Wiosna pachniała nowym początkiem. Cięłam miskanty równo, precyzyjnie, usuwając martwe źdźbła, żeby zrobić miejsce na nowe. Każde cięcie było jak symboliczny krok w stronę porządku – i w ogrodzie, i w życiu. Chciałam, żeby wszystko było uporządkowane. Nie lubię chaosu.
Podniosłam się, otrzepałam dłonie i z satysfakcją spojrzałam na efekt mojej pracy. Idealnie. Tak samo zamierzałam podejść do naszych finansów. Zrobiłam porządki w budżecie, ucięłam zbędne wydatki – koniec z markową kawą, drogimi serami i impulsywnymi zakupami. Tomek na pewno to doceni.
Mąż się dowiedział
Weszłam do domu w świetnym humorze, ale wystarczył jeden rzut oka na męża, bym poczuła ukłucie niepokoju. Siedział przy stole, trzymając wyciągi bankowe i wyglądał jak ktoś, kto właśnie zobaczył ducha.
– Tomek? Co jest? – zapytałam.
Podniósł na mnie wzrok.
– Marta… co ty zrobiłaś?
Tomek wyglądał, jakby odkrył w naszych finansach czarną dziurę. Siedział przy stole, wpatrzony w wyciągi z konta, a jego twarz miała ten specyficzny odcień paniki, który rezerwował na naprawdę złe wiadomości – typu „mechanik mówi, że silnik jest do wymiany” albo „sąsiedzi zapraszają na grilla, a wiesz, że oni są na diecie keto”.
– Marta… – spojrzał na mnie z niedowierzaniem, potrząsając kartką. – Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego na zakupy spożywcze wydaliśmy w tym tygodniu tylko sto złotych?
Wytłumaczyłam mu wszystko
Oparłam dłonie na biodrach, gotowa do triumfu.
– Oczywiście! Zrobiłam cięcie.
Tomek zmarszczył brwi.
– Cięcie?
– Tak. Tak jak w ogrodzie! – wskazałam za okno. – Zbędne wydatki muszą odejść, żeby zrobić miejsce na rozsądne oszczędzanie. Koniec z drogimi serami, koniec z markową kawą, koniec z pizzą na wynos!
Patrzył na mnie, jakbym właśnie oznajmiła, że sprzedałam lodówkę, bo przecież można jeść konserwy.
– Ale… – zaczął, nerwowo wertując wyciąg. – To znaczy, że świadomie kupiłaś te… te… – przełknął ślinę, jakby samo wypowiedzenie tych słów było bolesne – byle jakie parówki ?
Uśmiechnęłam się z dumą.
– Tak! Były w promocji. 9,99 za kilo!
Tomek zamknął oczy, jakby próbował znaleźć wewnętrzny spokój.
– A kawa?
– Też w promocji! I nawet nie smakuje tak tragicznie… – dodałam szybko.
Mąż nie był zadowolony
Tomek popatrzył na mnie jakoś dziwnie.
– Marta, kochanie, szanuję twoje dążenie do oszczędności, naprawdę. Ale czy my przypadkiem nie mamy na koncie oszczędnościowym kilkudziesięciu tysięcy złotych?
Machnęłam ręką.
– To nie znaczy, że musimy je wydawać! Pomyśl, ile możemy odłożyć, jeśli będziemy mądrzej gospodarować pieniędzmi. Możemy spłacić kredyt, zrobić remont, może nawet wreszcie pojechać na porządne wakacje!
– Tak – pokiwał głową. – Oczywiście. Ale do tego czasu będziemy żyć na… – zerknął jeszcze raz na wyciąg – makaronie bez sosu i pasztecie za 2 zł?
Wzruszyłam ramionami.
– Tylko chwilowo. Po prostu testuję nowe podejście do domowego budżetu!
Tomek wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie z mieszaniną szoku, rozbawienia i przerażenia.
– Marta, proszę cię. Ja naprawdę nie jestem wybredny. Ale nie mogę żyć w rzeczywistości, w której ser żółty jest luksusem, a kawa smakuje jak… jak…
– Jak? – uniosłam brwi.
Zrobił dramatyczną pauzę.
