Odkąd tylko sięgam pamięcią, uwielbiam niespodzianki. Jako dziewczynka z niecierpliwością czekałam na urodzinowe i imieninowe prezenty. Zawsze wyobrażałam sobie, co dostanę, a gdy nie udało mi się zgadnąć, byłam najszczęśliwszym dzieckiem pod słońcem. Przecież o to właśnie chodzi w niespodziankach – mają zaskakiwać.
Urodzinowe i imieninowe prezenty były super, ale żadne, nawet najwspanialsze nie mogły równać się z tymi, które dostawałam na Boże Narodzenie. Nie miało znaczenia, co znajdę pod choinką. Magiczna atmosfera świąt sprawiała, że cieszyłam się dosłownie ze wszystkiego. Teraz na pewno się to zmieni, bo takiej niespodzianki, jaką w tym roku dostałam od męża, nie życzę nawet najgorszemu wrogowi.
Zaskoczył mnie
Gdy poznałam Pawła, wiedziałam, że jest tym jedynym. Przystojny, zaradny, inteligentny, elokwentny – definicja „faceta jak marzenie”, prawda? Wiedziałam, że jeżeli mam w przyszłości założyć rodzinę, to właśnie z nim. Gdy mi się oświadczył, byłam najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem, a nazajutrz spotkała mnie kolejna niespodzianka.
– Skoro mamy się pobrać, to może najwyższy czas postarać się o dziecko? – zapytał mnie przy śniadaniu.
– Nie uważasz, że to za wcześnie? – zapytałam lekko zdziwiona.
Przecież większość facetów odwleka w nieskończoność taką decyzję.
– A na co mamy czekać? Mamy duże mieszkanie, pieniędzy nam nie brakuje i przecież kochamy się, a to najważniejsze.
Nic z tego nie wychodziło
O potomstwo zaczęliśmy się starać jeszcze przed ślubem. Niektóre kobiety mają szczęście i zachodzą w ciążę zanim zdążą pomyśleć o dziecku. Nam było trudniej, znacznie trudniej. Mimo że nie oszczędzaliśmy się w sypialni, każdy kolejny test dawał wynik negatywny. Czas mijał, a my wciąż byliśmy bezdzietną parą. Gdy mieliśmy za sobą pierwszą rocznicę ślubu, zaczęłam się poważnie martwić .
– A może coś jest ze mną nie tak? Albo z tobą? – niepokoiłam się.
– Sam zaczynam się bać, skarbie. Chyba powinniśmy skonsultować to ze specjalistą.
Mój ginekolog uspokajał mnie, że takie przypadki wcale nie należą do rzadkości i nie trzeba od razu pisać czarnych scenariuszy.
„Niektóre pary starają się o dziecko nawet przez kilka lat, mimo że żadnemu z partnerów nic nie dolega. Pani Aneto, tak się po prostu czasami zdarza. Musicie uzbroić się w cierpliwość” – powtarzał mi lekarz. To mnie jednak nie uspokoiło.
W końcu postanowiliśmy wykonać badania. „Nie martw się. Teraz medycyna dysponuje takimi metodami, że leczenie niepłodności to właściwie formalność” – uspokajał mnie mąż, gdy czekaliśmy na wyniki, jakby sam wierzył w to, co mówi. Gdy lekarz zaprosił nas do gabinetu, myślałam, że zemdleję ze strachu. Po chwili dowiedzieliśmy się, że oboje jesteśmy zdrowi.
„Mają państwo książkowe wyniki, więc ciąża jest po prostu kwestią czasu”.
Ale jak długiego czasu? Ile jeszcze mieliśmy czekać?
To było dla mnie jak cud
Powoli traciłam nadzieję, że uda nam się począć dziecko. To trwało już zbyt długo. Na początku grudnia zauważyłam jednak, że spóźnia mi się okres. Było to dla mnie dziwne, bo do tamtej chwili miałam regularne cykle. Pomyślałam wówczas, że wreszcie nastąpiło to, na co oboje tak długo czekaliśmy. „Nie, nie wykonam testu. Nie chcę kolejnego rozczarowania. Poczekam jeszcze kilka dni” – obiecałam samej sobie.
Dni mijały, a miesiączka wciąż nie pojawiała się. Stwierdziłam, że nie mogę dłużej czekać. Wybrałam numer poradni, do której uczęszczam i umówiłam wizytę u ginekologa.
– Gratuluję, pani Aneto. Wygląda na to, że w końcu doczekała się pani – oznajmił mi lekarz.
