Przeglądając sklepy w galerii trafiłem na Jerzego z rodziną. Ja również byłem z rodziną – małżonką oraz naszą wiecznie znudzoną nastolatką. W wieku szesnastu lat niezbyt wiele rzeczy potrafi zaciekawić młodego człowieka, jednak gdy zobaczyła moich starych znajomych, Karolina momentalnie jakby odżyła. Jurek i Beata przyprowadzili ze sobą rosłego chłopaka, Michała, który to wyraźnie zaintrygował naszą córkę. Ponieważ minęło chyba jakieś pięć lat odkąd ostatnio rozmawialiśmy, postanowiliśmy przerwać na chwilę chodzenie po sklepach i usiąść wspólnie na kawkę oraz coś słodkiego. Po złożeniu zamówienia wygodnie rozsiedliśmy się przy stoliku i zaczęła się prawdziwa lawina pytań z obu stron.
– Co tam słychać u was?
– Wiesz, wszystko po staremu, a jak tam u was?
– No cóż, u nas tak samo...
– ...czyli nic się nie zmieniło, dokładnie jak u nas.
– No dobra, to teraz na serio – zagadnąłem. – U nas nie jest wesoło, bieda aż piszczy. Agatę niedawno wylali, bo w urzędzie były jakieś przemeblowania. Moja robota też nie idzie tak świetnie, jakbym sobie tego życzył. A fucha, którą dorwałem rok temu, okazała się totalną klapą. A co tam u was? Też kiepsko?
Nie było nam do śmiechu
– Jeszcze gorzej – Beata parsknęła śmiechem, ale smutnym. – Ja pracuje w szkolnej stołówce, Jurek zajmuje się stadniną, na której mieliśmy zbijać kasę, a tu niestety...
– Moment, macie stadninę? – Karolina nagle się ożywiła. – Taką z końmi?
– No tak, taką – potwierdził Michał. – Jak masz ochotę, to przyjeżdżaj... Znaczy się, w sobotę robimy ognisko, to wpadajcie...
Michał momentalnie oblał się rumieńcem. Wyglądało na to, że uroda Karolinki, przypominającej swoją figurą i lekko odstającymi uszami elfa z lasu, zdecydowanie przypadła mu do gustu.
– Jeżeli otrzymamy oficjalne zaproszenie, to z przyjemnością się pojawimy – powiedziałem, ratując młodzieńca z niezręcznej sytuacji.
– No ba! – Jurek aż zatarł dłonie z radości. – Impreza jest oczywiście z nocowaniem, bo rozumiesz… – urwał i posłał mi wymowne spojrzenie.
Moje wspomnienia z czasów studiów w akademiku napłynęły do mnie momentalnie i na samą myśl o nich westchnąłem głośno. Częściowo z przyjemności, a częściowo z obawy przed gigantycznym kacem. Nie ma jednak wyjścia, trzeba uczcić to ponowne spotkanie po tylu latach. Stajnia „Pod Dębem” znajdowała się jakieś dwadzieścia kilometrów za granicami miasta, w pobliżu lasu Zielonki. Kiedy dotarliśmy na miejsce, przy wejściu przywitała nas trójka czworonogów. Zaraz za nimi pojawił się właściciel.
– Wjedźcie tam na pagórek, możecie tam zostawić auto! – powiedział, wskazując gdzieś za siebie i pośpiesznie ruszył, żeby otworzyć bramę.
Dotarliśmy na miejsce, a naszym oczom ukazały się trzy połączone ze sobą domki szeregowe. Zaparkowałem obok najnowocześniejszego, ogromnego SUV-a marki volvo. Westchnąłem z uznaniem. W środkowej części budynku świeciły się wszystkie lampy, a z piętra słychać było odgłosy włączonego odkurzacza. Na parterze z kolei unosiły się cudowne aromaty wypieków, które mile łechtały nasze podniebienia.
– Beatka od samego rana nie opuszcza kuchni, a Michał po raz pierwszy chyba wziął się za porządki na górze.
