Z zainteresowaniem obserwowałam, jak nowi sąsiedzi, starsze małżeństwo, wprowadzają się do domu naprzeciwko. To dość niespotykane, żeby w podeszłym wieku zmieniać miejsce zamieszkania. Może stało się coś, czego nie planowali, i zostali zmuszeni do przeprowadzki, a może porzekadło, że starych drzew się nie przesadza, nie ma już w dzisiejszych czasach zastosowania?
Niemniej zastanawiało mnie, czemu wybrali akurat ten dom. Był zniszczony. Wiem, co mówię, bo dokładnie obejrzałam cały budynek, łącznie z piwnicą. Prowadzę gospodarstwo agroturystyczne i przez pewien czas rozważałam zakup domu stojącego naprzeciwko mojego. Nie zdecydowałam się z powodu ogromu środków, jakich wymagałby remont.
Ale może moi nowi sąsiedzi mieli w rodzinie jakiegoś speca od budowlanki, który pomoże im doprowadzić dom do stanu używalności? Dla mnie najważniejsze było to, że wyglądali na spokojnych i sympatycznych ludzi. Nie podejrzewałam, by urządzali imprezy do rana i przeszkadzali moim gościom.
Płacz, krzyki – to chyba nie jest normalne?
W sobotni poranek pracowałam w ogrodzie, gdy dobiegł mnie czyjś krzyk. Był stłumiony, ale słyszałam go wyraźnie – brzmiał przejmująco. Kiedy słyszy się coś takiego, w głowie od razu zapala się czerwona lampka. Zaniepokojona zaczęłam się rozglądać. Wyszłam na ulicę i zdałam sobie sprawę, że krzyk dobiegał z domu naprzeciwko.
Postanowiłam zajrzeć do sąsiadów. Możliwe, że starsi państwo potrzebują pomocy. Kiedy zapukałam, nikt mi nie otworzył. Z wnętrza budynku słyszałam teraz tylko dźwięk telewizora. Zapukałam drugi raz, i dopiero wtedy w drzwiach pojawiła się starsza pani. Wyglądała zupełnie normalnie, na przemiłą staruszkę. Jedyne, co zastanawiało, to ostry, niepasujący do jej wieku makijaż, zwłaszcza czerwone usta.
– Dzień dobry – uśmiechnęłam się. – Przepraszam, że przeszkadzam. Jestem państwa sąsiadką i usłyszałam dziwny hałas, jakby czyjś płacz albo krzyk. Dochodził z państwa domu. Czy coś się stało? Mogę jakoś pomóc?
– Płacz? – zdziwiła się starsza pani. – To musi być pomyłka. U nas nic się nie dzieje. Mąż po prostu ogląda telewizję. A wie pani, ma siedemdziesiąt trzy lata, więc słuch już nie ten co dawniej.
– Ach tak – bąknęłam. – W takim razie przepraszam.
– Nic się nie stało. Miło mi, że mamy tak pomocnych sąsiadów. Do widzenia.
Cała sytuacja wydała mi się bardzo podejrzana. Staruszka była zbyt miła, jej usta zbyt czerwone, a przerażający krzyk na pewno dochodził ze środka ich domu. Ktoś wrzasnął, a dopiero potem włączyli telewizor na cały regulator. Powtarzało się to przez kilka następnych dni. Najpierw był krzyk, a później podkręcony do maksimum dźwięk telewizora.
Kiedy drugi raz chciałam sprawdzić, co się dzieje, nikt mi nie otworzył. Nie, to nie było normalne. W końcu nie wytrzymałam i zadzwoniłam na policję. Wyjaśniłam, co mnie niepokoi, w efekcie czego pod dom sąsiadów podjechał radiowóz. Funkcjonariusze weszli do środka i wyszli po około dwudziestu minutach.
Po wizycie policjantów nastał spokój. Nie słyszałam żadnych krzyków ani płaczów. Pomyślałam nawet, że mili starsi państwo padli ofiarą mojej bujnej wyobraźni, a przez wezwanie policji straciłam szansę na dobre stosunki.
Pewnego wieczoru zadzwonił do mnie mój syn i oświadczył, że się rozwodzi. Ze zmartwienia i zdenerwowania nie mogłam tamtej nocy zasnąć. Kilka minut przed trzecią nad ranem wstałam, żeby zaparzyć sobie melisę. Zeszłam do kuchni i włączyłam czajnik. Czekając, aż się woda zagotuje, patrzyłam przez okno.
Nieoczekiwanie pod dom sąsiadów podjechała biała furgonetka, z której po chwili wysiedli jacyś mężczyźni. Dwóch z nich prowadziło dwie młode kobiety. Jedna z nich się szarpała, jakby chciała uciekać. Zanim cofnęłam się w głąb kuchni i zgasiłam światło, jeden z mężczyzn spojrzał w moje okno. Serce waliło mi jak oszalałe i nogi ugięły się pode mną.
Teraz byłam już pewna, że w domu naprzeciwko dzieje się coś złego, a ja powinnam zrobić wszystko, żeby to się skończyło. Z duszą na ramieniu podeszłam do drzwi wejściowych, chcąc się upewnić, że są zamknięte. Wtedy usłyszałam dziwne skrzypnięcie. Dobiegało z salonu, gdzie znajdowało się wyjście na taras, którego nie dało się zamknąć na klucz.
