Moi sąsiedzi wystawili dom na sprzedaż. Prawdziwa rudera, ale teraz za ziemię na przedmieściach Warszawy ludzie płacą jak za zboże, więc to był łakomy kąsek.
W moim miasteczku wille bogaczy przeplatały się z zwykłymi domami, zwykłych ludzi, którzy mieszkają tu od pokoleń. Mój dom właściwie wymagał gruntownego remontu, ale po śmierci rodziców nie miałam na to pieniędzy. W każdym razie, byłam bardzo ciekawa, kto zostanie moim sąsiadem.
Kupiec znalazł się wyjątkowo szybko, bo kilka dni po tym, jak dowiedziałam się o sprzedaży, już pojawiła się ekipa budowlana. Pech chciał, że zaparkowali przed moją bramą i nie mogłam wyjechać.
– Halo, panowie, przeparkujcie auto – krzyknęłam przez płot.
– Kierowniczka poczeka chwilę, musimy przepiłować łańcuch w bramie, bo klient nie dał nam kluczy – tłumaczył się jeden z budowlańców.
– Klient? A co, to deweloper jakiś? – przestraszyłam się.
– Nie, ale jakaś szycha pewnie, bo kogo stać na chałupę w tej okolicy?
– I ktoś w tę ruinę chciał zainwestować? – zdziwiłam się.
– Pani kochana, taka chawira tu będzie stała, że szok. Jakżem plany zobaczył, to mi oko zbielało – powiedział.
W tym czasie udało się majstrom przepiłować łańcuch. Nie kontynuowałam rozmowy, bo byłam już naprawdę spóźniona do pracy.
Kolejne trzy miesiące, to była prawdziwa gehenna. Na dworze gorąco, ale nie dało się okna otworzyć, bo budowlańcy strasznie hałasowali. Do tego zaśmiecali styropianem i cementem nie tylko tamtą działkę, ale także moją. W końcu miałam dość. Postanowiłam się rozmówić z właścicielem tego przybytku.
I już wkładałam buty, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Kiedy je otworzyłam, ku mojemu zdumieniu przede mną stał kurier z kwiatami. Nigdy na oczy nie wiedziałam tak wielkiego i pięknego bukietu. Był też liścik. „Wiem, że remont daje się pani we znaki. Przepraszam i proszę o cierpliwość. Jestem pani dłużnikiem”. Podpisano Jan S..
Sąsiad robi, co może
Pan Jan S. ewidentnie stara się mnie ugłaskać. Ekipa remontowa musiała mu donieść, że się skarżę. Bukiet zrobił na mnie wrażenie. Zresztą o to nie trudno, bo nie nawykłam do takich gestów. Kolejny raz poczta kwiatowa przysłała mi bukiet tydzień później. Był jeszcze okazalszy niż poprzedni. „Oby kwiaty choć odrobinę osłodziły pani tę udrękę. Podpisano: Jan.
Wstyd się przyznać, ale nagle jakoś te hałasy i kawałki styropianu na podwórku przestały mi przeszkadzać. Pan Jan osiągnął swój cel.
Ale te kwiaty nie tylko mnie przekupiły, one też rozbudziły moją ciekawość. Wyczekiwałam dnia, w którym wreszcie będę mogła poznać Jana.
Któregoś dnia, kiedy wróciłam do domu po kilkudniowej delegacji okazało się, że budowa dobiegła końca, a u sąsiada świeci się światło.
Napędzana przyjemnym dreszczykiem emocji, stałam w sypialni, skąd miałam najlepszy widok na dom sąsiada i obserwowałam. Tego wieczora go nie zauważyłam. Kolejnego ranka, kiedy szłam do samochodu, usłyszałam niespodziewane „dzień dobry!”.
Ku mnie szedł postawny mężczyzna.
– Jan S. Miło mi panią wreszcie poznać – powiedział. – Chciałbym panią bardzo przeprosić za te hałasy i bałagan. Rety, nie sądziłem, że aż tak źle to wygląda – stwierdził, patrząc na mój ogród. – Umówię firmę sprzątającą, proszę podać datę.
„Fiu fiu” – pomyślałam. On by się sam na pewno nie skalał pracą fizyczną. Modnie ubrany, szykowny płaszcz, eleganckie buty, dobra fryzura. No Francja elegancja.
– Właściwie obojętnie. Ale jednak miło byłoby, gdyby ktoś to uprzątnął – odparłam.
