Już tylko dwa tygodnie – powiedziałam z uśmiechem, obserwując swoje odbicie w lustrze. Puściłam do siebie oczko, obserwując, jak suknia ślubna kołysze się w pokoju. To była moja pierwsza przymiarka i od razu udana.
– Pasuje jak ulał. Będziesz najładniejszą panną młodą na całym świecie – zapewniła mnie moja mama stanowczo, choć z trudem ukrywała drżenie głosu.
Kochana mama! Była taka szczęśliwa, że mi się udało. Właściwie można powiedzieć, że ona i tata zupełnie do siebie nie pasowali. Przyznaję, że mało co zapamiętałam z czasów, kiedy tata nadal z nami mieszkał, ale nawet tych kilka wspomnień nie było dla mnie miłych. Kłótnie, alkoholizm ojca, łzy mamy... Rozstali się, gdy miałam osiem lat. Z korzyścią dla całej rodziny. Tak się nie dało żyć. Nie, kiedy chcesz zapewnić swoim dzieciom bezpieczeństwo i szczęśliwe dzieciństwo.
– Wam z Darkiem na pewno pójdzie lepiej. To fantastyczny chłopak! Wierzę w to – za każdym razem mocno to podkreślała i widać było, że mówiła szczerze.
Musiałam przyznać, jej racje. Miałam wrażenie, że dosłownie wygrałam los na loterii. Darek nie tylko dobrze wyglądał, ale również był inteligentny. Mimo różnicy charakterów czułam, że idealnie do siebie pasujemy.
Ja zawsze jestem gotowa do żartów i śmiechu, więc obecność poważnego i rozsądnego Darka sprawiała, że czułam się nie tylko świetnie, ale przede wszystkim bezpiecznie i wyjątkowo. Wydaje mi się, że w naszym przypadku potwierdza się przysłowie o ogniu i wodzie. Przecież nie każdy musi być mistrzem dowcipów i zawsze rozśmieszać innych... – tłumaczyłam sobie, kiedy czasami przeszkadzała mi powaga mojego narzeczonego. Na szczęście, takie chwile nie zdarzały się zbyt często. Zdecydowanie byłam w nim zakochana i zadowolona z rozwoju sytuacji.
Od ponad trzech lat byłem w związku z Darkiem i mieliśmy okazję się już dobrze poznać. Już jakiś czas temu ustaliliśmy konkretnie, co chcemy osiągnąć w życiu i co jest dla nas najważniejsze.
– Najpierw planujemy wziąć ślub, potem zbudować mały dom i mieć dziecko. Najlepiej dwoje... – wyjawiłam nasze marzenia Malwinie. Była moją najbliższą przyjaciółką i nie miałyśmy przed sobą żadnych sekretów.
– Teraz tylko musisz przejść przez ślub i wesele, a później będziecie żyć długo i szczęśliwie – zażartowała Malwina. – Naprawdę bardzo się cieszę twoim szczęściem.
Niestety, w dniu, kiedy miałam wziąć ślub, od rana nie czułam się zbyt dobrze
Głowa mnie bolała od rana, a do tego doszły koszmarne mdłości...
– To tylko trema! – stwierdziła moja mama. – Przejdzie, jak tylko staniesz przed ołtarzem.
Ale ja czułam się coraz gorzej. Nagle zaczęłam się cała trząść, potem zaczęłam kaszleć, a kiedy zmierzyłam sobie temperaturę, okazało się, że mam wysoką gorączkę...
– Pani musi natychmiast położyć się do łóżka – orzekł lekarz, do którego zadzwoniłam po tele poradę. – To poważna infekcja, która może przerodzić się w zapalenie płuc.
– Ale... Już za dwie godziny jest mój ślub – mówiłam z płaczem. – Muszę tam być. Proszę mnie zrozumieć.
– Czy pani nie dostrzega powagi sytuacji? Jeśli teraz pani mnie nie posłucha, to w ciągu kilku dni będzie pani bohaterką kolejnej uroczystości. Tylko tym razem to będzie pogrzeb! – lekarz mówił wprost, bez owijania w bawełnę. Wydawał mi się taki chłodny i bezduszny... Gdyby tylko zechciał, mógłby przecież przepisać mi jakiś antybiotyk, który na pewno pomógłby mi poczuć się lepiej przynajmniej na kilka godzin – myślałam, sfrustrowana i wściekła na cały świat.
– Ojej, co my teraz zrobimy? – mama wydawała się przerażona.
– Proszę powiadomić gości, że impreza nie dojdzie do skutku – lekarz szybko poinformował mamę, co powinna teraz zrobić.
Zadzwoniłyśmy do wszystkich, do których mogłyśmy, aby poinformować ich o sytuacji. Ci, którzy przyjechali z innych miast, musieli niestety wrócić do domu. Byli bardzo rozczarowani, ale zrozumieli, jak poważna jest sytuacja.
– Życzymy Ci szybkiego powrotu do zdrowia! – mówili do mnie, a ich życzenia brzmiały szczerze.
Powoli zaczęłam akceptować to, że moja choroba spowoduje przesunięcie terminu ślubu. Niestety, ksiądz, któremu mama powiedziała o całej sytuacji, oznajmił, że najbliższe dostępne terminy już są zajęte...
– Nie martw się kochanie. Ksiądz powiedział, żebyś na razie zadbała o swoje zdrowie, a kiedy się już wykurujesz, na pewno coś razem wymyślicie... – relacjonowała mi szczegóły rozmowy. Wtedy do mieszkania wszedł Darek. Miał zaczerwienioną twarz, a dłonie mu wyraźnie drżały. Był ubrany w garnitur ślubny.
Kurczę, chyba przestraszyły go informacje o mojej chorobie – pomyślałam, obserwując go z czułością.
Tego się nie spodziewałam
– Czy naprawdę nie mogłaś zachorować w innym terminie? – warknął. – To jest jakaś katastrofa. Wydaliśmy tyle kasy. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile jedzenia się zmarnuje... I straciliśmy zaliczkę, którą zapłaciliśmy kapeli muzycznej... – narzekał.
Nie poznawałam mojego ukochanego. Mój miły i kochający Daruś nagle wpadł w histerie i rozpacz. I to przez te kilkaset złotych? Czy te pieniądze są dla niego ważniejsze niż ja?
– Darek! Co to za bzdury opowiadasz? – mama była tak wzburzona, że aż się cała trzęsła. – To tylko pieniądze. Tak, kwota jest spora, ale teraz najważniejsze jest, aby Monika wróciła do zdrowia.
A on? Tylko machnął ręką, trzasnął drzwiami i wybiegł. Mimo że mama starała się mnie pocieszyć, tłumacząc, że to prawdopodobnie przez stres, czułam się poniżona i odpowiedzialna za wszystko...
Przyszedł wieczór, a ja zaczęłam czuć jeszcze większy niepokój i niepewność. Darek, zamiast martwić się o mnie, zadzwonił do mnie na chwilę i szybko spytał, jak się czuję. To wszystko. Jakbym go kompletnie nie obchodziła. Nie wydaje mi się, że tak by się zachował mężczyzna, który jest we mnie zakochany i któremu zależy na moim szczęściu – poczułam się naprawdę smutna. – Czy ta choroba jest jak przestroga od losu? – nagle przyszła mi do głowy dziwna myśl. Ale zaraz potem odrzuciłam od siebie ten pomysł – wydawała mi się ona głupia i przesądna.
Pech chciał, że gdy doktor zjawił się u mnie z poranną wizytą, szybko uznał, że sytuacja jest bardzo poważna i nie tylko mi się nie poprawia, ale wręcz przeciwnie, mój stan robi się coraz bardziej poważny.
