„Wiedziałam, że dni mojej matki są policzone. Cieszę się, że trzymałam ją za rękę, gdy zjawił się anioł śmierci”

matka i córka fot. Getty Images, Jose Luis Pelaez
„Przez kolejne dni mama była nieprzytomna, nie reagowała na dźwięki, światło. Głaskałam ją po ręce i mówiłam, że bardzo ją kochamy. Trzeciego dnia, gdy byliśmy u niej we troje, niespodziewanie otworzyła oczy. Popatrzyła na Agnieszkę, na Tadeusza i na mnie. A potem westchnęła i… zasnęła na zawsze”.
/ 09.11.2023 18:30
matka i córka fot. Getty Images, Jose Luis Pelaez

Nigdy się nie dowiem, czy mama miała świadomość, że odchodzi. Myślę, że tak, choć do końca była dzielna i pełna optymizmu.

Nie chciała robić kłopotu

Moja mama miała niezwykłe podejście do życia. Nawet w największym łobuzie potrafiła dostrzec cień dobra. Zawsze powtarzała, że jej jedyny majątek to troje dzieci i sześcioro wnucząt. Choć jestem pielęgniarką i pracuję w szpitalu, długo nie zorientowałam się, że mama choruje. Wierzyłam jej, gdy gorsze samopoczucie zrzucała na problemy z kręgosłupem. Dopiero kiedy zasłabła na moich imieninach, zdecydowałam, że trzeba wezwać pogotowie.

– Nie chcę wam robić kłopotu… – próbowała mnie powstrzymać.

Nie słuchałam jej.

– Masakra – skomentowała lekarka następnego dnia, oglądając wyniki badań mamy. – Liczne, rozsiane przerzuty. Dawno nie widziałam takiego spustoszenia…

– Ukrywała przed nami, że ją boli. Powtarzała, że nic jej nie jest.

Lekarka spojrzała z niedowierzaniem, a przecież mówiłam prawdę. Właśnie taka była mama. Zawsze starała się radzić sobie w życiu sama. A nie miała lekko. Była jeszcze młoda, gdy tata zginął w wypadku na budowie. Nie wyszła drugi raz za mąż. Skupiła się na tym, by nas wychować i wykształcić. Była taka dumna, że Tadeusz został inżynierem elektronikiem, Agnieszka urzędniczką, a ja pielęgniarką.

Mama bardzo się cieszyła, że założyliśmy rodziny, urodziły nam się dzieci. Wiele razy proponowaliśmy jej, aby zamieszkała u któregoś z nas, ale zawsze odmawiała. Nie chciała opuszczać podmiejskiego domu, w którym się wychowaliśmy.

– Kiedy tylko zechcecie, przyjeżdżajcie, moi kochani – zachęcała.

Chętnie korzystaliśmy z zaproszenia. Wpadaliśmy do mamy z naszymi małżonkami i pociechami. Pamiętam, jak wspólnie wracałyśmy pamięcią do chwil, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Dopiero po latach zrozumiałam, że jej decyzja, by zostać w starym domu, była słuszna. Tak dobrze się tam czuliśmy…

Wiedziałam, że odchodzi

– Z mamą jest bardzo źle… – powiedziałam do Tadeusza i Agnieszki. Wyjaśniłam, co oznacza postawione rozpoznanie.

– Zrób wszystko, żeby nie cierpiała – poprosiła siostra.

Z posępnymi minami pojawiliśmy się przy jej szpitalnym łóżku. Ku mojemu zdumieniu, mama siedziała oparta o poduszkę i najspokojniej w świecie obierała nożykiem jabłko! Jakby nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji! Tadeusz szeroko otworzył oczy, Aga też nie kryła zdziwienia. Wszyscy staraliśmy się uśmiechać, ale marnie nam to wychodziło.

– No, jesteście nareszcie, moi kochani! Siadajcie! – mama wskazała na taborety. – I co tam pani doktor zobaczyła w moim brzuchu? Coś z kręgosłupem, prawda? A nie mówiłam? Nie warto było robić tyle zachodu – machnęła ręką.

Wymieniłyśmy z siostrą znaczące spojrzenia. Co tu mówić? Przecież mama była umierająca!

– Mamuś, nie martw się, wszystko będzie dobrze. Mamy wspaniałych fachowców. Zajmą się tobą jak należy – zapewniłam.

– A co to, nie mają nic ważniejszego do roboty? – rozłożyła dłonie. – Czy ja jestem aż tak ważna?!

Tadeusz przysiadł na brzegu łóżka, Agnieszka przykucnęła obok. Ja trzymałam mamę za rękę.

– Mamo, co ty wygadujesz? – odezwałam się. – Jesteś bardzo ważna. Dla nas najważniejsza.

– Bardzo cię wszyscy kochamy – głos brata załamał się.

Agnieszka odwróciła twarz, by ukryć, że płacze.

– Duszno tu – rozładowała atmosferę mama. – Otworzyłbyś okno, Tadzik, wpuścił trochę powietrza.

Tadeusz podszedł do okna, dyskretnie ocierając łzę. Agnieszka poprawiła mamie poduszkę.

– Ja nie lubię leżeć z założonymi rękami. Jeśli jestem chora, niech mi dadzą jakieś pigułki i pozwolą wrócić do domu! – powiedziała z właściwą sobie swadą. – Obiecałam Agniesi wyhaftować obrus. Robota niedokończona. Czas tu tylko marnuję…

– Napij się, mamo – podałam jej butelkę wody. Wiedziałam, że po badaniu powinna dużo pić.

– Aż tyle? Opiję się i dopiero zacznę rozrabiać na oddziale! – wrócił jej humor.
Trzy pacjentki na sali odpowiedziały śmiechem. Nam też pojaśniały twarze.

To było nasze pożegnanie

Zdaliśmy sobie sprawę, że mama czuje się w miarę dobrze i najprawdopodobniej nie wie, jak bardzo jest chora. Wkrótce usnęła, a my wyszliśmy na korytarz. Poprosiliśmy kapelana, by przy porannym obchodzie nie zapomniał o niej.

– Zajrzę do niej jeszcze dziś po wieczornej mszy – zapewnił.

Westchnął, gdy powiedziałam mu, jakie jest rozpoznanie.

– Wiedzieliśmy, że medycyna nie przedłuży mamie życia. Ale zależało nam na tym, żeby nie cierpiała.

– Ona całe życie była bardzo pogodna – przypomniała Agnieszka. – I tyle w niej pokory. Ja bym chyba zwariowała, gdybym się dowiedziała, że mam zaawansowanego nieoperacyjnego raka – siostra z wielkim trudem panowała nad emocjami.

Tadeuszowi oczy wypełniły się łzami. Widziałam, że cały drży.

– Nie chcemy, żeby cierpiała, to dla nas najważniejsze – wyszeptał.

Kapelan powiedział, że cierpienie jest tym wymiarem ludzkiej egzystencji, którego nie chcemy, i który z całych sił pragniemy wyeliminować. I to zarówno w wymiarze fizycznym, jak i duchowym.

– Jest to w pełni zrozumiałe. Przecież sensem naszego istnienia jest szczęście – zaznaczył.

Zostałam w szpitalu i czuwałam przy mamie całą noc. Rankiem byłam już bardzo zmęczona. Koleżanka zaproponowała, abym położyła się na kozetce w pokoju socjalnym. Zasnęłam, ledwie przyłożyłam głowę do poduszki.

– Monika! Obudź się! Z twoją mamą jest źle! – usłyszałam nad sobą głos koleżanki.

Pognałam do sali, na której leżała. Była nieprzytomna. Badało ją dwóch lekarzy, w tym ordynator. To on zadecydował, że trzeba mamę przewieźć na OIOM.

Przez kolejne dni mama była nieprzytomna, nie reagowała na dźwięki, światło. Głaskałam ją po ręce i mówiłam, że bardzo ją kochamy. Trzeciego dnia, gdy byliśmy u niej we troje, niespodziewanie otworzyła oczy. Popatrzyła na Agnieszkę, na Tadeusza i na mnie. A potem westchnęła i… zasnęła na zawsze.

Takie było jej pożegnanie. Bez słów, ale bardzo wymowne. Spojrzała na nas z miłością i odeszła.

– Teraz jest szczęśliwa w domu Ojca – pocieszał mnie kapelan. – Wyspowiadała się, przyjęła komunię świętą. Spełniło się także to, czego pragnęliście: cierpienie, jakie niesie ze sobą ta straszna choroba, zostało jej darowane.

– Chciałam jej podziękować za wszystko, ale nie zdążyłam – wyszeptałam, nie panując nad łzami.

– Proszę sobie nie czynić wyrzutów. Do końca byliście przy mamie, ona na pewno to czuła.

Jeszcze wiele łez wylałam, porządkując rzeczy w domu mamy. Pomagała mi Agnieszka. Dla niej najtrudniejsza była chwila, gdy wzięła do ręki obrus, którego mama nie zdążyła wyhaftować do końca.

– Będę nim nakrywać stół w najważniejsze święta. To moja najcenniejsza pamiątka po mamie – powiedziała, głaszcząc haftowane, na wpół rozkwitłe kwiaty.

O tym, jaka była nasza mama, będę jeszcze długo przypominać moim dzieciom. Myślę, że to docenią. I może kiedyś, w przyszłości, też będą takie, jak ona.

Czytaj także:
„Nie mogłam się uwolnić od zazdrości męża. Gdyby mógł, na pewno wsadziłby mnie do klatki, by mieć mnie tylko dla siebie”
„Marian mnie poniżał, więc uciekłam do Hiszpanii. Poznałam szanującego mnie kochanka, ale wróciłam, gdy mąż zachorował”
„Na widok szefa trzęsłam się z nerwów i bałam się o swoją pracę. Jeden moment w służbowym kantorku wiele zmienił”

Redakcja poleca

REKLAMA