Kiedy Krzysiek poprosił mnie o rękę, nie byłam przekonana, że jest miłością mojego życia. Co więcej, traktowałam go bardziej jak kolegę niż jak chłopaka. Był po prostu dobrym kumplem, który stał obok mnie zawsze wtedy, gdy tego potrzebowałam. I chociaż wiedziałam, że trochę się we mnie podkochuje, to nie przypuszczałam, że zdecyduje się na taki krok. A jednak.
Dałam się namówić
– Obiecuję, że nigdy cię nie skrzywdzę – powiedział wręczając mi pierścionek zaręczynowy.
Doskonale wiedział, ile ta obietnica dla mnie znaczy. Kilkanaście miesięcy wcześniej rozstałam się z chłopakiem, który złamał mi serce. I tak naprawdę nie brałam pod uwagę kolejnego związku.
– Obiecujesz? – zapytałam mimo to.
A gdy Krzysiek przytaknął, to zgodziłam się wyjść za niego. Chociaż wcale nie byłam pewna, że ta decyzja jest słuszna, to stwierdziłam, że nic lepszego w życiu mnie już nie spotka. Krzysiek był zaradny, pracowity, zabawny i przewidywalny. A ja potrzebowałam czegoś pewnego. Poza tym bałam się, że zostanę sama.
Nasz ślub odbył się kilka miesięcy po zaręczynach. Był skromny i cichy, ale wspólnie doszliśmy do wniosku, że szkoda nam pieniędzy na wystawne przyjęcia. Woleliśmy odłożyć pieniądze na własne mieszkanie. A ponieważ Krzysiek zarabiał całkiem nieźle, to dosyć szybko nam się to udało.
Pokochałam go
Nasze małżeństwo od samego początku było pozbawione szaleństw i wielkich wybuchów namiętności. Prowadziliśmy spokojne życie, w którym było miejsce na przyjaźń, rozmowę i wsparcie.
– Namiętność przemija, a związek oparty na przyjaźni przetrwa wszystko – powiedziała mi koleżanka, której zwierzyłam się, że czasami brakuje mi odrobiny szaleństwa i spontaniczności. – Z czasem to docenisz – dodała.
I ja to doceniałam. A po kilku miesiącach doszłam do wniosku, że jestem w tym związku naprawdę szczęśliwa.
– Kochasz mnie? – zapytał mnie któregoś razu mąż. A ja pierwszy raz od początku naszego małżeństwa poczułam, że mogę być z nim szczera.
– Tak – odpowiedziałam. I w tym samym momencie uświadomiłam sobie, że to właśnie Krzysiek stał się miłością mojego życia.
Coś się działo
Przez kilka kolejnych lat wszystko układało się wzorcowo. Kupiliśmy wymarzone mieszkanie, awansowaliśmy w pracy, a nasz związek został wzbogacony o dwójkę małych urwisów.
– W końcu czuję się szczęśliwa – powiedziałam koleżance, która zapytała mnie, jak mi się układa.
I to była prawda. Krzysiek zagwarantował mi udany i ciepły związek, a dzieciaki wprowadziły do mojego życia uczucia, o które wcześniej nawet się nie podejrzewałam.
– Cieszę się – powiedziała Marta.
A potem dodała, iż życzy mi tego, abym już zawsze była taka szczęśliwa i rozpromieniona. „A czemu mam nie być?” – pomyślałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że największa katastrofa mojego życia dopiero czai się za rogiem.
Sama nie wiem, kiedy zauważyłam, że zachowanie Krzyśka uległo zmianie. Najpierw zaczął unikać bliskości, co składałam na karb zapracowania i zmęczenia. Jednak kiedy zaczął wychodzić z domu wieczorami, to zapaliła mi się czerwona lampka.
Uspokoił mnie
– Może on kogoś ma – żaliłam się siostrze, która sama przechodziła przez zdradę partnera.
– Najlepiej będzie, jak z nim porozmawiasz – usłyszałam. I owszem, wiedziałam, że właśnie tak powinnam zrobić. Jednak w głębi duszy bałam się tego, co mogłabym usłyszeć.
Przez kilka kolejnych tygodni ignorowałam coraz wyraźniejsze oznaki, że w naszym małżeństwie nie wszystko układa się tak, jakbym tego chciała. „Wszystko się jakoś ułoży” – próbowałam przekonywać samą siebie. Jednak gdy mój mąż któregoś dnia oświadczył mi, że wyjeżdża na weekend, to nie mogłam dłużej milczeć.
– Masz kogoś? – zapytałam wprost. W tamtym momencie było mi wszystko jedno, co usłyszę. Chciałam jedynie poznać prawdę.
Jednak Krzysiek mnie zaskoczył. Najpierw spojrzał na mnie zaskoczony, a potem się roześmiał.
– Co ty wymyśliłaś? – zapytał. – Jadę z kolegami na ryby, bo najzwyczajniej w świecie jestem zmęczony – powiedział. A ja spojrzałam na niego w poszukiwaniu śladu choćby najmniejszego kłamstwa. Nie znalazłam.
– Na pewno? – zapytałam mimo to. A wtedy Krzysiek podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.
– Na pewno – odpowiedział. A potem dodał coś, co całkowicie rozwiało moje wątpliwości. – Nigdy bym cię nie oszukał. Za bardzo cię kocham – usłyszałam. I mu uwierzyłam. Nawet do głowy mi nie przyszło, że mój mąż okaże się tak doskonałym kłamcą.
