„W leśniczówce przeżyłam romans życia. Leśniczy mnie upolował i pod sosną pokazał swoją dziką naturę”

Zadowolona z życia kobieta w lesie fot. iStock by GettyImages, Maksym Belchenko
„Nie mogłam nie skorzystać z jego propozycji. Było mi naprawdę zimno, a on miał w sobie coś, co wzbudzało moje zaufanie. Jego mowa ciała, nienaganne maniery. Wkrótce miałam przekonać się, że ten uprzejmy, atrakcyjny facet, który przed chwilą darował mi mandat, ma też dziką stronę”.
/ 24.10.2023 10:30
Zadowolona z życia kobieta w lesie fot. iStock by GettyImages, Maksym Belchenko

Zawsze starałam się żyć zgodnie z zasadą „spodziewaj się niespodziewanego”. Nie przypuszczałam jednak, że w podkarpackiej głuszy przeżyję romans swojego życia.

Ta wyprawa miała pozwolić mi poukładać emocje, które piętrzyły się w mojej głowie po rozstaniu z Krzyśkiem. Wierzę w terapeutyczną moc natury i każdą trudną sytuację od zawsze przepracowuję w otoczeniu szumiących drzew. Tym razem znalazłam tam coś więcej niż tylko ciszę i spokój.

Mój świat legł w gruzach

Każda rana z czasem się zabliźnia, ale te, które zadają nam najbliższe osoby, jątrzą się bardzo długo. To było piątkowe popołudnie. Jak zwykle czekałam z obiadem na powrót Krzyśka z pracy. Rzadko zdarzało się mu spóźnić, a jeżeli już, to zawsze dzwonił lub wysyłał SMS-a.

Tego dnia było inaczej. Minęła godzina, później druga i kolejna. Zaczęłam martwić się nie na żarty. W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam do niego zadzwonić. Usłyszałam powitanie na jego poczcie głosowej. Odchodziłam od zmysłów, aż w końcu dostałam od niego wiadomość, w której poinformował mnie, że nie wraca dziś na noc. Próbowałam się do niego dodzwonić i zażądać wyjaśnień. Bezskutecznie.

Następnego dnia wrócił do domu i oznajmił mi, że wyprowadza się do kobiety, z którą spotyka się od roku. W tamtej chwili poczułam się, jakby sufit zawalił mi się na głowę. Przez chwilę łudziłam się, że to wszystko jest strasznym snem. Nie było. Tego dnia mężczyzna, z którym żyłam od trzech lat, po prostu zniknął z mojego życia.

Byłam załamana. Nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca, a praca przestała mi sprawiać jakąkolwiek satysfakcję. Przyjaciele próbowali wziąć mnie w opiekę i zagospodarować mi czas w taki sposób, żebym nie miała kiedy myśleć o draniu, który ot tak mnie porzucił. Zabierali mnie do kina, na zakupy, do restauracji i pubów. To wszystko zdało się na nic. Wszędzie dookoła widziałam zakochane pary, od których biło szczęściem. Jak niby miało mi to poprawić humor?

Musiałam zmienić otoczenie

Mogłam dalej się zadręczać i rozpaczać po stracie, ale mogłam też udać się w miejsce, które oczyści mój umysł z bolesnych wspomnień i trudnych myśli. Nie zamierzałam pchać się w objęcia depresji, więc wybór był prosty. W internecie znalazłam mały domek położony w podkarpackiej części Roztocza. Od dawna chciałam zwiedzić tę krainę, ale nigdy nie mogłam znaleźć na to czasu. „Lepszej okazji nie będzie” – pomyślałam i kliknęłam przycisk przenoszący do formularza rezerwacji.

– Łucja, nie chcę, żebyś była teraz sama – powiedziała Martyna, moja serdeczna przyjaciółka, gdy wyjawiłam jej swój plan. – Zadzwonię do Przemka. Oboje weźmiemy urlop i pojedziemy tam z tobą.

Kochana Martyna. Zawsze mogę na nią liczyć, ale z tym bolesnym przeżyciem musiałam poradzić sobie sama. Jeszcze tego samego dnia spakowałam plecak i niewielką walizkę, zatankowałam samochód pod sam korek i wyruszyłam w nieznane mi strony.

Chciałam kontaktu z przyrodą

Wspominałam już, że przyroda działa na mnie kojąco? Wszechobecna zieleń, świeże powietrze, absolutna cisza – właśnie w takich warunkach najlepiej zbiera mi się myśli. W odludnych miejscach najlepsze jest to, że... nie ma tam ludzi. Potrzebowałam odrobiny samotności. Właśnie dlatego wybrałam dzikie Roztocze i odmówiłam Martynie, gdy zaproponowała, że ona i jej mąż pojadą ze mną.

