„W marcu przycinałam trawy ozdobne i domowy budżet. Mąż bał się, że zaraz będziemy jeść najtańsze parówki”

kobieta z sekatorem fot. W marcu przycinałam trawy ozdobne /Adobe Stock, Paula
„– Zrobiłem cięcie tak jak w ogrodzie! – wskazałam za okno. – Zbędne wydatki muszą odejść, żeby zrobić miejsce na rozsądne oszczędzanie. Koniec z drogimi serami, koniec z markową kawą, koniec z pizzą na wynos!”.
/ 16.03.2025 19:30
kobieta z sekatorem fot. W marcu przycinałam trawy ozdobne /Adobe Stock, Paula

Wiosna pachniała nowym początkiem. Cięłam miskanty równo, precyzyjnie, usuwając martwe źdźbła, żeby zrobić miejsce na nowe. Każde cięcie było jak symboliczny krok w stronę porządku – i w ogrodzie, i w życiu. Chciałam, żeby wszystko było uporządkowane. Nie lubię chaosu.

Podniosłam się, otrzepałam dłonie i z satysfakcją spojrzałam na efekt mojej pracy. Idealnie. Tak samo zamierzałam podejść do naszych finansów. Zrobiłam porządki w budżecie, ucięłam zbędne wydatki – koniec z markową kawą, drogimi serami i impulsywnymi zakupami. Tomek na pewno to doceni.

Mąż się dowiedział

Weszłam do domu w świetnym humorze, ale wystarczył jeden rzut oka na męża, bym poczuła ukłucie niepokoju. Siedział przy stole, trzymając wyciągi bankowe i wyglądał jak ktoś, kto właśnie zobaczył ducha.

– Tomek? Co jest? – zapytałam.

Podniósł na mnie wzrok.

Marta… co ty zrobiłaś?

Tomek wyglądał, jakby odkrył w naszych finansach czarną dziurę. Siedział przy stole, wpatrzony w wyciągi z konta, a jego twarz miała ten specyficzny odcień paniki, który rezerwował na naprawdę złe wiadomości – typu „mechanik mówi, że silnik jest do wymiany” albo „sąsiedzi zapraszają na grilla, a wiesz, że oni są na diecie keto”.

– Marta… – spojrzał na mnie z niedowierzaniem, potrząsając kartką. – Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego na zakupy spożywcze wydaliśmy w tym tygodniu tylko sto złotych?

Wytłumaczyłam mu wszystko

Oparłam dłonie na biodrach, gotowa do triumfu.

– Oczywiście! Zrobiłam cięcie.

Tomek zmarszczył brwi.

– Cięcie?

– Tak. Tak jak w ogrodzie! – wskazałam za okno. – Zbędne wydatki muszą odejść, żeby zrobić miejsce na rozsądne oszczędzanie. Koniec z drogimi serami, koniec z markową kawą, koniec z pizzą na wynos!

Patrzył na mnie, jakbym właśnie oznajmiła, że sprzedałam lodówkę, bo przecież można jeść konserwy.

– Ale… – zaczął, nerwowo wertując wyciąg. – To znaczy, że świadomie kupiłaś te… te… – przełknął ślinę, jakby samo wypowiedzenie tych słów było bolesne – byle jakie parówki ?

Uśmiechnęłam się z dumą.

– Tak! Były w promocji. 9,99 za kilo!

Tomek zamknął oczy, jakby próbował znaleźć wewnętrzny spokój.

– A kawa?

– Też w promocji! I nawet nie smakuje tak tragicznie… – dodałam szybko.

Mąż nie był zadowolony

Tomek popatrzył na mnie jakoś dziwnie.

– Marta, kochanie, szanuję twoje dążenie do oszczędności, naprawdę. Ale czy my przypadkiem nie mamy na koncie oszczędnościowym kilkudziesięciu tysięcy złotych?

Machnęłam ręką.

To nie znaczy, że musimy je wydawać! Pomyśl, ile możemy odłożyć, jeśli będziemy mądrzej gospodarować pieniędzmi. Możemy spłacić kredyt, zrobić remont, może nawet wreszcie pojechać na porządne wakacje!

– Tak – pokiwał głową. – Oczywiście. Ale do tego czasu będziemy żyć na… – zerknął jeszcze raz na wyciąg – makaronie bez sosu i pasztecie za 2 zł?

Wzruszyłam ramionami.

