Żyliśmy jak w bajce, zakochani do szaleństwa i niedorzecznie szczęśliwi. Ludzie często mnie pytają, gdzie ja miałam oczy, a ja nie potrafię odpowiedzieć. Nic nie wskazywało na to, że moje życie zmieni się w piekło.
Byłam zbyt zaskoczona, by zareagować
Kiedy pierwszy raz mnie spoliczkował, byłam bardziej zszokowana niż dotknięta. Bartek mnie uderzył? Ten czuły miś, który tuli się do mnie w nocy, podniósł na mnie rękę? Ale jak to?
Z czasem przekonałam się, że bicie przychodzi mu z taką łatwością, jak oddychanie. Miałam wrażenie, że odkrył w tym jakąś przyjemność.
W końcu postanowiłam uciec z domu. Wybiegłam z jedną walizką, w której miałam dwie pary spodni, bluzę, sweter, podkoszulkę, kosmetyczkę i kilka naszych wspólnych zdjęć. Długo zbierałam się na odwagę, by to zrobić, i kiedy wreszcie przyszedł ten dzień, nie mogłam nawet obejrzeć się za siebie. Wiedziałam, że jeśli się zatrzymam, zostanę z nim na zawsze.
Oczywiście, że zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie dostrzegłam sygnałów ostrzegawczych. Przez sześć lat byliśmy naprawdę udaną parą. Kłóciliśmy się, jak każdy, bez większych ekscesów, a już na pewno nie dochodziło do rękoczynów. Nie wiem, czy miał wówczas na to ochotę, ale jeszcze się nie odważył.
Mieliśmy dobry związek
Przez większość czasu naprawdę czułam się bezpieczna i kochana. Kiedy w piątą rocznicę naszego związku Bartek mi się oświadczył, nie posiadałam się z radości. Rok później staliśmy na ślubnym kobiercu, oboje ze łzami szczęścia w oczach.
Dlatego kiedy trzy miesiące po weselu, pierwszy raz podniósł na mnie rękę, poczucie bezpieczeństwa rozpłynęło się w jednej chwili. Zapomniałam kupić na zapas baterie do pilota, i nie dało się przełączyć kanału w telewizji. Policzek, który mi wymierzył, palił mnie żywym ogniem, i to jeszcze długo po tym, kiedy ślad po nim zniknął. Byłam w szoku.
Oboje chyba byliśmy w szoku, bo staliśmy naprzeciw siebie, a Bartek zaczął się kajać i przepraszać. Mówił, że nie wie, co w niego wstąpiło, że to pewnie przez stres w pracy i że więcej tego nie zrobi.
Nigdy więcej, czyli do czasu
Uwierzyłam, bo co miałam zrobić? Przyniósł kwiaty i był naprawdę kochany przez kilka tygodni.
Kolejny policzek dostałam, bo nie było piwa w lodówce, kiedy on niespodziewanie zaprosił kumpli do domu na mecz. Kumple siedzieli w salonie, a on syczał na mnie w kuchni, że przynoszę mu wstyd, bo nie potrafię zadbać o męża.
Potem poszedł o krok dalej, i uderzył mnie w brzuch za to, że na obiad zrobiłam mielone, a on chciał schabowe. Po tym wymiotowałam przez pół nocy. Nie powiedziałam mu, że byłam wtedy w ciąży. I tak ją straciłam.
Dlaczego wówczas nie odeszłam? Nie wiem, może liczyłam na to, że na policzkach poprzestanie. Ale Bartek się rozkręcił. Za każdym razem rzewnie przepraszał, może już nie przynosił kwiatów, ale robił mi herbatę, nastawiał sam pralkę, czy robił zakupy. Był najlepszy na świecie, taki, jak przed ślubem.
Ciągle żyłam tym życiem „przed ślubem”, a bicie wymazywałam z pamięci. Przyzwyczaiłam się do tego.
