Zanim wybrałam się na ognisko u Patrycji na działce, musiałam obiecać, że nie będzie żadnych „alkoholowych ani seksualnych ekscesów”, jak to ujęli rodzice. Zgodziłabym się na wszystko, byle przestali truć. Spakowałam plecak, ukradkiem wrzucając do niego latarkę, ciepłą kurtkę i czapkę, po czym pomknęłam na autobus.
Czterdzieści minut później wysiadłam w niewielkiej miejscowości, w której starzy Pati mają niewielką działkę. Lewy, Jula, Patrycja i Żurek już czekali na ganku domku.
– To jak? Gotowi na przygodę? – spytał na mój widok Żurek, najstarszy z nas.
Nie do końca wiedzieliśmy, dokąd jedziemy
Żurek powiedział nam tylko tyle, że mamy załatwić sobie dwa dni, jakiś prowiant, coś ciepłego i latarki. Tak więc wsiedliśmy do jego wysłużonej, choć zadbanej skody i ruszyliśmy.
Droga zajęła nam pół godziny; byliśmy w głębokim lesie, słońce zaczynało już zachodzić, kładąc długie cienie na ściółce. Zatrzymaliśmy się, a Żurek odwrócił się do nas z fotela kierowcy i zapytał:
– Nikt nie ma klaustrofobii ani żadnych takich?
Wszyscy przecząco pokręcili głowami i po chwili szliśmy przez stary, powykręcany las. Droga dawno zniknęła za nami, z mchu zaczęły wyrastać wapienne skały.
Przemknęliśmy dalej pomiędzy drzewami i skałami. W lesie panował bardzo gęsty półmrok, ale Żurek kategorycznie zabronił nam włączać latarki. W którymś momencie zatrzymał się i wskazał na wlot do jaskini, zamknięty na głucho kratą.
Dla Żurka nie istnieją rzeczy niemożliwe
– To cel naszej wycieczki – powiedział.
– Ale brama jest zamknięta – wtrąciłam.
– Naprawdę uważasz, Pepper, że to jakiś problem? – zapytał, bawiąc się kluczami; włożył jeden z nich do zamka, przekręcił i drzwi skrzypnęły. – Wyciągać latarki – zakomenderował, a my posłusznie sięgnęliśmy do plecaków.
Po chwili snopy światła przecięły ciemność, łamiąc się na wybrzuszeniach skał.
– Jaaaa, ale wielka! – westchnęła Jula z zachwytem.
Widok naprawdę zapierał dech w piersiach. Z sufitu zwisało mnóstwo stalaktytów błyszczących od wody cieknącej po nich strużkami.
Im głębiej wchodziliśmy, tym robiło się zimniej
Niebawem każdy z nas wyciągnął czapkę, ciepłą bluzę i rękawiczki. Pati zatrzymała się i wzniosła snop światła ku górze. Wtem, wśród przeraźliwego pisku i trzepotu skrzydeł, przeleciało nam nad głowami kilkaset nietoperzy, wrzeszcząc nie mniej niż ja, Jula i Pati. Lewy i Żurek tylko się pochylili, nieco się z nas nabijając.
– To nie było śmieszne! – fuknęła Pati, starając się spojrzeć na chłopaków hardo, jednak i ona wybuchnęła śmiechem.
Sala, w której się zatrzymaliśmy z powodu niespodziewanego nalotu nietoperzy, była naprawdę ogromna – staliśmy pośrodku, a światło latarek z trudem docierało do odległych ścian. Zewsząd dobiegał do nas dźwięk kapiącej wody.
– Spójrzcie na to! – zawołałam w pewnej chwili i podeszłam do korytarza stworzonego przez nacieki skalne.
Dziewczyny ruszyły za mną i wspólnie zachwycałyśmy się pięknem natury; przesmyk pomiędzy pozrastanymi stalagnatami był wąski, lecz oświetlony mienił się różnymi kolorami. Nagle, na jego drugim końcu, zauważyłyśmy jakąś jasną postać.
– Co… co to jest? – szepnęła wystraszona Jula.
– Nie wiem… – wyszeptałam; mój głos również drżał ze strachu.
Widmo opierało się o jedną ze ścian, chowając głowę w ramionach, jakby łkając. W pewnym momencie odwróciło się w naszą stronę zwabione blaskiem latarki.
Wrzasnęłyśmy, a potem nogi same zadecydowały o ucieczce
Gnałyśmy jak szalone, nie patrząc właściwie dokąd. Zatrzymałyśmy się dopiero wtedy, gdy zabrakło nam tchu, a płuca wypełniały igiełki mroźnego powietrza. Przypadłyśmy do ściany, chowając się pomiędzy skałami i nie mając odwagi wychylić zza nich głów.
Pozostał dylemat: zostawić włączone latarki i narazić się na odnalezienie, czy je wyłączyć, pogrążając się w przerażających ciemnościach.
– Gdzie chłopaki? – spytała cicho Patrycja, tłumiąc światło dłonią.
– Nie biegli za nami? – spytała Jula.
– Nie mam pojęcia. Co teraz?
– Dobre pytanie… – wtrąciłam się.
– W którą stronę do wyjścia?
– Chyba tamtędy – odezwała się w końcu Jula, wskazując kierunek.
