„W wieku 50 lat poznałam miłość swojego życia. Niestety los był okrutny i nie pozwolił nam się sobą nacieszyć”

smutna kobieta fot. Getty Images, Johner Images
„Czułam, że coś jest nie tak. Na schody w klatce Joasi prawie wbiegłam, a serce biło mi jak szalone. Co się stało? Dlaczego nie zadzwoniła? Otworzyła mi chwilę później, cała zalana łzami. Oczy miała napuchnięte i cała się trzęsła”.
/ 24.11.2024 07:15
smutna kobieta fot. Getty Images, Johner Images

Kiedy dobiłam do pięćdziesiątki, zrozumiałam, że w moim życiu wciąż brakuje szczęścia. To nie tak, że nie czułam stabilizacji – od dwudziestu lat pracowałam w tym samym miejscu i rzeczywiście to lubiłam. Byłam bibliotekarką, która kochała książki, rozmowy z czytelnikami i nigdy nie miała tego dość. Z kolei od dwudziestu pięciu lat mieszkałam w niewielkiej kawalerce – miłej, przytulnej i tak po ludzku „mojej”.

Moje życie było spokojne i… nudne

Każdy kolejny dzień był spokojny, przewidywalny i… no cóż, dość monotonny. Wstawałam rano, w przypadku pierwszej zmiany, wychodziłam do pracy, potem, po opuszczeniu biblioteki robiłam zakupy, wracałam do domu i po kolacji siadałam w fotelu z książką lub oglądałam jakiś film. Jeśli szłam na drugą zmianę, wszystko wyglądało podobnie, tylko że do pracy szłam dopiero na czternastą.

I był jeszcze jeden problem: w moim życiu nie miałam nikogo na stałe. Utrzymywałam ciepłe stosunki z drugą bibliotekarką i wszystkimi, którzy przychodzili regularnie do biblioteki, ale moje życie prywatne praktycznie nie istniało. Nie miałam męża, bo jakoś nigdy się nie zakochałam, nie byłam też matką. Właściwie nie przepadałam za małymi dziećmi. Nie pomyślałam też o zwierzaku – uważałam, że stanowczo zbyt długo siedzę w pracy, by było mu ze mną dobrze.

No i tak sobie żyłam. Spokojnie, bez pośpiechu, w idealnie uporządkowanym i nudnym świecie.

Artur lubił działać

Którejś soboty po dyżurze w bibliotece zdecydowałam się wpaść na moment do kawiarni. Był listopad, za oknami padał śnieg z deszczem i ogólnie było dość nieprzyjemnie. Uznałam, że rozgrzewająca kawa z korzennymi przyprawami to coś, czego stanowczo potrzebuję. Po tym, jak dostałam swoją szklankę, przez chwilę rozkoszowałam się chwilą upragnionego ciepła i przyjemności, dopóki do mojego stolika nie dosiadł się jakiś mężczyzna.

– Można? – spytał i zanim zdążyłam odpowiedzieć, uśmiechnął się i dodał: – Chyba że na kogoś pani czeka?

– Nie, nie czekam – odparłam automatycznie, zbyt zdumiona, żeby zaprotestować.

– Świetnie! – wyraźnie zadowolony, zajął miejsce naprzeciwko mnie. – Ja przepraszam, że tak bezceremonialnie, ale… tak pięknie pani wygląda taka zamyślona, z tą kawą… Przypomina mi pani kogoś.

Choć powinnam być oburzona lub chociaż zszokowana, ciekawość wzięła we mnie górę.

– A kogo?

– Moją żonę – przyznał. – Bardzo lubiła tu przychodzić. I też patrzyła przez to okno.

Napiłam się kawy.

– I gdzie teraz jest? – zapytałam, choć nie rozumiałam, po co to robię.

Westchnął.

– Odeszła dwadzieścia pięć lat temu – przyznał. – Ale zostawiła mi cząstkę siebie. Mam piękną córkę.

Uśmiechnęłam się lekko.

– Nie wątpię.

Przyglądał mi się jeszcze przez chwilę.

– Artur – rzucił, podając mi dłoń.

– Marta – mimo lekkiego zawahania, uścisnęłam ją.

Przeżywałam drugą młodość

Wtedy, w kawiarni, nawet nie podejrzewałam, że Artur zawładnie całym moim życiem. Coś kazało mi przyjąć jego zaproszenie na popołudniowy, niedzielny spacer, a kiedy przeszliśmy dwa razy cały park na moim osiedlu, odnosiłam wrażenie, że znam tego człowieka od wielu, wielu lat. Był mi jak przyjaciel, którego nie miałam od lat, a zarazem widziałam w nim coś więcej – bratnią duszę, jakieś trudne do nazwania pokrewieństwo.

Podobało mi się to, ile uwagi mi poświęca, że nie krytykuje mojego podejścia do życia i nie próbuje mnie zmienić tak, jak próbowali to wielokrotnie zrobić mężczyźni, gdy jeszcze randkowałam. Dla wielu z nich bezdzietna bibliotekarka nie miała w sobie żadnych ambicji.

– Jak może cię zadowalać siedzenie od rana do nocy wśród tych zatęchłych książek? – zapytał mnie kiedyś jeden. – I ta głodowa pensja. Dlaczego w ogóle o siebie nie walczysz? Nie masz marzeń?

Miałam marzenia, a te związane z pracą już się spełniły. I Artur naprawdę to rozumiał. Zaczął mnie zabierać w różne miejsca. Chodziliśmy do kina, teatru, na pikniki czy wycieczki do lasu. Emanował taką wspaniałą, pozytywną energią, że czasami się zastanawiałam, jak wcześniej funkcjonowałam bez niego.

