Reklama

Od pięciu lat jestem wdową. Przez całe życie byłam księgową – cyferki, faktury, tabelki. Solidna, punktualna, przewidywalna. Mój mąż zmarł nagle, na zawał. Nie było żadnych ostrzeżeń, żadnych znaków. Po prostu wróciłam z pracy, a on już nie żył. Wtedy miałam jeszcze pół roku do emerytury. Dotrwałam, jak to ja – do końca, z obowiązku.

Reklama

Jakoś sobie radziłam

Po jego śmierci przestałam wierzyć, że coś mnie jeszcze czeka. Miałam teraz ogródek, krzyżówki i książki. No i Renię – sąsiadkę, z którą czasem wypiję kawę i poplotkuję. Córka wpada raz na dwa tygodnie. Z wnukami rozmawiam więcej przez telefon niż twarzą w twarz. Tyle z życia.

Samotność? No tak, czasem mnie dopada, zwłaszcza wieczorem, gdy w domu aż dzwoni od ciszy. Ale nauczyłam się to zagłuszać – odpalam audiobooka albo włączam radio.

Któregoś dnia, nie mogąc dojść do ładu z moimi ukochanymi roślinami, założyłam konto na forum ogrodniczym, żeby zapytać, czemu liście róż robią się żółte. I tam poznałam Edwarda.

Na początku pisaliśmy bardzo rzeczowo. Zapytałam na forum, dlaczego moje róże, choć nawożone i podlewane, zaczynają żółknąć od brzegów. Edward odpowiedział po godzinie. Poradził, żeby sprawdzić pH gleby i napisał, że jego zdaniem to może być brak żelaza. Podał nawet nazwę konkretnego nawozu i link do sklepu. Odpisałam mu grzecznie, że dziękuję, i zapytałam przy okazji, jak radzi sobie z mszycami, bo u mnie pojawiły się na hibiskusie.

Zbliżyliśmy się

Od tego momentu poszło jak z górki. On pytał, czy mam w ogrodzie lawendę, ja odpisywałam, że tak, ale rośnie tylko na jednej grządce, bo w cieniu marnieje. Opowiedział mi, że jego lawenda to królowa ogródka i że przyciąga wszystkie pszczoły w okolicy. Później rozmowa zeszła na nalewki – robił pigwówkę, ja z kolei miałam sprawdzony przepis na malinową z dodatkiem wanilii. Poprosił o niego. Odpisałam mu następnego dnia, bo specjalnie przekopałam zeszyt z przepisami. Zdziwiłam się, że mi się chciało.

Z czasem nasze wiadomości przestały dotyczyć roślin. Edward napisał, że jego żona zmarła osiem lat temu. Od tamtej pory mieszka sam i radzi sobie, jak umie. Że ma córkę, ale ona mieszka w Niemczech i bywa tylko raz w roku. Dodał, że nie lubi się żalić, ale czasem dobrze jest pogadać z kimś, kto rozumie ciszę w domu.

Napisałam wtedy tylko, że rozumiem, i naprawdę rozumiałam. Nie musiałam mu opowiadać o moich wieczorach z audiobookiem w tle i herbatą, która stygnie na stole, zanim ją dopiję.

Zaczęliśmy żartować. Edek miał świetne poczucie humoru. Pisał, że z wiekiem człowiek uczy się doceniać ciszę, ale że czasem jednak brakuje mu kogoś, kto by tę ciszę zakłócił. Ja odpisałam, że ostatnio próbuję zapanować nad kretami i że chętnie zamieniłabym ich towarzystwo na coś bardziej rozmownego. Na przykład na kogoś, kto potrafi zrobić dobrą jajecznicę i nie przesadza z solą.

Rozumieliśmy się

Wieczorami siadałam z herbatą i zerkając na komputer, zastanawiałam się, czy już napisał. Kiedy jego wiadomość pojawiała się w skrzynce, coś we mnie cichutko drgało, jak struna.

Po pół roku pisania zapytał, czy chciałabym się spotkać. Napisał to niby mimochodem, jakby rzucał kamyk do wody i nie patrzył, czy zrobi kręgi. „Mam wolną sobotę, może wybralibyśmy się razem do ogrodu botanicznego? Znam świetne miejsce z różami, moglibyśmy je razem skrytykować”.

Przeczytałam tę wiadomość cztery razy. Potem odłożyłam komputer i poszłam podlewać pomidory, chociaż padał deszcz. W głowie miałam jeden wielki galimatias. Co ja mu niby odpowiem? Że jestem za stara na randki? Że boję się, że nie spodoba mi się na żywo albo, co gorsza, ja nie spodobam się jemu?

Odpisałam dopiero następnego dnia: „Może i chętnie, ale muszę się przygotować psychicznie. Róże to poważna sprawa”. Odpowiedział niemal natychmiast: „Psychika to podstawa. Proszę tylko nie ubierać się zbyt elegancko – chcę poznać Marię z ogrodu, nie Marię z wielkiej gali”.

