Kiedy przyszłam na świat, mama podobno się zmartwiła, że nie jestem chłopcem. Przez następne lata niejeden raz słyszałam, jak patrząc na mnie, szeptała do cioci lub babci, że lepiej by było, gdybym była Pawełkiem, nie Małgosią. Nie rozumiałam dlaczego. Przecież wywiązywałem się ze wszystkich domowych obowiązków i starałam się nie sprawiać kłopotów – a w oczach mamy i tak widziałam zawód. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Mama wolała mieć syna
Ze wszystkich sił starałam się więc jej przypodobać. Zamiast bawić się lalkami, łaziłam po drzewach i tłukłam się z chłopakami na potęgę. To jednak tylko pogarszało sprawę. Mama, zamiast się cieszyć, załamywała ręce.
– O Boże, a gdzie ty znowu byłaś? Potargane włosy, podarta sukienka, pozdzierane kolana i łokcie. To nie przystoi dziewczynce! – narzekała.
Od tego wszystkiego miałam straszny mętlik w głowie. Wieczorami, gdy nie mogłam zasnąć, prześladowała mnie jedna myśl: „Jestem dziewczynką – źle. Zachowuję się jak chłopiec – też źle. O co mamie chodzi?!”
To pytanie nurtowało mnie więc jeszcze przez wiele lat. Aż do dnia,
w którym odważyłam się je zadać.
Musiałam wiedzieć
Stało się to w moje osiemnaste urodziny. W pewnej chwili wstałam i poprosiłam o głos.
– Uwaga! Chcę podziękować mamie za wspaniałe przyjęcie. Nie mam pojęcia, jakim cudem to wszystko zdobyła, a potem przygotowała.
– Tak, tak, brawo, Zosiu! Jak zwykle spisałaś się na medal! – zakrzyknęła ciotka Ula i wszyscy zaczęli klaskać.
– No właśnie. To dla mnie bardzo miła niespodzianka, zwłaszcza że z tego, co wiem, dzień, w którym pojawiłam się na świecie, nie był dla mamy najszczęśliwszy. Nie spodziewałam się więc, że będzie chciała go świętować – tu zawiesiłam głos.
Zapadła cisza. Goście patrzyli zaskoczeni to na mnie, to na mamę. Była biała jak ściana.
– Dlaczego tak uważasz? – wykrztusiła.
– Nieraz mówiłaś cioci i babci, że wolałabyś chłopca, a nie dziewczynkę. I patrzyłaś na mnie zawiedziona. Dziękuję ci jednak, że mimo to tak wspaniale mnie wychowałaś, że zawsze miałaś dla mnie czas. I kochałaś mnie, jakbym była spełnieniem twoich marzeń, największym skarbem – wyjaśniłam.
– O Boże, dziecko, przecież byłaś! – mama złapała się za głowę. – I zawsze będziesz, do końca moich dni! Kocham cię nad życie i nie zamieniłabym na chłopca! Źle zrozumiałaś moje słowa – zapewniła.
– To może mnie wreszcie oświecisz. Nie ukrywam, męczy mnie to od lat, a teraz całkiem się pogubiłam.
Nie chciało mi się w to wierzyć
– To nie ma nic wspólnego z tobą – wzięła głęboki oddech. – Chodzi
o pewne przeznaczenie. Sama nie wiem, jak to nazwać.
– Co takiego? – zdziwiłam się.
– Wszystkie kobiety z naszej rodziny mają bardzo ciężkie życie i muszą same zmagać się z przeciwnościami losu. Tak jest z nami, tak było z naszą prababcią i jej mamą. Natomiast mężczyźni, w tym twój ojciec, uciekali przed odpowiedzialnością, kiedy pojawiły się pierwsze problemy. Może po prostu źle wybierałyśmy, a może to coś więcej.
– No i…? – nadal nie rozumiałam.
– No i po prostu chciałam, żeby mojemu dziecku żyło się na tym świecie łatwiej. Dlatego mówiłam, że wolałabym, żebyś była chłopcem. Przepraszam, jeżeli cię zraniłam. Ale nie przypuszczałam, że to tak odbierzesz. W moich oczach była troska, a nie zawód. Trzeba było wcześniej spytać – powiedziała i mnie przytuliła.
To wszystko było smutne
Przyjęcie urodzinowe zmieniło się nagle w wieczór wspominkowy. Niestety, nie były to miłe wspomnienia. Ciocia, babcia, kuzynki opowiadały o swoich nieudanych małżeństwach, samotnym macierzyństwie, trudach dnia codziennego. Nigdy wcześniej nie słyszałam tych opowieści. Zawsze wydawało mi się, że tylko mama źle trafiła, wychodząc za ojca. Łobuz przepijał wszystkie pieniądze. Miałam pięć lat, kiedy uciekłyśmy przed nim z domu. Tymczasem okazało się, że faktycznie żadna kobieta w naszej rodzinie nie zaznała szczęścia, nigdy nie miała wsparcia ze strony mężczyzny.