Puścił do nas oko, a następnie ruchem brody zasygnalizował w stronę Karoliny, która momentalnie wskoczyła z powrotem do samochodu. Przez przednią szybę dostrzegłem, że sięgnęła po błyszczyk i zaczęła się czesać.
– Ech, ta młodzież – westchnąłem przesadnie, a Agata trzepnęła mnie w plecy tak mocno, że aż huknęło.
– Słuchaj, Jurek – zwróciłem się do niego – chyba trochę koloryzowałeś z tym narzekaniem. Skoro was stać na takie cacko, to musicie całkiem nieźle zarabiać...
– To volvo należy do naszych znajomych, co trzymają u nas konie. Mój wóz stoi o tam – wyjaśnił ze śmiechem, pokazując na leciwego busa zaparkowanego nieopodal.
Gdy już wymieniliśmy uprzejmości z panią domu, ruszyliśmy w dół zbocza, prosto do miejsca, gdzie mieliśmy rozpalić ognisko. Tuż obok znajdowała się również stajnia. Zwiedzanie zajęło nam chwilę. Wewnątrz były dwa rzędy boksów, po cztery z każdej strony, a pomiędzy nimi biegł spory korytarz. Samych koni nie zastaliśmy w środku, gdyż akurat przebywały na wybiegu. Przy ognisku kręcił się jakiś sympatycznie wyglądający gość, pewnie w podobnym wieku co my, a pod drzewem, na ławce, odpoczywała całkiem ładna blondyna.
Zaciekawił mnie ten układ
– To Dominika z Adamem, nasi znajomi i w pewnym sensie mecenasi – Jurek zaprezentował ich, szczerząc zęby w uśmiechu.
– Nie przesadzaj – obruszył się facet, mocno ściskając moją dłoń, a Agacie dwornie całując rękę.
– No, ale gdyby nie wasze konie…
– Daj spokój z tymi gadkami, bo już nie mam na to ochoty – westchnął Adam. – To jak, chłopaki, po kieliszeczku?
– Kieliszeczku? Po całej szklanicy! – z autentycznym zapałem wyraziłem poparcie dla jego pomysłu.
Smażenie kiełbasek odbywało się na zmianę z konsumpcją piwa oraz innych napojów wysokoprocentowych. Sam przyniosłem sporą butelkę whisky, ale nawet jej nie otworzyliśmy, ponieważ Jurek częstował oryginalnymi alkoholami, które – jak oznajmił – pochodziły od miejscowych wytwórców. Samogon śmierdział okropnie, ale w smaku przypominał nektar bogów, a nalewki na jego podstawie, przygotowywane z różnorodnych owoców, niezwykle posmakowały kobietom. Około godziny dwudziestej drugiej nasza Karolinka wspomniała coś o zabawie w podchody, a Michał od razu to podłapał – zerwał się na równe nogi i z zapałem ruszył wraz z naszą córką do lasu, do którego mieli zaledwie kilka kroków, gdyż zaczynał się zaraz za ogrodzeniem.
Dorośli zostali sami przy wesoło trzaskającym ogniu, co natychmiast sprowokowało poruszenie poważniejszych tematów. Kiedy Jurek wzniósł toast „na cześć sponsora”, nie mogłem tego tak zostawić. Szturchnąłem lekko Adama w bok.
– Ej, o co chodzi z tym całym sponsorem?
– A, daj spokój, wygłupia się po prostu – zbył mnie machnięciem ręki.
– No weź, powiedz… – drążyłem dalej.
– Nic takiego, po prostu trzymam nasze dwa konie u nich w stajni i płacę normalnie, ile trzeba. Żadna wielka afera.
– Ale dzięki temu możemy sobie pozwolić na paszę, owies, kowala – dorzucił swoje trzy grosze Jurek.
– Jasna sprawa – przytaknąłem. – A do kogo należą inne konie?
– To też nasze wierzchowce. Wszystkie sześć. Przeznaczone do nauki jazdy, ale niestety mało chętnych – westchnęła jego małżonka.
– Jakie znowu do nauki? – oburzył się Jurek. – Przecież to konie policyjne!