– Jak coś, czym w wojsku odrdzewia się narzędzia.
Parsknęłam śmiechem.
– Przesadzasz!
– Wcale nie! – podniósł się od stołu i ruszył w stronę kuchni. – Mam nadzieję, że przynajmniej nie oszczędziłaś na papierze toaletowym…
Nie odpowiedziałam od razu.
– Marta…?
Złapałam filiżankę i zaczęłam powoli sączyć swoją „ekonomiczną” kawę.
– Na miłość boską…
Zaczęliśmy się spierać
Tomek stanął w drzwiach łazienki i przez chwilę milczał. W końcu wrócił do kuchni, trzymając w ręku podejrzanie cienką rolkę papieru toaletowego.
– Marta… to się nie nadaje do użycia.
Wzruszyłam ramionami.
– Nadaje się. Ludzie w szpitalach mają gorzej.
– Ludzie w szpitalach przynajmniej dostają ciepłe posiłki! – jęknął, rozpinając koszulę, jakby nagle zabrakło mu tlenu. – Dobra, to oficjalne. Wpadliśmy w paranoję oszczędnościową.
– Nie przesadzaj! – prychnęłam. – To tylko eksperyment. Poza tym jak się przyzwyczaisz, to nawet nie zauważysz różnicy.
Tomek przyjrzał się papierowi w dłoni i powiedział z kamienną twarzą:
– Marta, przyzwyczaić to można się do hałasu, nie do… tego.
Westchnęłam.
– Dobra, skoro tak cię to boli, następnym razem kupię trzywarstwowy.
– Następnym razem? Boże, chroń nas wszystkich.
Miałam swój plan
Przy stole zapanowała cisza. Tomek analizował sytuację, jakby rozwiązywał skomplikowane równanie. W końcu podniósł głowę.
– Muszę wiedzieć jedno – zaczął poważnym tonem. – Czy będziemy jeść najtańsze parówki w nieskończoność, czy masz jakiś harmonogram tego szaleństwa?
– Myślałam o trzech miesiącach...
– Ile?!
Patrzył na mnie, jakbym zaproponowała, że przechodzimy na głodówkę.
– Oke– powiedział, biorąc głęboki oddech. – Ale jeśli pojawi się pasztet z puszki na obiad… oficjalnie się buntuję.
Nie mogłam się powstrzymać i uśmiechnęłam się szeroko.
– Już kupiłam trzy sztuki.
Tomek jęknął i zakrył twarz dłońmi.
To był biedny obiad
– No dobra, co dziś na obiad? – zapytał Tomek, siadając do stołu.
Z dumą postawiłam przed nim talerz parującego makaronu.
– Makaron z cukrem! – oznajmiłam wesoło.
Tomek spojrzał na mnie, potem na talerz, potem znowu na mnie.
– Marta… gdzie jest sos?
– Nie ma sosu.
– Ser?
– Też nie ma.
Tomek wziął widelec i przewrócił porcję makaronu jak archeolog badający starożytną ruinę.
– Czyli mamy po prostu… makaron. I cukier.
– No i masło! – dodałam entuzjastycznie.
– Wow, szaleństwo.
Nabrał odrobinę na widelec, spojrzał na mnie jeszcze raz, jakby liczył, że nagle wyskoczę z ukrytym kawałkiem kurczaka, i wziął kęs.
Przeżuwał powoli.
– No i jak? – zapytałam, czekając na pochwałę.
– Wiesz co? Smakuje jak…
Zamilkł.
– Jak?
– Jak desperacja.
Parsknęłam śmiechem.
– Oj, przesadzasz! To klasyka dzieciństwa! Jadłeś to w przedszkolu!
Tomek odłożył widelec i spojrzał na mnie poważnie.
– Tak, ale w przedszkolu miałem nadzieję na lepszą przyszłość.
Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Tomek pokręcił głową, ale uśmiechnął się pod nosem.
– Dobra, ale jutro jemy coś normalnego.
– Zobaczymy – puściłam mu oko.
Tomek jęknął i wrócił do swojego makaronu.
Mąż się zirytował
Wieczorem mąż wyglądał na człowieka, który przeżył coś traumatycznego.
