„Tuż przed ślubem mój narzeczony postanowił wstąpić do klasztoru. Za moimi plecami szeptali, że na pewno znalazł sobie inną”

Tuż przed ślubem narzeczony wstąpił do klasztoru fot. Adobe Stock, ivan kuzmin/EyeEm
„– Jak ja w oczy spojrzę sąsiadkom? Taki wstyd! – wykrztusiła mama. Od bliskich nie otrzymałam wsparcia. Z wypiekami na twarzy wypytywali mnie o powody decyzji Andrzeja. Bardziej od mojego bólu interesowały ich plotki”.
/ 26.05.2022 19:30
Tuż przed ślubem narzeczony wstąpił do klasztoru fot. Adobe Stock, ivan kuzmin/EyeEm

Andrzeja poznałam na obozie adaptacyjnym przed studiami. Wyjazd organizowało duszpasterstwo akademickie. Nie miałam wtedy zielonego pojęcia, jak wielkie znaczenie będzie miał ten fakt dla mojego życia. W grupie spotykaliśmy się później bardzo często. Andrzej był męski, odpowiedzialny, przystojny. Po prostu idealny.

Nie od razu jednak się w sobie zakochaliśmy

Parą zostaliśmy dopiero po dwóch latach znajomości. Połączyła nas prawdziwa miłość, pełna ciepła i troski o drugą osobę. Nic więc dziwnego, że po skończeniu studiów wyznaczyliśmy datę ślubu. Nasi rodzice popierali ten związek i cieszyli się, że zostaniemy rodziną. Ślub miał się odbyć w Wielkanoc. Już jesienią zaczęłam przygotowania. Wiadomo, nie wolno tak ważnych spraw zostawiać na ostatnią chwilę. Trzeba było zarezerwować termin w kościele i salę weselną, zaplanować oprawę, suknię i mnóstwo innych rzeczy. Pochłonęło mnie planowanie uroczystości. Może dlatego nie zauważyłam, że z Andrzejem dzieje się coś dziwnego. Im bardziej ja się cieszyłam ślubem, tym bardziej on markotniał, zamykał się w sobie. Często wyjeżdżał. Nawet zaczął unikać przebywania ze mną sam na sam.

– Co się dzieje? Masz kłopoty? – spytałam wreszcie, gdy po raz kolejny opowiadałam mu o przygotowaniach do ślubu, a on wyraźnie myślami był gdzie indziej.

– Nie nazwałbym tego kłopotami – odpowiedział. – Chyba musimy porozmawiać. Mam nadzieję, że zrozumiesz.

– Co się dzieje? – poczułam w sercu dziwne ukłucie strachu, bo od dłuższego czasu przeczuwałam, że jakaś poważna rozmowa wisi w powietrzu.

– Przełóżmy ślub – powiedział prędko, jakby się bał, że coś mu na to nie pozwoli.

Właśnie tego się obawiałam

Poczułam mieszaninę lęku, rozpaczy, rozczarowania. Co się mogło stać? Przecież chyba o Andrzeju wiem wszystko! Nie ma żadnych powodów, żebyśmy mieli odkładać uroczystość… A jeśli nawet teraz są, do terminu zostało jeszcze pięć miesięcy, wszystko da się naprawić! Może to ma jakiś związek z tymi jego ciągłymi wyjazdami? Może ma inną kobietę?!

– Dlaczego? – spytałam krótko, bo czułam, że siły mnie opuszczają.

– Muszę być pewien – odparł.

– A nie jesteś? – spytałam drżącym głosem. – Nie wiesz, czy mnie chcesz?

– Czuję powołanie. Mam wrażenie, że moje miejsce jest w klasztorze.

Kpisz sobie ze mnie?! – krzyknęłam rozpaczliwie. – Mam uwierzyć, że nagle poczułeś powołanie?! A może się przestraszyłeś? Może mnie nie kochasz?!

Wszystko się we mnie zbuntowało przeciwko temu, co usłyszałam. Dopiero teraz skojarzyłam, że Andrzej mnóstwo czasu spędzał z naszym księdzem.

– Kocham! – zawołał. – Właśnie dlatego to dla mnie takie trudne... Kocham ciebie i jednocześnie chcę służyć Bogu! Jak mam wybrać? Kogo? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Potrzebuję czasu.

– Przecież jesteśmy wierzący, chodzimy do kościoła, możemy założyć dobrą, katolicką rodzinę i wychowywać dzieci w duchu wiary – zaczęłam go przekonywać. – Kocham cię, chcę, żebyś był ojcem moich dzieci i moim mężem.

Oboje pochodzimy z katolickich rodzin, wiara jest dla nas naprawdę ważna. I mnie, i Andrzeja rodzice wychowali w poszanowaniu dla Boga i Jego przykazań. Przyjmujemy komunię, żyjemy godnie. Jak to możliwe, że ten Bóg zabierze mi ukochanego? To niesprawiedliwe!

– Więc to koniec? – spytałam.

– Nie słuchałaś mnie – westchnął. – Proszę tylko o czas. Potrzebuję go, żeby mieć pewność i nie popełnić błędu. Muszę teraz wybrać życiową drogę. Jeżeli wybiorę źle, oboje możemy być nieszczęśliwi.

Ostatnie słowa wzbudziły we mnie nadzieję. Oboje! Myśli o nas...

Długo wtedy rozmawialiśmy

O wierze, o życiu, o konsekwencjach wyborów. Zgodziłam się dać mu czas. Niczego nie przekreślaliśmy. Na razie jednak trzeba było zawiadomić rodziców o zmianie planu i o tym, że przestaniemy się spotykać.

