobraź sobie, że jakaś babka wywróżyła mi dzisiaj na ulicy, że będziemy mieć bliźniaki w domu – parsknęłam śmiechem.

– No, ale niby skąd? My chyba za starzy jesteśmy, żeby bawić się w pieluchy, zupki, kupki i takie tam… – zająknęłam się, bo nagle coś przyszło mi do głowy.

Słuchaj Jacek, nic ci czasem Irek nie mówił? Że coś się u nich szykuje?

– Myślisz o tym remoncie? – mąż pokręcił głową. – Odłożyli go na wrzesień, bo chcieli na wakacje pojechać, a kasy im brakuje…

– Jaki remont – przerwałam mu. – Pytam, czy dziadkiem czasem nie zostaniesz, czy ci zięć się czym nie pochwalił.

To chyba ty powinnaś lepiej widzieć. Córki zazwyczaj matce pierwszej się zwierzają z takich spraw – odparł. – Ale co ci tak nagle przyszło do głowy, że u nich się coś szykuje?

– No, bo ta babka dzisiaj… – wzruszyłam ramionami.

Skoro nie ja, ani nie moja córka, to kto?

Jacek postukał się w czoło. A ja, tak na wszelki wypadek, sięgnęłam po słuchawkę, żeby zadzwonić do córki. Bo jednak te słowa starej wróżbiarki o bliźniętach nie dawały mi spokoju. Chciałam podpytać dyskretnie Ewelinę, świeżo upieczoną mężatkę, czy nie ma mi jakiej nowiny do zakomunikowania. Niczego konkretnego się jednak nie dowiedziałam. Więc jeśli te bliźniaki nie u nich, to niby gdzie? Mnie przecież dzieci żadną miarą się już nie przytrafią, tego byłam pewna. A nasz syn Mariusz, wyrośnięty dryblas, miał dopiero szesnaście lat, więc tym bardziej nie mogło być o niczym mowy. Uspokojona, poszłam do kuchni pozmywać naczynia.

– Wychodzę z Argosem – usłyszałam głos syna za plecami.

Stał w drzwiach z psem na smyczy. Spojrzałam na jego szerokie bary, ładne, regularne rysy twarzy, modnie obcięte włosy i nagle uświadomiłam sobie, że nasza młodsza latorośl ma zadatki na przystojnego młodego mężczyznę. Wyglądał poważnie, jak na swój wiek.

– Gdzie idziesz? – spytałam z głupia frant.

– Przecież mówię, że z psem – odparł niecierpliwie. – Pójdziemy z Kingą nad rzekę, a potem jeszcze chciałbym iść z nią na spacer.

– Z jaką Kingą? – w głowie zapaliło mi się ostrzegawcze światełko.

– No jak to, nie wiesz? – jęknął. – Pytasz, jakbyś pierwszy raz słyszała. Przecież to moja dziewczyna! Od dawna jesteśmy razem. A dziś chcemy iść nad rzekę. Co w tym takiego dziwnego?

– Ani mi się waż, noc już jest, nigdzie się nie będziesz włóczyć, nie wiadomo z kim – zdenerwowałam się nie na żarty. – Z psem proszę bardzo, idź na piętnaście minut i zaraz wracaj mi do domu.

– Ale mamo – wykrzyknął. – Jeszcze dziewiątej nie ma! Idę z Kingą, przecież ją znasz, codziennie się z nią spotykam.

– Tak? – zdziwiłam się. – Nie wiedziałam. A na te rzeczy masz jeszcze czas. Za młody jesteś, żeby z dziewczynami się prowadzać – potrząsnęłam głową. – Z psem na chwilę i wracać, za lekcje się brać.

Mariusz popatrzył na mnie jak na wroga

Pobiegł do dużego pokoju, do ojca. Słyszałam, jak coś mu tłumaczył podniesionym głosem, po chwili trzasnęły drzwi, a w kuchni pojawił się mąż.

– Co ty wydziwiasz? – spojrzał na mnie z wyrzutem. – Dlaczego nie pozwoliłaś Mariuszowi spotykać się z Kingą? To przecież porządna dziewczyna.

– Ma jeszcze czas na te rzeczy, ja w jego wieku… – machnęłam ręką, bo szkoda było gadać.

Przypomniałam tylko Jackowi o moim spotkaniu z kobietą i o jej wróżbie...

– Ja dzieci już nie będę miała, u Eweliny też się na razie nie zapowiada, więc niby o kogo mogło chodzić? – uniosłam się. – Mamy w domu młodego, przystojnego chłopaka, który wieczorami włóczy się z dziewczyną po krzakach nad rzeką.

– Wiesz co, Mirka, ja cię miałem za mądrą, rozsądną kobietę – mąż pokiwał głową. – A ty wierzysz jakiejś naciągaczce, która dla paru groszy wszystko ci wmówi? I przez to tracisz zaufanie do własnego dziecka?

– Nie wysilaj się, wiem, co mówię – odparłam stanowczo. – A jak młodemu się coś, nie daj Boże, przydarzy, to powiesz, że go źle wychowałam i na dodatek będę jeszcze bliźniaki niańczyć.

– Jesteś niereformowalna. Nigdy bym się po tobie takiej głupoty nie spodziewał – Jacek machnął ręką i wyszedł z kuchni.

Zrobiło mi się trochę głupio, ale natychmiast usprawiedliwiłam się w myślach, że przecież nie zabraniałam synowi zupełnie z domu wychodzić. Do dziewiątej może sobie z psem po parku chodzić i nawet nad rzekę iść. Ale z psem, a nie włóczyć się z dziewczynami. A potem nauka. Na panienki będzie miał jeszcze czas.

Takiego przystojniaka trzeba pilnować!

To właśnie powiedziałam Mariuszowi. I stanowczo zapowiedziałam mu, że koniec z imprezkami u kumpli i z nocnymi wyjściami do kina.

– Ale mamo, co ja takiego zrobiłem, że tak mi śrubę przykręcasz? Przecież dobrze się uczę – skomlał niemal ze łzami w oczach. – Co ja powiem Kindze? Przecież my chcemy się spotykać, a koło niej kręci się ten Jurek, koszykarz, jeszcze ją poderwie. Proszę, nie rób mi tego...

– No wiesz, jak jej na tobie zależy, to zrozumie – zawahałam się przez moment. – Zresztą po szkole, jak będziesz z Argosem wychodzić, to możecie sobie pospacerować razem, ewentualnie do kina iść o przyzwoitej porze... To chyba sporo luzu, jak na twój wiek.

I znowu drzwi głośno trzasnęły, a potem podsłuchałam, jak syn skarży się ojcu. Ja jednak postanowiłam być nieugięta, chociaż Jacek usiłował mnie przekonać, że nie mam racji.

– Jesteś niesprawiedliwa – powiedział mi jeszcze tego samego wieczoru. – Mariusz jest w porządku, a ty słuchasz głupiej gadaniny jakiejś oszustki.

– Nie przekonasz mnie – odparłam twardo. – Zawsze lepiej jest na zimne dmuchać, niż potem się poparzyć.

– Żeby to się tylko nie obróciło przeciwko tobie – westchnął mąż.

W domu wszystko zaczęło funkcjonować według nowego, ustalonego przeze mnie porządku. Syn uczył się, bez słowa sprzeciwu wypełniał swoje obowiązki i nawet przestał upominać się o swoje prawa, zwłaszcza o wieczorne wyjścia z Kingą. Zaczął też bardziej dbać o psa – już nie musiałam wciąż przypominać mu, żeby z nim wyszedł po południu, czy wieczorem – sam zabierał go na długie spacery. Wracali oboje w podskokach, pies dosłownie, młody w przenośni, zaczerwieniony, z rozwianymi włosami. „Musieli sporo się nabiegać” – myślałam.

„Ale to dobrze, obu im to na pewno wyjdzie na zdrowie. Zwłaszcza młodemu, bo tyle godzin przecież siedzi w szkole, a potem jeszcze w domu, nad książkami. A nasz pupil już dawno nie wyglądał na tak zadowolonego z życia, jak ostatnio. Syn zresztą też nie. Widać, zmądrzało to moje dziecko i wreszcie zrozumiało, co jest dla niego dobre”.

