Ja i Filip przez pewien czas, przyznaję, że dość krótki, byliśmy nierozłączni. Na studiach nie przegapiliśmy żadnej imprezy ani filmu w kinie, który wpasowywał się w nasze zainteresowania. Z początku to była przyjaźń, ale z czasem nasza relacja stała się czymś więcej. Połączyła nas namiętność, której zazdrościli wszyscy wokół.
Kiedyś za sobą szaleliśmy
Cieszyłam się, bo już wtedy wierzyłam, że spędzę przy Filipie resztę życia. On zresztą powtarzał w uniesieniu, że świata za mną nie widzi. Cóż, byliśmy młodzi, nie za mądrzy, pchani tą beztroską, szczeniacką radością. To na jej fali wzięliśmy ślub, zamieszkaliśmy razem i stworzyliśmy fundamenty rodziny. Potem urodziła się Anielka, a w dwa lata później Marek. Po trzech latach natomiast cały czas prysł.
Właściwie coraz mniej rozmawiałam z Filipem. Miałam dwadzieścia siedem lat i rok starszego męża, który wiecznie chodził gdzieś z kolegami, nawet o mnie nie pamiętając. Tłumaczyłam sobie, że tak to już jest w związkach i że wszyscy się od siebie na trochę oddalają. Ja miałam przecież dzieci – musiałam się nimi zająć. Tym samym nie było czasu na użalania się nad sobą.
Zresztą, dwa lata później Filip wziął się za siebie i zaczął pracę w dużej firmie doradczej. Było z tego sporo pieniędzy, na pewno więcej niż z mojej obsługi klienta, którą na szczęście pozwolono mi się zajmować z domu. Tyle tylko, że mąż miał sporo pracy i wracał dość późno do domu. Nie winiłam go za to – w końcu zapewniał nam pieniądze, a co za tym idzie, lepsza przyszłość.
Coraz częściej łapałam się na tym, że nie myślę o naszym małżeństwie jak o relacji zbudowanej na wielkiej miłości. Więcej w tym było rozsądku, troski o dobro dzieci, które dla Filipa też z czasem stały się ważne – zwłaszcza Marek, gdy trochę podrósł.
Mieliśmy też swoje sprawy – on pracę, znajomości biznesowe i dawnych kolegów, z którymi już jednak nie wychodził aż tak często, ja natomiast miałam Kaśkę, moją przyjaciółkę i jej znajomych. To właśnie za jej pośrednictwem poznałam Maksa, który szybko stał się moim przyjacielem. Najlepszym, bo jedynym.
Robiłam dobrą minę do złej gry
Mijały lata. Dzieci dorastały, a my stopniowo się od siebie oddalaliśmy. Nie zwracałam na to w sumie większej uwagi. Miałam co robić, zwłaszcza że Filip prędko piął się po szczeblach kariery i co rusz zapraszał do nas biznesowych gości lub zabierał mnie na wystawne przyjęcia. Musiałam więc dobrze wyglądać, a to, wraz z upływem czasu, było coraz trudniejsze.
Malowałam się, próbując ukryć pojawiające się zmarszczki, nosiłam coraz dłuższe sukienki, by nie straszyć innych cellulitem, którego niestety przybywało na moich udach. Chciałam prezentować się nienagannie i widziałam, że Filip rzeczywiście docenia te starania.
– Wyglądasz pięknie – słyszałam wielokrotnie z jego ust, gdy gdzieś wychodziliśmy. I w tamtych momentach naprawdę byłam przekonana, że robię dobrze.
– Pasuje ci to wszystko? – zapytała mnie kiedyś Kaśka, gdy wyrwałyśmy się razem na kawę. – Jesteś szczęśliwa?
Popatrzyłam na nią, nie rozumiejąc.
– W tej chwili?
– No, w ogóle – rzuciła trochę zniecierpliwiona. – W tym swoim małżeństwie. Przecież Filipa ciągle nie ma, ty siedzisz sama, uganiasz się za dziećmi…
– Przesadzasz – mruknęłam. – Filip pomaga jak może.
Uśmiechnęła się drwiąco.
– No to chyba niewiele może.
Miała trochę racji. Od pewnego czasu Filip bardzo często wyjeżdżał w delegacje. Przez ostatnie miesiące zrobiło się ich naprawdę dużo. Kiedy jego nie było, cały dom pozostawał na mojej głowie. Właściwie nie do końca mi to odpowiadało, ale nie widziałam sposobu, jak się od tego uwolnić. Mój mąż był taki zapracowany… jak miałam go krytykować?
– Jest dobrze – przekonywałam Kaśkę i siebie przy okazji trochę też. – On po prostu ma dużo na głowie. Nasze małżeństwo… jest bardzo udane. I wiele przetrwa.
Lubiłam swoje życie poza małżeństwem
Właściwie to dokładnie to, co działo się poza domem, poza moją rodziną i relacją z mężem, pozwalało mi odetchnąć i znaleźć namiastkę szczęścia. Lubiłam krótkie wypady z Kaśką, wymianę naszych spostrzeżeń, wieczorne rozmowy przez telefon. Dobrze gadało mi się też z Maksem, który czasem porywał mnie gdzieś, gdy miałam już wszystkiego dosyć. On również utrzymywał, że nikt nie rozumie go lepiej niż ja. Czemu? Nie miałam pojęcia.
