Marka poznałem w pracy i szybko złapaliśmy wspólny język. Po kilku imprezach integracyjnych okazało się, że dobry kontakt mają ze sobą także nasze żony. Przenieśliśmy więc tę znajomość na grunt prywatny i przez pięć ostatnich lat bardzo się ze sobą zaprzyjaźniliśmy.
Wspólne spotkania to u nas, to u nich; zaliczyliśmy nawet kilka weekendowych wyjazdów. Tym bardziej było na nich fajnie, że syn Marka (dziś 15-letni) jest tylko o rok starszy od mojej Sandry, więc właściwie mieliśmy ich z głowy. Dzieciaki zawsze znalazły sobie jakieś fajne wspólne zajęcie: a to rower, a to rolki czy pływanie kajakiem. W tym roku moja żona nie bardzo mogła jechać na wakacje, bo jej matka miała zaplanowane wszczepienie endoprotezy biodra. Stwierdziłem więc, że i ja zostanę w domu, a córkę wyślemy na jakiś obóz.
Wtedy Marek wyskoczył z tą Tunezją
– Ewka znalazła ofertę tanią jak barszcz! – oznajmił mi radośnie. – Mówię ci, nie można przepuścić takiej okazji.
Już wcześniej wiedziałem, że jego żona ma siostrę w biurze podróży, więc byli parę razy na rozmaitych zagranicznych wyjazdach, które kosztowały ich taniej niż wynajęcie byle kwatery gdzieś w Polsce. Żona zapewniła mnie, że doskonale da sobie radę z mamą beze mnie, więc ostatecznie zgodziłem się zabrać córkę i pojechać z rodziną kumpla w tę podróż.
Sandra wprost oszalała z radości, kiedy się dowiedziała, że wyjeżdżamy. To miała być jej pierwsza wyprawa za granicę, nie licząc krótkich wypadów do Niemiec czy na Słowację. Wiedziałem, że pewnie będzie chciała kupić sobie jakieś pamiątki, więc chociaż mieliśmy w hotelu wyżywienie all inclusive, na wszelki wypadek wziąłem nieco więcej gotówki, żeby na miejscu nie szukać bankomatu i nie wypłacać kasy, bo to przecież kosztuje sporą prowizję.
W naszym pokoju hotelowym był niewielki sejf, idealny, aby schować w nim paszporty i gotówkę. Zmieścił się tam nawet mój mały aparat fotograficzny, który tym razem zabrałem ze sobą.
Sandra przez pierwsze dwa dni szalała po hotelowych sklepikach. Poszliśmy też zobaczyć lokalny suk, czyli arabski bazar, gdzie kupiłem dla córki i żony oryginalne srebrne bransoletki. W sumie jednak nie wydałem zbyt dużo, bo chociaż kupcy ceny podawali astronomiczne, to – pouczony wcześniej przez rezydenta, że koniecznie trzeba się targować – potrafiłem je zbić do jednej trzeciej, a nawet jednej piątej.
Ciągle więc miałem sporo gotówki
Wolałem trzymać ją w sejfie, a nie przy sobie, aby na pewno była bezpieczna. Pewnego dna siedzieliśmy z Markiem w barze, kiedy przybiegł jego syn.
– Mama nie umie otworzyć sejfu, bo zapomniała kodu! – powiedział tacie.
– Nie mam pojęcia, jaką kombinację cyfr sobie wymyśliła. Nie mogła sobie tego gdzieś zapisać? – wzruszył ramionami mój już nieco wstawiony kumpel.
„No to mają problem!” – pomyślałem. Sejfy w pokojach działają bowiem tak, że trzeba je samemu zaprogramować, układając własny ośmiocyfrowy szyfr.
– Idź, zapytaj w recepcji, co teraz można z tym zrobić – poradziłem Bartkowi.
Okazało się, że hotel jest przygotowany na takie sytuacje i w ciągu dziesięciu minut przysłano faceta z „kluczem”, który pasował do wszystkich sejfów. Dlatego kiedy odkryłem, że z mojego schowka wyparowało całkiem sporo gotówki (sto euro!), moje pierwsze podejrzenie padło na pracowników hotelu.
– Pieniądze na pewno były w sejfie. Same się nie zdematerializowały! – zdenerwowany powiedziałem Markowi.
Kombinację cyfr znała oczywiście także Sandra, tylko po co miałaby kraść coś, co i tak do niej należało? Nie odmawiałem jej przecież niczego. Kupowałem w zasadzie wszystko, czego sobie zażyczyła.
Pomyślałem od razu, że facet od uniwersalnego klucza może mieć wspólników – kumpli, którzy pod pretekstem naprawiania czegoś kręcą się po hotelu i otwierają sejfy, uszczuplając ich zawartość.
– Jeden gość się zorientuje, że mu coś zginęło, inny nie. Czysty zysk – parsknąłem.
Ja tak tego nie zostawię
Postanowiłem zrobić awanturę i odzyskać te pieniądze, choćbym miał je wykopać spod ziemi. Z mojej analizy wynikło, że zostały skradzione między śniadaniem a lunchem, bo tuż po śniadaniu płaciłem za przejażdżkę po plaży na wielbłądzie, a po lunchu mieliśmy opłacić wycieczkę statkiem. Kasa musiała więc wyparować w ciągu tych czterech godzin.
