Stałyśmy w firmowej kuchni. Ja piłam kawę, Ewka jadła kanapkę. To był ten czas w roku, gdy zaczynałyśmy gadać o wakacjach. Nasz rytuał obejmował dyskusje na temat miejsc, w których mogłybyśmy spędzić wspólny tygodniowy urlop. Rozmowy zazwyczaj kończyły się kłótnią, po czym lądowałyśmy gdzieś nad mazurskim jeziorem.
– W te wakacje lecimy na Kanary – oznajmiła nagle moja przyjaciółka.
– Chyba żartujesz!
– Niby dlaczego?
– Z miliona powodów.
– Wymień choć jeden – zażądała Ewka i ze złością odgryzła pokaźny kęs kanapki.
– Nie chce mi się bawić w tę grę, ale skoro nalegasz… – przewróciłam oczami. – Kanary są nierealne. Po pierwsze, znajdują się o wiele dalej niż Mazury. Po drugie, musiałybyśmy lecieć samolotem, a ty nie najlepiej znosisz turbulencje. Po trzecie, nie znamy hiszpańskiego, a po angielsku dukamy tak, że moja babcia lepiej by się dogadała. Po czwarte i najważniejsze: nie stać nas. Nie próbuj mi wmówić, że jest inaczej, bo zarabiamy podobnie.
– A moje pieniądze z ubezpieczenia?
Powinna wydać tę kasę na siebie, nie na mnie
Pięknie, Ewka wytoczyła ciężkie działo. W ubiegłym roku zmarł jej ojciec i dostała sporo kasy z ubezpieczenia. Uparła się, że jej nie tknie, póki mi czegoś nie kupi. Uważała, że musi mi się odwdzięczyć za pomoc w okresie, gdy jej ojciec chorował. Jakby to nie był obowiązek i przywilej przyjaciółki. Ponieważ trzymała się swojego postanowienia, ja równie uparcie zbywałam jej naciski związane z wyborem prezentu. Powinna wydać kasę na siebie, nie na mnie!
– Ewka, daj spokój.
Umyłam kubek i odstawiłam na suszarkę.
– Jeśli tak bardzo ci zależy, kup mi ptasie mleczko, uwielbiam karmelowe, i miejmy to z głowy. Ale na Boga, nie wydawaj na mnie szmalu, który może pomóc ci w życiu.
– Ty mi pomagasz w życiu – odparła Ewka z uśmiechem od ucha do ucha.
– Wariatka!
Popukałam się w czoło i wyszłam z kuchni.
Przez kolejne dni Ewka zalewała mnie mailami z ofertami biur podróży. Teneryfa, Lanzarote, Gran Canaria. Lazurowy ocean, all inclusive, animacje, wycieczki fakultatywne, surfing, przystojni ratownicy. Jeden hotel piękniejszy od drugiego. Zdjęcia nasycone odcieniami żółci i błękitu. Czego nie kliknęłam, wyglądało bajkowo. Od samego patrzenia robiło mi się ciepło na duszy i na ciele.
„Gdybyś miała wybrać trzy najpiękniejsze z proponowanych miejsc, które by to były?” – spytała Ewka w mailu.
Bez zastanowienia wybrałam linki do trzech hoteli na Lanzarote, ponieważ sama wyspa wydała mi się fascynująca. Park Timanfaya z widokami jak z innej planety, jaskinia z krabami albinosami, ogród kaktusów z całego świata. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Kliknęłam „wyślij”. To nic nie znaczyło, po prostu byłam ciekawa, czy nasze typy się pokrywają, ale Ewka nie odpowiedziała.
Minęło parę dni. Temat Kanarów nie wrócił. Gorzej, że zniknęła też kwestia naszego wspólnego wyjazdu. Dokądkolwiek. Szkoda by było zerwać z tradycją, bo urlopowałyśmy razem od sześciu lat. Może Ewka zamilkła, bo dotarło do niej, że się zapędziła? – myślałam. – Przeliczyła finanse i doszła do wniosku, że to jednak zbyt duży wydatek, i teraz głupio jej się przyznać. Postanawiam, że zapytam ją jak gdyby nigdy nic, na kiedy mam wziąć wolne i czy rezerwować pokój w naszym ulubionym ośrodku nad jeziorem.