– Tylko chwilowo. Po prostu testuję nowe podejście do domowego budżetu!

Tomek wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie z mieszaniną szoku, rozbawienia i przerażenia.

– Marta, proszę cię. Ja naprawdę nie jestem wybredny. Ale nie mogę żyć w rzeczywistości, w której ser żółty jest luksusem, a kawa smakuje jak… jak…

– Jak? – uniosłam brwi.

Zrobił dramatyczną pauzę.

– Jak coś, czym w wojsku odrdzewia się narzędzia.

Parsknęłam śmiechem.

– Przesadzasz!

– Wcale nie! – podniósł się od stołu i ruszył w stronę kuchni. – Mam nadzieję, że przynajmniej nie oszczędziłaś na papierze toaletowym…

Nie odpowiedziałam od razu.

– Marta…?

Złapałam filiżankę i zaczęłam powoli sączyć swoją „ekonomiczną” kawę.

– Na miłość boską…

Zaczęliśmy się spierać

Tomek stanął w drzwiach łazienki i przez chwilę milczał. W końcu wrócił do kuchni, trzymając w ręku podejrzanie cienką rolkę papieru toaletowego.

– Marta… to się nie nadaje do użycia.

Wzruszyłam ramionami.

– Nadaje się. Ludzie w szpitalach mają gorzej.

– Ludzie w szpitalach przynajmniej dostają ciepłe posiłki! – jęknął, rozpinając koszulę, jakby nagle zabrakło mu tlenu. – Dobra, to oficjalne. Wpadliśmy w paranoję oszczędnościową.

– Nie przesadzaj! – prychnęłam. – To tylko eksperyment. Poza tym jak się przyzwyczaisz, to nawet nie zauważysz różnicy.

Tomek przyjrzał się papierowi w dłoni i powiedział z kamienną twarzą:

– Marta, przyzwyczaić to można się do hałasu, nie do… tego.

Westchnęłam.

– Dobra, skoro tak cię to boli, następnym razem kupię trzywarstwowy.

– Następnym razem? Boże, chroń nas wszystkich.

Miałam swój plan

Przy stole zapanowała cisza. Tomek analizował sytuację, jakby rozwiązywał skomplikowane równanie. W końcu podniósł głowę.

– Muszę wiedzieć jedno – zaczął poważnym tonem. – Czy będziemy jeść najtańsze parówki  w nieskończoność, czy masz jakiś harmonogram tego szaleństwa?

Myślałam o trzech miesiącach...

– Ile?!

Patrzył na mnie, jakbym zaproponowała, że przechodzimy na głodówkę.

– Oke– powiedział, biorąc głęboki oddech. – Ale jeśli pojawi się pasztet z puszki na obiad… oficjalnie się buntuję.

Nie mogłam się powstrzymać i uśmiechnęłam się szeroko.

– Już kupiłam trzy sztuki.

Tomek jęknął i zakrył twarz dłońmi.

To był biedny obiad

– No dobra, co dziś na obiad? – zapytał Tomek, siadając do stołu.

Z dumą postawiłam przed nim talerz parującego makaronu.

Makaron z cukrem! – oznajmiłam wesoło.

Tomek spojrzał na mnie, potem na talerz, potem znowu na mnie.

– Marta… gdzie jest sos?

– Nie ma sosu.

– Ser?

– Też nie ma.

Tomek wziął widelec i przewrócił porcję makaronu jak archeolog badający starożytną ruinę.

– Czyli mamy po prostu… makaron. I cukier.

– No i masło! – dodałam entuzjastycznie.

– Wow, szaleństwo.

Nabrał odrobinę na widelec, spojrzał na mnie jeszcze raz, jakby liczył, że nagle wyskoczę z ukrytym kawałkiem kurczaka, i wziął kęs.
Przeżuwał powoli.

– No i jak? – zapytałam, czekając na pochwałę.

– Wiesz co? Smakuje jak…

Zamilkł.

– Jak?

– Jak desperacja.

Parsknęłam śmiechem.

– Oj, przesadzasz! To klasyka dzieciństwa! Jadłeś to w przedszkolu!
Tomek odłożył widelec i spojrzał na mnie poważnie.

– Tak, ale w przedszkolu miałem nadzieję na lepszą przyszłość.

Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. Tomek pokręcił głową, ale uśmiechnął się pod nosem.

– Dobra, ale jutro jemy coś normalnego.