Po pół roku byłam pewna, że go kocham. A kiedy i on wyznał mi swoje uczucia, czułam się jak podekscytowana nastolatka. Bo w końcu, po takim czasie, udało mi się znaleźć miłość i szczęście, które omijało mnie przez wiele lat. Ziarno niepokoju zasiał we mnie jednak sam Artur, gdy zapragnął przedstawić mnie swojej córce.

– Joasia bardzo chce cię poznać – powiedział. – Wiem, że najpierw powinienem cię zapytać, ale… powiedziałem jej, że wpadniesz do mnie na sobotni obiad.

Bałam się tego spotkania

Byłam nawet trochę zła na Artura, że tak mnie nieładnie wmanewrował w tę sytuację. Mimo to ubrałam się odświętnie, pomalowałam i punktualnie o czternastej stanęłam przed drzwiami jego mieszkania. Otworzyła mi urocza dziewczyna o długich, falistych włosach o miedzianym odcieniu i roześmianych, brązowych oczach.

– Pani Marta? – spytała, a kiedy przytaknęłam, dodała: – Zapraszamy. Tata już nie może się doczekać.

Joasia okazała się niezwykle miłą i ciepłą osobą. Była bardzo związana z Arturem – miała tylko jego. Pół roku wcześniej podobno rozstała się z narzeczonym, który okazał się draniem. Od roku natomiast pracowała w miejscowym wydawnictwie i mieszkała na tym samym osiedlu, co Artur, tylko dwie przecznice dalej. Polubiłyśmy się. Naprawdę. A w domu Artura przesiedziałam aż do wieczora. Wyszłyśmy razem i zdecydowałam się nawet odprowadzić Joasię pod jej blok.

– Cieszę się, że tata cię spotkał – powiedziała mi, nim się pożegnałyśmy. – Wniesiesz wiele radości do jego życia.

Wzruszyłam się wtedy. Nigdy w życiu nie usłyszałam od nikogo niczego tak miłego. Przez następne miesiące czułam się jak w jakimś śnie, a może i lepiej – jak w bajce! Wszystko mi się udawało, kolejne dni przynosiły tylko radość, a ja nigdy wcześniej tak dużo się nie śmiałam. Czułam też, że mam rodzinę – nie tylko Artura, który kompletnie mnie zaskoczył, oświadczając się w obecności Joasi, ale i jego uroczą córkę. Tym bardziej spanikowałam, gdy tydzień później przesłała mi dziwnego SMS-a.

To był koniec

Byłam wtedy w galerii handlowej. Artur nalegał, żebym poszła na zakupy i wreszcie się rozerwała, więc po długim wahaniu, w końcu uległam. On miał zostać w mieszkaniu albo zajrzeć do Joasi. Kiedy więc dostałam od niej wiadomość, nie byłam nawet zdziwiona. Zaniepokoiła mnie jednak jej treść: „Przyjedź do mnie jak najszybciej. Chodzi o tatę”.

Zachodziłam w głowę, co ma na myśli Joasia. Spróbowałam do niej zadzwonić, ale po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. Zostawiłam bluzkę, którą mierzyłam, nawet się nie zastanawiając, czy dobrze leży i popędziłam na podziemny parking. Nie pamiętam chwili, w której wsiadłam do samochodu i odjechałam. Dobrze, że nie spowodowałam żadnego wypadku. Czułam, że coś jest nie tak. Na schody w klatce Joasi prawie wbiegłam, a serce biło mi jak szalone. Co się stało? Dlaczego nie zadzwoniła?

Otworzyła mi chwilę później, cała zalana łzami. Oczy miała napuchnięte i cała się trzęsła.

– Tata nie żyje – wyjąkała i wtuliła się we mnie.

Zesztywniałam.

– Jak to? – wykrztusiłam.

Wiedziałam, że nie żartowałaby z takiej rzeczy, ale… jak to było możliwe? Przecież trzy godziny wcześniej przekomarzaliśmy się, czy dotrę do niego przed wieczorem, kiedy za mocno wciągnę się w zakupy!

– Przyszedł do mnie – tłumaczyła pośpiesznie, a język jej się plątał. – Siedzieliśmy chwilę, rozmawialiśmy i… nagle on złapał się za serce – rozszlochała się głośno. – Zadzwoniłam po karetkę, mówił, że… trudno mu się oddycha. Przyjechali za późno. Miał zawał.

Śmierć Artura była dla mnie ogromnym ciosem. Przetrwałam ten trudny czas tylko dlatego, że miałam z kim płakać i rozmawiać. Choć straciłam mężczyznę swojego życia, zyskałam córkę. Bo Joasia też nie miała nikogo, a ostatnio bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. Planujemy nawet zamieszkać razem – przynajmniej dopóki ona nie zdecyduje się ułożyć sobie życia jakoś inaczej. Wiem, że nigdy więcej nie zobaczę Artura, ale mam też świadomość, że dzięki niemu moje życie wciąż ma sens.

Marta, 51 lat

Czytaj także:
„Tuż przed ślubem dostałam nieoczekiwaną paczkę. Gdy odkryłam, od kogo jest, wybuchłam płaczem”
„Brat poczuł zapach kasy i zmienił się w wyniosłego dorobkiewicza. Zamiast pomóc rodzinie trwoni pieniądze na panienki”
„Mam piękną córkę, na widok której ślini się każdy facet. Odbija mi kolejnych mężczyzn, bo ma znacznie lepsze nogi”

Redakcja poleca

REKLAMA