– Czy teraz już pani nie będzie mi się sprzeciwiać? – zaśmiał się ironicznie. – Musimy panią przenieść do szpitala.
Byłam tam przez dwa tygodnie. Myślałam, że Darek nie wytrzyma tak długo beze mnie, ale myliłam się...
– Czemu nie przychodzisz do mnie? Mógłbyś przynajmniej od czasu do czasu zadzwonić – zaczęłam go ganić, kiedy w końcu odbierał telefon.
– Nie mam teraz czasu – odparł. – Pracuję.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Leżałam tutaj, prawie nieżywa, a on nawet nie znalazł chwili czasu, żeby wysłać mi wiadomości SMS. Na szczęście, doktor, który od początku dbał o mnie, często miał dyżury.
– No cóż, jak się miewa nasza pacjentka, przyszła panna młoda? – często zaczynał w ten sposób nasze rozmowy.
Kiedy tylko znajdował wolną chwilę, poświęcał ją na rozmowę ze mną. Przegadaliśmy ze sobą wiele godzin, często żartowaliśmy...
– Pan jest dla mnie taki dobry. Bardzo panu dziękuje. Polubiłam pana... – powiedziałam pewnego dnia.
– Szkoda, że pani już wychodzi... – dotknął delikatnie mojej dłoni. – Rzecz jasna, teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, aby zorganizować ponownie wesele, tak? – w jego tonie wyraźnie dostrzegłam nutę smutku. Musiałam przyznać, że polubiłam go – wydawało się, że on również poczuł do mnie sympatię...
Nie popełnię tego błędu
Pod szpitalem spotkałam Darka. Był taki sam jak zawsze, jakby moja choroba w ogóle się nie zdarzyła.
– Musisz zrozumieć, skarbie. Nie znoszę szpitali. Nie jestem w stanie tam wytrzymać. Dlatego nie mogłem cię odwiedzać – próbował się teraz tłumaczyć. Słuchałam go z niedowierzaniem, czując, jak rośnie we mnie irytacja i złość.
Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że skoro takie coś, okazało się dla niego tak wielkim wyzwaniem, to mogło oznaczać tylko jedną rzecz... Ewidentnie nie troszczył się o mnie tak dalece, na ile liczyłam i jak się spodziewałam. Nie chciałam jednak podejmować zbyt pochopnych decyzji, miałam wciąż iskrę nadziei, że sytuacja ulegnie poprawie, że Darek dostrzeże swój błąd...
– Czy ustalamy nową datę naszego ślubu? – zapytał pewnego wieczoru.
Byłam o krok od przytaknięcia, ale nagle, jak grom z jasnego nieba, przypomniały mi się błękitne oczy doktora Piotra. Wspomnienia naszych rozmów, dowcipów...
– Nie zamierzam już wychodzić za mąż – poinformowałam go następnego dnia. – Czy mógłby się pan ze mną spotkać na kawę?
– Teraz, kiedy pani jest dostępna. Z przyjemnością – odpowiedział z entuzjazmem.
I tak zaczęło się nasze wielkie uczucie. Wybór padł na Piotra i nie mam żadnych wątpliwości, że zrobiłam dobrze. Jestem pewna, że to on, a nie Darek, jest tym, z kim powinnam być. Już teraz wiem, że Piotr to ktoś, komu mogę zaufać na całego. Udowodnił to, kiedy opiekował się mną tak troskliwie, kiedy byłam chora, chociaż nie musiał tego robić.
Czytaj także:
„Moja teściowa zatruwa mi życie. Szpieguje mnie i we wszystko wściubia nos, by dowieść, że mam romans z kolegą”
„Mój brat to leń i pasożyt. Okradł naszą chorą matkę, tylko po to, żeby zaimponować jakiejś nowopoznanej panience”
„Prawie wysłaliśmy pacjenta na tamten świat. Tylko cud zatrzymał go przy życiu, a ja nadal nie mogę w to uwierzyć”