„W piątki mój chłopak miał grać z kumplami. Jeden z nich jest blondynką, ma czerwone paznokcie i kusą spódniczkę"

tańcząca para fot. Getty Images, Betsie Van Der Meer
„Od strony baru ruszył Robert, zmierzając roztańczonym krokiem na środek sali. Blondynka, z długimi jak szpony tipsami o długości 5 centymetrów, wbijała się w jego włosy, jednocześnie obsypując usta mojego chłopaka gorącym pocałunkiem”.
/ 07.03.2024 14:30
tańcząca para fot. Getty Images, Betsie Van Der Meer

Ciekawe ile czasu mnie oszukiwał i wciskał kit, że widuje się z kolegami... Dlaczego nic wcześniej nie zauważyłam i nie podejrzewałam go o zdradę? Nigdy więcej nie będę tak naiwna.

Zdobył moje serce przez... żołądek

Dźwięk dzwonka. Następnie drugi, a potem trzeci... Hałas uderzający w drzwi sprawiał, że pękała mi głowa. Nie, to nie było pukanie, to był właśnie hałas. Mocny, rytmiczny, tępy. A potem nastała cisza. Delikatna, nienaruszona, kojąca cisza... Kiedy się obudziłam, pokój był pogrążony w mroku. Ile czasu przespałam? Jak tutaj trafiłam? I co najważniejsze: co teraz?

Podeszłam do drzwi i spojrzałam przez dziurkę od klucza. Na korytarzu widoczne były jedynie nieforemne plątaniny cieni. Odruchowo pociągnęłam za klamkę, chcąc upewnić się, że drzwi są zamknięte. Na małym stoliku leżały klucze. Przyjrzałam się bliżej staromodnemu, lekko kiczowatemu breloczkowi, jednemu z tych drobiazgów, które kiedyś kupowałam na festynach...

„Czyżby to był ten sam gość z wydarzenia, na którym spotkałam Roberta?” – przeszło mi przez myśl, a wraz z tym powróciły wspomnienia z tamtego popołudnia. Większość ludzi z imprezy, którą przygotowywałam, już udawała się do wyjścia, więc pomyślałam, że to dobry moment na przerwę i przekąskę. Przez cały dzień biegałam jak opętana... Bardzo chciało mi się jeść. Podeszłam do stołu z jedzeniem i z krytycznym spojrzeniem oceniłam dostępne tam potrawy, a raczej to, co po nich zostało.

– Nigiri albo Diavolo – to opcje, które nam pozostają – powiedział mężczyzna o miłym głosie, nieco mnie zaskakując.

– Nam? – zaskoczyło mnie nie tylko to, że zaproponował wspólny posiłek, ale również wymienione przez nieznajomego nazwy restauracji.

Jakby nigdy nic podał dwie knajpy, które często odwiedzałam – tuż obok mojego mieszkania: bar sushi i świetną pizzerię.

– Miałem wrażenie, że jesteś głodna – spojrzał mi prosto w oczy. – Moglibyśmy zjeść coś razem, jeśli nie masz nic przeciwko. Nie sądzę, abyś chciała tu stać i zastanawiać się, które danie jest najmniej szkodliwe – uśmiechnął się, przechylając głowę w gest zaproszenia.

– Sugerujesz kolację, przechadzkę, a potem kawę u ciebie lub u mnie? – zapytałam. – Miłość od pierwszego wejrzenia, a potem żyli długo i szczęśliwie jak w bajce? Czy może planujesz zaangażować się na dłuższą metę? – byłam nieco złośliwa, choć mogłam po prostu odmówić lub... zaryzykować: – Diavolo! – postanowiłam. – Mexicana na grubym spodzie i duże, chłodne piwo! Pasuje? – teraz to ja spojrzałam na niego pełna oczekiwania.

Usłyszałam w odpowiedzi:

– Nie denerwuj się. Nazywam się Robert. Nie jestem takim zwykłym typem.