Domek był dokładnie taki, jak w opisie. Otoczony lasem i położony z dala od gospodarstw pobliskiej wsi. „Jest idealnie” – pomyślałam i zaczęłam rozpakowywać swoje rzeczy. Słońce zaczynało już chować się za drzewami, więc pierwszego dnia postanowiłam odpuścić sobie wędrówkę. Zaparzyłam sobie herbatę, rozpaliłam w kominku i chwyciłam książkę. Sama nie wiem, kiedy opadły mi powieki.

To była dla mnie najlepiej przespana noc od dłuższego czasu. Mimo że zasnęłam w ubraniach i na sofie, o której można powiedzieć wszystko, ale z całą pewnością nie można nazwać jej wygodną, wstałam wypoczęta i w wyśmienitym nastroju.

Pierwsza myśl, która pojawiła mi się w głowie: „nie marnuj czasu, nie przyjechałaś tu, by siedzieć w domu”. Wzięłam szybki prysznic i zjadłam śniadanie. Po chwili miałam już na sobie ciepły polar i wygodne spodnie. Założyłam solidne buty trekkingowe i wyruszyłam w las. Byłam tak podekscytowana, że nie sprawdziłam nawet prognozy pogody.

Złe dobrego początki

Roztocze było dokładnie takie, jak sobie je wyobrażałam. Dzikie, niemal pierwotne. Można było pomyśleć, że człowiek nigdy nie ingerował tam w naturę. Zauroczyło mnie to miejsce, do tego stopnia, że ani się obejrzałam, a już minęły trzy godziny, odkąd wyszłam z domu.

Spojrzałam na ekran smartwatcha. Licznik dystansu pokazywał prawie 16 km. „Całkiem nieźle” – pomyślałam, ale w tej samej chwili z zadumy wyrwał mnie komunikat, który wyświetlał się poniżej. „Za chwilę ulewne opady w twojej okolicy” – brzmiało ostrzeżenie. Jakby na zawołanie, kilka chwil później z nieba lunęła ściana wody.

Schroniłam się pod drzewem, ale nawet rozłożysta korona nie uchroniła mnie przed nieposkromioną siłą natury. Nieźle się urządziłam. Do domu daleko, a ja byłam przemoczona i przemarznięta. Nie zamierzałam spędzić całego urlopu w łóżku, zmagając się z grypą. Gdy tylko opady ustały, znalazłam powaloną sosnę. Ułamałam najsuchsze gałęzie i postanowiłam spróbować rozpalić ognisko, by choć trochę się ogrzać i wysuszyć. Skupiłam się na tym zadaniu do tego stopnia, że nie usłyszałam dobiegającego zza moich pleców odgłosu kroków.

Z letargu wyrwał mnie jego głos.

– Czy wie pani, jaki mandat grozi za rozpalanie ogniska w miejscu, które nie jest do tego przeznaczone? – usłyszałam.

– Nie wiem i w tej chwili nic mnie to nie obchodzi – odburknęłam, nawet nie oglądając się za siebie. – Trzęsę się jak osika, nie ma na mnie nawet maleńkiego suchego skrawka i jeżeli za chwilę nie ogrzeję się choć trochę, będę zła jak osa.

Byłam zaskoczona swoją reakcją, bo impulsywność nie leży w mojej naturze. Nagła zmiana pogody nie mogła mnie tak rozzłościć, w końcu nie pierwszy raz deszcz zaskoczył mnie w terenie. Wydaje mi się, że podziałał tak na mnie sam fakt, że w miejscu, w którym miałam być sama, spotkałam kogoś, kogo się nie spodziewałam. Nie zważając na intruza, dalej bezskutecznie próbowałam podpalić zebrany chrust, klęcząc nad niewielkim stosem.

– Proszę, niech pani tego nie robi – powiedział i położył rękę na moich dłoniach, które trzęsły się do tego stopnia, że nie byłam w stanie podpalić zapałki.

Dostrzegłam zielony rękaw munduru. „No to się doigrałam” – szepnęłam sama do siebie i odwróciłam głowę. To nie był turysta przemierzający ten sam szlak, tylko leśniczy. Nagle perspektywa srogiej grzywny stała się wyjątkowo realna.

– Ale ja naprawdę muszę się ogrzać – powiedziałam łamiącym się głosem.