– Marta… – zaczął cicho, jakby zbierał siły. – Powiedz mi szczerze. Jak długo zamierzasz mnie karmić tanim jedzeniem?
– Oj, przestań dramatyzować! – rzuciłam, zbierając talerze. – Oszczędzamy!
– Oszczędzamy? – powtórzył i nagle się rozchmurzył. – W takim razie… mam pomysł!
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
– Jaki?
Tomek wstał, podszedł do lodówki, otworzył ją i teatralnym gestem wskazał półki.
– Skoro oszczędzamy, to może wyłączymy lodówkę? W końcu nic tam nie ma, więc po co zużywać prąd?
Zmierzyłam go wzrokiem.
– Bardzo zabawne.
– Nie? No to może sprzedamy telewizor? Przecież oszczędzamy, prawda? Możemy wieczorami siedzieć i wpatrywać się w ścianę.
Założyłam ręce na piersi.
– Tomek…
– Albo wiesz co? Może przeprowadzimy się na wieś? Będziemy samowystarczalni, będziemy hodować ziemniaki, może nawet kozę kupimy…
Westchnęłam.
– Dobra, dobra, już rozumiem.
– Na pewno? – Tomek uniósł brwi. – Bo jeśli jutro na śniadanie dostanę chleb z margaryną i niczym więcej, to składam wniosek o azyl u sąsiadów.
Zaśmiałam się.
– Nie martw się. Jutro będzie coś ekstra.
Nie miałam jeszcze pomysłu co, ale jedno było pewne: jeśli Tomek zobaczy kolejny talerz makaronu, może naprawdę uciec na działkę.
Wziął sprawy w swoje ręce
Następnego dnia Tomek wrócił do domu z tajemniczą torbą. Postawił ją na stole i spojrzał na mnie poważnie.
– W ramach ratowania naszego małżeństwa – zaczął uroczystym tonem – dokonałem pewnej inwestycji.
Zmrużyłam oczy.
– Jakiej inwestycji?
Sięgnął do torby i wyjął drogie sery, prawdziwą kawę i… pizzę na wynos.
– Tomek! – sapnęłam. – Co ty najlepszego zrobiłeś?!
– Przywróciłem godność naszemu domowi. – Poklepał pudełko z pizzą. – Marta, wiem, że oszczędzanie jest ważne. Ale jeśli mamy umrzeć, to nie od biedy, tylko z nadmiaru sera i kofeiny.
Przygryzłam wargę, walcząc ze śmiechem.
– Więc co? Koniec cięć?
Tomek usiadł, rozłożył ręce i wyszczerzył się.
– Nie, po prostu mądre cięcia. Możemy oszczędzać, ale nie na wszystkim. Dlatego ustalam nową zasadę: raz w tygodniu jemy normalnie.
Spojrzałam na pizzę, potem na Tomka.
– No dobra – westchnęłam. – Ale tylko jeśli ja też mogę przywrócić coś do budżetu.
– O nie… – Tomek się napiął. – Co chcesz przywrócić?
– Papier toaletowy.
Tomek westchnął teatralnie.
– No dobra… Ale trzywarstwowy to już luksus, na który nas nie stać!
Roześmiałam się. Może Tomek miał rację. Może oszczędzanie nie oznaczało całkowitej rezygnacji z przyjemności.
– To co? – podniosłam kawałek pizzy. – Na znak pokoju?
Tomek uśmiechnął się szeroko.
– Na znak pokoju.
I tak zakończyła się era makaronu z cukrem i parówek ekonomicznych. No, przynajmniej częściowo. Lepiej szło mi jednak cięcie roślin w ogrodzie.
Marta, 59 lat
Czytaj także: „Znaleziony wiosną list miłosny zburzył mój spokój. Bałam się, że idealne małżeństwo dziadków było czystą fikcją”
„Żona zażądała rozwodu, żeby nie dzielić się ze mną fortuną. Wygrana w totka migiem zajęła moje miejsce w jej sercu”
„W marcu zawsze sadzę cebulę dymkę. Dzięki sekretowi babci Tereski plonów zazdroszczą mi wszystkie sąsiadki”