Zaczęłam kwestionować naszą relację, kiedy zgłosiłam się na SOR z pękniętym żebrem i złamaną ręką. Nie mogłam się uspokoić, zanosiłam się histerycznym płaczem. Lekarz myślał, że to z bólu, ale to moja dusza cierpiała bardziej.
– Następnym razem może być gorzej, wiesz o tym, prawda? – powiedziała pielęgniarka, która dawała mi leki uspokajające. – Uciekaj dziecko, gdzie pieprz rośnie.
Nie skorzystałam z jej rady od razu. Myśl o odejściu dopiero we mnie kiełkowała. Musiałam się do tego przygotować finansowo i psychicznie. Podkradałam mu drobne, kłamałam, że naprawa tego, czy tamtego kosztowała więcej niż w rzeczywistości, że inflacja, że jakiś mandat. Przez cały rok kombinowałam i zbierałam każdy grosz, żywiąc Bartka kłamstwem.
W międzyczasie zaczęłam szukać pracy w innym mieście. Kochałam Kraków, spędziłam tu całe życie, ale wiedziałam, że Bartek będzie mnie szukał. Dostałam przyzwoitą ofertę z trójmiasta i ją przyjęłam. Wiedziałam, że wśród turystów trudno będzie mu mnie znaleźć.
Wynajęłam tam kawalerkę i wpłaciłam kaucję za zaoszczędzone pieniądze. Kilka tygodni wcześniej zostawiłam u mojej przyjaciółki drugą walizkę z bielizną, ręcznikiem i butami. Teraz wzięłam tę małą, z kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami, resztę kupię sobie na miejscu.
Wychodząc, rozejrzałam się po naszym mieszkaniu i zastanawiałam, czego potrzebuję na nowej drodze życia. Nie wzięłam nic. Nie zostawiłam też obrączki, bo szybciej się zorientuje, że wyjechałam.
Pojechałam taksówką do Moniki, wzięłam od niej walizkę, uściskałyśmy się w milczeniu i pojechałam na dworzec. Cały czas oglądałam się za siebie.
Bałam się
Jak tylko wsiadłam do pociągu, zmieniłam kartę w telefonie, usunęłam media społecznościowe i przelałam wszystkie pieniądze ze starego konta na nowe. Poprzednie dezaktywowałam, bo miał do niego dostęp. Bartek jest informatykiem, wiedziałby, jak mnie namierzyć.
Myślałam, że w pociągu poczuję ulgę, że zejdzie ze mnie napięcie, ale żołądek miałam ściśnięty z nerwów. Co będzie, jeśli mnie znajdzie? Co jeśli dam mu się przekonać do powrotu? Przecież on mnie później zabije. Nie miałam wątpliwości.
Trójmiasto, łatwo tu zniknąć. Przez kilka pierwszych dni nie wychodziłam z mieszkania, a jedzenie zamawiałam z dowozem. Widziałam, że pisze do mnie maile, ale bałam się je czytać. Po prostu je kasowałam.
W końcu musiałam pójść do nowej pracy. Oglądałam się za siebie, wszędzie widziałam jego sylwetkę, ale musiałam pracować i próbować układać sobie życie na nowo. Czułam się jak wystraszony szczur w podmiejskich kanałach, który zaraz zostanie złapany przez dzikiego psa i rozszarpany.
Wynajęłam kancelarię prawną z siedzibą w Lublinie. Nie chciałam, żeby trafił na mój trop. Na rozprawę rozwodową pojechałam z prawnikiem, który odprowadził mnie na pociąg.
Może to chore, ale wykupiłam bilet do Poznania, po drodze przesiadłam się do Torunia i dopiero na pomniejszej stacji wsiadłam w pociąg do trójmiasta. Wiem, że to paranoja, ale naprawdę się go bałam. Jego zdaniem upokorzyłam go przed wszystkimi.
Kiedy weszłam do swojej kawalerki, natychmiast opadłam na goły materac, który leżał na ziemi i rozpłakałam się ze szczęścia.
