„W jednej chwili mój świat się zawalił. Musiałem przekazać żonie hiobową wieść – nigdy nie dam jej dziecka”

mężczyzna nie może mieć dzieci fot. iStock, Shutter2U
„Boże, jak ja powiem Ani? Byłem zrozpaczony i przerażony jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nie miałem pojęcia, jak zareaguje i co od niej usłyszę”.
/ 18.08.2023 22:30
mężczyzna nie może mieć dzieci fot. iStock, Shutter2U

Zdenerwowany wyjąłem z koperty stosik kartek. Zacząłem czytać. Już pierwsze zdanie zmiotło mnie z nóg. Straciłem całą nadzieję. Stało się najgorsze. Nigdy nie będę ojcem! Jako mężczyzna byłem bezużyteczny.

– Dobrze się pan czuje? – zagadnęła mnie jakaś kobieta. Chyba zauważyła, że bardzo pobladłem.

Ręka, w której trzymałem dokumenty, zaczęła się trząść. Miałem ochotę warknąć do tej nieznajomej, zatroskanej kobiety, żeby się odczepiła, chciałem wyładować na niej swój żal i strach, ale bąknąłem tylko, że wszystko w porządku.

Już nigdy nic nie będzie w porządku!

Boże, jak ja powiem Ani? Byłem zrozpaczony i przerażony jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Żonę poznałem w liceum. Potem poszliśmy razem na studia, a tuż po nich wzięliśmy ślub. Na początku wcale nie myśleliśmy o dzieciach. Byliśmy jeszcze młodzi. Chcieliśmy najpierw nacieszyć się sobą i ustabilizować naszą sytuację finansową. Tuż przed trzydziestką Ania uznała, że już pora, a ja się z nią zgodziłem.

– Może powinniśmy się przebadać. Wiesz, tak na wszelki wypadek – zasugerowała, gdy po dwóch latach nadal nie mogła zajść w ciążę.

– Po co? Jesteśmy zdrowi. Stresujesz się i dlatego nam nie wychodzi.

– A więc to moja wina? – zapytała.

– Nie to chciałem powiedzieć. Podobno w dzisiejszych czasach parom coraz trudniej zajść w ciążę – odparłem bez przekonania, bo w głębi ducha czułem, że mamy jakiś problem.

To dlatego nie chciałem robić badań. Bałem się dowodu czarno na białym, diagnozy, która nas zniszczy. Ale unikanie problemu nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. Moja strusia taktyka zapoczątkowała kryzys w naszym związku. Ania ciągle naciskała na wizytę u specjalisty, a ja się wykręcałem.

– Nie zależy ci na tym dziecku. Ani na mnie – mówiła przez łzy.

Tamtego dnia rzuciła mi na stół stos dokumentów. To były wyniki jej badań. Dokładnie je przejrzałem. Z dokumentów wynikało, że moja żona nie ma kłopotów z płodnością.

– Albo idziesz się przebadać, albo składam papiery o rozwód – postawiła mi ultimatum.

Byłem wściekły

Wykrzyczałem, że traktuje mnie jak byka rozpłodowego, a nie jak faceta, którego ponoć kocha. Myśli o dziecku całkowicie zdominowały umysł mojej żony. Ania nie była już w stanie rozmawiać o niczym innym. W tej sytuacji nie miałem wyjścia. Zgodziłem się i odwiedziłem klinikę. No i dowiedziałem się tego, co podejrzewałem już od dawna.

Bałem się wrócić do domu. Nie umiałem stanąć twarzą twarz z Anią i powiedzieć jej, że ze mną dziecka mieć nie będzie. Umierałam ze strachu. Nie miałem pojęcia, jak zareaguje i co od niej usłyszę. Uzna, że chce rozwodu, bo macierzyństwo jest dla niej ważniejsze ode mnie?

Zdecyduje się na korowody adopcyjne? Wymyśli zapładnianie in vitro nasieniem obcego dawcy? A może zrobi to na boku w tradycyjny sposób? Już sam nie wiedziałem, co gorsze. Musiałem się napić. Wódka dobrze mi zrobi, pozwoli uwolnić się od strachu. Znałem jej działanie, bo w lęku o przyszłość małżeństwa żyłem już od paru lat. Gdybym się nie pilnował, jak nic zostałbym alkoholikiem.
Zaparkowałem samochód i ruszyłem piechotą. Do swojego ulubionego baru miałem jakieś półtora, może dwa kilometry. Pomyślałem, że skrócę sobie drogę i przejdę przez stary, rzadko używany most nad tamą.

Nawet nie spojrzała w moją stronę

Zwykle nie zapuszczałem się w tamte okolice. Przeprawa nie cieszyła się w mieście dobrą sławą. Zatopiony w myślach, nawet nie zauważyłem, kiedy znalazłem się na moście. Przystanąłem na chwilę, złapałem się balustrady i spojrzałem w dół, w ciemną, spienioną wodę.