Ewka mnie uprzedziła.
– Trzeci tydzień sierpnia – oświadczyła z dumną miną. – Już złożyłam wniosek.
– Przecież niczego jeszcze nie wybrałyśmy – zdumiałam się.
Nie miałam do kogo otworzyć ust...
Mimo wszystko byłam zadowolona, że Ewka nie zapomniała o sprawie. Uwielbiałam spędzać z nią leniwe dni nad wodą, prowadząc niekończące się rozmowy o życiu.
– Mylisz się, moja droga – odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem. – Bilety są, hotel jest. Lecimy na Lanzarote!
Szczęka mi opadła, ale Ewka nie dała mi czasu na protesty. Zaciągnęła mnie do swojego biurka. Z szuflady wyjęła bilety i folder ze szczegółami pobytu. Na zdjęciu zobaczyłam hotel, któremu dałam pierwsze miejsce. Próbowałam udawać złą, ale średnio mi to wychodziło. Hotel piękny, warunki pierwsza klasa, wszystko załatwione i opłacone. Nigdy nie byłam na wakacjach za granicą, a dzięki przyjaciółce mogłam spełnić to marzenie.
Dwa dni przed wyjazdem – katastrofa! Ewkę powaliła angina. Leżała z gorączką, blada jak ściana. Nie była w stanie zrobić sobie herbaty, a co dopiero lecieć na Kanary.
– Polecisz beze mnie – wymruczała.
– Chyba żartujesz! Za cholerę. Zostanę i przypilnuję, żebyś brała leki.
– A wycieczka przejdzie koło nosa nam obu. Wykluczone. Zresztą to jest oferta bezzwrotna.
Siła wyższa zdecydowała, że polecę sama do obcego kraju, zostawiając przyjaciółkę chorą i cierpiącą. Ewka zabroniła mi się tym przejmować i kazała wybawić za nas obie. Na do widzenia dała mi słomkowy kapelusz, który kupiła specjalnie na wyjazd. Ja obiecałam, że przywiozę jej wino z lokalnej winnicy.
Lot był spokojny, choć w głowie kotłowało mi się milion myśli. Na przykład, że w samolocie siedziały same pary i rodziny. Nie miałam z kim rozmawiać. W hotelowym lobby rezydentka objaśniła, z czego możemy korzystać, rozdała klucze. W porze kolacji przy czteroosobowym stoliku zasiadłam sama. Chciało mi się płakać. To nie miało tak wyglądać!
Piękny poranek wprawił mnie w nieco lepszy nastrój. Poszłam na basen i przyłączyłam się do kobiet uprawiających aqua aerobik. Potem wybrałam się na spacer po miasteczku, zahaczyłam o publiczną plażę i zapisałam się na lekcję surfingu. Niebo było przejrzyste, choć wiatr zrywał czapki z głów. Śliczny kapelusz Ewki wylądował w szafie.
Pod wieczór mój humor przygasł. Dopadła mnie samotność na Kanarach… Mimo licznych rozrywek wyczerpały mi się pomysły na dobrą zabawę solo. Do pokoju wróciłam o dziewiętnastej. Porażka.
Drugiego dnia postanowiłam sprawdzić pakiet all inclusive. Testowałam drinki i dania lokalnej kuchni, na doczepkę pograłam w tenisa. Wieczorem w restauracji odbywała się dyskoteka. Siedziałam przy barze, popijałam piwo i przyglądam się tańczącej grupie dziewczyn. Nie miałam śmiałości, by do nich dołączyć. Znów wcześnie wróciłam do pokoju.
Zadzwoniłam do Ewki i z trudnym powstrzymując łzy, zapytałam:
– Lepiej się czujesz? Tak strasznie mi głupio mi, że nie jestem przy tobie…
– I niepotrzebnie. Mam dobrą opiekę.
Zdziwiłam się, bo faceta nie miała, ja wyjechałam, więc niby kto ją odwiedzał?
– Kto to jest?
– Opowiem ci, jak wrócisz.