– Zobaczymy – puściłam mu oko.

Tomek jęknął i wrócił do swojego makaronu.

Mąż się zirytował

Wieczorem mąż wyglądał na człowieka, który przeżył coś traumatycznego.

– Marta… – zaczął cicho, jakby zbierał siły. – Powiedz mi szczerze. Jak długo zamierzasz mnie karmić tanim jedzeniem?

Oj, przestań dramatyzować! – rzuciłam, zbierając talerze. – Oszczędzamy!

– Oszczędzamy? – powtórzył i nagle się rozchmurzył. – W takim razie… mam pomysł!

Spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Jaki?

Tomek wstał, podszedł do lodówki, otworzył ją i teatralnym gestem wskazał półki.

– Skoro oszczędzamy, to może wyłączymy lodówkę? W końcu nic tam nie ma, więc po co zużywać prąd?

Zmierzyłam go wzrokiem.

– Bardzo zabawne.

– Nie? No to może sprzedamy telewizor? Przecież oszczędzamy, prawda? Możemy wieczorami siedzieć i wpatrywać się w ścianę.

Założyłam ręce na piersi.

– Tomek…

– Albo wiesz co? Może przeprowadzimy się na wieś? Będziemy samowystarczalni, będziemy hodować ziemniaki, może nawet kozę kupimy…

Westchnęłam.

– Dobra, dobra, już rozumiem.

– Na pewno? – Tomek uniósł brwi. – Bo jeśli jutro na śniadanie dostanę chleb z margaryną i niczym więcej, to składam wniosek o azyl u sąsiadów.

Zaśmiałam się.

– Nie martw się. Jutro będzie coś ekstra.

Nie miałam jeszcze pomysłu co, ale jedno było pewne: jeśli Tomek zobaczy kolejny talerz makaronu, może naprawdę uciec na działkę.

Wziął sprawy w swoje ręce

Następnego dnia Tomek wrócił do domu z tajemniczą torbą. Postawił ją na stole i spojrzał na mnie poważnie.

– W ramach ratowania naszego małżeństwa – zaczął uroczystym tonem – dokonałem pewnej inwestycji.

Zmrużyłam oczy.

– Jakiej inwestycji?

Sięgnął do torby i wyjął drogie sery, prawdziwą kawę i… pizzę na wynos.

– Tomek! – sapnęłam. – Co ty najlepszego zrobiłeś?!

Przywróciłem godność naszemu domowi. – Poklepał pudełko z pizzą. – Marta, wiem, że oszczędzanie jest ważne. Ale jeśli mamy umrzeć, to nie od biedy, tylko z nadmiaru sera i kofeiny.

Przygryzłam wargę, walcząc ze śmiechem.

– Więc co? Koniec cięć?

Tomek usiadł, rozłożył ręce i wyszczerzył się.

– Nie, po prostu mądre cięcia. Możemy oszczędzać, ale nie na wszystkim. Dlatego ustalam nową zasadę: raz w tygodniu jemy normalnie.

Spojrzałam na pizzę, potem na Tomka.

– No dobra – westchnęłam. – Ale tylko jeśli ja też mogę przywrócić coś do budżetu.

– O nie… – Tomek się napiął. – Co chcesz przywrócić?

– Papier toaletowy.

Tomek westchnął teatralnie.

– No dobra… Ale trzywarstwowy to już luksus, na który nas nie stać!

Roześmiałam się. Może Tomek miał rację. Może oszczędzanie nie oznaczało całkowitej rezygnacji z przyjemności.

– To co? – podniosłam kawałek pizzy. – Na znak pokoju?

Tomek uśmiechnął się szeroko.

– Na znak pokoju.

I tak zakończyła się era makaronu z cukrem i parówek ekonomicznych. No, przynajmniej częściowo. Lepiej szło mi jednak cięcie roślin w ogrodzie.

Marta, 59 lat

Czytaj także: „Znaleziony wiosną list miłosny zburzył mój spokój. Bałam się, że idealne małżeństwo dziadków było czystą fikcją”
„Żona zażądała rozwodu, żeby nie dzielić się ze mną fortuną. Wygrana w totka migiem zajęła moje miejsce w jej sercu”
„W marcu zawsze sadzę cebulę dymkę. Dzięki sekretowi babci Tereski plonów zazdroszczą mi wszystkie sąsiadki”

 


 

Redakcja poleca

REKLAMA