W jej głosie nie było przekonania
Zgubiłyśmy się… Wtem, tuż obok nas, coś się poruszyło. Zamarłyśmy bez ruchu, bojąc się nawet odetchnąć. Szybko wyłączyłyśmy światło, mając nadzieję, że cokolwiek to było, jeszcze nas nie dostrzegło.
– Słyszycie? – spytała Jula.
Wytężyłyśmy słuch i pomiędzy kapaniem wody usłyszałyśmy… bicie serca. Rytmiczne „bam! bam!” dudniło głucho w ścianach, podłodze, sklepieniu. Niosło się echem poskręcanymi korytarzami, odbijało od stalaktytów i grzmiało dalej. A później do naszych uszu dobiegł okropnie smutny i przeszywający szloch.
– Myślicie, że ktoś się tu zgubił? – wyszeptałam pełna lęku i współczucia.
– Na razie jedynymi zaginionymi jesteśmy tutaj my – odparła Jula. – I sądzę, że powinnyśmy się stąd szybko wydostać!
Szloch przeszedł w zawodzenie przypominające ni to wycie z rozpaczy, ni to wiatr, prześlizgujący się przez wilgotne szczeliny.
Nim nasze przerażenie sięgnęło zenitu, padł na nas jasny snop światła
– Możecie mi powiedzieć, co wam odbiło?! – krzyknął Lewy i wyłonił się z mroku.
Zawsze lubiłam Lewego, ale chyba nigdy nie ucieszyłam się na jego widok aż tak.
– Lewy, jak dobrze, że to ty!
– A kto niby miałby być?! Zwiałyście, wrzeszcząc, jakbyście ducha zobaczyły!
– Nawet mi nie przypominaj – jęknęła Jula. – To było potworne!
– Co, do cholery?! Czy któraś z was może powiedzieć, co się właściwie stało?!
– Podeszłyśmy do korytarza pomiędzy skalnymi naciekami. I tam… – Pati, choć zdawała się najbardziej opanowana, przerwała na moment. – I tam ktoś stał. Jasna postać opierała się o ścianę i płakała. Tak jakby. A potem… potem spojrzała prosto na nas i ruszyła w naszą stronę!
– To może pójdziemy poszukać tej waszej zjawy, co? – usłyszeliśmy głos Żurka. – Powiedzcie tylko, dlaczego nie odpowiadałyście na nasze nawoływania?
– Nawoływania? – wybąkałam.
– Tak, Pepper. Wołaliśmy was po imieniu i waliliśmy pięściami w ściany.
– Nie słyszałyśmy – odparłam.
– Jak to, nie słyszałyście?! Toć umarłego byśmy obudzili!
– No, coś słyszałyśmy, ale brzmiało jak… szloch i bicie serca, dobywało się jakby ze skał – wykrztusiła Jula.
Żurek zbladł i rozejrzał się wokół
– Żurek, co to było? – zagadnęła Pati.
– Powiem wam w aucie – odezwał się cicho. – Wychodzimy, ale już!
W drodze powrotnej wszyscy byli niespokojni i rozglądali się nerwowo. Tempa marszu nie powstydziłby się Korzeniowski. Żurek był tu chyba nie po raz pierwszy, bo pewnie doprowadził nas do wyjścia.
– Powiesz nam teraz, co to było? – zapytała Pati, gdy siedzieliśmy już bezpiecznie w samochodzie.
Żurek zapalił papierosa, szybkim ruchem ręki zgasił zapałkę, zaciągnął się dymem i dopiero odpowiedział:
– Nikt nie wie, jak miała na imię ta dziewczyna, która bardzo dawno temu mieszkała w Ojcowie – zaczął mówić Żurek. – Zakochała się nieszczęśliwie, a gdy chłopak ją odtrącił, rzuciła się ze skały, prosząc Boga, aby zamienił ją w jedną z gór. Bóg ponoć spełnił jej prośbę, dając we władanie Jaskinię Ciemną, do której was dzisiaj zaprowadziłem. Podobno mieszka tam cały czas, płacząc i tęskniąc za ukochanym. Mówią, że w skałach słychać bicie jej serca, a z łez powstają przepiękne stalaktyty…
Cisza, która zapadła po jego słowach, wydawała się nie mieć końca. Dopiero Lewy zdecydował się ją przerwać:
– Ale jaja! Albo ze strachu dziewczyny wzięły nasze krzyki za jęki ducha, albo spotkały prawdziwą zjawę!
Wiecie co? Pojedziemy do Pati i zrobimy ognisko. Co powiecie na wieczór z historiami o duchach?
– Mnie tam duchów wystarczy na całe życie – odpowiedziała ponurym tonem Jula, a ja i Pati skrzętnie jej przytaknęłyśmy.
Czytaj także:
„Nie cierpię rodzinnych spędów. Dziki tłum, wrzawa, wiecznie te same tematy. Szkoda że mój mąż ma na ten temat inne zdanie”
„Chciałam ślubu, dzieci i czułego męża, a nie Piotrusia Pana. Jedna noc wywróciła moje życie do góry nogami”
„Gdy mąż odszedł, nie miałam o kogo dbać. Myślałam, że w moim wieku nie wypada romansować, a jednak miłość mnie zaskoczyła”