Wakacyjne romanse nie rokują dobrze
Trzeciego dnia padało, i to strasznie. Nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz. Dotarłam ledwie do baru w lobby, gdzie kupiłam kawę. Sączyłam ją, czytając książkę. A raczej próbując czytać. Nie mogłam się skupić, bo jacyś Polacy – wszędzie ich pełno! – grali w bilard, głośno się przy tym śmiejąc i rozmawiając. Jakby im się wydawało, że skoro mało kto ich rozumie, to też mało kto ich słyszy. Niektórzy turyści tak mają na obczyźnie i wstyd robią.
– Co pani taka spięta? – zawołał któryś. – Zapraszamy do nas!
Taak, już się rozpędzam…
Dopiłam kawę i wstałam z fotela. Trudno, dziś spędzę w pokoju nie tylko wieczór, ale też większość dnia. A jednak nie! Na patio ktoś złapał mnie za ramię. Krople deszczu wpadły mi za kołnierzyk bluzki.
– Halo! Co jest? – warknęłam poirytowana.
– Przepraszam – odezwał się rodak.
Facet na oko w moim wieku, z wyglądu sympatyczny, misiowaty, jeden z bilardzistów.
– Nie chciałem pani wystraszyć, tylko przeprosić za kolegów. Michał jestem – przedstawił się, wyciągając rękę.
– Anita.
Uścisnęłam mu dłoń. Była duża, silna i ciepła.
– Może wypijemy drinka?
– Gdzie? Pogoda mocno ogranicza wybór, a do baru nie wrócę. Z całym szacunkiem dla twoich kolegów, ale są dla mnie zbyt głośni.
– Wybacz. Mają wakacje i szaleją. Tomek za dwa tygodnie bierze ślub i zrobi sobie coś w rodzaju urlopu kawalerskiego. A drinka możemy wypić tam. – Wskazał pokryte słomą parasole przy wyludnionym basenem i nie czekając na moją zgodę, ruszył do baru.
Po chwili wrócił z dwoma drinkami.
Pierwszy raz spędziłam wieczór poza pokojem. Ha! Pomimo parszywej pogody właśnie tego dnia nie pójdę spać z kurami…
Michał okazał się skarbnicą opowieści, informacji i pomysłów na udane wakacje. W kolejnych dniach zabierał mnie w różne ciekawe miejsca. Wyspa była naprawdę piękna, nie tylko w folderze. Wreszcie w pełni cieszyłam się, że tu przyleciałam. Jednak z zachowaniem rozsądku. Michał wyraźnie próbował się do mnie zbliżyć, ale nie pozwoliłam sobie na przekroczenie granicy wakacyjnej przyjaźni. Romanse na urlopie nie rokują dobrze. To bardziej magia urlopu i egzotycznego miejsca niż prawdziwe zainteresowanie.
Owszem, uściskaliśmy się na pożegnanie, wycałowaliśmy w policzki i wymieniliśmy numerami telefonów, lecz niespecjalnie wierzyłam w dalszy ciąg tej przygody. Nawet po odkryciu, że oboje mieszkamy w Poznaniu, co on nazwał przeznaczeniem, a ja zbiegiem okoliczności.
A jednak, wbrew moim przewidywaniom, nie odpuścił i zadzwonił już następnego dnia po przylocie. Byłam akurat u Ewki. Piłyśmy czerwone wino, a przyjaciółka opowiadała mi o Bogdanie z działu IT, który odwiedzał ją każdego dnia, robił zakupy, ciepłe herbatki i sprawił, że polubiła chorowanie. Wyszło na to, że obie miałyśmy udane wakacje, choć z początku towarzyszyły im turbulencje gorsze niż w samolocie. Co więcej, obie poznałyśmy świetnych facetów, zaczynając przygodę, która może potrwać znacznie dłużej niż jedno lato… Może wiele, wiele lat… Oby!
Czytaj także:
„Stroniłam od wakacyjnych romansów, szukałam poważnego związku. Tylko raz dałam ponieść się chwili i... nie żałuję”
„Szybko przywiązuję się do ludzi, więc nie uznaję wakacyjnych romansów. Zrobiłam wyjątek tylko raz. Pierwszy i ostatni...”
„Przeżyłam wakacyjny romans z Grekiem, a ten drań mnie oszukał. Ukradł mi biżuterię, ekspres do kawy i... moje serce”