Miłosz był tym jedynym. To on nadawał sens mojemu życiu i sprawiałam, że chciałam się budzić każdego kolejnego dnia.
Kochaliśmy książki i siebie
Poznałam go przypadkiem, w księgarni, w której pracowałam jeszcze na studiach. Do tej pory pamiętam tytuł książki, jakiej wtedy szukał. Spodobał mi się od razu, a raczej poczułam, że coś między nami zaiskrzyło, więc zamiast skierować go na konkretny dział, postanowiłam osobiście znaleźć daną pozycję.
I znalazłam. A potem rozpoczęliśmy rozmowę na temat naszych wyborów czytelniczych i tego, co jeszcze warto wpisać na listę przyszłych lektur. Bo mocno się te nasze plany na kolejne książki ze sobą pokrywały. W ogóle mieliśmy bardzo podobne zainteresowania i świetnie się rozumieliśmy. Wtedy, w tej księgarni, też nie mogliśmy skończyć gadać. Aż inni klienci zaczęli się niecierpliwić, a ja musiałam potem nieźle nadganiać, żeby rozładować kolejkę.
Nie było innej opcji. Miłosz musiał zostać moim mężem. W przeciągu roku naszej znajomości przed ślubem zdążyliśmy zostać najlepszymi przyjaciółmi. On jako jedyny nie namawiał mnie do zmiany pracy, którą kochałam, a którą inni uważali za mało dochodową.
– Jeśli to kochasz, po co rezygnować? – spytał mnie tylko, uśmiechając się rozbrajająco. – Nie mamy aż tak dużych potrzeb, żebyśmy musieli zarabiać fortunę.
Tym sposobem ja zostałam w księgarni, a on zatrudnił się w miejscowej bibliotece. Po godzinach natomiast obydwoje przygotowywaliśmy recenzje książek.
Nasze życie było spokojne, toczyło się leniwie i bez większych zaskoczeń. Nie szastaliśmy kasą, nie mieliśmy super wypasionego mieszkania na najnowszym zamkniętym osiedlu, a jednak byliśmy szczęśliwi. Bo mieliśmy siebie.
Śmierć nas zaskoczyła
To było w walentynki. Dosłownie chwilę po jego 30 urodzinach. Poprzedniego dnia śmialiśmy się jeszcze, że tak szybko się starzejemy, a kolejnego już nie żył. To nie była jego wina. Miał wypadek. Przechodził przez ulicę, prawidłowo, a jeden z kierowców nie wyhamował i wjechał w niego – ulica była pokryta lodem, a samochód wpadł w poślizg. Miłosz zginął na miejscu.
Z początku nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że telefon ze szpitala to jakiś żart. Że może dzwoni któryś z kolegów męża i z tym swoim specyficznym poczuciem humoru stara się mnie wyprowadzić z równowagi. Niestety, musiałam przyjąć do wiadomości, że ta tragedia jest prawdziwa. I nikt już tego nie zmieni.
Planowaliśmy wyjście do kina, a potem wspólny wieczór przy lampce wina i lekturze wybranych książek. Nigdy nie kupowaliśmy sobie jakichś szczególnych prezentów z okazji dnia zakochanych – zwykle wymienialiśmy się szczególnie pożądanymi tytułami i stawialiśmy na słodycze.
– Kocham cię przez cały rok, Ola – mawiał Miłosz. – Każdego dnia tak samo.
Pamiętałam, jak się przy tym uśmiechał. Siedząc na jego ulubionym fotelu, uświadomiłam sobie, że już nigdy więcej się do mnie nie uśmiechnie, nigdy więcej tak na mnie nie popatrzy, nie wyrzuci ze swojego ulubionego miejsca tylko po to, by następnie wziąć mnie na kolana. Odszedł. Tak po prostu. W jednej chwili. Nie dał mi nawet szansy się pożegnać. I wiedziałam wtedy, że nic w moim życiu nie będzie już takie jak wcześniej.
Walentynki spędzałam tak samo
Nie mogłam powiedzieć, żebym nienawidziła walentynek. To fakt. To był dla mnie wyjątkowy dzień, bo wtedy coś się skończyło. Wspaniała miłosna przygoda u boku Miłosza. Ta data przypominała mi jednak o nim, o tym, że wciąż gdzieś tam jest i na pewno wspiera mnie z tego miejsca. Właśnie dlatego dzień zakochanych był dniem pamięci o nim.
Kolejny 14 lutego. Inni biegali po mieście, kupując prezenty – faceci wybierali najefektowniejsze bombonierki w kształcie serca, a kobiety najładniejsze kreacje na wieczór. Ja natomiast, jak co roku, przyszłam do mojego ukochanego męża. Wybrałam kwiaty, które zawsze mi kupował i przysiadłam na ławeczce przy jego grobie. Bo tylko tak mogliśmy się spotkać
Choć bardzo tęskniłam za Miłoszem, w pewnym sensie lubiłam te odwiedziny na cmentarzu. Bo wtedy czułam, że robię coś dla mojego męża. Że jeszcze o nim nie zapomniałam, choć minęły już cztery lata. I naprawdę lubiłam z nim rozmawiać.