– Wybór? Jakiego wyboru musi dokonać, o co tu chodzi? – pytał mój tato, kiedy kilka dni później razem powiedzieliśmy rodzicom o przełożeniu terminu ślubu na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Andrzej już wyszedł, mama płakała. Ja też dopiero teraz w pełni zdałam sobie sprawę, że mogę Andrzeja stracić.

Na pewno znalazł sobie inną – wykrztusiła mama przez łzy. – Jak ja w oczy spojrzę sąsiadkom? Taki wstyd!

To normalne, że zareagowała w ten sposób. Chyba każdy w pierwszej chwili właśnie tak by pomyślał. Ja także.

– Mamo, nie znalazł innej – uspokoiłam ją. – Ufam mu. Ale jeśli mnie nie zechce z jakiegokolwiek powodu, to przecież go nie zmuszę. Jeśli Bóg chce, żebyśmy byli razem, to na pewno będziemy!

Po tym wszystkim było mi strasznie ciężko

Zaczęłam gorliwiej się modlić. Nie spotykałam się z Andrzejem, więc długie godziny spędzałam w kościele, na rozmowach z Bogiem. Prosiłam, by Andrzej podjął mądrą decyzję. Ale też o to, żeby po prostu mnie nie opuszczał... Przyszła wiosna. Tuż przed świętami, Andrzej poprosił mnie o spotkanie. Tak długo na to czekałam! Cieszyłam się, że może jednak wszystko wróci do normy, że po tych kilku strasznych miesiącach odzyskam narzeczonego. Ciągle nosiłam jego pierścionek, on tego chciał.

– Podjąłem decyzję – powiedział bez wstępów. – Wstępuję do klasztoru.

Moje serce pękło... Tyle miesięcy modlitw! Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę czekałam na zupełnie inną decyzję. A na tę, którą podjął, wcale nie byłam przygotowana… Trudno opisać, co wówczas działo się w mojej głowie. Nie mogłam się pogodzić z tym, co powiedział.

– Jesteś zwykłym tchórzem! – wykrzyczałam mu. – Uciekasz przed życiem, pracą, dziećmi i odpowiedzialnością! Zamkniesz się w klasztorze, bo tak łatwiej!

Strasznie bolały mnie słowa Andrzeja. Odrzucił mnie, nie chce być ze mną! Nie jestem wystarczająco dobra!

– Irminko, wiem, że nie jest ci łatwo. Mnie też nie jest, ale nic nie mogę na to poradzić. To silniejsze ode mnie. Wybacz mi – prosił Andrzej ze łzami w oczach.

Kwadrans później płakaliśmy oboje.

– Zostań, nie zostawiaj mnie – błagałam.

Miałam jeszcze nadzieję, że te łzy, wzruszenie, silne emocje coś zmienią. Ale nie zmieniły. W dodatku Andrzej przysięgał, że mnie kocha, że jestem mu naprawdę bliska. Najbliższa... To nie polepszyło sprawy. Bo mówił też, że Bóg tak chce! Widocznie do czegoś innego jest Mu potrzebny... Cierpiałam potwornie. Andrzej wyjechał zaledwie kilka dni później. Wtedy już wiedziałam, że klamka zapadła i z tego klasztoru już do mnie nie wróci.

– To dopiero nowicjat, jeszcze wiele może się zmienić – próbowała mnie pocieszać mama, widząc, jak rozpaczam.

W ciągu pierwszego roku faktycznie kandydat na zakonnika może się jeszcze wycofać. Przez ten czas poznaje siebie, przekonuje się, czy jego decyzja była słuszna. Ale przecież Andrzej rozważał ją przez kilka miesięcy! Nie poszedł do tego klasztoru wprost z ulicy!

Wiedziałam, że nie ma już odwrotu

I to było najgorsze.

– A może odkrył, że ma inne preferencje seksualne? – zastanawiała się głośno moja koleżanka – Czasem się zdarza, że mężczyźni głęboko wierzący nie mogą się z tym pogodzić i to jest dla nich ucieczka.

Takie komentarze bolały najbardziej. Wierzyłam Andrzejowi. Wiedziałam, że ma prawdziwe powołanie. Tylko co z tego? Zwątpiłam wtedy w boską sprawiedliwość. Cała moja złość z powodu utraty Andrzeja skupiła się na Bogu, bo zabrał mi ukochanego. Jeśli chciał go sobie wziąć, to po co nas najpierw ze sobą związał? Dla Andrzeja była to ważna próba. To potrafiłam zrozumieć, lecz dlaczego ja mam cierpieć? Czułam się wykorzystana. Przez Boga, którego tak kochałam...

Jeszcze długo miałam gdzieś w głębi serca nadzieję, że los się odwróci. Potem jednak dostałam list od Andrzeja, w którym napisał, że modli się o moje szczęście, a jemu jest dobrze, bo odnalazł spokój i sens życia. I to był koniec. Po dwóch latach emocje opadły, nie czułam już złości. Czasem tylko tęsknotę. Teraz nie mam już pretensji do Boga. Rozumiem, że wszystko w życiu ma swój cel, a tamta miłość była mi do czegoś potrzebna. Tylko jeszcze nie wiem do czego. Pierścionek od Andrzeja złożyłam na ofiarę w kościele. Tam jest jego miejsce. W końcu to nie mnie Andrzej poślubił.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA