Szczerze mówiąc, wyjazd do uzdrowiska nie do końca mi pasował. Wysłałam dokumenty, bo znajome strasznie mnie namawiały, twierdząc, że kolejka jest na dwa lata. A tu nagle, po jakichś sześciu miesiącach, telefon, że miejsce w ośrodku w Kołobrzegu właśnie się zwolniło i za półtora tygodnia rozpoczynam leczenie.
Wybrałam się w podróż
Kiedy wchodziłam do środka pociągu, moim oczom ukazał się przedział wypełniony ludźmi jadącymi do sanatorium. Większość stanowiły kobiety, facetów można było policzyć na palcach jednej ręki. Panie były wystrojone jak na pokaz mody, świeżo od fryzjerskiego fotela, a ich bagaże pękały w szwach. Można by pomyśleć, że wybierają się na wakacje, a nie do sanatorium.
W naszym przedziale podróżowało sześć osób – pięć kobiet i jeden facet. Nie da się ukryć, że był prawdziwym dżentelmenem. Położył nasze walizki na półkach, a płaszcze powiesił na wieszakach. Ja i on mieliśmy miejscówki na dole. Planowałam przespać całą podróż, bo kolejnego dnia czekało mnie załatwianie papierków, wizyta u doktora i zapisywanie się na zabiegi. Niestety, współpasażerowie okazali się niezłymi imprezowiczami. Facet wyciągnął flaszkę i zaczął wszystkich częstować domową nalewką.
– Ech, akurat tego mi było trzeba – przemknęło mi przez głowę, gdy obróciłam się przodem do ściany.
Niestety, rozmowy nabierały coraz większego rozpędu i zrobiło się naprawdę głośno. Zaczęło się od opowieści o choróbskach, rwaniu w plecach i strzykaniu w stawach, a następnie przeszło na temat załatwiania posłania, bardziej komfortowej sali i zabiegów. Widać było jak na dłoni, że te babki ogarniały temat i nie pierwszy raz jechały do uzdrowiska. Z podobną bezpośredniością zaczęły podrywać najbardziej atrakcyjnego faceta w przedziale.
Podrywały go dość nachalnie
Wojtek, gdyż tak miał na imię przystojny pasażer, mężnie stawiał czoła tej sytuacji, mimo że po drugim kieliszku panie stały się wręcz natarczywe. Oświadczały, iż z przyjemnością wybiorą się z nim na przechadzkę wzdłuż plaży, a co gorsza, insynuowały możliwość czegoś więcej. Ledwo toleruję facetów pod wpływem alkoholu, a podchmielone kobiety są dla mnie istną zmorą. W końcu straciłam cierpliwość, złapałam za torebkę i wymknęłam się na korytarz.
– Niech mnie ręka boska broni przed natknięciem się na podobną babę w pokoju – usłyszałam na odchodne, ściszający dramatycznie głos.
Potrzebowałam spokoju
Udałam się do wagonu restauracyjnego, poprosiłam o filiżankę herbaty i próbowałam się wyciszyć. Zaskoczyło mnie, kiedy facet, który siedział ze mną w przedziale, dosiadł się do mojego stolika.
– Proszę mi wybaczyć, nie sądziłem, że zwykła nalewka z pigwy aż tak paniom uderzy do głowy. Proszę o wybaczenie. Jeśli można, to się przedstawię, mam na imię Wojtek – rzekł.
– Jeżeli dzięki temu poczuje się pan lepiej. Również przepraszam, ale to nie moja bajka. Nie szukam podrywaczy. Dobranoc – duszkiem dobiłam herbatę i udałam się z powrotem do przedziału.
Moje "przyjaciółki" już smacznie spały.
Znów byłam wolna
Postanowiłam wybrać się do Kołobrzegu po rozwodzie, by tam złapać oddech i wyciszyć się po tym wszystkim. Nie miałam w planach wdawać się w żadne romanse, zależało mi wyłącznie na regeneracji sił. Na szczęście udało mi się dostać pojedynczy pokój, dzięki czemu nie musiałam dzielić przestrzeni z innymi wczasowiczami. Nie było mi w głowie nawiązywanie nowych znajomości czy pogawędki z kimkolwiek.
Ledwo zdążyłam się zakwaterować, a już złapałam moje kijki do nordic walking i ruszyłam na brzeg morza. Mało kto miał ochotę na przechadzkę w taką pogodę. Siąpił deszcz, wiał paskudny wiatr, wszędzie snuła się mgła, ale mnie to nie przeszkadzało. Liczyło się tylko to niesamowite uczucie swobody i nieskrępowania. Wreszcie, po wielu tygodniach, dostrzegłam dobrą stronę mojego rozwodu – byłam nareszcie niezależna.
Przemknęło mi przez myśl, że mój były wyświadczył mi przysługę, uwalniając od swojej osoby, wygórowanych oczekiwań, zmiennych nastrojów i ciągłych oszustw. Uświadomiłam sobie, że czuję się świetnie.
Nie miałam ochoty na jego towarzystwo
– Proszę się zatrzymać! Witam! Nie usłyszała mnie pani, gdy panią wołałem?
"Ech, a temu co jest?" – przeszło mi przez głowę, gdy spostrzegłam gościa z pociągu.
– Nie – warknęłam pod nosem.
Spytał, czy mógłby do mnie dołączyć. Poszliśmy razem, z tą różnicą, że ja jestem ekspertką od spacerów, a on ledwo za mną nadążał. Do ośrodka dotarłam jakieś piętnaście minut wcześniej od niego. Zobaczyliśmy się znowu przy obiedzie, siedząc przy jednym stole.
– Teraz mi pani nie zwieje – zagadnął po raz kolejny.
– Ależ ja nie zwiewam, to pan za mną nie nadąża. Ja mam bardzo aktywne podejście do życia – odparłam.
Zapytał mnie, jak to interpretuję.
– Według mnie życie przypomina rywalizację sportową – należy trzymać się stawki, przestrzegać zasad i dążyć do zwycięstwa – stwierdziłam stanowczo.
– Aha! Jeżeli już, to moim zdaniem wspólne życie jest niczym spływ kajakowy! Momentami wpływa się między lilie wodne, kiedy indziej porywa nas rwący nurt albo trzeba nieść kajak, bo płytka woda – zaczął swój wywód.
– Mnie nie obchodzi żadne „razem” – weszłam mu w słowo ostrym tonem.
Facet był uparty
Kolejny posiłek spożyliśmy bez słowa. Wieczorową porą znów przystąpił do ofensywy.
– Czy zgodziłaby się pani zostać moim instruktorem – zapytał. – Tuż przed wyjazdem zaopatrzyłem się w kijki, ale kiedy próbuję z nimi chodzić, to mam wrażenie, jakby moje kończyny wykonywały taniec godowy.
Ustaliliśmy spotkanie na godzinę szóstą z samego rana. Sądziłam, że da sobie spokój, ale najwyraźniej był nieustępliwy, gdyż zjawił się co do minuty. Aura nie zachęcała do pogawędek. Dopiero przy porannym posiłku podzieliliśmy się spostrzeżeniami.
– Jeśli pani pozwoli, chciałbym w ramach podziękowania zaprosić panią do tańca. Mam przeczucie, że mimo iż nie jest pani osobą, którą łatwo poprowadzić, okaże się pani wspaniałą towarzyszką na parkiecie – kusił swoją propozycją.
Był niczego sobie
Poddałam się, gdyż taniec to moja wielka pasja. Obrzuciłam wzrokiem salę, porównując mojego kompana z resztą obecnych i nagle mnie olśniło. Prezentował się całkiem nieźle. Miał atletyczną budowę ciała i luźny, swobodny styl. A jeśli chodzi o taniec, nie mijał się z prawdą – poruszał się po prostu bosko.
Przetańczyłam całą noc do upadłego, nie opuszczając ani na chwilę parkietu. U jego boku czułam, że jestem gwiazdą wieczoru! W mgnieniu oka minęły nam trzy tygodnie. Szkoda tylko, że czas tak pędził. Gdy nadszedł moment wyjazdu z Kołobrzegu i przyszła pora na pożegnanie oraz wymianę adresów, okazało się, że... dzieli nas zaledwie kilka ulic. Kto wie, ile razy nasze drogi się krzyżowały, gdy robiliśmy zakupy czy spacerowaliśmy po okolicy...
Dzieci nie dawał nam szansy
Pokonanie sporej odległości okazało się konieczne, by wreszcie stanąć twarzą w twarz przed przeznaczeniem. Przez pewien czas łączyła nas tylko przyjaźń, nic więcej, ale potem zakochaliśmy się w sobie. Gdy zaczęły rodzić się w naszych głowach plany o dzieleniu jednego mieszkania, a Wojtek zaczął wspominać o ślubie, wtedy na scenę wkroczyły nasze dzieci.
– Szukasz kłopotów – stwierdziła moja córka. – Przed chwilą tata zrobił ci niezły numer i cię zdradził, a ty już pakujesz się w następne tarapaty.
Dzieci Wojtka zareagowały tak samo.
– Myślą, że jestem za stary, a tobie zależy tylko na tym, żeby przejąć moje mieszkanie! – relacjonował, jak potoczyła się poważna rozmowa z jego dziećmi.
Nie będziemy tracić czasu
Liczyliśmy na to, że dzieciaki będą się cieszyć z naszego szczęścia, ale nic z tego. Byliśmy zupełnie bezradni. Żeby uchronić mnie przed dramatem, jaki niby na siebie ściągałam, córka co rusz przywoziła mi wnuki do opieki. Z kolei dzieci Wojtka bez przerwy przypominały mu, że jest już wiekowym człowiekiem i w jego wieku bardziej pasuje rozglądać się za miejscem na cmentarzu, niż snuć plany o nowej żonie.
Dlatego z czasem nasze spotkania miały miejsce coraz mniej regularnie. Po paru tygodniach mój były małżonek nagle odszedł z tego świata. W tamtym momencie przyszła mi do głowy refleksja, że nasze życie jest stanowczo za krótkie, żeby nie korzystać z okazji, którą zsyła nam przeznaczenie. Wracając z pogrzebu, postanowiłam kupić koniak, ciasto i kwiaty. Pojechałam prosto do Wojtka i mu się oświadczyłam.
– W niektórych sytuacjach potrzeba odwagi, żeby zrobić to, co podpowiada serce i zamiast słuchać ludzi, którzy wmawiają ci, że nie podołasz, po prostu o to zawalczyć. Wojtusiu, chcesz być ze mną? – zapytałam go wprost.
– Wiesz, jak to w życiu bywa? – odparł. – Raz ty wybierasz partnera, a innym razem partner wybiera ciebie. Zupełnie jak na parkiecie!
Tak właśnie zaczęła się nasza wspólna przygoda, która trwa już od dwóch lat.
Teresa, 62 lata
Czytaj także: „Opiekuję się mamą, ale mam dość. Ciągle narzeka i bywa tak wredna, że powoli tracę cierpliwość”
„Rzuciłam faceta, bo miał pretensje, że mało zarabiam. Myślałam, że już się nie spotkamy, a tu niespodzianka”
„Przed śmiercią matka zdradziła mi sekret, który skrywała przez lata. Wyjazdy w delegacje to była tylko przykrywka”