Momentami miałam wrażenie, że rozumiemy się bez słów. To był… zupełnie inny rodzaj więzi niż ta, która łączyła mnie kiedyś z Filipem. Niekiedy wydawała mi się silniejsza, bardziej trwała, dojrzalsza niż coś, co zbliżyło do siebie dwójkę dzieciaków na studiach.
Parę razy złapałam się na tym, że rozważam, co by było gdybym to jego poznała pierwszego. Może moje życie potoczyłoby się inaczej. Może moje dzieci byłyby zupełnie inne. A ja… Wiedziałam jednak, że gdybanie nie ma sensu. Miałam swoje życie, swoje małżeństwo, a on… on był naprawdę świetnym przyjacielem i doceniałam to, że pozostawał przy mnie.
Nie wierzyłam, że dowiaduję się ostatnia
To było jedno z tych przyjęć, które urządzaliśmy u siebie w domu. To znaczy, jeśli miałabym być szczera, to ja je urządzałam. Przygotowywałam wszystko w pocie czoła, a Filip wpadał sobie po prostu na gotowe, przyprowadzając tych swoich super ważnych gości. Dobrze, że Kaśka miała czas, żeby mi pomóc.
Co prawda Filip trochę kręcił nosem, bo w ogóle nigdy za sobą nie przepadali, ale zapowiedziałam mu, że sama za nic się nie wyrobię i będzie musiał zamówić swoim ważnym kumplom coś na wynos. To podziałało.
Kiedy przyjęcie trwało w najlepsze, a my wciąż siedziałyśmy w kuchni, w końcu nie wytrzymała:
– Jak ty możesz to wszystko dla niego robić?
Przyjrzałam się jej.
– No wiesz – zaczęłam powoli. – Jest moim mężem, kochamy się…
– Ciągle nie ma go w domu, wpada tu właściwie jak do hotelu, a ty utrzymujesz, że się kochacie? – przerwała mi podniesionym głosem. Przez chwilę obawiałam się trochę, że ktoś ją usłyszy.
– Wiesz, że jest bardzo zajęty – próbowałam dalej, nadal ściszonym głosem.
– Ma dużo pracy, te delegacje…
– Jola, poważnie? – spytała mnie Kaśka, patrząc z czymś w rodzaju politowania. – Ty nic nie wiesz?
I tak po prostu wzięła telefon mojego męża, żeby pokazać mi jego SMS-y. Każda rozmowa z inną kobietą. Były tam „Kotek”, „Koteczek”, „Króliczek”, „Koteczka”, „Rybcia” i „Żabka”. Swoją drogą, nie mam pojęcia, jak Filip się nie gubił w tym swoim prywatnym zwierzyńcu.
Jak mogłam być tak ślepa?
Stałam i patrzyłam na te wszystkie konwersacje i kompletnie nie wiedziałam, co zrobić, co powiedzieć. To wszystko, w co wierzyłam, posypało się w ułamku sekundy. Jak mogłam żyć w takim kłamstwie? Czemu dałam się tak oszukiwać? Jak on mógł mną tak manipulować?! Uznał, że może sobie mieć całą zgraję kochanek i mi o nich nie mówić? Wciskać mi, że ciężko pracuje, a tak naprawdę po prostu mnie zdradzać?
– Nie wiedziałam – stwierdziłam wreszcie. – Ale teraz już wiem.
Postanowiłam rozwieść się z Filipem. Przyznaję – był w szoku, gdy złożyłam papiery rozwodowe. Nie zamierzałam się jednak tłumaczyć. W każdym razie był zdziwiony, że dowiedziałam się o jego „koleżankach”. Tak czy inaczej, nie chciało mi się tym przejmować. Uznałam, że definitywnie zakończyłam ten rozdział. Dzieci zostały ze mną, a on miał je odwiedzać raz w tygodniu. W sumie łatwo się zgodził. Pewnie tak mu było wygodniej.
Zaczęłam się spotykać z Maksem. Teraz mogę nadrobić stracony czas i zacząć… tak, chyba zacząć jeszcze raz. Bez kłamstw, tajemnic i oszustw, które wszystko zniszczyły. Teraz chciałam zbudować coś na szczerości. Maks… on jest zupełnie inny niż Filip. I mam nadzieję, że obojgu wyjdzie nam to na dobre. Może i postępuję spontanicznie, ale mam nadzieję, że ten rozdział mojego życia będzie znacznie lepszy.
Jolanta, 41 lat
Czytaj także:
„Teściowa chciała mi zapłacić 50 tysięcy za odejście od jej syna. Podsuwała mi nawet pod nos kochanków”
„Biologiczna matka przypomniała sobie o mnie po 30 latach. Miała nadzieję, że zostanę sponsorem jej życia towarzyskiego”
„Mąż przyłapał mnie z kochankiem i chce odebrać mi dzieci. To nie moja wina, że przy teściu zawsze traciłam oddech”