Właściwie od razu straciłam nim zainteresowanie. Wydawał się fajny, ale nie oszukujmy się, taka szara myszka, jak ja, nie jest w jego typie.
– Ah no i dziękuję za te piękne kwiaty – powiedziałam. – A teraz przepraszam, ale muszę pędzić do pracy.
Widziałam, że był trochę zdziwiony moim brakiem zainteresowania. Pewnie nie zdarzało się to zbyt często.
– Chciałbym jeszcze porozmawiać z panią na temat wspólnego ogrodzenia.
– Oczywiście, zapraszam wieczorem. Porozmawiamy przy kawie – rzuciłam i zamknęłam drzwi samochodu.
Grzeczny i elegancki
Przyszedł wieczorem, ale nie był sam. Miał pod pachą wyliniałego Yorka.
– Czy Kilerek nie będzie pani przeszkadzał? – zapytał. – Cały dzień siedział sam…
Spojrzałam z politowaniem na to skrzyżowanie szczura z psem i skinęłam głową. Jego właściciel był w o wiele lepszej formie, niż ten pies.
– Kilerek należał do mojej mamy. Teraz ja się nim zajmuję. Jest już leciwy i nie lubi obcych.
No proszę, pan elegancik ma ludzką twarz. Zaprosiłam go do salonu i ugościłam z największą uprzejmością, na jaką mogłam się zdobyć. Przecież człowiek, który zdecydował się zamieszkać z tą kreaturą, musiał mieć serce.
Paplaliśmy prawie do północy. Byłam nim naprawdę oczarowana. Był dowcipny i z dystansem podchodził do wielu spraw, do tego miał ogromną wiedzę i klasę. Gdyby nie siedział teraz naprzeciwko mnie, nigdy bym nie uwierzyła, że tacy mężczyźni jeszcze chodzą po tej planecie.
– Zasiedziałem się. Naprawdę dawno tak miło nie spędziłem wieczoru – powiedział z uśmiechem, a ja poczułam jak w brzuszku rozlewa mi się przyjemne ciepełko.
– Zapraszam częściej – odparłam.
– Z przyjemnością – znowu się uśmiechnął spokojnie, a mi miękły kolana.
Kiedy zatrzasnęłam za nim drzwi, oparłam się o futrynę i stałam tak przez chwilę uśmiechając się sama do siebie. „Głupia jesteś” – zganiłam się w głowie i aż podskoczyłam, bo usłyszałam dzwonek do drzwi.
– Wróciłem szybciej, niż sądziłem – zaśmiał się. – Zapomniałem o Kilerku! Kiler! – zawołał.
I kiedy szliśmy oboje w stronę salonu, okazało się, że Kilerek leży zadowolony w kuchni. Wyżarł chyba połowę kosza na śmieci.
– No to teraz oprócz sprzątania ogrodu, jeszcze muszę ci zorganizować sprzątanie domu – powiedział schylając się po psa.
– Daj spokój, ogarnę to w trymiga.
– Jesteś wyjątkowa – powiedział patrząc mi prosto w oczy.
Nie pasowałam tam
I wtedy wpadłam po uszy jak śliwka w kompot. Zakochałam się stojąc nad wybebeszonym śmietnikiem.
Spotykaliśmy się właściwie codziennie wieczorem. Któregoś dnia po prostu został na noc, a ja zakochiwałam się coraz bardziej.
On był z innego świata, gruba ryba biznesu, a ja mała płotka, sekretareczka w szkole. Ale jednak byłam przy nim szczęśliwa. Do czasu, aż musiałam zmierzyć się z rzeczywistością.
– Robię małe przyjęcie. Nic wielkiego, wpadnie kilka osób. Przyjdziesz? – zapytał.
– Jeśli tego chcesz – odparłam niechętnie.
– Alusia, trudno mi będzie wytrzymać bez ciebie – powiedział i objął mnie w pasie. – Będą sami nudni ludzie, dramat.
– Nie brzmi to zachęcająco. Nie masz fajnych znajomych?
– To spotkanie biznesowe. Wiesz, takie podtrzymanie relacji – powiedział i uniósł brew w geście zdziwienia, że nie rozumiem.
– To po co ci tam jestem potrzeba? – powiedziałam wojowniczo. Nie lubiłam, kiedy tak reagował, jakby się wywyższał.
– No bo jesteś wyjątkowa. Przy nich taka… – zastanowił się moment – … taka normalna.
– Aha. Świetny komplement.
– Eh nie o to mi chodziło. Tobie nie imponują pieniądze i luksusy. Nigdy kogoś takiego nie spotkałem. Mam ogromne szczęście, że cię znalazłem.
– Żebyś wiedział – fuknęłam.
No i poszłam. W szpileczkach przeskakiwałam błoto na swoim podwórku. Sukienkę musiałam pożyczyć od przyjaciółki, bo nie miałam żadnego odpowiedniego ciucha. Miałam nadzieję, że nie będę odstawać od reszty.
Co ja miałam w głowie…
Janek prezentował się doskonale w szytym na miarę garniturze. Kiedy witał mnie w holu, spojrzałam na siebie w lustrze – wyglądałam jakbym uciekła ze studniówki.
– Chodź, przedstawię ci wszystkich – powiedział ciągnąc mnie do salonu.
Było sporo osób. Wymieniłam uśmiechy i uściski dłoni z częścią z nich, złapałam kieliszek wina i usiadłam w kąciku. Nie miałam pojęcia, co robić. Słyszałam strzępki rozmów, czasem jakieś śmiechy, ale nie umiałam sama się dołączyć do rozmowy. Wreszcie Janek mnie zauważył i pociągnął mnie do jednej z grupek.
– Co pani robi w życiu – zapytał mnie starszy mężczyzna, w szykownej marynarce, z jeszcze bardziej szykowną kobietą u boku.
A ja, co tu dużo gadać, wstydziłam się przyznać w takim gronie, że jestem sekretarką.
– Pracuję w szkole – powiedziałam i przecież nie skłamałam.
Panowie wydawali się usatysfakcjonowani odpowiedzią i niezaciekawieni drążeniem tematu. Ale żona jednego z nich, która przyglądała mi się od samego początku badawczo, drążyła dalej.
– O proszę. A czego pani uczy?
Zdenerwowałam się i oblałam rumieńcem. Już chciałam buńczucznie wypalić, że nie uczę, tylko jestem sekretarką i nic jej do tego, bo żadna praca nie hańbi, ale Janek właśnie zaprosił wszystkich do stołu.
Przy kolacji na szczęście udało mi się unikać pytań. A kiedy socjeta się najadła i postanowiła zwiedzać dom, ja chciałam się ulotnić. Ale najpierw musiałam znaleźć Janka, żeby się z nim pożegnać. I kiedy błądziłam korytarzami, usłyszałam jego głos dochodzący z gabinetu.
– Oh przestań, to naprawdę miła dziewczyna.
Zatrzymałam się i stanęłam pod drzwiami.
– Może i tak – rozpoznałam głos mężczyzny, który pytał mnie o zawód. – Ale wiesz, że nasze niektóre interesy nie mogą wyjść z tego gabinetu, więc powiedz mi tylko czy to coś poważnego?
– O co ci chodzi? – zapytał wyraźnie poirytowany Janek.
– Muszę wiedzieć, czy masz do niej zaufanie.
– Przecież nie będę jej zdradzał tajemnic służbowych, więc w czym masz problem?
– Spokojnie, musiałem się tylko upewnić. Tak myślałem, że to tylko taka fruzia.
Jasiek nic na to nie odpowiedział. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze. Poczułam się naprawdę upokorzona. Stałam tak chwilę osłupiała, i taką mnie zastali, kiedy wychodzili z gabinetu. Spojrzał na mnie i wiedział, że słyszałam.
Spuściłam głowę i po prostu wyszłam. Właściwie nawet nie byłam zdziwiona całą tą sytuacją. Od początku czułam, że nie pasuję do takiego świata, tylko nie posłuchałam intuicji.
Teraz jestem buntowniczo nastawiona i nie chcę go więcej widzieć. Ale to nieuniknione. Przecież jesteśmy sąsiadami. Nie wiem, co wtedy zrobię.
Czytaj także:
„Syn wywiózł mnie do lasu, żebym pogodziła się z synową. Najbardziej wkurza mnie w niej, że jest taka podobna do mnie”
„Dostałem spadek, który miał przysporzyć mi sporo problemów. Nie dałem się wpuścić w maliny”
„Mąż pracował za granicą. Kiedy wrócił do domu, nie poznałam go. To nie jest ten sam mężczyzna, którego poślubiłam”