Telefon komórkowy zostawiłam w sypialni, więc by wezwać policję, musiałam przejść przez salon i dostać się do schodów. Naprawdę wierzyłam, że uda mi się dotrzeć tam przed intruzem. Może dlatego dałam się zaskoczyć. Znienacka poczułam szarpnięcie za włosy, jednocześnie czyjaś wielka dłoń zakryła mi usta, a ciężka pięść uderzyła mnie w brzuch. Straciłam przytomność.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam zagrzybiony sufit. Śmierdziało stęchlizną.
– Czy z panią wszystko dobrze? – zapytał ktoś z silnym wschodnim akcentem.
Wraz z przytomnością wrócił strach. Obok mnie siedziała młoda, jasnowłosa kobieta. Miała podbite oko. Pod ścianą pomieszczenia bez okien siedziała druga blondynka. Najwyżej szesnastoletnia.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytałam, dotykając obolałego brzucha.
– W jakimś zrujnowanym domu. Porwano nas, na handel – odpowiedziała ta z ukraińskim akcentem.
– Jaki handel? – nie zrozumiałam.
– Do burdelu albo na ulicę – wyjaśniła młodsza. – Nie wydostaniemy się.
Przyglądałam im się z przerażeniem.
– Jak tu trafiłyście?
– Mnie ściągnęli z ulicy, jak wracałam od koleżanki.
– Mnie przez ogłoszenie złapali. Myślałam, że szukają kogoś do sprzątania. Jak przekroczyłam granicę, to od razu paszport zabrali i trafiłam tutaj.
– Mój Boże – wyszeptałam. – To stąd te krzyki.
– Krzyki?
– Mieszkam w domu naprzeciwko. Kilka razy słyszałam krzyki. Wezwałam nawet policję, ale nic nie znaleźli. Nie sądziłam, że przetrzymują tutaj ludzi. W życiu nie pomyślałabym, że to przestępcy. Wyglądają tak normalnie. Ot, mili, starsi państwo...
– Jak policja nic nie znalazła, to nikt nam nie pomoże – stwierdziła młoda.
Miała zrezygnowany głos. Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć, ani jak ją pocieszyć, bo pomyślałam to samo. Tylko co ze mną? Będą się musieli mnie pozbyć. Na co im pięćdziesięciolatka? Przecież nie poślą mnie na ulicę jak te młódki...
Jest tylko jedna szansa na ratunek
Naraz dotarło do mnie, że mogę już nigdy nie zobaczyć swojej wnuczki. Myśląc o niej, spojrzałam w górę. Chciałam się pomodlić, wybłagać jakiś cud. Potrzebowałam cudu! Patrzyłam na rozlane na suficie plamy pleśni i nagle mnie oświeciło.
– Tutaj jest okno – stwierdziłam.
– Gdzie? – zdumiała się Ukrainka.
– Musi tu być okno. Pamiętam. Chciałam kupić ten dom, zeszłam nawet do piwnicy. Okno jest tutaj – wskazałam palcem ścianę naprzeciwko. Młodsza z dziewcząt od razu do niej podeszła i zaczęła opukiwać ją ręką.
– To karton-gips – szepnęła. – Boże... Można to rozbić.
Już zamachnęła się nogą, ale ją powstrzymałam.
– Chwila. Hałas zaalarmuje tę niby miłą starszą parę, która pilnuje tu interesu.
– Więc co zrobimy?
Zaczęłam intensywnie myśleć.
– Zacznijmy krzyczeć. Podejrzewam, że dlatego włączali tak głośno telewizor. Chcieli zagłuszyć krzyki. Może teraz zrobią tak samo.
– A jak nas pobiją? – wyjąkała Ukrainka.
– Musimy zaryzykować. To nasza jedyna szansa.
Zaczęłyśmy krzyczeć, ile sił w płucach – i tak jak przypuszczałam, po chwili rozległ się głośny dźwięk wiadomości. Nastolatka od razu przystąpiła do ataku. Z rozbitej ściany buchnęła chmura pyłu. Miałam rację: za gipsową ścianką był zagrzybiony mur z okienkiem. Wychodziło na podwórko znajdujące się za domem.
Ukrainka podsadziła nastolatkę, która już się szykowała do rozbicia szyby. Wtedy zdałyśmy sobie sprawę, że telewizor ucichł. Pozostało naprawdę niewiele czasu. Dziewczyna uderzyła pięścią w szkło. Z jej ręki polała się krew. Nie zważając na to, wyciągała z ramy sterczące odłamki. Zza drzwi naszego więzienia słyszałyśmy szczęk otwieranych zamków.
Nastolatka z powodzeniem wygramoliła się na zewnątrz. Podsadziłam drugą dziewczynę. Kiedy wydostała się na podwórko, pochyliła się i podała mi ręce. Nie wierzyłam, że się uda, że zdąży mnie wyciągnąć…
– Uciekaj! – krzyknęłam.
– Dam radę – odparła.
Chwyciłam ją za ręce, a ona zaciskając zęby, wyciągnęła mnie z piwnicy. Upadłam na nią, wcześniej silnym kopnięciem odtrącając próbującą mnie przytrzymać rękę. Rzuciłyśmy się do ucieczki.
Dwieście metrów dalej, z domu sąsiada, wyszedł chłopak. Znałam go. Na pewno nie był w zmowie z tymi, którzy nas więzili. Musiały go zaalarmować krzyki nastolatki, która darła się i machała zakrwawioną ręką.
– Policja, dzwoń na policję! Ale już! Policja, dzwoń! Porwać nas chcieli! Dzwoń!
Zdenerwowany młodzieniec wyjął z kieszeni komórkę. Byłyśmy uratowane.
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”