– Wprost nie mogę w to uwierzyć – powiedziałam wyraźnie podekscytowana. – To chłopiec czy dziewczynka? – zapytałam.
– To dopiero szósty tydzień, więc jest jeszcze za wcześnie, żeby to stwierdzić. Za dziesięć tygodni dowiemy się, jaka jest płeć dziecka.
– Ale wszystko jest w porządku?
– Oczywiście, wszystko wygląda prawidłowo. Proszę niczym się nie martwić i cieszyć się tym czasem.
Chciałam zrobić mężowi niespodziankę
Po wyjściu z gabinetu chciałam od razu zadzwonić do męża i przekazać mu radosną nowinę. Już miałam wybierać jego numer, gdy przypomniałam sobie, że do świąt Bożego Narodzenia został tylko tydzień. „To będzie idealny prezent” – pomyślałam z zadowoleniem.
Paweł już na początku grudnia zapowiedział, że tym razem wigilia odbędzie się nieco później.
„Mamy urwanie głowy przed końcem roku i jeżeli chcę spędzić święta w domu, nie w pracy, dwudziestego czwartego będę musiał posiedzieć w biurze przynajmniej do dwudziestej” – oznajmił.
Zaplanowaliśmy, że cała rodzina spotka się wcześniej, a z wieczerzą zaczekamy na jego powrót. Chciałam jednak, żeby mój mąż był pierwszą osobą, która dowie się ciąży. To w końcu bardzo intymny moment. „Później możemy razem przekazać wieści reszcie rodziny” – zadecydowałam.
Postanowiłam, że odwiedzę go w biurze. Mówił, że wróci do domu na dwudziestą. Obliczyłam sobie przybliżony czas dojazdu i stwierdziłam, że będzie idealnie, jak pojawie się tam o dziewiętnastej. Przeprosiłam gości i udałam się na parking. W samochodzie jeszcze raz spojrzałam na zdjęcie USG. Schowałam je do ozdobnej koperty, którą podpisałam: „Dla mężczyzny mojego życia”.
To był cios w samo serce
Już na parkingu zauważyłam, że w biurze Pawła wciąż świeci się światło. „Świetnie, nie minęliśmy się”. Wjechałam windą na siódme piętro i cicho otworzyłam drzwi. Nie chcąc popsuć niespodzianki, skradałam się cicho. Najwyraźniej udało mi się osiągnąć zamierzony efekt, bo mój „zapracowany” mąż nie usłyszał, że ktoś wszedł do pomieszczenia.
Przez chwilę myślałam, że to wszystko mi się śni. Na biurku leżała kobieta przebrana za lubieżną panią mikołajową, a na niej mój mąż. Byli sobą bardzo zajęci i gdybym się nie odezwała, nawet nie zorientowaliby się, że tam jestem.
– To tak wyglądają te twoje nadgodziny? Blond włosy i kostium taniej wywłoki? – wykrzyczałam.
– Aneta? A co ty tu robisz? – zapytał, schodząc ze swojej kochanki i zakładając spodnie w pośpiechu.
– Chciałam zrobić ci niespodziankę, ale wygląda na to, że już dostałeś swój prezent.
– To przecież nie tak...
– Naprawdę zamierzasz robić ze mnie idiotkę?
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Nie chciałam słuchać jego nieudolnego tłumaczenia. Miałam mu powiedzieć, że wreszcie nasza rodzina będzie kompletna, a dowiedziałam się, że nasze małżeństwo właśnie się rozpada. To się nazywa ironia losu. Dobrze, że wigilia odbywała się u moich teściów. Nie byłam w nastroju do świętowania. Chciałam po prostu wrócić do domu, wypłakać się, a gdy emocje nieco opadną, pomyśleć o tym, co dalej ze mną i Pawłem.
Przyjechał piętnaście minut po mnie. Poprosiłam go, żeby szedł na wigilię i na kilka dni zatrzymał się u rodziców. Muszę mieć trochę czasu dla siebie. Nie powiedziałam mu jeszcze o ciąży. Wiem, że muszę to zrobić, ale nie jestem pewna, czy chcę z nim wychowywać nasze dziecko.
Czytaj także: „Nie chcę, by syn był na wigilii. Traktuje ją bez szacunku jak szybki przystanek na pierogi, a potem ucieka do teściów”
„Planowałam spędzić święta sama, ale nie na klatce schodowej. Wtedy sąsiedzi otworzyli nie tylko drzwi, ale też serca”
„Moja siostra postanowiła urządzić święta na bogato. Sama tonie w długach, ale na stole ma być kawior i ośmiorniczki”