A powinienem odejść, uciec gdzieś daleko? – pomyślałem. Może to najlepsze wyjście. Ania chwile byłaby smutna, ale w końcu by jej przeszło i mogłaby ponownie wyjść za mąż. Jest taka ładna, że szybko znalazłaby sobie kogoś.
Może ten drugi mężczyzna dałby jej to, czego ja nie mogę, a o czym marzy – prawdziwą rodzinę? Czy to akt poświęcenia, czy tchórzostwa?

Doszedłem do wniosku, że jednak tchórzostwa. Bałem się, że żona nie kocha mnie dość mocno, by być ze mną mimo mojej bezpłodności. Zrobiłem krok do tyłu i rozejrzałem się wokół, jakby upewniając się, że nikt nie widział mojej chwili słabości i łez, które wylałem do rzeczki.

I wtedy dostrzegłem, że brzegu rzeki ktoś. Jakaś dziewczyna. Nie widziałem jej twarzy, ponieważ zasłaniały ją długie włosy. Ze zdumieniem patrzyłem, jak ściąga buty i rozpina bluzę, a potem podchodzi do wody. Przecież to niebezpieczne!

– Hej, ty! – zawołałem.

Nawet nie spojrzała w moją stronę. Śliskie kamienie spowodowały, że osunęła jej się noga i jak długa runęła do rwącej rzeki. To było straszne! Zniknęła pod wodą. Dopiero gdy wytężyłem wzrok, dojrzałem rękę. Teraz mniej więcej wiedziałem, gdzie powinienem szukać. Błyskawicznie ściągnąłem buty i wskoczyłem do lodowatej wody.

Zanurkowałem, ale niewiele mogłem zobaczyć. Wynurzyłem się i wtedy niedaleko od siebie dostrzegłem skrawek czerwonej koszuli. Ponownie zanurkowałem i na oślep sięgnąłem dłonią. Jest, mam ją! Chwyciłem topielicę wpół i nieprzytomną doholowałem do brzegu. Gdybym musiał walczyć z nią, z nurtem i paraliżującym zimnem, moglibyśmy utopić się oboje.

Wytargałem dziewczynę na brzeg

Nie oddychała. Zacząłem wykonywać masaż serca i sztuczne oddychanie. W międzyczasie pojawił się jakiś wędkarz, który wezwał karetkę. Naprawdę gówniara miała więcej szczęścia niż rozumu, że akurat wtedy, w tym nieuczęszczanym miejscu pojawiło się aż dwóch ludzi, z których jeden umiał dobrze pływać i miał dość sił oraz zdecydowania, by ją uratować. Widać było nam przeznaczone spotkać się na tym moście.

Ją tłumaczyła młodość, a mnie?

Na sygnale zabrali ją do szpitala. Ania opowie mi resztę – moja żona była pielęgniarką i pracowała na oddziale intensywnej terapii. Codziennie raczyła mnie opowieściami ze swojego miejsca pracy. Dziś sensacją będzie niedoszła topielica.

Wróciłem na most, żeby zabrać swoje rzeczy. Dziewczęcy plecak leżał zapomniany tuż obok mojej kurtki. Powodowany ciekawością, zajrzałem do środka. Wewnątrz było tylko kilka ubrań. Zajrzałem jeszcze w boczną kieszeń, z której coś wystawało. Zdjęcia usg. Dziewczyna była w ciąży? Czy to dlatego płakała nad brzegiem rzeki, całkiem sama w taki paskudny dzień jak dzisiaj?

Co za ironia losu, niektórzy latami starają się o dziecko, a drugim przychodzi to tak łatwo. Widać dla tej smarkuli niechciana ciąża okazała się brzemieniem trudnym do udźwignięcia. Jak dla mnie moja bezpłodność. Stary a głupi. Ją tłumaczyła młodość, która wszystko wyolbrzymia, a mnie?

Zakląłem pod nosem, spakowałem jej buty, kurtkę i zabrałem plecak ze sobą. Oddam go tej małej.

Urodzisz? 

Tak jak myślałem, moja żona już wiedziała o dziewczynie z rzeki.

– Wyobrażasz sobie? Ta gówniara jest w dwunastym tygodniu ciąży! Dziś ją przywieźli. Jakiś facet ją uratował. To dziecko cudem przeżyło! – ekscytowała się Ania.

– Coś tam słyszałem – mruknąłem.

– I nie bulwersuje cię to? Dzieciaki zachodzą w ciąże jak wiatropylne, a ja...– głos się jej załamał.

Wiedziałem, że Ania zaraz się rozpłacze i nic nie mogłem na to poradzić. Za to mogłem przestać kłamać.

