„Wiejski absztyfikant upatrzył sobie moją narzeczoną. Gdy zaczepki nie przyniosły efektu, postanowił zniszczyć nasz ślub”

Wesele mojej córki miało być najpiękniejszym dniem fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro
„– A daj spokój – westchnęła. – Przyczepił się do mnie jeszcze w liceum, a potem kiedy poszłam na studia, ubzdurał sobie, że się ze mną ożeni. Kiedy tylko wracałam na weekend, zawsze czekał na mnie na stacji swoim samochodem. Rodzicom to się podobało, że jest taki odpowiedzialny, ale ja go nie cierpiałam…”.
/ 12.03.2023 20:30
Wesele mojej córki miało być najpiękniejszym dniem fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro

Pochodzę z dużego miasta i nawet dziadków nie miałem na wsi, tak więc moje kontakty z mniejszymi miejscowościami ograniczały się do przejazdu przez nie, kiedy jechałem do jakiegoś większego miasta. W młodości bardzo zazdrościłem moim kolegom, którzy na wakacje jeździli do rodziny na wieś i mieli tam atrakcje w postaci kur, krów i robót polowych. Ja tego wszystkiego byłem pozbawiony. Kiedy dorosłem, w zasadzie zrobiło mi się wszystko jedno. Lubiłem swoje życie w wielkim mieście, rozrywki, siłownię, ceniłem możliwość dotarcia wszędzie komunikacją miejską… Czasami, oglądając jakiś serial o głębokiej prowincji, gdzie rządzili ksiądz z wójtem, pukałem się tylko w czoło.

Niemożliwe, żeby w dzisiejszych czasach ktoś tak żył

Ludzie mają dostęp do telewizji, internetu, widzą, jak się żyje w świecie i nie dają chyba sobą kierować i się wykorzystywać? Jak jest naprawdę, przekonałem się, kiedy poznałem swoją przyszłą żonę, Hanię… Pracowała w mojej firmie jako specjalista (czego, do dziś nie wiem) i tylko czasami pojawiała się w mieście, bo normalnie pracowała zdalnie.

Któregoś dnia zasiedziałem się w firmie do późna i kiedy wyszedłem z niej, było już ciemno. Na parkingu przed budynkiem stało jeszcze jedno auto, a nad jego otwartą maską pochylała się Hania. Od razu zaproponowałem jej pomoc, bo trochę znam się na autach. Ona wyjaśniła mi, że do jej wsi nie dociera o tej porze żaden autobus i koniecznie musi przywrócić swój złom do życia.

Nie myślałaś nigdy o przeprowadzce tu, do miasta? – zapytałem, grzebiąc jednocześnie w silniku.

Trochę nie mieściło mi się w głowie, że taka ładna, młoda dziewczyna dobrowolnie zakopała się na wsi i nie tęskni za rozrywkami wielkiego miasta. Ale ona tylko się roześmiała.

– Kiedy chcę się rozerwać albo pójść do teatru, wsiadam do auta i w każdej chwili mogę tu być – wyjaśniła. – Ale mieszkać na stałe w tym brudzie, spalinach, ciągłym pędzie? Co to, to nie!

Może i miała trochę racji… A jeszcze bardziej się z Hanią zgodziłem, gdy kilka miesięcy później, już jako swojego oficjalnego chłopaka, zaprosiła mnie do siebie. Hania mieszkała w obszernym, wygodnym domu z rodzicami i młodszym bratem, a dookoła mieli piękny ogród i sad. Dalej ciągnęły się las i rzeka. Do miasta rzeczywiście nie było aż tak daleko, pół godziny jazdy samochodem.

I co, nie jest tak źle? – dopytywała Hania ze śmiechem, kiedy po obiedzie wybraliśmy się na spacer.

Pokazała mi, gdzie chodziła do szkoły, gdzie był jej ulubiony plac zabaw, gdzie kupowała lody na patyku… Podobało mi się nawet to, że co chwila ktoś przystawał, witał się z nami i dopytywał Hanię, co to za przystojnego kawalera sobie przywiozła.

– Czasami nie jest łatwo, kiedy wszyscy chcą wszystko o tobie wiedzieć – wyjaśniała mi. – Ale to z życzliwości, a nie ze zwykłej ciekawości…

Atmosfera zmieniła się, kiedy przechodziliśmy przez ulicę i  zatrzymał się koło nas wóz policyjny.

– Cześć, Hanka!

Przez okno kierowcy wysunęła się głowa jakiegoś tęgiego osiłka o małych, świńskich oczkach.

– Kolegę przywiozłaś, pokazujesz mu naszą piękną okolicę? – dopytywał.

Hanka coś tylko odburknęła

– Jakby się znudził i odjechał, to ja ci chętnie towarzystwa dotrzymam! – krzyknął jeszcze za nami policjant i odjechał z piskiem opon.

– Kto to był? – zapytałem Hanię. – Jakiś zazdrosny dawny narzeczony?

