„Walenty mi się podobał, choć nie wiedziałam jak wygląda, ani jak ma naprawdę na imię. Tak mi się przynajmniej wydawało”

dziewczyna rozmawia z chłopakiem przez telefon fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Poznaliśmy się w Walentynki, stąd przezwisko Walenty. Zadzwonił na telefon stacjonarny i zaczęliśmy rozmawiać. Ot tak, po prostu. Choć humor miałam podły, bo byłam chora, jemu udało się mnie rozweselić. Przegadałam z nieznajomym dobre dwie godziny”.
/ 22.04.2022 21:17
dziewczyna rozmawia z chłopakiem przez telefon fot. Adobe Stock, Africa Studio

Usadził mnie! Pierwszy zawalony egzamin w życiu… I to z filozofii! Może dwa dni to niewiele na opanowanie nudnego materiału, ale trója w zupełności by mi wystarczyła. Innych ważnych szczegółów nie zaniedbałam: wystroiłam się w ulubione kolory wykładowcy, umalowałam się elegancko, uzbroiłam w uśmiech z gatunku „Pan jest wspaniały…”. Nie pomogło. Polegałam na Kartezjuszu. Na odchodnym jeszcze mi egzaminator dopiekł stwierdzeniem: „Nie wystarczy dobrze wyglądać, trzeba jeszcze coś mieć w głowie”.

Do domu wracałam zła jak osa, głównie na siebie, bo też wstydu się najadłam, że hej. Jakby mało mi dzisiaj życie dopiekło, tuż przed wejściem do klatki zrobiłam szpagat na oblodzonym chodniku. Syn dozorczyni pomógł mi wstać i o wiele za późno zaczął posypywać lodowisko piaskiem z kubełka.

– Co, zaspało się? A ludzie nogi łamią! – wytknęłam mu bez cienia wdzięczności.

– Taaa, jasne… – mruknął ponuro, co jak na niego i tak było szczytem elokwencji.

Witek nie należał do erudytów. Kiedyś nawet miał zadatki na chuligana. W trzeciej klasie podstawówki doszło między nami do ostrego starcia z powodu gołębi, które płoszył procą. Zwyzywałam go od bandytów, on w odwecie nazwał mnie durną siksą. Do reszty go do siebie zraziłam, gdy przechodził trudny okres mutacji. Długo piał jak kogut lub śmiesznie skrzeczał; nie jego wina, ale słysząc dzikie dźwięki, nie umiałam powstrzymać histerycznego chichotu, więc od tamtego czasu w ogóle się do mnie nie odzywał albo bardzo rzadko. Mała strata.

Brzydki nie był – szczupły, smagły, z czarną, nastroszoną czupryną – ale mógłby czasem się uśmiechnąć i włożyć coś innego niż dres czy kufajka dozorcy. Rozumiem, pomagał matce w pracy, wielce chwalebne. Podobno też zaocznie studiował informatykę – jeszcze lepiej. No ale poza tym, gbur jeden, obchodził mnie tyle co zeszłoroczny śnieg.

Weszłam do mieszkania i tęsknie spojrzałam na telefon. Może Walenty zadzwoni? Ten to dopiero miał gadane! Zwykle jakimś szóstym zmysłem wyczuwał mój zły nastrój. Jak wtedy, gdy okradli mnie w sklepie, utknęłam w windzie albo tak pokłóciłam się z mamą, że chyba pół bloku nas słyszało. Parę minut błyskotliwej, skrzącej się dowcipem i aluzjami rozmowy z Walentym wystarczyło, by moja chandra mijała bez śladu. Czy byłam zakochana? Trudno powiedzieć… W końcu na oczy go nie wiedziałam. Istniał wyłącznie przez telefon. Domowy, bo na komórkę nie dzwonił. 

Wyglądało na to, że pomylił numery

Poznaliśmy się w lutym, dokładnie w Walentynki... Siedziałam w domu z czymś tak absurdalnym jak wietrzna ospa. Uziemiona na amen przez drugiego syna dozorczyni, małego wszędobylskiego Stasia. Rozsiewał wirusa, sam o tym nie wiedząc, bo wysypka pojawiła się później. Musiałam się od niego zarazić, kiedy przyszedł wraz z bratem odczytać liczniki na wodę. Co mi z tego, że potem dozorczyni się sumitowała?