I rzeczywiście nie był, przynajmniej dla mnie. Szybko przekonał się do mojego sarkastyczno-ironicznego stylu mówienia. Ja zaś zakochałam się w jego oryginalnym poczuciu humoru i fakcie, że uwielbiał się ze mną bawić, drażnić, spierać. Przez kolejne trzy lata toczyliśmy swoiste rywalizacje o przewagę.

Kiedy staliśmy w kolejce do łazienki rano, sprzeczaliśmy się, gdzie powinniśmy jechać na wakacje i co przygotować dla gości na zaplanowaną kolację. Czuliśmy się szczęśliwi, myśleliśmy o ślubie i dwójce dzieci. Ale jeszcze nie w tym momencie. Wkrótce. Na razie nie chcieliśmy się z niczym spieszyć.

Piątkowe wieczory spędzaliśmy osobno

Równo dwa miesiące dzieliły nas od rozpoczęcia czwartego roku naszej wzajemnej rywalizacji, pełnej batalii, przegranych i wygranych. Lecz wszystko ma swoje granice i w pewnej chwili, wcześniej czy później, dobiega końca. Zanika, upada, przestaje istnieć. W naszym przypadku, niestety, nie mogło się to skończyć inaczej. Jak mówiła moja babcia: „Nie da się uciec przed przeznaczeniem”.

Gdy zegarek wskazywał godzinę 17 w piątek, mój telefon zaczął dzwonić. Akurat wtedy gdy pakowałam laptopa do torby.

– Halo – odpowiedziałam trochę chłodnym tonem. Jedyne, czego chciałam to wyjść z biura i zapomnieć o obowiązkach na najbliższe kilkadziesiąt godzin.

– Witam! Czy pani mnie rozpoznaje?

– Ada? Oczywiście, że tak!

– Nie dawałaś znaku życia od poprzedniego weekendu! – zauważyła moja przyjaciółka.

– Właśnie, przepraszam, miałam naprawdę ciężki tydzień... – odpowiedziałam z westchnieniem.

– W porządku, wybaczam. Ale pamiętasz o tym, co mamy dzisiaj wieczorem?

O nie, naprawdę, miałyśmy dzisiaj trochę się zabawić. Ale bez przegięć! Plan był taki, żeby było mnóstwo drinków i pełno wspomnień. Tylko tyle. Nic niestosownego.

– Aduś, jestem kompletnie zmęczona, wykończona, zdechła. Nie mam teraz ochoty na nic, ale na pewno będę miała! Tylko gdzie?

– Coś wymyślimy. Szykuj się! Prysznic, makijaż, seksowne ubranka i najpóźniej o dwudziestej masz być w „Klubokawiarni”. Czekam na ciebie!

– Szalona!– z uśmiechem na twarzy odłożyłam słuchawkę.

Od lat nasze piątkowe wieczory miały podobny scenariusz. Spotykałam się z Adą na mieście, dzieliłyśmy się najnowszymi plotkami i ładowałyśmy baterie. Robert, bezradny wobec naszej niezłomnej kobiecej przyjaźni, tego samego dnia spotykał się ze swoimi kolegami. Wybierali się na piwo, brydża czy coś innego. Nigdy nie dopytywałam, a on nie tłumaczył. Pozwalaliśmy sobie na chwilę oddechu. Zresztą w tym dniu miał też zaplanowane spotkanie na jakiś mecz.

Mówił, że jedzie bezpośrednio z pracy. Nie zauważyłam w tym nic niepokojącego. Kiedy wparowałam do „Klubokawiarni”, Ada już tam była. Prezentowała się niesamowicie. Ja, zdaniem Ady, wyglądałam wręcz fantastycznie. Bez konkretnych planów, zdecydowałyśmy, że po prostu zobaczymy, co nas spotka. W kącie znalazłyśmy wolne miejsce. Ada odnalazła stronę z informacjami o najlepszych miejscach do zabawy w mieście. Wybór padł na klub taneczny. Wówczas myślałam, że to po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności. Po prostu, miejsce z największą ilością pochlebnych opinii. 