– Doskonale to rozumiem, ale znajdujemy się na obszarze chronionym i nawet w drodze wyjątku nie mogę pozwolić pani na rozpalenie ognia. Poza tym drewno jest tak mokre, że i tak nic z tego nie wyjdzie.

Wypowiadając te słowa, obszedł mnie. Teraz stał nie za mną, a naprzeciwko. Wyciągniętą dłonią sugerował, że chce pomóc mi wstać. Gdy podniosłam się z ziemi, zorientowałam się, jaki jest wysoki. Szybko oceniałam jego wzrost na ponad dwa metry. Mundur i przewieszona przez plecy dubeltówka tylko dodawały mu męskości.

– I co teraz? Mam szukać w plecaku dowodu osobistego? – zapytałam z miną niewiniątka.

– Och, myślę, że obejdzie się bez tego. W końcu udaremniłem ten niecny uczynek, zanim zdążyła sobie pani napytać poważnej biedy – odpowiedział i głośno się zaśmiał. 

– To ja już sobie pójdę...

– Nic z tych rzeczy – przerwał mi. – Nocuje pani w tym domku na skraju wsi, prawda?

– Ale skąd...

– Leśniczy musi wiedzieć takie rzeczy, tym bardziej że turyści bywają nieostrożni. Zapraszam do mojej leśniczówki. Ogrzeje się pani i napije czegoś ciepłego.

– Ale ja nawet pana nie znam. A co jeżeli okaże się pan seryjnym mordercą? – zapytałam, niby żartem, a jednak trochę na serio.

– Jestem Daniel – powiedział i okazał mi swoją legitymację służbową. – Może pani zadzwonić do nadleśnictwa, by potwierdzić moją tożsamość. – dodał wyraźnie rozbawiony tą sytuacją.

Nie mogłam nie skorzystać z jego propozycji. Było mi naprawdę zimno, a on miał w sobie coś, co wzbudzało moje zaufanie. Jego mowa ciała, nienaganne maniery... wiedziałam, że mam do czynienia z dżentelmenem. Wkrótce miałam przekonać się, że ten uprzejmy, atrakcyjny facet, który przed chwilą darował mi mandat, ma też dziką stronę.

Pod tą sosną trafiła mnie strzała Amora

Po powrocie do domu nie mogłam przestać o nim myśleć. Ten facet po prostu mnie oczarował. Następnego dnia wybrałam ten sam szlak i udałam się w stronę leśniczówki. Najwyraźniej liczyłam, że spotkam go ponownie. Nie pomyliłam się. Zaprosił mnie na kawę. Tym razem zgodziłam się bez wahania, choć wiedziałam, że moja dzisiejsza wizyta nie skończy się na rozmowie przy kubku ciepłego napoju.

Już w progu zbliżył swoje usta do moich i wyszeptał, że przez całą noc chodziłam mu po głowie. Napięcie sięgnęło zenitu. Pocałowaliśmy się. Chwilę później trzymał mnie w swoich silnych ramionach i wnosił do środka. Rzucił mnie na łóżko, stanowczo jak przystało na prawdziwego macho, ale jednak ostrożnie. Spodobało mi się to. Byłam rozpalona do tego stopnia, że nie mogłam się powstrzymać przed zdarciem z niego munduru.

To było niesamowite przeżycie. Nigdy wcześniej nie byłam z takim facetem: tak bardzo męskim i pewnym siebie, a jednak czułym i namiętnym. Od tamtej chwili nie myślę już o Krzyśku. Za to Daniel nie może wyjść z mojej głowy.

Ta przygoda wydarzyła się 10 miesięcy temu. Od tamtej pory widzieliśmy się kilkukrotnie i mamy ze sobą stały kontakt. Wiecie co? Chyba nie będę za nim długo tęskniła. To świetny facet i nie zamierzam wypuszczać go z rąk. Zakochałam się w Roztoczu, zakochałam się w Danielu. Co więc mi pozostaje poza przeprowadzką?

Czytaj także:
„Najpierw przyjaciel odbił mi dziewczynę, potem ja mu żonę. Roksana sama wlazła mi do łóżka, nie przepuściłbym takiej okazji”
„Mąż wygrał niezłą sumkę, spakował walizki i uciekł. Zostawił mnie z niemowlakiem, długiem i pustą lodówką”
„Rodzice obiecali przepisać na mnie dom i pod warunkiem, że spłodzę dwójkę dzieci. Nie wiedzieli, że kobiety jedynie toleruję”

Redakcja poleca

REKLAMA