Czułam się wolna
Nie wiem, jak długo płakałam, Mam wrażenie, że musiałam wypłukać z siebie całe dwa lata toksycznego małżeństwa. A kiedy już przestałam, zasnęłam spokojnym snem, pierwszy raz od miesięcy.
Wreszcie byłam gotowa zacząć swoje życie od nowa. Bez strachu, że Bartek mnie napadnie, albo zabije. Nadal zachowywałam podstawowe środki ostrożności, ale zaczęłam wychodzić do ludzi. Zwiedzałam miasto, chodziłam do kina, muzeów i kawiarni.
Nadal jednak byłam nieufna, co do ludzi. Z Moniką zerwałam kontakt, bo czułam, że Bartek ją zmanipulował. Za to w nowym życiu, przypałętała się do mnie Kasia. Czasami nie mogłam się od niej opędzić, ale była naprawdę dobrą duszą, która dała mi nadzieję.
Ten cudowny lekkoduch pozwala mi cieszyć się nowym życiem, bez rozgrzebywania i rozpamiętywania starego.
– Jeszcze jakiś chłop by się nam przydał – wzdychała, wygrzewając twarz w wiosennym słońcu.
I ja wtedy w ogóle nie brałam siebie pod uwagę. Obiecałam sobie, że nigdy więcej się nie zakocham. Miłość to pułapka, a ja drugi raz nie będę taka głupia. Broniłam się rękami i nogami przez kilka miesięcy.
Wpadłam jak śliwka w kompot
Pracuję w firmie, która zajmuje się logistyką, a jej częściowe udziały mają Szwedzi. Któregoś dnia przyjechał do nas ze Szwecji Michael, który miał nadzorować audyt. Nie powiem, kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, zmiękły mi kolana.
Widziałam, że on też mi się przygląda. Ale nie dawałam mu żadnych sygnałów. Schodziłam mu z drogi, wręcz się przed nim chowałam. Bałam się, panicznie się bałam.
Kiedy w końcu udało mu się mnie złapać, zaprosił mnie na kawę, a ja odmówiłam. Później znowu próbował na kolację, do kina, do muzeum. Konsekwentnie odmawiałam. Ale on nie odpuszczał.
Byłam przekonana, że skoro jestem dla niego atrakcyjna, to jest na pewno co najmniej nienormalny. Wiem, że nie każdy mężczyzna to łachudra, ale nie byłam gotowa znowu cierpieć.
Któregoś dnia złapał mnie, kiedy wychodziłam z pracy. Zapytał, czy może mnie odprowadzić, a ja już nie miałam wymówki.
Nie mogliśmy przestać rozmawiać, buzie nam się nie zamykały. Niby rozmawialiśmy po angielsku, ale naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się śmiałam. Zaczynało zmierzchać, a on odważył się mnie pocałować. Oddałam pocałunek.
Później wróciłam do domu w skowronkach, i zanim zdążyłam się rozebrać, dostałam wiadomość: „I hope to see you again”.
Zaczęliśmy się spotykać regularnie, miłość kwitła powoli, ale konsekwentnie. Wreszcie Miachel musiał wracać do Szwecji, ale byliśmy cały czas w kontakcie i za tydzień przeprowadza się na stałe do Polski.
Mam nadzieję, że nie pożałuję tej decyzji. Choć kocham go, a on jest najczulszym człowiekiem, jakiego znam, nadal nie do końca mu ufam. I nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie komukolwiek zaufać.
Czytaj także:
„Przez lata myślałam, że mój facet był rozwodnikiem. Kiedy zmarł, jego żona odebrała mi wszystko”
„Ojciec wychowywał mnie na posługaczkę. Kobieta miała słuchać swego pana i wykonywać polecenia w kuchni i w łóżku”
„Znajomi na siłę chcą mnie swatać. Nie potrzebuję w domu samca i jego brudnych gaci, by czuć się wartościową kobietą”