Oczywiście menedżer upierał się, że to niemożliwe, aby jego pracownik cokolwiek ukradł, a rezydent stwierdził, że skoro nikogo nie złapałem za rękę, trudno mi będzie uzyskać odszkodowanie. Byłem wściekły. Już nie chodziło mi nawet o to sto euro, chociaż to przecież kupa kasy, ale ten incydent po prostu zepsuł mi humor i do tej chwili udane wakacje.
– Jak się dowiem, kto jest złodziejem, to mu nogi z dupy powyrywam! – odgrażałem się wkurzony do ostateczności.
Jednak pewnie nigdy nie poznałbym prawdy, gdyby nie pewien Rosjanin.
– Rozumiem trochę po polsku… Jeśli się dobrze zorientowałem, pan mieszka w pawilonie przy basenie i to pana ktoś okradł? – zaczepił mnie przy recepcji.
– Owszem! – skinąłem głową.
O tym, co mi się przydarzyło, musiał wiedzieć już chyba cały hotel, bo wrzeszczałem na całe gardło, co myślę o złodzieju i wszystkich innych pracownikach. A że na miejscu był rezydent, to mówiłem trochę po polsku, trochę po angielsku.
– Akurat tego dnia, kiedy to się stało, chodziłem po hotelu z kamerą – oznajmił mi Rosjanin. – Wie pan, nagrywałem sobie film na pamiątkę. Przed chwilą go przejrzałem i zobaczyłem coś dziwnego. Niech pan sam zobaczy!
I puścił mi nagranie na swojej kamerce. Wpatrywałem się zdumiony w migoczący ekran, a gdy pojawił się kadr, o który mu chodziło, wyrwało mi się tylko:
– O cholera!
Poprosiłem faceta, żeby przegrał mi ten film na komórkę, abym miał dowód przy sobie. Skinął głową, że nie ma problemu. Ściskając w dłoni swój telefon, poszedłem do Marka, żeby załatwić tę sprawę po męsku. Sądziłem, że tak będzie dobrze.
Tylko my we dwóch i... jego syn
Rosjanin nagrał bowiem przypadkiem, jak Bartek wspina się po balkonach z ich pokoju do naszego i znika w jego wnętrzu… A potem, po dwóch, trzech minutach – wychodzi tą samą drogą! Byłem pewny, że mam namacalny dowód, że to syn Marka mnie okradł. No bo po co skradał się w ten sposób, i to w czasie, kiedy z sejfu wyparowała gotówka? To nie mógł być przypadek…
Ale mój kumpel widział to inaczej!
– No i co? Chłopak się bawił! – usłyszałem ku swojemu zdumieniu. – Jest sprawny fizycznie, ma fioła na punkcie parkouru, to sobie chodził po balkonach.
– Żarty sobie robisz?! – byłem w szoku, że wciska mi dziecko w brzuch. – A co powiesz na to, że wszedł do środka?
Marek i na to miał odpowiedź.
– Pewnie chciał pogadać z Sandrą. Skąd mógł wiedzieć, że was nie ma? Po co zostawiłeś otwarty balkon? A poza tym, czym miałby otworzyć twój sejf? Łomem? – zaśmiał się nieprzyjemnie.
No tak, to był pewien problem, ale…
– Bartek znał szyfr. Sama mu go podałam – przyznała mi się potem zawstydzona Sandra. – Kiedy jego mama zapomniała swojej kombinacji, powiedziałam, że my nigdy nie zapomnimy naszej, bo to moja data urodzenia. A przecież był wiele razy na moich urodzinach, więc ją zna.
No to już wszystko jasne… Bartek miał szyfr do mojego sejfu i był w moim pokoju w czasie, kiedy dokonano kradzieży!
Marek z żoną jednak nadal idą w zaparte, że ich syn tego nie zrobił, a i Bartek do niczego się nie przyznaje. Utrzymuje, że na tych balkonach ćwiczył sprawność.
– Drzwi na balkon były otwarty, to myślałem, że jesteście, i wszedłem – tłumaczył mi z urażoną miną. – Chciałem tylko zaskoczyć Sandrę. A kiedy się zorientowałem, że was nie ma, zaraz wyszedłem. Nie jestem przecież żadnym złodziejem.
Nie wierzę temu dzieciakowi ani trochę. Myślę, że zabrał te pieniądze, w dodatku zrobił to z całkowitą premedytacją. Niestety, nie potrafię mu niczego udowodnić. Z powodu tego incydentu ucierpiała nasza przyjaźń z Markiem. Co tam ucierpiała... Ona zwyczajnie się skończyła! Do końca wyjazdu Marek i jego żona ignorowali zarówno mnie, jak i moją córkę. A po powrocie do Polski wyszli z lotniska, nawet się za nami nie oglądając.
No cóż… jakoś to przeboleję. Bo może i 100 euro nie było warte takiej zadymy, ale chodzi przecież o zasadę! Bo jak się ma syna z zadatkami na złodzieja, to trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, potrafić się do tego przyznać – i przeprosić.
Czytaj także:
„Ojciec mojego chłopaka zaoferował mi pieniądze w zamian za zerwanie z jego synem”
„Wakacyjne plany całkiem wzięły w łeb, nie żałuję. Podczas lata w mieście zdarzyło się coś, co rozpaliło moją krew”
„Narzeczony chodził na randki z byłą za moje pieniądze. Kłamał mi w żywe oczy, że Baśka to jego siostra”