Jakiś czas potem, w sobotni ciepły wieczór, siedzieliśmy oboje z mężem na werandzie, gdy usłyszeliśmy dzwonek przy furtce. Przez szczeliny w ogrodzeniu zobaczyłam znaną mi z widzenia kobietę, mieszkającą na końcu naszej uliczki. Nie utrzymywaliśmy z nią zbyt bliskich kontaktów, ograniczając się do zwykłego „dzień dobry” przy przypadkowym spotkaniu. Była właścicielką pięknej, rasowej suczki, złocistej cocer spanielki i zawsze wydawała się zarozumiała, bo jakoś tak lekceważąco spoglądała na naszego Argosa.

Czegóż ona teraz mogła od nas chcieć?

Stała przed naszą furtką, dźwigając w rękach dość spore, kartonowe pudło.

– Nie wiesz, o co jej może chodzić? – zapytałam męża.

– A skąd, nie mam pojęcia – odparł. – Ja jej nie zapraszałem – zwolnił przycisk domofonu.

Zaciekawiona patrzyłam, jak kobieta idzie w naszą stronę. Twarz miała dziwnie czerwoną, usta zaciśnięte. Widać było, że jest wkurzona i to porządnie. „Czyżby nasz Argos wdał się w bójkę z jej pupilką albo, nie daj Boże, ją pogryzł?

– Witamy sąsiadkę – Jacek zszedł ze schodków. – W czym możemy pomóc? – spytał uprzejmie.

– Teraz to już chyba w niczym – odparła kobieta z urazą. – Państwo już swoje zrobili, a raczej ten wasz kundel… I to bez mojego pozwolenia – ze złością podała Jackowi pudło, odtrącając nogą łaszącego się do jej stóp Argosa. – Proszę, to jest państwa przydział, darmowy, bo szczeniaki są nic niewarte, po nierasowym ojcu.

– Że co? – patrzyłam na nią ze zdumieniem. – O czym pani mówi?

– No o bliźniakach, proszę, parka, dwa identyczne szczeniaki, wykapane jak ten wasz kundel – powiedziała lekceważącym tonem. – Skoro są jak tatuś, to wam przyniosłam, a te dwa podobne do mojej Tinusi rozdam po rodzinie.

Babka jednak miała rację... Jacek jak oniemiały stał z pudłem w rękach, patrząc to na mnie, to na sąsiadkę. Podeszłam do niego, otworzyłam karton i... zamarłam. W środku, na kocyku leżały dwa piękne, puszyste szczeniaki, rzeczywiście identyczne jak nasz Argos. Niespokojnie kręciły łebkami, patrząc na mnie czarnymi, błyszczącymi oczkami.

– Ale skąd, dlaczego...? – wciąż nie rozumiałam.

– A co tu jest do rozumienia? – sąsiadka potrząsnęła głową. – Przecież jak wasz chłopak codzienne po kilka razy do parku ze swoim kundlem chodził, to gdzie tam mu w głowie było psa pilnować… Z jakąś dziewuchą się tylko obściskiwał, szeptali sobie do ucha, świata poza sobą nie widzieli. A wasz pies robił, co chciał. I dopadł raz moją Tinusię, zanim zdążyłam ją wziąć na ręce. Odgonić go od niej nie dałam rady, tak się na nią zawziął. A to są bliźniaki, owoc tego..., no... sami zresztą rozumiecie – odwróciła się na pięcie i szybko odeszła w stronę furtki.

Westchnęłam ciężko. No tak, wszystko jasne. Położyłam pudło z psiakami na trawie i popatrzyłam bezradnie na Jacka.

– No i co teraz będzie? – spytałam.

– Nie wiem – mąż rozłożył ręce. – Ja ci przecież mówiłem, żebyś tak dziecku śruby nie dokręcała, bo to się obróci przeciwko tobie – roześmiał się. – Będziesz miała dodatkowe zajęcie.

Gdy wyjęłam szczeniaki z pudła i położyłam na trawie, zaczęły wesoło hasać na swych krótkich łapkach. A ja pomyślałam, że jednak wróżba spełniła się co do joty, mieliśmy w domu najprawdziwsze psie bliźniaki. Ale niech no tylko Mariusz wróci, już ja mu pokażę… Ale swoją drogą, gdzie on się tak długo podziewał? Przecież nie poszedł z Argosem. Pies był z nami i łaził jak ogłupiały między swoimi dziećmi, potrącając je nosem…

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA