Miotałem się jak szalony po domu już od godziny, nie mogąc nigdzie znaleźć obrączek. Po prostu wsiąkły, wyparowały! Nerwy zaczynały mnie zżerać, kolejne miejsce sprawdzone, kolejny raz bez efektu, kompletna porażka. Moje myśli, zamiast skoncentrować się na celu, uparcie biegły w kierunku butelki koniaku. Coraz bardziej gruntowało się we mnie przekonanie, że jeden łyczek bardzo by mnie podniósł na upadłym duchu i pokancerowanym morale. Choć realia wyglądały tak, że na jednym łyczku mogłoby się nie skończyć. Z żalem musiałem więc sobie odmówić, zwłaszcza jeśli miałem zaraz wsiąść za kierownicę.
I tu znowu pojawiły się wątpliwości. Musiałem, ale… czy na pewno tego chcę? Im dłużej trwały moje poszukiwania, tym bardziej się wahałem. Dziwne, bo jeszcze wczoraj miałem stuprocentową pewność, że poślubienie Aśki to najlepsza decyzja w moim życiu. Ale może to jakiś znak? Te kłody pod nogi w postaci pary zaginionych obrączek mają za zadanie uświadomić mi, że ślub to chomąto na całe życie, którego nikt normalny z własnej woli nie zakłada sobie na szyję…
Gdzie są te cholerne obrączki?!
Poczułem na plecach czyjś wzrok. Odwróciłem się i zobaczyłem wpatrzone w siebie kocie oczy. Osobisty kocur Aśki, Maślak, badawczo mi się przyglądał. Drań i spryciarz. Zawsze miałem wrażenie, że odczytuje, co dzieje się w mojej głowie, i ma to gdzieś. Wredny typ, który uważał się za pępek wszechświata. Teraz też najpewniej pilnował swoich spraw. OK, niech ma, nałożyłem mu do miski karmy. Mimo to nie ruszył się z miejsca i dalej się we mnie wgapiał. Irytujące.
– A może ja naprawdę tego nie chcę? – rzuciłem do niego prowokacyjnie.
Przeciągłe miauknięcie odpowiedziało mi gdzieś z okolic stóp. To mój osobisty kocur, Edgar, zlazł z kociego hamaka pod sufitem i teraz łasił się do moich nóg. Był to oczywisty sygnał, że pora na jedzenie.
– I ty, Brutusie…?
Napełniłem również jego miskę, zegar zaś nieubłaganie przybliżał termin mojej egzekucji. Strach dławił mnie w gardle. Z nerwów spociłem się tak bardzo, że musiałem zdjąć ślubną marynarkę, koszulę i krawat.
– Cholera – kląłem pod nosem – gdzie są te głupie obrączki?
Wieczorem położyłem je na stole, na samym środku, na widoku, żeby na pewno o nich nie zapomnieć. Rano nie sprawdziłem, czy wciąż tam leżą, w nerwach przygotowań wypadło mi to z głowy. Dopiero gdy już wychodziłem, zorientowałem się, że czegoś mi brak. Wróciłem po obrączki i z przerażeniem uświadomiłem sobie, że wyparowały. Czy Aśka mogła je zabrać? Wątpliwe. Nie zapisała ich sobie na liście, którą tak skrupulatnie przygotowywała z miesięcznym wyprzedzeniem. A znalazło się na niej kosmicznie dużo rzeczy i spraw.
Mogłem zadzwonić do Aśki, owszem, ale znowu powiedziałaby, że nie ogarniam rzeczywistości. Akurat! Pokażę jej, że się myli.
– I co się tak gapisz? – warknąłem do Maślaka, który nie odrywał ode mnie wzroku. Natrętny typ. – To wszystko przez ciebie!
Nie poruszyło go moje oskarżenie, choć powiedziałem czystą prawdę. Odkąd Aśka razem z Maślakiem wprowadzili się do nas, znaczy do mnie i Edgara, zdarzało się, że ginęły nam różne drobne rzeczy. Nie zwracałem na to uwagi, ogarnięty miłosną euforią, dopiero teraz, przyciśnięty okolicznościami, poskładałem sobie fakty. Aśka obwiniała moje bałaganiarstwo, ale zupełnie bezpodstawnie. W kawalerskim życiu bałaganiłem wcale nie mniej, a wszystko umiałem znaleźć.
Przyłapałem kiedyś Maślaka, jak niósł w pyszczku moją skarpetkę. Innym razem porwał papierek od cukierka. O kiełbasie czy plasterku szynki nie wspomnę. Edgar nigdy by się nie zniżył do czegoś takiego. Miał swoją godność.
Telefon dzwonił i dzwonił, a ja nie odbierałem
Spojrzałem jeszcze raz na zegar. Już byłem spóźniony o pół godziny. Ustaliliśmy z Aśką, że przyjadę do jej rodziców, skąd wszyscy razem pojedziemy do kościoła. Zerknąłem nerwowo na telefon. Aż dziw, że moja oblubienica jeszcze nie zadzwoniła z awanturą. Ledwo to pomyślałem, aparat zaczął dzwonić. Nie odbierałem. Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Głupie myśli o podkładkach pod śruby albo nakrętkach, które mogłyby wystąpić w roli obrączek, szybko przegnałem.
Maślak nie ruszał się z miejsca. Wyglądał na usatysfakcjonowanego moim nieszczęściem. Może uwziął się na mnie za tę ostatnią kąpiel, którą mu zafundowałem? Nie ze złośliwości, po prostu wymazał się niemożebnie w kuwecie i okropnie śmierdział. Niestety, moje argumenty do niego nie trafiały. Pamiętliwa bestia. Telefon cały czas dzwonił. Dzwonił tak, jakby nigdy nie miał przestać. Walczyłem ze sobą, żeby nie poddać się panice. Jedyne miejsce, którego dotąd nie sprawdziłem, to legowisko tego podłego kota. Szybko doskoczyłem do wielkiego karpia, w którym Maślak miał swoją bazę. Najwyraźniej przewidział mój ruch, bo zrobił to samo.
– Nie! – zaprotestowałem głośno, odpychając natrętnego kota.
Wybebeszyłem wszystko ze środka i znalazłem breloczek na klucze (nawet nie wiedziałem, że zginął), gumkę, trzy bardzo wiekowe kasztanki, jednego kabanosa i urwany pompon od czapki. Maślak, pozując na urażone niewiniątko, złapał kabanosa i zaczął popychać go łapką po moim ukochanym, oryginalnym, jedwabnym, tureckim dywanie. Olałem kocisko z silnym postanowieniem zemsty w późniejszym terminie.
Telefon wciąż dzwonił z ultrakrótkimi przerwami. Nie mogłem dłużej go ignorować. Wziąłem głęboki wdech, potem wydech i odebrałem.
– Kochanie, co się dzieje? – usłyszałem głos zaniepokojonej Aśki. – Czekamy tu wszyscy na ciebie, już bardzo niewiele czasu zostało. Potrzebujesz pomocy?
Prawda o zagubionych obrączkach nie chciała mi przejść przez gardło.
– Kochanie, rozwolnienia dostałem, siedzę w toalecie. Uspokój rodzinę, siebie też, zaraz wezmę jakieś piguły, powinny zadziałać. Chyba się czymś strułem – niespecjalnie musiałem udawać złe samopoczucie. Rzeczywiście ściskało mnie w żołądku i wątpiach. Może ze strachu. – Jak nie dam rady, to spotkamy się przed kościołem.
– Ale jak tak… bez błogosławieństwa?
– Niech twoja mama weźmie chleb i sól do kościoła, tam tradycji stanie się zadość – rzuciłem i szybko się rozłączyłem.
Jeśli mam zdążyć na własny ślub, to muszę się wysilić.
Drzwi otworzyły się i... stanęła w nich Asia
Najpierw zdjąłem też spodnie, żeby ich nie ubrudzić, i zabrałem się za szukanie, począwszy od kanapy. Odsunąłem ją, potem zdjąłem poduszki, zrolowałem dywan, wybebeszyłem fotele, odstawiłem szafę od ściany. Pot lał mi się po tyłku, nawet nie wiem, czy z powodu strachu, czy z wysiłku, ale przynajmniej wiedziałem, że obrączek w pokoju nie ma. Po przewróceniu do góry nogami całej kuchni i przepatrzeniu przedpokoju razem z łazienką byłem stuprocentowo pewny, że obrączek także tam nie ma. Została mi jedynie sypialnia. Gdy z nią skończyłem, wyglądała jak pobojowisko, ale obrączek nie znalazłem.
Rzut oka na zegar uświadomił mi, że właśnie rozpoczyna się mój ślub. Zmęczenie wyłączyło panikę, na którą zwyczajnie nie miałem już siły. Pomogło też pogodzić mi się ze strasznym losem, który mnie czekał, gdy Aśka dowie się, że zgubiłem obrączki.
Pora zatem ujawnić problem. Chwyciłem telefon i wybrałem numer niedoszłej żony. Zdziwiło mnie, że słyszę dzwonek tuż za drzwiami. Zanim zdążyłem wyciągnąć jakiekolwiek wnioski, drzwi się otworzyły z impetem i stanęła w nich ona… cała na biało!
– Wiktor, do ciężkiej cholery, co ty, jaja sobie robisz?! – wrzasnęła, zanim zamurowało ją na widok mój i pobojowiska w mieszkaniu. Z tyłu tłoczyli się nasi rodzice razem ze świadkami.
Dopiero teraz spojrzałem w lustro. Spocony, rozczochrany, w samych slipach, wizytowych butach i czarnych, długich skarpetach. Na twarzy miałem jakieś szare smugi, zresztą moje dłonie nie prezentowały się lepiej. Dzień wcześniej zainwestowałem w manikiur, a teraz śladu już po nim nie było. Jej telefon nadal dzwonił. To znaczy, ja do niej wciąż dzwoniłem.
– Odbierz, kochanie, proszę, mam ci coś do powiedzenia.
Wobec tej absurdalnej sytuacji musiała zgłupieć do reszty, bo odebrała i przyłożyła telefon do ucha.
– Słucham.
– Masz obrączki? – zapytałem, być może odrobinę zbyt nieśmiało.
Nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała na mnie bardzo dziwnym wzrokiem. Od razu przypomniał mi się Maślak.
– Zgubiłem obrączki – powiedziałem, a głos jakimś cudem wcale mi się nie trząsł.
– Asiuniu, może jeszcze się zastanowisz, czy on na pewno ma zostać twoim mężem? – uaktywniła się z tyłu teściowa.
– Wypraszam sobie! – nie pozostała jej dłużna moja matka. – On też może się zastanowić!
Ksiądz powiedział, że poczeka...
Za to, co Aśka zrobiła w tamtym momencie, do dziś jestem jej ogromnie wdzięczny. Zamknęła im drzwi przed nosem. Nie uciszyło to bynajmniej nastawionych krwiożerczo mamusiek, ale przynajmniej dało nam chwilę wytchnienia.
– Nie mam obrączek, nie ruszałam ich ze stołu. Ale mogłeś zadzwonić, można coś było wykombinować...
– Niby co?
– Cokolwiek!
– Teraz już za późno – sam nie wiedziałem, co powinienem czuć i jak powinna zachować się Aśka. Może powinna solidnie mi przyłożyć?
O dziwo, miała inne zdanie. Być może determinacja kobiety, gdy już włoży suknię ślubną, jest większa, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
– Ubieraj się, idioto. Ksiądz powiedział, że poczeka. Obrączki pożyczymy, a nasze potem znajdziemy. Nie wiem, co ci strzeliło do głowy. Naprawdę tak boisz się ślubu ze mną? Chyba się nie rozmyśliłeś? – spojrzała na mnie podejrzliwie.
Poszedłem do pokoju, gdzie zostawiłem ślubne ubranie. Maślak nie zajmował się już swoim kabanosem. Wygodnie ułożył się na najlepszym z jego perspektywy miejscu, czyli na moim świeżo zakupionym garniturze. Aśka sprawnie go zgoniła. Zacząłem się ubierać, ale nagle zorientowałem się, że nigdzie nie ma mojego krawata, który przewiesiłem przez oparcie krzesła. Spojrzałem na Maślaka – teraz dla odmiany udawał obojętność. Sprawdziłem jego karpia, krawata nie znalazłem. Zacząłem się rozglądać, trudno byłoby go przeoczyć, chociażby ze względu na kolor. I nagle go zobaczyłem!
Różowy pasek zwisał z legowiska Edgara. Podniosłem oczy wyżej. Ed, tak jak Maślak, symulował najdoskonalszą obojętność, co wychodziło mu o tyle gorzej, że początek krawata niknął w jego pyszczku. No nie! Poszedłem po drabinę, bo tylko tak mogłem sprawdzić, co faktycznie znajduje się w środku pluszowego hamaka. Podniosłem kota, który wciąż mamlał mój krawat. Pod nim leżały nasze obrączki!
Spojrzałem na Maślaka, który odwzajemnił moje spojrzenie. Jasne było, że triumfuje.
– Rozprawię się z tym kotem, jak tylko wrócimy – zagroziła Aśka, choć oczy jej błyszczały i wiedziałem, że w duchu pęka ze śmiechu. – Mogę mu odpuścić pod warunkiem, że sam tutaj posprzątasz.
W tej chwili wszystkie moje wątpliwości się rozwiały i niczego bardziej nie chciałem, jak wziąć ślub z tą wspaniałą kobietą. I wziąłem, choć ksiądz trochę marudził, a nasze matki od tamtej pory ze sobą nie rozmawiają.
Czytaj także:
„W dniu ślubu chciałam wyglądać jak grecka bogini, a skończyłam jako straszydło. Wszystko przez durną fryzjerkę”
„W dniu ślubu dowiedziałam się, że mój mąż zrobił coś bardzo złego. Przyszłość naszego małżeństwa zawisła na włosku...”
„Rzuciłam narzeczonego zaraz przed ślubem, bo nie chciałam zmarnować sobie życia. W dniu rozstania poznałam miłość życia”