– Nie nazywaj jej puszczalską. To ja ją wyłowiłem. Po wyjściu z kliniki chciałem się napić. Moje wyniki są do bani. Nie mogę mieć dzieci. Bałem się konfrontacji z tobą na trzeźwo. Zostawiłem auto na parkingu i poszedłem na skróty przez most.

– Mój Boże! Oszalałeś?! Narażałeś życie dla jakiejś obcej dziewuchy? A co by było, gdybyś sam się utopił?!

– Jak widzisz, nic mi nie jest. Chcę odwiedzić tę dziewczynę, mam jej plecak – powiedziałem.

Ania obiecała, że porozmawia, z kim trzeba i załatwi mi wizytę. Poszedłem do szpitala kilka dni później. Przez ten cały czas moja żona nie poruszyła tematu moich wyników, choć zostawiłem je w kuchni na stole. Dziewczyna czuła się już dobrze, ale nie miała pojęcia, kim jestem. W końcu w czasie akcji ratunkowej była nieprzytomna. Dopiero kiedy oddałem jej plecak, domyśliła się, że to ja wyciągnąłem ją z wody.

– Widziałem zdjęcia usg. To wpadka? Dlatego siedziałaś sama?

– A co to pana obchodzi? Gliniarz czy co? Opieka społeczna?

Nie dałem się sprowokować

Zdawałem sobie sprawę, że dziewczyna nikomu nie ufa. Ale ja ją uratowałem i – czy chciała, czy nie – czułem się za nią odpowiedzialny. Więcej, nie tylko czułem się w obowiązku jej pomóc, ale uważałam, że tylko ja mogę to zrobić. Jakby nasze spotkanie na moście naprawdę było wynikiem przeznaczenia a nie przypadku.

– Masz dokąd pójść? – zapytałem.

– Nie. Do domu, do tej meliny nie wrócę. Moi starzy rzadko są trzeźwi. Zresztą odkąd jestem pełnoletnia, prawie tam nie bywam.

– Co chcesz zrobić z dzieckiem?

Wzruszyła ramionami.

– Urodzisz?

Skrzywiła się, jakby ze złości albo od powstrzymywanego płaczu. Kiwnąłem głową, przyjmując te nietypowe podziękowania.

– A dziecko? – drążyłem temat.

– Oddam do adopcji. Może pan je weźmie, co? – rzuciła kpiąco.

– Może – odparłem bezwiednie, myśląc intensywnie. Ratując tę dziewczynę, w pewnym sensie dałem życie także jej dziecku. Czemu więc nie iść krok dalej i nie zostać ojcem tego maleństwa oficjalnie?

Obiecałem, że jej pomogę

Dwa tygodnie później Karolina wyszła ze szpitala. Przywiozłem ją do naszego domu i wyjaśniłem Ani całą sytuację. Karolina po urodzeniu zrzeknie się praw do dziecka i będziemy mogli je adoptować. Reakcja mojej żony zaskoczyła mnie o tyle, że się nie zawahała. Widać musiała już sobie przemyśleć naszą obecną sytuację w świetle moich wyników. Skupiła się na czekających nas trudnościach.

– Myślisz, że to będzie takie proste, bo ją uratowałeś? Trudno będzie się starać o adopcję ze wskazaniem, nie jesteśmy jej krewnymi.

– Znalazłem już ośrodek adopcyjny, który nam pomoże. Uda się – przekonywałem. – Musi się udać.

Karolina została u nas przez okres całej ciąży. A potem w mroźny, zimowy wieczór urodziła córeczkę. Nazwaliśmy ją Kalinka. Konieczne procedury trochę trwały. Panicznie się baliśmy, że adopcja nie wypali i malutka trafi do innej rodziny. Na szczęście nic takiego się nie stało.

Dziś nasza córka ma trzy lata i kochamy ją jak wariaci. Nie ukrywamy przed nią, że nie jesteśmy jej biologicznymi rodzicami, choć z Karoliną nie mamy kontaktu. Zniknęła po dokonaniu wszystkich formalności. Zostawiła nam list, w którym napisała, że tak będzie lepiej dla Kalinki, a ona chce zacząć od nowa, w nowym miejscu, z czystą kartą.

Nie ma dnia, żebym o niej nie myślał, nie zastanawiał się, jak sobie radzi. Mam nadzieję, że w razie kłopotów znajdzie do nas drogę. Zawdzięczam jej wiele. Może to ja uratowałem ją od śmierci, ale tak naprawdę to ona ocaliła mnie i moją rodzinę.

Czytaj także:
„Byłyśmy przyjaciółkami w innym życiu. Dawałam jej każdą swoją wolną chwilę. Teraz przyszła się zemścić”
„Najlepszy przyjaciel wykorzystał mnie dla durnego zakładu z koleżkami. Nigdy łajdakowi nie wybaczę”
„Faceci zawsze oglądali się za moją matką. Nigdy nie przypuszczałam, że jej uroda zniszczy mi życie”

Redakcja poleca

REKLAMA