Przez ponad trzy dekady dzieliłem życie z tą samą kobietą. Kolega Tytus, który wkrótce stanie na ślubnym kobiercu już po raz czwarty, stwierdził kiedyś żartobliwie, że takie dinozaury jak ja powinny być usypiane za pieniądze z budżetu państwa. W odpowiedzi wspomniałem o tym, jak ważna jest dla mnie trwałość relacji, zaufanie między partnerami, lata doświadczeń, które razem zdobyliśmy oraz głęboka przyjaźń, jaka łączy mnie z Edytą.
Kolega miał same dobre rady
– Masz niesamowitą zdolność do przekonywania siebie, że to ty masz rację – stwierdził. – Ale pominąłeś dwie kluczowe sprawy w każdej relacji – miłość i namiętność. Prawda jest taka, że w waszym związku od dawna tego nie ma, mam rację?
Muszę przyznać, że jego słowa trafiły w sedno. Przez parę następnych dni dręczyły mnie rozterki, czy po trzydziestu latach wspólnego pożycia związek dwojga ludzi ma w ogóle jakikolwiek sens. Zdawałem sobie sprawę, że powinienem to rozstrzygnąć, bo inaczej musiałbym zgodzić się z Tytusem, a tego wolałem uniknąć. Mogłoby się wtedy okazać, że jestem w tej relacji jedynie z przyzwyczajenia, choć wciąż marzyłem o dawaniu i otrzymywaniu miłości.
– Zamiast rutyny wolę spontaniczność – wymamrotałem pod nosem, patrząc w swoje odbicie.
Kilka sekund później dodałem w myślach: „A w efekcie tej spontaniczności rozległy atak serca. Mam rację?”.
– Odnoszę wrażenie, że nasza ostatnia rozmowa nie daje ci spokoju – stwierdził któregoś dnia Tytus. – W takim razie czemu nie spotkasz się i nie porozmawiasz z innymi ludźmi, którzy mają podobne rozterki? Dzięki tego typu spotkaniom – mrugnął do mnie porozumiewawczo – poznałem swoje dwie byłe żony.
Na skrawku papieru nabazgrał adres strony w sieci, na której spotykali się 50-latkowie, którzy (jak twierdził Tytus) „nie chcieli jeszcze poddać się starości”.
Byliśmy parą od zawsze
Będąc uczniem w trzeciej klasie, zacząłem malować po ścianach swoje młodzieńcze wyznanie uczuć, a brzmiało ono: „KTIWCSEM”. Ten skrót można było rozwinąć jako „kocham tylko i wyłącznie całym sercem Edytę M.”. Gdy zbliżał się koniec ósmej klasy, zaczęliśmy ze sobą chodzić. Nasze „narzeczeństwo” trwało przez cały okres liceum i studium pomaturalnego. Edyta wykazywała się większym rozsądkiem niż ja – tuż po zdaniu matury oświadczyłem się jej, ale ona uważała, że mamy przed sobą jeszcze mnóstwo czasu, więc na razie powinniśmy skupić się na zdobyciu wykształcenia. Z tego powodu nasz ślub odbył się dopiero po trzech latach.
Nasz pierwszy potomek przyszedł na świat po pięciu latach od dnia, kiedy powiedzieliśmy sobie „tak”. Moja ukochana nie paliła się również do tego, żeby od razu zachodzić w ciążę i ciągle tłumaczyła naszym rodzicom, że zanim znajdziemy się po uszy w pampersach, mamy zamiar trochę nacieszyć się życiem we dwoje.
Nigdy nie zdradziłem żony
Przez dwie następne dekady życia dużo jeździłem po kraju. Szef wysyłał mnie w delegacje do różnych miast, żebym pozałatwiał ważne sprawy dla naszej firmy. Nie brakowało mi wtedy uroku, więc często przyciągałem wzrok atrakcyjnych kobiet. Mimo to ani razu nie wpadłem na pomysł, by zdradzić moją ukochaną.
– Czego się spodziewać po jakiejś panience, czego nie zapewnia mi małżonka? – drążyłem temat w rozmowie z Tytusem. – Za to Edytka jest w stanie ofiarować mi coś, czego nie otrzymam od innej kobiety.
– A mianowicie?
– Miłość.
– Jeszcze nigdy nie widziałem gościa, który nawet jakby miał okazję, to nie skusiłby się na jakiś skok w bok.
– No bo w odróżnieniu od reszty kolesi, ja chyba poważniej podchodzę do ślubnej przysięgi, nie uważasz?
Gdy minęły trzy dekady, zaczęło do mnie docierać, że coś jest nie tak. Moje dotychczasowe życie, pełne sukcesów, niepokojów i drobnych potknięć, nagle zaczęło wydawać się tak odległe, jakby należało do innej epoki. Z każdym kolejnym rokiem rosło we mnie poczucie żalu i pretensji do losu, że to wszystko, co kiedyś nadawało sens mojej egzystencji, teraz jest już tylko mglistym wspomnieniem. Jakbym został oszukany, jakby ktoś zabrał mi coś cennego i nieodwracalnie zatrzasnął drzwi do przeszłości.
Nie czułem się starcem
Mimo że nie uważałem się za staruszka, to widok mojej małżonki, która szykowała się do snu, ubranej w długą po same stopy, wypłowiałą koszulę nocną koloru buraka, sprawiał, że odechciewało mi się rozważań, czy wciąż tli się we mnie małżeńska energia. W jeden z piątkowych wieczorów, kiedy zostałem sam w mieszkaniu, gdyż moja żona jak co tydzień udała się do swojej mamy, aby posprzątać jej mieszkanie, zdecydowałem się sprawdzić stronę internetową, którą polecił mi mój kumpel Tytus.
Zgodnie z poleceniem programu, bez chwili namysłu zdecydowałem się na nick w sieci – Tristan. To imię nosił przed wiekami waleczny rycerz, który służył na dworze króla Marka, panującego nad Kornwalią. Tristan zyskał nieśmiertelną sławę, gdy podjął się misji sprowadzenia przyszłej małżonki władcy, księżniczki Izoldy z Irlandii. Niestety, podczas rejsu bohaterowie przez przypadek wypili eliksir miłości, który na zawsze związał ich dusze.
Byłem sceptyczny
Nawet moja żona zawsze mi mówiła, że mam romantyczną duszę... Jak tylko zalogowałem się na portal, najpierw zacząłem przeglądać dyskusje, które tam się toczyły. Głównie ludzie gadali o kłopotach w związkach. Ale dość szybko zorientowałem się, że tak naprawdę im nie chodzi tylko o wygadanie się, ale bardziej o poznanie kogoś, z kim można by spotkać się w rzeczywistości i spędzić parę przyjemnych nocy poza małżeństwem, może nawet więcej.
– Wiesz co, to trochę zalatuje mi jakąś niekontrolowaną agencją towarzyską– zwierzyłem się kumplowi.
– A może akurat czegoś takiego ci brakuje? – puścił do mnie oko, a ja zrobiłem minę, jakby ta sugestia mnie zszokowała.
Tytus chyba jednak wiedział, co mówi, bo niedługo potem całkowicie oddałem się konwersacjom online. A wszystko przez jedną babkę, która nazwała się… Izolda. Gdy tylko ją wypatrzyłem na forum, od razu zapytałem, czy nie miałaby ochoty pogadać na osobności, poza głównym czatem. Przystała na to, bo ona też stwierdziła, że najwyraźniej przeznaczenie chce nas ze sobą zetknąć… Tristan i Izolda. Nie trzeba wyraźniejszej sugestii losu.
To było coś wyjątkowego
Gdy tylko poznałem Izoldę, od razu poczuliśmy niezwykłą więź. Gadaliśmy godzinami o wszystkim – o naszych pasjach, o tym, co nas wkurza, o tym, co chcielibyśmy w życiu osiągnąć, o filmach i książkach, które nas ostatnio wciągnęły. Izolda zaskakiwała mnie swoimi przemyśleniami, a ja ją moimi. Nigdy nie nudziliśmy się i za każdym razem, kiedy musieliśmy kończyć, robiliśmy to niechętnie, przedłużając pożegnanie.
Izolda sporo mi opowiedziała o swoim monotonnym i jałowym życiu, a także o małżonku, który paraduje po mieszkaniu w wyciągniętych bokserkach, gdyż jest sknerą i szkoda mu kasy na nowe gatki. Przywołaliśmy w pamięci nasze dawne małżeńskie ekscytacje i dumaliśmy, gdzie to wszystko się zapodziało, z jakiego powodu ani ja z moją żoną, ani ona ze swoim mężem nie umiemy sobie powiedzieć, co chcielibyśmy pozmieniać w naszych relacjach.
– Boję się, że on mnie wyśmieje i stwierdzi, że jestem za stara na takie rzeczy, a udaję jakąś gówniarę – zwierzała się Izolda.
– A ja, że moja żona oznajmi, że w naszym wieku takie zachowania są nie na miejscu – dorzucałem. – I wtedy klops.
– I klops.