– Wciąż pracuję w księgarni, wiesz? – odezwałam się półgłosem i tym razem, nie zwracając uwagi na to, czy ktoś z odwiedzających inne groby mnie słyszy. – Szkoda tylko, że nie mam z kim pogadać o książkach. A czytam ich jeszcze więcej niż kiedyś. No i tyle nowości już wyszło, odkąd cię nie ma. Część by ci się spodobała.
Westchnęłam, poprawiłam kwiaty w wazonie i strąciłam resztki śniegu z pomnika. Potem pożegnałam się z Miłoszem i ruszyłam w stronę wyjścia.
Matka próbowała mną potrząsnąć
Było późne popołudnie. Spędzałam je jak co roku, z kieliszkiem wina w dłoni i interesującą książką, która nie pozwalała mi popaść w melancholię, jednocześnie przenosząc choć na chwilę do innego świata. Niespodziewanie odezwał się dzwonek do drzwi.
– Mama? – zdumiałam się, gdy otworzyłam drzwi.
– Ty w domu? – Pokręciła głową i władowała się do środka. – A miałam nadzieję, że cię tu nie zastanę!
Popatrzyłam na nią zdezorientowana.
– Nie bardzo rozumiem…
– Myślałam, że gdzieś z kimś wyszłaś, chociaż z jakąś koleżanką… – spojrzała krytycznie w stronę fotela, na którym dotychczas siedziałam, zlustrowała odłożoną książkę i niedokończone wino. – A ty tylko te książki i książki.
– Nie mam nastroju na wyjścia – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Poza tym… wiesz, że Alicja i Kasia spędzają dziś czas ze swoimi facetami.
– No to może pora wreszcie znaleźć swojego? – wypaliła.
– Ja już mam swojego – mruknęłam. – Wiesz przecież.
Matka omal się nie zapowietrzyła.
– Ola, to jest chore! – rzuciła z przekonaniem. – Ty nie możesz być zakładniczką zmarłego!
– Ty nie rozumiesz – stwierdziłam, czując jak moje serce przyspiesza swój rytm.
Robiłam się też niebezpiecznie rozdrażniona. A moje zdrowie psychiczne wciąż było na tyle kruche, że w każdej chwili mogłam wybuchnąć.
– Ja go kocham! To miłość mojego życia!
– Ale jego już nie ma! – krzyczała matka. – On nie wróci, rozumiesz?! A ty nie możesz żyć cały czas wspomnieniami! Trzeba iść naprzód, zacząć chodzić na randki, otworzyć się na nowo…
– Nigdy nie pokocham nikogo tak jak jego! – przerwałam jej gwałtownie.
Łzy spłynęły mi po policzkach, ale to zignorowałam.
– Nie chcę żadnego zastępstwa! Nigdy!
Matka nie wyglądała na przekonaną, ale nic więcej nie powiedziała. Posiedziała ze mną chwilę, ale że atmosfera mocno zgęstniała, szybko poszła. I znów zostałam sam na sam z moją tęsknotą.
Boję się znów zakochać
Zbliża się luty. Pewnie kolejny raz odwiedzę grób mojego zmarłego męża, zostawię tam kwiaty i trochę z nim porozmawiam. Moja matka nigdy więcej nie wracała do tematu randek, ale widziałam, jak na mnie patrzy. Jakbym robiła coś złego. A kiedy spotykaliśmy się w rodzinnym gronie, wszyscy chcieli, żebym opowiadała, co u mnie. Siostra namawiała mnie na wyjścia, ciocia z kolei pytała, czy nikt nowy nie pojawił się w moim życiu. Znosiłam to dzielnie, ale nie zamierzałam ulegać presji.
Pogadałam też szczerze z Alicją. Ona przyznała im trochę racji i pewnie powinnam się z nią zgodzić. No bo może rzeczywiście powinnam być bardziej otwarta. Może nie powinnam się zamykać na nowe znajomości. Tyle tylko, że ja wciąż nie byłam gotowa, żeby się w cokolwiek angażować.
Moje serce nadal należało do Miłosza i nic nie mogłam na to poradzić. Jak miałabym próbować kochać kogoś innego, skoro wciąż myślałam o nim? Wciąż pamiętam ten uroczy uśmiech Miłosza i jego czułe słowa.
Czytaj także: „Codziennie modlę się, by córka zmądrzała. Chce rozstać się z mężem, bo ją zdradził, a przecież rozwód to grzech”
„Nowo poznany facet wmawiał mi, że jest biznesmenem. Zakochałam się w tej wizji, ale czar prysł w minutę”
„Po 15 latach wróciłem do domu, by zająć się ojcem. Cieszyłem się, że mnie nie poznaje i moja tajemnica jest bezpieczna”