– Już na emeryturze – doprecyzowała Beata.
– Przekazali nam je pod naszą opiekę do końca ich dni, bo te konie były za stare, by dalej pełnić służbę.
– Ale da się na nich jeździć? – zaciekawiłem się.
– Pędzą jak diabły! – zapalił się Jurek i już chciał to zademonstrować, ale kolejną kolejką przekonaliśmy go, by póki co został z nami.
– Słuchaj Adam, a czym ty się tak właściwie zajmujesz? – spytałem zaciekawiony.
– Inwestuję – odparł zwięźle.
– Na giełdzie?
– Nie, to nie dla mnie. Giełda to totalna kicha, nic pewnego, musisz mieć naprawdę łeb na karku i farta jak cholera, żeby na tym nie stracić majtek. Ja inwestuję… w osoby – rzucił zagadkowo.
Wpadł na pewien pomysł
– No proszę, Adam znowu w swoim żywiole – skomentowała Dominika.
– Kto kocha swoją robotę, ten nigdy nie pracuje – stwierdził sentencjonalnie Adam. – A ponieważ okazja często puka do drzwi bardzo cichutko, zawsze trzeba być w gotowości…
– Adam wspiera finansowo raczkujące firmy – oznajmiła z zadowoleniem Dominika. – Jeśli nie uda mu się niczego znaleźć, to sam wpada na jakiś pomysł.
– Jak jesteś taki zdolny, to może byś coś dla nas wykombinował – rzuciłem z przekąsem. – Nie miałbym nic przeciwko, gdybym mógł sobie pozwolić na takie cacko jak ty.
– Serio?
Popatrzył mi prosto w oczy – odniosłem wrażenie, jakby momentalnie oprzytomniał. Powoli kiwnąłem głową.
– Wiesz co, doskonale się składa, bo od momentu gdy usłyszałem czym się zajmujecie, aż mnie korci żeby o tym pogadać. Mam pewien pomysł...
– Związany ze mną?
– Z całą waszą ekipą! – odpowiedział i parsknął śmiechem, szalenie zadowolony z siebie.
Stwierdzenie, że zaintrygował nas swoimi słowami, byłoby sporym niedomówieniem.
– Nie trzymaj nas dłużej w niepewności, mów, o co chodzi – zażądał Jurek.
Adam sięgnął po butelkę z wodą i napełnił swoją szklankę, po czym rozpoczął swoją wypowiedź. Mówił jak najęty przez dobre pół godziny, a my nadstawialiśmy uszu jakbyśmy byli w transie. Gość ewidentnie miał coś w głowie i to nie tylko po to, żeby miała się na czym czapka utrzymać. Gdy pod koniec stwierdził, że chętnie by w taki interes zainwestował kasę – nadal trwaliśmy w ciszy.
Po prostu zatkało nas i tyle
Tak naprawdę nie ryzykowaliśmy niczym, a perspektywy rysowały się obiecująco. Niekiedy do osiągnięcia sukcesu nie wystarczy być zdolnym, wykształconym, pracowitym i pełnym zapału. Mimo, że nasza czwórka posiadała te atuty, nasze położenie oscylowało między przeciętnością, a totalną klapą. Zabrakło nam zwykłego szczęścia, iskry pomysłowości. Adam jawił się niczym uśmiech fortuny, jak szóstka w lotto. Los tym razem zapukał do drzwi dość natarczywie. Tylko kompletny głupek nie skorzystałby z takiej sposobności, nie otwierając na oścież.
Swego czasu próbowałem swoich sił w dodatkowej działalności gospodarczej, prowadząc kursy dla menedżerów, które miały na celu rozwijanie ich umiejętności interpersonalnych, a w szczególności efektywnego zarządzania zespołem. Tematyka obejmowała między innymi skuteczną komunikację z pracownikami oraz metody ich motywowania. Jako psycholog z wykształcenia, bez fałszywej skromności, mogę powiedzieć, że znam się na tych zagadnieniach jak mało kto. Niestety przedsiębiorstwo, z którym nawiązałem współpracę przy tworzeniu tego szkolenia, nie potrafiło go odpowiednio wypromować i sprzedać. Mimo że program kursu był interesujący, co potwierdzały opinie wszystkich uczestników, chętnych brakowało, a po roku firma zrezygnowała z jego prowadzenia.
Agata, moja ukochana małżonka, to utalentowana specjalistka w swojej branży. O arkuszach kalkulacyjnych i formułach znała praktycznie każdy szczegół, a do tego cechowała ją niezwykła skrupulatność i pracowitość. Beata swego czasu prowadziła własny lokal gastronomiczny, ale przez nielojalnych partnerów biznesowych skończyła jako kierowniczka stołówki w szkole. Jurek z kolei, który zdobył wykształcenie w dziedzinie agronomii, zajmował się nie tylko hodowlą wierzchowców, ale posiadał również uprawnienia instruktorskie. Byli właścicielami rozległej posiadłości, z prywatnym przejściem do pobliskiego lasu, stajniami, idealnym miejscem na biwak – jednak brakowało im umiejętności marketingowych i pomysłu na utrzymanie tego majątku. Łącznie z ich domostwem, w którym zajmowali zaledwie jedną trzecią powierzchni mieszkalnej, podczas gdy reszta świeciła pustkami.
To musiało się udać
Adaś wyszedł z pomysłem, abyśmy wspólnie rozkręcili biznes polegający na prowadzeniu warsztatów konnych, gdyż uważał, że relacje z końmi są bardzo podobne do tych, jakie mamy z ludźmi. W obu przypadkach niezbędne są: poszanowanie, skupienie, równorzędność i umiejętność przewodzenia. Ważne jest też wyczucie, kiedy należy poluzować, a kiedy trzeba postawić twarde warunki i pilnować ich przestrzegania.
Stwierdził, że razem jesteśmy w stanie organizować krótkie, jedno- lub dwudniowe kursy dla niewielkich zespołów menedżerów z różnych poziomów zarządzania. Pomysł polegał na połączeniu mojej wiedzy dotyczącej relacji międzyludzkich z doświadczeniem Jurka w obchodzeniu się z końmi. Gdyby do tego jeszcze zapewnić zakwaterowanie dla uczestników, świetną kuchnię na miejscu, nielimitowany dostęp do „trunków” i całość spinała klamrą w osobie świetnie zorganizowanej Agaty – po prostu nie mogło nam się nie udać.
Adam zdecydował się przeznaczyć własne pieniądze na odnowienie pokoi, aby stworzyć niewielki hotelik w jednej z wolnych części budynku. W drugiej części planował urządzić salę szkoleniową oraz pomieszczenie przypominające mały klub, w którym uczestnicy kursów mogliby odpocząć i porozmawiać po intensywnym dniu nauki. Dodatkowo, jako wisienka na torcie, zaoferował nam udostępnienie swojej sieci kontaktów w urzędach gminnych na terenie naszego województwa. Twierdził bowiem, że gminy dysponują funduszami na prowadzenie szkoleń i są najbardziej rzetelnymi zleceniodawcami w Polsce.
Już rok upłynął od chwili, gdy siedzieliśmy razem przy ognisku. W ciągu tego krótkiego czasu nasza firma tak wystrzeliła w górę, że chętni na warsztaty muszą rezerwować miejsce nawet z kwartałem do przodu. Jeżeli chodzi o wyśnione auto, to zapewne niedługo znajdę się w sytuacji, żeby je kupić. Pozostaje tylko kwestia, czy Agata i Karola w końcu dojdą do porozumienia odnośnie koloru lakieru…
Rafał, 42 lata
Czytaj także:
„Harowałam po godzinach, licząc na awans. Szef nie miał nic przeciwko, ale chciał w zamian pewną przysługę”
„Już miałem plan, co zrobię ze spadkiem po ojcu, ale stało się coś nieoczekiwanego. Ojciec nie był z nami szczery”
„Na własnej piersi wychowałem bezduszne i chciwe potwory. Gdyby mogli, wyrwaliby mi poduszkę spod głowy”