Zapadł się pod ziemię
Rozmowa z mężem bardzo mnie uspokoiła. „Jesteś głupia” – ganiłam się w myślach za to, że wysnuwałam takie podejrzenia. Jednocześnie obiecywałam sobie, że już nigdy nie będę myśleć o tym, że mój mąż mnie zdradza. Tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, że nasze małżeństwo kryzys ma już za sobą. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Na kilka dni przed Wigilią mój świat runął. Pewnego piątku Krzysiek spóźniał się d domu, a jego telefon był poza zasięgiem.
– Odbierz wreszcie – powtarzałam, próbując się do niego dodzwonić. Właśnie biegałam w przedświątecznym szale po sklepach i chciałam, aby Krzysiek pomógł mi to wszystko zanieść do domu.
Jednak telefon wciąż był poza zasięgiem. I chociaż wtedy jeszcze nie wpadłam w panikę, to powoli zaczynałam się denerwować.
– Krzysiek, jesteś? – zawołałam od razu po wejściu do domu. Ledwo przyniosłam te wszystkie siatki, więc myślałam tylko o tym, aby wyżyć się na moim mężu.
Byłam spanikowana
Jednak mieszkanie było ciche i ciemne. Szybko pobiegłam po dzieciaki do przedszkola i dopiero po powrocie dotarło do mnie, że być może stało się coś złego.
– Jest z tobą Krzysiek? – zapytałam kolegę męża, do którego zadzwoniłam wczesnym wieczorem.
Zaprzeczył. A ja zaczęłam wydzwaniać po jego znajomych i kolegach z pracy. Nikt nic nie wiedział.
– Pewnie rozładował mu się telefon – pocieszała mnie siostra, do której zadzwoniłam po kilku godzinach bezskutecznego dowiedzenia się, co się dzieje z Krzyśkiem.
– Oby – westchnęłam. I wmawiałam sobie, że za chwilę w progu mieszkania stanie skruszony mąż i powie, że faktycznie to wina rozładowanego telefonu.
Nic takiego nie miało jednak miejsca. Przez resztę nocy obdzwoniłam wszystkie szpitale, a następnego ranka postanowiłam udać się na policję i zgłosić zaginięcie.
– Pani mąż jest dorosły, a od jego zniknięcia nie minęło jeszcze czterdzieści osiem godzin – usłyszałam. A potem zostało mi zadanych wiele pytań, które w tej sytuacji wydawały mi się okrutne.
Szukałam go wszędzie
– Nie, nie pokłóciliśmy się z mężem. Nie, mąż nie wyjechał. Nie, nie mamy przed sobą tajemnic – powtarzałam jak mantrę. A potem dodałam, że mąż mnie kocha i nigdy nie zostawiłby dzieci. Policjant tylko pokiwał głową i nic nie powiedział.
– Nie zabrał żadnych rzeczy. A na naszym koncie nie brakuje pieniędzy – dodałam zdesperowana.
– To jeszcze o niczym nie świadczy – powiedział policjant. Ale mimo to zdecydował się przyjąć zgłoszenie.
Przez kilka kolejnych dni miałam jeszcze nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Codziennie obdzwaniałam kolegów Krzyśka i pytałam ich, czy mają jakieś nowe wieści. Obdzwaniałam też szpitale, aby mieć pewność, że mój mąż nie znalazł się w którymś z nich. Byłam też częstym gościem komisariatu, w którym za każdym razem mierzyłam się z współczującym wzrokiem policjantów.
Wszystkie te działania nie przyniosły żadnego rezultatu. Mój mąż przepadł jak kamień w wodę, a ja coraz częściej myślałam o tym, że nigdy więcej nie zobaczę go żywego. „Jak ja to powiem dzieciom?” – myślałam załamana.
Tego dnia pojechałam do koleżanki na drugim końcu miasta. Kiedy czekałam na autobus, zobaczyłam mężczyznę łudząco przypominającego mojego męża. „Przecież to niemożliwe” – pomyślałam i jeszcze raz spojrzałam w tamtą stronę. Po drugiej stronie ulicy stał mężczyzna i czule obejmował jakąś kobietę w ciąży.
To był on!
– Krzysiek! – krzyknęłam zrozpaczona. W tamtym momencie nie liczyłam na nic. A mimo to mężczyzna się odwrócił, a ja rozpoznałam w nim swojego zaginionego męża.
– Co to ma znaczyć? – zapytałam go, gdy w końcu do niego podeszłam.
–To, co widzisz – odpowiedział szorstko. A potem poinformował mnie, że ma już nową rodzinę.
Okazało się, że mój mąż już od wielu miesięcy miał kochankę, z którą chciał ułożyć sobie życie. A ponieważ nie wiedział, jak mi to powiedzieć, postanowił upozorować swoje zaginięcie. I nawet nie pomyślał, że w ten sposób podaruje mnie i dzieciom najgorszy prezent gwiazdkowy w całym naszym życiu.
Marta, 35 lat
Czytaj także:
„Matka zrobiła z Wigilii festiwal wbijania szpilek mojej dziewczynie. Mało brakło, a poza wyzwiskami, latałyby też pierogi”
„W Wigilię zostawiam dodatkowe nakrycie, ale nie dla zbłąkanego wędrowca. Wciąż liczę, że tata do mnie wróci”
„W Święta zamiast kolęd, wysłuchiwałem kazań teściowej. Mam tego dość, tę Wigilię spędzę na własnych warunkach”