– A daj spokój – westchnęła. – Przyczepił się do mnie jeszcze w liceum, a potem kiedy poszłam na studia, ubzdurał sobie, że się ze mną ożeni. Kiedy tylko wracałam na weekend, zawsze czekał na mnie na stacji swoim samochodem. Rodzicom to się podobało, że jest taki odpowiedzialny, ale ja go nie cierpiałam…

Okazało się, że Grzesiek do dziś miał nadzieję na coś więcej, tym bardziej że Hania dotąd nie spotykała się z nikim na poważnie. Ja jednak nie zamierzałem się poddać i skoro już udało mi się znaleźć taką dziewczynę, nie mogłem wypuścić jej z rąk. Dlatego byłem u Hani coraz częstszym gościem, a nawet raz czy dwa zabrałem swoich rodziców, żeby poznali się z moimi przyszłymi teściami. Zawsze jednak kiedy przyjeżdżałem, jakimś cudem na mojej drodze stawał Grzesiek, jakby miał radar wyczulony na moim punkcie. Albo przejeżdżał bardzo wolno koło domu Hanki, albo zatrzymywał się na pogawędkę, kiedy szliśmy gdzieś sami… Nie powiem, wkurzało mnie to strasznie, zwłaszcza że Hanka ewidentnie nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

– Nie można czegoś zrobić z tym palantem? – zapytałem raz. – Przecież to nie jest normalne!

– A co można zrobić, przecież jest policjantem – wzruszył ramionami mój przyszły teść. – Nie ruszaj go, bo potem jeszcze gorzej będzie. Zawsze znajdzie się coś, za co można wystawić mandat. U nas rządzi trójca święta: wójt, proboszcz, no i komendant policji. A Grzesiek to jego prawa ręka – zaśmiał się.

Nie bardzo podobało mi się takie podejście, ale chyba coraz lepiej rozumiałem, że na wsi z ludźmi po prostu trzeba dobrze żyć, żeby mieć spokój. Mimo wszystko coraz bardziej podobało mi się tutaj, i nawet mieliśmy w planach budowę domu na działce, którą Hania dostała od rodziców. Kiedy zapraszaliśmy sąsiadów na nasz ślub, wszyscy byli bardzo życzliwi i cieszyli się, że przybędzie młodych ludzi, którzy chcą założyć rodzinę.

Ślub i wesele, wedle tradycji, miały odbyć się u Hani

Jest tam śliczny kościółek, a w pobliżu świeżo wyremontowana sala weselna. Wszyscy moi krewni przyjechali specjalnie zarezerwowanym autobusem i razem z gośćmi Hani tworzyliśmy wcale pokaźny orszak. Już po ślubie jechaliśmy do domu weselnego, zatrzymywani co jakiś czas przez tradycyjne bramy. W pewnym momencie, wyrósł przed nami… radiowóz!

– Czyżby Grzesiek chciał się załapać na weselną wódkę niedoszłej narzeczonej? – roześmiałem się.

– Starszy posterunkowy, proszę przygotować dokumenty do kontroli – odezwał się absztyfikant mojej żony, kiedy uchyliłem okno od strony kierowcy.

– Co się wygłupiasz, śpieszymy się na obiad, przecież wiesz – odezwała się Hania, ale to nie zadziałało.

Grzesiek jakby nie słyszał i sprawdzał dokumenty. Potem kazał mi wysiąść z auta i pokazać trójkąt ostrzegawczy i gaśnicę! Z następnego auta wyszli mój teść i szwagier i próbowali przekonać Grześka, żeby dał spokój.

– Podjedźmy chociaż pod dom weselny, tam wszystko sprawdzisz, ale teraz puść, goście czekają! – próbowałem przemówić mu do rozumu.

On jednak w końcu znalazł sposób, żeby zemścić się na mnie za odebranie ukochanej dziewczyny. Ze złośliwym uśmiechem kazał mi włączać każde światło po kolei. Coraz bardziej zaniepokojeni goście wychodzili z aut, Hanka zaczęła płakać, a ludzie ze wsi zdenerwowali się nie na żarty.

– Po co ci to, chłopaku, jeszcze będziesz miał problemy! – próbowali interweniować, zresztą kolega z patrolu też próbował łagodzić sprawę.

Nagle Grzesiek zobaczył w ręce mojego kuzyna telefon komórkowy.

– A ty co robisz, gówniarzu?! – wydarł się na niego.

Do internetu puszczę filmik, żeby był dowód – zagroził Maciek. – I wyślę do komendy głównej!

Grzesiek chyba dopiero wtedy oprzytomniał, rzucił mi dokumenty, wskoczył do radiowozu i odjechał. Pojechaliśmy do domu weselnego, jednak atmosfera była już zwarzona, obiad zimny, a przy stołach rozmawiano tylko o tym, co się stało. Maciek chciał spełnić swoją groźbę i udostępnić filmik na paru portalach, ale go powstrzymałem.

Złożę skargę u jego przełożonego, ale nie będę nikogo wystawiał na pośmiewisko – powiedziałem mu. – Jeśli chcę tu mieszkać, to muszę jakoś sobie stosunki z ludźmi ułożyć. Na szczęście tyle wystarczyło.

Z tego, co wiem, Grzesiek dostał naganę i od tego czasu trzyma się od nas z daleka, a nawet przeprosił Hankę. Szkoda tylko, że tak późno się opamiętał. 

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA