Pokaźna część zaliczki, jaką dostałem za nową książkę, już się rozeszła, a ja zdążyłem wymyślić jedynie tytuł. Powoli ogarniała mnie panika, dlatego zainwestowałem w wynajęcie pokoju w hoteliku tuż nad brzegiem morza. Tonący brzytwy się chwyta, a ja czułem, że się pogrążam: albo coś napiszę, albo pójdę na dno.
Pierwszy dzień upłynął mi na spacerowaniu
Po morzu pędziły wielkie fale, które z hukiem rozbijały się o betonowe molo. Prawdziwy sztorm, w radiu mówili o siedmiu stopniach w skali Beauforta. Patrzyłem zafascynowany na przelewającą się wodę. Odkryłem nawet pewną prawidłowość: w sumie były cztery miejsca, gdzie fale wdzierały się na betonowy chodnik. W pierwszym i trzecim działo się to co drugą falę, a w pozostałych miejscach co trzy. Obliczyłem nawet, ile sekund dzieli ten jeden cykl od drugiego, i wyszło mi, że możliwe jest dotarcie do końca mola i powrót, jeżeli tylko będzie się przestrzegało reguł narzuconych przez morze. W przeciwnym razie masy wody zmyłyby śmiałka z betonowego nabrzeża.
Tak wciągnęły mnie te obserwacje, że wróciłem do hotelu dopiero po zachodzie słońca. Zziębnięty, głodny, ale szczęśliwy. Kontakt z żywiołem oczyścił mój umysł. Byłem zrelaksowany i gotowy do pisania.
W drugim dniu ustawiałem stolik do pracy i laptopa w optymalnym położeniu. Może niewiele, ale uznałem to za istotne. Trzeci dzień spędziłem na gapieniu się w ekran. Narastało we mnie przerażenie.
To już koniec. Wypaliłem się do cna i nie ma się co oszukiwać, że coś z siebie wyduszę. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to schlać się jak świnia, żeby na chwilę zapomnieć o zbliżającym się terminie.
Zszedłem na dół, zamówiłem w barze drinka i usiadłem w kącie, skąd miałem widok na cały lokal. Moją uwagę przykuła atrakcyjna kobieta siedząca samotnie pod oknem i sącząca to samo co ja. Bez wątpienia piękna, ale było jeszcze coś więcej. Coś szczególnego. Zorientowała się, że jest obserwowana, odwróciła głowę w moją stronę i przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy.
Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu, co ośmieliło mnie do podniesienia kieliszka i wzniesienia toastu. Przez chwilę się wahała, potem uniosła swojego drinka i skinęła głową. Upiliśmy po łyku i przestała się mną interesować. Nie ośmieliłem się podejść, bo wydawało się, że nie tęskni za towarzystwem. Dopijałem drinka, nie mogąc oderwać od niej wzroku, tymczasem moje myśli skierowały się w zupełnie inną stronę. Nagle, zupełnie jasno zobaczyłem pierwsze strony swojej książki. Jakby rozwiała się mgła, która do tej pory spowijała jej treść.
Minęła mi ochota na alkohol, odstawiłem kieliszek na stół i pobiegłem na górę. Wpadłem do pokoju i włączyłem laptopa. Słowa same pojawiały się w mojej głowie, i to tak szybko, że ręce ledwo nadążały, by je wystukać na klawiaturze. Wpadłem w trans, który trwał przez całą noc. O świcie byłem tak zmęczony, że zasnąłem na siedząco. Kiedy się obudziłem, od razu rzuciłem się sprawdzać, czy rzeczywiście tyle napisałem w nocy, czy to był tylko sen… W folderze „książka” odnalazłem kilkadziesiąt zapisanych stron. Nareszcie ruszyłem!
Nasza znajomość przerodziła się w romans. Siła wyższa
Po śniadaniu zabrałem się znów do pracy. Właściwie miałem w głowie dalszą część historii, ale kiedy próbowałem przelać ją na ekran monitora, nie znajdowałem odpowiednich słów. Pisałem dwa zdania, po czym natychmiast je kasowałem. Po godzinie miałem dość. Postanowiłem zejść do baru i zafundować sobie takiego samego drinka jak poprzedniego dnia. To po nim zyskałem klarowność myśli!
– Z czego pan to robi? – spytałem z ciekawości barmana.
– Tajemnica – odparł z miną iluzjonisty.
Przełknąłem i zacząłem obserwować swoje myśli. Po piętnastu minutach zaczęła mnie boleć głowa, poza tym nic, żadnych rewelacji. Po godzinie wpadłem w czarną studnię rozpaczy. Wtedy weszła ona.
Rozejrzała się, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, skinęła głową. Potem zajęła miejsce przy oknie. Postanowiłem odłożyć pijaństwo na rzecz nawiązania stosunków towarzyskich. Zamówiłem kolejne dwa drinki i podszedłem do jej stolika.
– Miałem ochotę na alkohol – wyznałem. – Ale w samotności człowiek upija się na smutno. Wypije pani ze mną?
– Jeżeli goni pana depresja – uśmiechnęła się – to nie mogę odmówić. Wiem coś o tej damie.
Miała na imię Natalia i właśnie dochodziła do siebie po załamaniu nerwowym. Trafił swój na swego. Była mężatką i właśnie przez męża się załamała, dlatego nie było go przy niej.
– Muszę przemyśleć parę spraw w samotności – powiedziała.
Ja ze swej strony przyznałem, że wprawdzie jestem pisarzem, ale wszystko wskazuje na to, że wypalonym, i grozi mi dożywotnia praca w kopalni, żeby spłacić długi. Miałem nadzieję, że jako pisarz, nawet skończony, będę miał u niej większe szanse niż byle pijaczek. I chyba słusznie.
Gadaliśmy, aż zrobił się wieczór i trzeba było, udając dżentelmena, pożegnać piękną rozmówczynię i wracać do pustego pokoju, gdzie czekał laptop i niedokończona powieść. O dziwo, nie przeraziło mnie to. Usiadłem i po prostu zacząłem pisać.
O świcie wyłączyłem komputer i położyłem się spać. Byłem spokojny o dalszą część książki. To nie cudowna mikstura warzona przez aroganckiego barmana tak dobrze na mnie wpływała. To zasługa Natalii! Jeśli ona będzie blisko mnie, oddam tekst na czas.
Chyba opatrzność kazała mi gnać przez całą Polskę, abym mógł tutaj spotkać swoją muzę! A przecież i Natalię też coś przywiodło w to miejsce, w tym samym co mnie momencie…
Jak można nazwać ten zbieg okoliczności, jeśli nie siłą wyższą?
Nasza znajomość naturalną koleją rzeczy przerodziła się w romans, który trwał dokładnie pięć dni. W czwartek, kiedy odpoczywaliśmy po miłosnych igraszkach, Natalia przytuliła się i oznajmiła:
– To może być nasze ostatnie spotkanie, kochany. Jutro przyjeżdża mój mąż i jak znam życie, nie wyjedzie stąd beze mnie.
Zupełnie tego nie brałem pod uwagę, powieść dopiero nabiera rumieńców! Poczułem, że znów ziemia usuwa mi się spod nóg.
– Może nie przyjedzie? – wyraziłem na głos pobożne życzenie. – Na weekend zapowiadali załamanie pogody.
Nie znałem go osobiście, ale nienawidziłem gościa, i to nie dlatego, że był gnojkiem, który przez swoje nieustanne erotyczne podboje doprowadził do załamania nerwowego kobietę leżącą u mojego boku. Nienawidziłem go za to, że w świetle prawa on powinien przy niej leżeć… Prostak, który nigdy nie będzie w stanie jej docenić, chce mi ją po prostu zabrać? A co z powieścią? Jeżeli Natalia zniknie z mojego życia, nigdy nie ukończę tej książki. Tego byłem już pewien.
– Jak można sprawić, żeby dał nam spokój?
– Nie można – stwierdziła z rezygnacją. – Od niego nie da się uwolnić. Traktuje mnie jak swoją własność, a nie rozdaje swoich rzeczy.
A to buc, nie rozdaje swoich rzeczy?! Przecież musi istnieć jakiś sposób, żeby pozbyć się natręta!
– Mówiłaś, że lubi gry w karty? – upewniłem się, bo przyszedł mi do głowy genialny plan, w który nie chciałem jej wtajemniczać.
Poprosiłem Natalię tylko, by nas sobie przedstawiła, kiedy już „pan i władca” przyjedzie do hotelu. Nie podobał jej się ten pomysł, ale zapewniłem, że wszystko będzie dobrze i nie zdradzę, co nas naprawdę łączy.
Nie byłem jednak pewien, czy Natalia nie stchórzy, dlatego kiedy w piątek zobaczyłem ich siedzących w hotelowej restauracji, podszedłem pierwszy.
– Pozwoli pan, że się przedstawię? Poznałem już pańską uroczą małżonkę, ale nie wypadało proponować drinka samotnej kobiecie… Teraz, kiedy jesteście państwo razem, może się napijemy?
Natalia pokręciła głową, ale jej partner nie miał nic przeciwko darmowemu kielichowi. Oczywiście, moja w tym była głowa, żeby nie skończyło się na jednym.
Natalia nie piła i nie odzywała się. Myślę, że sytuacja ją przerosła, jednak ja kontrolowałem bieg zdarzeń, więc naprawdę nie miała się czego bać. Po którejś tam kolejce, kiedy przeszliśmy już na „ty”, zaproponowałem partyjkę pokera.
Mam o wiele lepszy plan, nie to, co ten emerycki pokerek!
– Lubię sobie coś dociułać przy kartach, a o tej porze roku siedzą tu sami emeryci. Chętnie by zagrali, ale na wejście dają dwadzieścia groszy – podpuściłem gościa.
– Ja zawsze wygrywam – ostrzegł. – Może lepiej zacząć od emerytów?
Dla Natalii było tego za dużo, postanowiła nas opuścić i położyć się wcześniej. My zaś przenieśliśmy się do mojego pokoju, zaopatrując się w jeszcze jedną butelkę.
Wyjąłem talię kart i kubki na alkohol.
Rano podjąłem z banku resztę gotówki, jaka została mi na koncie i ją też wyłożyłem na stół. Było tego około trzech tysięcy, dla mnie zawrotna suma, ale znałem się na grze i nie spodziewałem się klęski.
Artur, mąż Natalii, nieśpiesznie zajął miejsce naprzeciw mnie.
– Więc jesteś pisarzem – stwierdził raczej, niż zapytał, a kiedy skinąłem głową, dodał: – I zabawiasz w łóżku moją żonę?
Zmartwiałem zaskoczony.
– Za dużo wypiłeś – odparłem wreszcie, starając się, by głos mi nie zadrżał. Opanowując się, potasowałem karty i rozdałem każdemu po pięć sztuk.
– Ile za wejście?
– Wiem swoje – powiedział spokojnie Artur, zaglądając do swoich kart. – Coś z tym trzeba będzie zrobić, a na wejście proponuję po pięćdziesiąt.
Rozpoczęliśmy więc grę, rzucając do puli po pięćdziesiąt złotych. Potem doszły jeszcze ze dwie stówy na sprawdzenie i w pierwszym rozdaniu poległem. Byłem zdenerwowany, ale musiałem się wziąć w garść, bo przecież od mojej wygranej zależał dalszy plan akcji. Przez całą noc pieniądze przechodziły z kupki na kupkę, ale nad ranem wyciągnąłem od gogusia ostatni grosz, i to nie za bardzo oszukując. W głowach nam szumiało od zmęczenia i wypitej wódki, ale akurat to było mi na rękę.
Zmyła go środkowa fala
– Proponuję ostatni zakład – powiedziałem spokojnie, obserwując przeciwnika. – Stawiam całą gotówkę, ale gówniany pokerek mnie nie interesuje, to dobre dla emerytów. Zagramy w coś dużo, dużo mocniejszego… Wchodzisz w to?
Rzeczywiście facet miał problem, poznałem to po błysku w jego oczach. Skinął głową i czekał na szczegóły.
– Zanim zaczniemy – kontynuowałem – ustalmy jeszcze, co ty wrzucasz do puli.
Nerwowo przygryzł wargi. Był spłukany, ale nie chciał odchodzić od gry, widać to było po wypiekach na jego twarzy.
– Natalię. Daję Natalię – powiedział hardo, szukając mojego wzroku.
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, a między nami narastała z trudem tłumiona agresja. W milczeniu skinąłem głową. Wszystkie banknoty ze stołu zgarnąłem do foliowej torby i wskazałem ręką na drzwi. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie w najlepsze szalał sztorm. Miał podobną siłę jak poprzedni, a to było bardzo ważne w moich planach. Gdy doszliśmy do betonowego falochronu, wyłożyłem zasady.
Zanoszę całą gotówkę na koniec molo. Do plastikowej torby z pieniędzmi włożę kamień, żeby wiatr jej nie porwał, i położę całość za betonowym występem chroniącym przed wodą. Potem zawracam. Jeżeli któraś z przelewających się fal spłucze mnie do morza, przegrywam.
– Możesz wygrać wszystko, jeżeli tylko będziesz miał tyle odwagi, żeby wyjść na molo i zabrać to, co tam zostawię – rzuciłem Arturowi wyzwanie.
Z niedowierzaniem patrzył to na mnie, to na przelewające się przez betonowe nabrzeże fale… Stawiałem na jego męską ambicję i miałem nadzieję, że nie stchórzy w ostatniej chwili. Poczekałem na pierwszą falę i nie zastanawiając się dłużej, puściłem się biegiem po chodniku. Kiedy przebyłem niebezpieczny odcinek, odliczyłem trzydzieści sekund i ujrzałem przed sobą ścianę wody, która bez wątpienia pociągnęłaby mnie w morze. Kiedy opadła, biegiem pokonałem kilkanaście metrów i znów stanąłem w oczekiwaniu na kolejną falę.
Mimo że znałem częstotliwość rozbijających się fal, zadanie, którego się podjąłem, dla trzeźwo myślącego człowieka było niewykonalne. Mnie napędzał alkohol i adrenalina; jakimś cudem udało mi się dobiec do końca. Zostawiłem pieniądze i zawróciłem. Ostatnia fala, która zagrodziła mi przejście, uderzyła o dwie sekundy wcześniej, niż wynikało to z moich obliczeń i prawie udało jej się mnie przewrócić, ale jakoś się wywinąłem. Stanąłem przed Arturem mokry i zziajany jak pies, wyzywająco spojrzałem mu w oczy. Przez chwilę myślałem, że odpuści, ale nie doceniłem go.
Pognał jak furiat w stronę ledwo widocznego końca molo. Był dobry, udało mu się dobiec do reklamówki. Chwycił ją i bez chwili wahania ruszył z powrotem.
Zmyła go środkowa fala. Przepadł jak kamień razem z całą gotówką. Nie żałowałem w tamtej chwili ani jego, ani pieniędzy, które przepadły. Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo będą mi potrzebne!
Nie, nie skończyłem w więzieniu.
Śmierć Artura to był przecież nieszczęśliwy wypadek, który potwierdziło nawet paru świadków. Emeryci wcześnie wstają…
Najgorsze było to, że wcale nie wygrałem Natalii. Nie chciała mnie więcej widzieć i wyjechała jak tylko mogła najszybciej. Po tym, jak ryzykowałem własnym życiem, żeby uwolnić ją z łap tego gnoja! Zniknęła, a razem z nią moja umiejętność pisania. Nie mogę, nie potrafię dokończyć powieści. Jak ja mam teraz spłacić wszystkie długi?!
Czytaj także:
„Mój kochanek ma kochankę. To dziwne, wiem, ale i od męża, i od niego wymagam wierności”
„Kochanek działa na mnie jak wizyta w SPA. Romans sprawia, że jestem lepszą żoną, matką, szefową. Nie czuję się winna”
„W domu czeka na mnie mąż, a na wakacjach kochanek. Moje podwójne życie trwa 5 lat, ale chyba nikogo nie krzywdzę?”