Tak się tym przejęłam, że aż mi się znowu łzy w oczach zakręciły. Mama od razu to zauważyła.
– Kochanie, nie przejmuj się tym aż tak bardzo. Nie było nam łatwo, ale sobie poradziłyśmy. I to jest najważniejsze! – pocieszała mnie.
– Jak tego wszystkiego słucham, to dochodzę do wniosku, że książęta są tylko w bajkach – westchnęłam.
– To nieprawda! Wierzę, że ty pierwsza zagrasz losowi na nosie. Wyjdziesz za mąż za wspaniałego, odpowiedzialnego mężczyznę i dzięki niemu będziesz miała spokojne i szczęśliwe życie – powiedziała.
Tylko ciocia Ula miała taką minę, jakby nie do końca w to wierzyła. W pewnej chwili nachyliła się w moją stronę i szepnęła mi do ucha:
– Tak, tak, kochanie… Daj ci Boże to wszystko. Ale na wszelki wypadek zapamiętaj sobie jedną złotą zasadę: licz tylko na siebie. Wtedy będzie ci łatwiej przetrwać, gdyby okazało się, że jednak podzielisz nasz los – stwierdziła i posłała mi życzliwe spojrzenie.
Skupiłam się na sobie
Wzięłam sobie jej słowa do serca. Za najważniejszy cel uznałam zdobycie niezależności. Moje koleżanki rzucały studia i rezygnowały ze swoich ambicji, bo wychodziły za mąż, rodziły dzieci, a ja postawiłam na karierę. Praca była dla mnie wszystkim. Zarabiałam naprawdę przyzwoite pieniądze, bo dzięki swojej determinacji zdobyłam wysokie kwalifikacje i starałam się wciąż je doskonalić.
Dzięki temu w wieku niespełna 34 lat dorobiłam się już własnego mieszkania, miałam spore oszczędności w banku i ustabilizowaną pozycję zawodową, ale byłam sama jak palec. Mama zmarła, a rodzina porozjeżdżała się po świecie.
Mężczyźni pojawiali się w moim życiu, ale potem znikali. Z żadnym nie chciałam związać się na dłużej. Jeden był za bardzo rozrywkowy, drugi zbyt ciapowaty, trzeci zapatrzony w siebie, czwarty darmozjad. Z każdym było coś nie tak.
Chciałam prawdziwej miłości
Przyjaciółki kręciły głowami, mówiły, że wybrzydzam, przesadzam, ale ja wiedziałam swoje. Nie zamierzałam, jak mama i babcia, przeżywać rozczarowań i tragedii. Facet dla mnie musiał być odpowiedzialny. I kiedy już prawie pogodziłam się z myślą, że jestem skazana na samotność, na mojej drodze pojawił się Michał.
Nie zakochałam się w nim od razu. Długo trwało, zanim znalazł drogę do mojego serca. I jeszcze dłużej, zanim uwierzyłam, że to pierwszy mężczyzna, z którym mogę być naprawdę szczęśliwa. Pięć razy odrzucałam oświadczyny, zanim wreszcie zdecydowałam się powiedzieć „tak”. Najpierw musiałam go sprawdzić, dobrze poznać. Trwało to kilka lat, ale zdał egzamin na piątkę z plusem.
Był taki, jakiego wymarzyła sobie dla mnie mama: odpowiedzialny, mądry, opiekuńczy. A do tego dowcipny i błyskotliwy. Zawsze gdy było mi smutno lub czegoś się bałam, potrafił mnie pocieszyć i rozbawić.
Wyglądało na to, że rzeczywiście jako pierwsza kobieta będę żyć jak w bajce. Jednak nie. To było kilka tygodni przed ślubem. Michał jak zwykle odwiózł mnie do pracy. Żegnając się, wspomniał, że nie najlepiej się czuje i chyba pójdzie do lekarza. Z rozpaczy i bólu omal nie zwariowałam.
Od tamtej pory minęło kilka lat. Jestem sama. Przyjaciółki radzą, żebym sobie kogoś poszukała, bo we dwójkę na starość łatwiej, ale ja nie potrafię zapomnieć o Michale. Sama zmagam się więc z problemami dnia codziennego. Jest mi czasem bardzo trudno, ale wierzę, że sobie poradzę. Tak jak moja mama, ciocia, kuzynki, babcia, prababcia... Tylko że ode mnie facet nie uciekł. Był całkowitym przeciwieństwem ich wyborów. Sprawdzał się w każdym calu. Zabrał mi go okrutny los i to najszczęśliwszym momencie naszego życia.
Czytaj także: „Mąż mnie zdradzał, gdy byłam w ciąży. Nigdy mu nie wybaczę, że przez niego straciłam dziecko i marzenia o rodzinie”
„Już pierwszego dnia pracy uwiodłam szefa. Dopiero po harcach w leśnym zagajniku przyznał się, że w domu czeka żona”
„Mój synalek chciał się wżenić w bandycką rodzinę. Zapatrzył się w skąpo odziane nogi dziewuchy i świata nie widział”