Co piątkowy wieczór nie mogłem się doczekać naszego wirtualnego spotkania. Akurat tego dnia miałem wolną chatę, bo moja żona, zgodnie ze swoim rytuałem, odwiedzała teściową. Od dłuższego czasu zastanawiałem się, czy nasza relacja nie powinna wkroczyć na nowy etap. Zdawałem sobie sprawę z konsekwencji, ale moja głowa była zbyt pochłonięta myślami o niej, bym mógł zrezygnować. W końcu nadszedł moment, gdy poprosiłem Izoldę o przesłanie mi swojego zdjęcia. W zamian obiecałem pokazać jej moje.
Obawiałem się, że ją wystraszyłem
W końcu odpisała, sugerując, że woli, żebyśmy spotkali się w rzeczywistości, gdzieś w jakiejś knajpce. Dobrze, że nikogo nie było w domu, bo się zachowywałem jak podekscytowany nastolatek. Jako że w nadchodzący piątek obydwoje byliśmy zajęci sprawami rodzinnymi, zdecydowaliśmy się umówić za dwa tygodnie. Dziwny był to czas. Jednocześnie odliczałem godziny do zobaczenia Izoldy, a jednocześnie… zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest jakieś zdradzanie małżonki.
Szczególnie że w spojrzeniu Edyty, kiedy na mnie spoglądała, a następnie błyskawicznie odwracała wzrok, dało się zauważyć jakiś strach. Płeć piękna ma dar przeczuwania wielu spraw, a ja, jak się później okazało, nie zamierzałem być kłamcą, który ukradkiem wymyka się z mieszkania, aby zobaczyć się z kobietą, która zafascynowała go tym, co mówiła.
Jak to mówią, tam twój dom, gdzie serce twoje, a tam przecież od trzech dekad mieszkała moja małżonka. I co tu robić? Mógłbym olać Izoldę i udawać, że nic się nie stało, ale czy to by coś zmieniło? Pewnie tak, ale tylko na niekorzyść. Doszedłem do wniosku, że pora pokazać charakter. Najwyższy czas zmierzyć się z problemem i modlić się w duchu, żeby ta konfrontacja nie skończyła się dla mnie jakimś poważnym uszczerbkiem na zdrowiu.
Porozmawiałem z żoną
Tego dnia, w czwartkowy wieczór, posadziłem Edytkę naprzeciwko siebie, ujmując jej ręce w swoje dłonie i rozpocząłem swoją opowieść. Wspomniałem o dyskusjach, które prowadziłem z Tytusem, a także o tym pamiętnym momencie, gdy postanowiłem odwiedzić pewien serwis w sieci. Tam natrafiłem na osobę kryjącą się pod pseudonimem Izolda. Niesamowicie przyjemnie mi się z nią rozmawiało.
– No i postanowiliśmy spotkać się jutro, ale wiesz... Skarbie, po prostu czułem, że muszę cię o tym poinformować.
Przyglądałem się uważnie Edycie, na której twarzy malowała się prawdziwa mieszanka uczuć. Spodziewałem się, że lada moment rozpęta się niezła awantura między nami. Ku mojemu zaskoczeniu, nagle z jej oczu zaczęły płynąć łzy.
– Jest coś, o czym chciałam ci powiedzieć… – wyznała, szlochając, a ja poczułem, jak zastyga mi krew w żyłach.
„Jak to... O co chodzi?!” – pomyślałem nagle.
– To ja jestem Izoldą. Czułam się taka samotna i przybita… – i nagle jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Ale ty już przecież o wszystkim wiesz, no nie?
Zachciało nam się przygód
Staliśmy naprzeciwko siebie, spoglądając sobie w oczy, jakbyśmy oboje ujrzeli zupełnie nowe oblicza, których wcześniej nie znaliśmy. Po chwili wybuchnęliśmy gromkim śmiechem, przytuliliśmy się mocno i zaczęliśmy całować namiętnie. Od bardzo dawna nie czułem takiej radości i szczęścia jak tego wieczora i nocy. Kolejnego dnia postanowiłem przeprowadzić z Edytą ważną dla mnie rozmowę.
– Słuchaj, Izolda wspominała mi o facecie, który chodzi w workowatych gaciach. Jeśli nie masz nic przeciwko, to może byśmy wybrali się na zakupy i kupili dla mnie i... dla ciebie jakieś fajne rzeczy do spania?
Tomasz, 54 lata
Czytaj także:
„Teściowa myślała, że pochodzę z katolickiej rodziny. Musiałam kłamać, a moi rodzice udawać, że się kochają”
„Samotny wyjazd na urlop okazał się przełomowy. Romans na stare lata smakuje lepiej niż świeże truskawki”
„Córka ze mnie kpi, bo nie mam wykształcenia. Zapomniała, że odejmowałam sobie od ust, by ona mogła się uczyć”