Rodzice jak zwykle w kwietniu wybyli do sanatorium, miałam całą chatę dla siebie – i co? Zamiast imprezować, na zmianę smarowałam swędzące wykwity, brałam letnie prysznice i próbowałam nie dostać szału z nudów. Czytałam, co podleci, oglądałam durne telenowele, śledziłam jeszcze durniejsze konkursy dla półanalfabetów, czasem litościwie sen mnie morzył. Dzwonek telefonu wyrwał mnie właśnie z takiej małej drzemki.

– Czego tam? – spytałam nieuprzejmie.

Obłożnie chory nie musi być grzeczny.

– Przepraszam, czy zastałem Jolkę? – miły aksamitny bas zaskoczył mnie tekstem z „Seksmisji”. Już prawie rzuciłam: „Pomyłka”, gdy z rozpaczy postanowiłam podjąć grę. Zawsze jakaś odmiana.

– Nie, Jolka już tu nie mieszka, zastałeś chorą na ospę wietrzną Gosię. Może być?

– Gosia… Piękne imię, uroczy głos, mam akurat wolny czas. Może być – zdecydował, a ja wyczułam, że się uśmiecha. – Jak leci?

– Jak krew z nosa. No swędzi mnie i łaknę rozrywki jak kania dżdżu.

– Proponuję wspólne kino.

– Fantastycznie, cha, cha! Przez telefon?

– Pewnie. Co lubisz? Bo ja pasjami polskie komedie, zwłaszcza Machulskiego…

– Mam w zbiorach „Kingsajz”.

– To nastaw kasetę u siebie, ja u siebie i jazda. Będziemy oglądać i komentować. Gadanie na filmie to najlepsza zabawa.

Miał rację, dawno się tak nie uśmiałam. Dwie godziny minęły jak z bicza strzelił. Nie chciałam się z nim żegnać, ale nadmiar emocji sprawił, że zaczęłam ziewać.

– Dobra, kuruj się chora na ospę Małgorzato, sen to zdrowie.

– Zadzwonisz jeszcze? – wyrwało mi się.

– A chciałabyś? – w jego głosie pojawiły się głębsze, uwodzicielskie tony.

– Poproszę. I dziękuję… – zawahałam się, bo dotąd się nie przedstawił. – Jak ty właściwie masz na imię?

– Nie domyślasz się? – zaśmiał się gardłowo, aż mnie ciarki przeszły. Wyobraziłam sobie, jak odrzuca do tyłu głowę, odsłaniając ponętnie drgająca grdykę. – Tajemniczy nieznajomy, oczywiście!

I rozłączył się. Postanowił zachować incognito, jego prawo; na własny użytek nazwałam go więc Walenty. Od tamtego czasu często dzwonił. Niepotrzebnie się bałam, że skoro omyłkowo wystukał mój numer, drugi raz taka sztuka mu się nie uda. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, lekko, bez stresu, bez tych damsko-męskich podchodów, gdy dziewczyna udaje niezdobytą twierdzę, a facet twardziela.

Czy on się ze mnie nabijał?

Przyjaźń telefoniczna kwitła. Lubiłam mu się zwierzać i naciągać na zwierzenia, uwielbiałam plotkować i flirtować. Tęskniłam, gdy dłużej się nie odzywał; brakowało mi jego ironicznego poczucia humoru, jego ciepłego, bardzo męskiego tembru głosu… Czy tak wygląda romans? Być może. Ale na miłość to trochę za mało. Trudno kochać wyłącznie głos w słuchawce, nawet tak seksowny.

Owszem, z filozoficznego punktu widzenia ważniejsze jest to, co człowiek ma w głowie, od prezencji tejże głowy. Może wyjdę na płytką, lecz głęboko bym się jednak rozczarowała, gdyby mój tajemniczy Walenty okazał się grubym, łysym czterdziestolatkiem, zblazowanym oszustem, szukającym niezdrowej podniety w telefonicznym podrywie. Cała sprawa nabrałaby mocno żałosnego wymiaru. Wolałam więc nie pytać, jak wygląda, nie nalegać na spotkanie twarzą w twarz. On też się do tego nie rwał i tak trwaliśmy w telekomunikacyjnym zawieszeniu.