Tak wyglądały jego gierki..

Klub na Kwiatowej 18 prezentował się dość zwyczajnie. Nie było żadnych oznak, które wskazywałyby na to, że miejsce to tętni niesamowitą atmosferą i zapewnia fantastyczną zabawę, o której rozpisywali się ludzie w internecie. Z kolei z drugiej strony ulicy, neon migający na niebiesko przyciągał kolejne taksówki i grupy uśmiechniętych przechodniów. Przyciągnęłam wzrok Ady. Wyglądało na to, że na moment również zaczęła wątpić w naszą decyzję. Jednak postanowiłyśmy zaufać przypadkowi.

Wnętrze było ciasne, duszące i hałaśliwe. Wyglądało na to, że połowa miasta postanowiła uwierzyć pozytywnym opiniom w internecie. Ewentualnie, może zadziałała tajemnicza moc szeptanego marketingu, który ostatnio staje się coraz bardziej popularny. Nie było szans na znalezienie wolnego stolika. Ale podczas przeciskania się przez tłum, Ada zauważyła, że pewien mężczyzna wraz z mocno pijaną blondynką, która zwisała mu na szyi, opuszczają swoje miejsca przy barze.

– Idziemy! Mamy miejsca! – pociągnęła mnie za rękę, kierując się w stronę dużego pomieszczenia. – Szybko, bo inaczej skończymy siedząc na środku parkietu!

Odwróciłam się w jej stronę, potknęłam o coś, wyprostowałam i… zastygłam.
Od strony baru ruszył Robert, zmierzając roztańczonym krokiem na środek sali. Blondynka, z długimi jak szpony tipsami o długości 5 centymetrów, wbijała się w jego włosy, jednocześnie obsypując usta mojego chłopaka gorącym pocałunkiem.

Mocna ręka, którą trzymał ją za talię, wydawała się na moment osłabnąć, ponieważ babsko zaczęło się chwiać. W ostatniej chwili jednak odzyskała równowagę i stanęła obok Roberta napięta jak struna. Właśnie wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Byłam od niego oddalona o nie więcej niż 30 centymetrów.

Wyczułam aromat perfum, które podarowałam mu na ostatnie urodziny. Otoczona tym zapachem, kompletnie zamarłam. Ada również zastygła. Jakbyśmy były złodziejkami skrępowanymi niewidzialnymi kajdanami, stałyśmy pośrodku parkietu. Dookoła ludzie śmiali się i całowali, a cały świat kręcił się w rytm szalonej melodii. Nie mogłam zrobić kroku ani poruszyć ręką. Nie byłam w stanie otworzyć ust. Nie mogłam też zamknąć oczu. Dlatego ciągle na niego patrzyłam. A on na mnie. To był nasz ostatni raz

Nie mam pojęcia, jak trafiłam do mieszkania Ady. Również nie rozumiem, czemu jej tam nie było. Przecież zostawiła swoje klucze. Z brelokiem, który jej kiedyś podarowałam. Za zamkniętymi drzwiami, czułam się jak na skraju śmierci. W tym stanie, usłyszałam dzwonek. Najpierw raz, potem drugi i trzeci... Ale nie chciałam jego przeprosin. Nie chciałam już niczego. A dzwonek nie zadzwonił już więcej.

Czytaj także:
„Żona robiła karierę, a ja zostałem kurą domową. Wszyscy się śmieją, że w naszej rodzinie tylko ona nosi spodnie”
„Sąsiad z uporem maniaka uprzykrzał mi życie. Kto wie, może kto się czubi, ten się lubi?”
„Tatuś wolał, żebym doiła krowy, niż poszła na studia. Wylądowałam w łajnie po kolana, bo ciągle podcinał mi skrzydła”

Redakcja poleca

REKLAMA