Podjęłam decyzję

W sobotę rano przeglądałam się w lustrze chyba z dziesięć razy. Założyłam granatowy płaszcz, który zawsze mnie trochę wyszczuplał, i nowe buty, które nieco mnie uwierały, ale wyglądały porządnie. Jechałam autobusem z duszą na ramieniu. Chciałam zawrócić trzy razy, zanim dotarłam pod bramę ogrodu.

Edek czekał przy wejściu. Trzymał w ręku papierową torbę z piekarni i uśmiechał się. Miał jasnoszarą kurtkę, twarz opaloną wiatrem i jakieś takie ciepłe oczy. Podał mi rękę i powiedział:

– Dzień dobry, pani Mario. Czy ma pani dziś czas na piękne kwiaty i jeszcze piękniejsze plotki?

Zaczęliśmy się śmiać. Rozmowa toczyła się lekko, jakbyśmy znali się od lat. Przeszliśmy cały ogród, rozmawiając o wszystkim – o dzieciach, o pogodzie, o starych filmach i nalewkach.

Opowiedział mi o swoim psie, który nie żyje od trzech lat, ale nadal ma własne zdjęcie na lodówce. Pokazał mi róże, które uważał za przereklamowane, i te, które naprawdę mu się podobały.

Na koniec wyjął z torby bukiet czerwonych tulipanów i wręczył mi go bez słowa, tylko z uśmiechem.

– Na dobry początek – powiedział.

Zacisnęłam palce na łodygach i uśmiechnęłam się, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś wręczył mi kwiaty.

Skrytykowała mnie

Powiedziałam o Edku przy obiedzie, między ziemniakiem a mizerią. Córka aż odłożyła widelec.

– Że co proszę? Jaki Edward?

– Mężczyzna, z którym się spotykam. Poznaliśmy się przez forum ogrodnicze – powiedziałam spokojnie, choć w środku zaczęło mi dudnić serce.

– Mamo, czy ty zdajesz sobie sprawę, jak to brzmi? Jakiś obcy facet z internetu? I ty się z nim spotykasz?

– Spotykam, bo dobrze się z nim czuję – odpowiedziałam i pierwszy raz w życiu poczułam, że mówię coś nie tylko jako matka, ale po prostu jako kobieta.

Córka skrzyżowała ręce, spojrzała na mnie z góry.

– To niepoważne. Po co ci to? Ośmieszasz się.

– Ośmieszam się, bo nie chcę być sama? – Zaczęłam mówić głośniej, emocje przelewały się jak przez otwarte okno. – Zawsze byłam matką. Odpowiedzialną, przewidywalną. A teraz czy nie mogę być też kobietą?

Milczała. Ja też milczałam. W końcu wstałam, poszłam do kuchni i z całym spokojem wstawiłam wodę na herbatę. Wiedziałam, że jej opór to strach. Ale ja się już nie chciałam bać.

Polubili się

Przez pierwsze tygodnie rozmowy z córką były chłodne, krótkie, jakby mówiła do mnie przez szybę. Ale widziała zmiany. Zobaczyła, że kupiłam sobie nową sukienkę, że maluję paznokcie, że do południa piekę szarlotkę, a po południu idę na spacer z Edkiem.

Pewnej niedzieli przyszła na obiad. Była trochę spięta, ale przywitała się z Edwardem, uścisnęła mu dłoń. On przyniósł bukiet tulipanów i słoik własnej pigwówki. Zaczęli rozmawiać o ogrodach, o pogodzie, o jabłkach na szarlotkę. Widziałam, jak jej twarz mięknie. Nawet się uśmiechnęła.

Po obiedzie pomogła mi w kuchni. Stałyśmy przy zlewie, myjąc talerze.

– Jest miły – powiedziała cicho. – Widać, że cię lubi.

– A ja lubię jego. I nie zamierzam z tego rezygnować.

– Wiem, mamo – odpowiedziała. – Chciałam tylko… żeby cię nikt nie skrzywdził.

Wróciłam do salonu, gdzie Edek właśnie tłumaczył mojemu zięciowi różnicę między różą angielską a rabatową. Gdy spojrzał na mnie, uśmiechnął się tak, że aż mnie rozgrzało w środku. Myślałam, że życie się kończy na emeryturze. Ale ono dopiero się zaczęło.

Maria, 66 lat

Reklama

Czytaj także:
„Ten 1 składnik od teściowej sprawił, że moje hortensje zakwitły jak nigdy. Przepis na domowy nawóz był jej sekretem”
„Sąsiad zniszczył moją szklarnię, bo przez przypadek zdeptałem mu 2 pomidory. Już ja mu pokażę, gdzie rośnie pieprz”
„Miodowy miesiąc miał być idealny. Dlatego właśnie świeże małżeństwo świętowałem w objęciach szwagierki”

Reklama
Reklama
Reklama