Wreszcie telefon zadzwonił. Po prostu wiedziałam, że to on! Ta świadomość wystarczyła, bym poczuła ekscytujący dreszczyk. Położyłam się na łóżku, sięgnęłam po słuchawkę i szepnęłam przeciągle na podobieństwo ekranowej diwy:

– Halooo…

– Halo? Czy to palarnia kawy?

– Nieee… To palarnia opium, radzę się streszczać, bo zaraz odpłynę…

Walenty zaśmiał się głośno i przeszedł do konkretów:

– Jak poszedł egzamin? Żółto-czarny strój pszczółki coś pomógł?

– Nic a nic, cienko bzyczałam i oblałam koncertowo – westchnęłam żałośnie.

– Na dokładkę mało nogi nie złamałaś, współczu… – urwał, jakby za późno zdał sobie sprawę, że za dużo powiedział.

Nie od razu się połapałam. W końcu jednak dotarło do mojej otumanionej łepetyny, z kim tak naprawdę flirtuję na łączach. Wpadłam we wściekłość.

– Cholera jasna, to ty… Witek? Jaja sobie ze mnie robisz?!

– Nooo, ja… ale czemu zaraz, cholera, zaraz jaja… – bąknął w dobrze mi znajomym burkliwym stylu.

Musiałam być głucha na oboje uszu! Przecież mówił, że studiuje zaocznie informatykę, ma młodszego brata, a jego mama zawodowo zajmuje się sprzątaniem… „Szósty zmysł”, którym tak trafnie wyczuwał moje kłopoty, też okazał się picem na wodę. Dozorca wie wszystko.

– Dobrze się bawiłeś, robiąc ze mnie kretynkę? – wycedziłam. – Oberwiesz. Od dawna ci się należało, za te gołębie chociażby, ale teraz już przesadziłeś!

– Jesteś zła, że to ja, czy rozczarowana, że nie ktoś inny?

– Co za różnica? Od początku wiedziałeś, z kim gadasz, zaplanowałeś to, ty… draniu!

W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone – mruknął filozoficznie. – Dałabyś mi szansę w realu? Nie sądzę, uprzedziłaś się do ciecia chuligana. Skoro jednak już wiesz, czekaj, zjadę do ciebie. Otworzysz mi drzwi… albo nie.

Zanim zdążyłam zaprotestować, odłożył słuchawkę. Byłam w kropce. Faktycznie miałam wybór: otworzyć albo zgrywać urażoną. Tyle że w głębi duszy wcale nie czułam się tak bardzo obrażona. Raczej podekscytowana. Unikałam konfrontacji marzeń z rzeczywistością, bojąc się jej wyniku. Już go znałam. Mój tajemniczy Walenty, zabawny, ciepły, uroczy, był zarazem moim kolegą z podwórka.

Nie wiedzieć kiedy, tuż pod moim zadartym wysoko nosem, Witek gbur, niegdysiejszy łobuz, dorósł, zmądrzał, przeszedł mutację i obecnie czarował głosem amanta. Co więcej, wiele nas łączyło: podobne poczucie humoru, zainteresowania, podejście do świata. Inaczej nie spędziłabym z nimi tylu fascynujących godzin, wyłącznie gadając przez telefon. Więc tak naprawdę nie miałam innego wyjścia, jak otworzyć mu drzwi, gdy zadzwonił.

Jednak umiał się uśmiechać… Patrzyliśmy na siebie, długo, bez słów. Teraz nadeszła pora na czyny. Zaczęliśmy od uścisku dłoni na zgodę, który przerodził się w delikatny pocałunek na dzień dobry… A święty Walenty zerkał z góry i zacierał z radości ręce.

Czytaj także:
„Zamiast rozwijać firmę, przepuszczałem pieniądze w kasynie. Wpadłem w długi i narobiłem sobie wstydu przed ludźmi”
„Po latach pogoni za kasą i karierą, zmieniły mi się priorytety. Zapragnęłam miłości i dziecka, ale było już za późno”
„Mój chłopak zrobił się nagle bardzo uczynny. Co chwilę biega pomagać sąsiadce. Podejrzewam, że mnie zdradza”

Redakcja poleca

REKLAMA