„To miał być przelotny romans, ale straciłem głowę dla piękności z Barcelony. Za późno pojąłem, że nie chce bez niej żyć”

Mężczyzna, który stracił miłość fot. Adobe Stock, Woraphon
„Jej pierwszy pocałunek też przyjąłem ze zdziwieniem, ale go oddałem. Usta miała miękkie, smakowały malinami. Pamiętam, że zanurzyłem ręce w jej gęste włosy i poczułem się na chwilę spętany. Będę wspominać ten dzień do śmierci. Zaprzepaściłem jedyną szanse na miłość”.
/ 09.03.2022 09:48
Mężczyzna, który stracił miłość fot. Adobe Stock, Woraphon

Rzuciłem walizkę na łóżko i stanąłem na środku pokoju. Przez zaciągnięte zasłony wpadał snop światła z latarni i kładł świetlistą smugą na drewnianej podłodze, jakby wyznaczając linię, po której miałem podejść do okna.

Bałem się, więc zamiast tego ruszyłem do lodówki, żeby wyjąć z niej „małpkę” alkoholu. Zdziwiłem się, bo wyciągnąłem akurat to samo wino, które kiedyś piliśmy razem. Ja i Marta. Czy to znak? Od razu roześmiałem się w duchu ze swojej głupoty. Jaki tam znak! Zwyczajnie – popularne miejscowe wino.

Czułem, że zaczynam zachowywać się irracjonalnie. Już sam przyjazd tutaj to był kompletną głupotą. A przecież zawsze byłem takim poukładanym facetem. No, chyba że chodzi o tamto lato… I te kilka dni w Barcelonie…

Tamtego wieczoru padał rzęsisty deszcz…

Pod wpływem wspomnień podszedłem wreszcie do okna. Odchyliłem lekko kotarę. W oknie budynku naprzeciwko, prawie na wyciągnięcie ręki, mignął mi jakiś cień. Czyżby należał do niej?! Już zapomniałem, że może być tak blisko… Gdybym się bardziej wychylił, mógłbym złapać za otwarte okiennice. Przecież tylko zasunęła zasłony.

Nie jestem pewien. Wszystko jest niby takie samo jak przed laty. Ten sam hotel, pokój na trzecim piętrze, ta sama kamienica naprzeciwko… Dlaczego więc stoję tutaj, zamiast być po drugiej stronie ulicy? Z nią? Pamiętam nasze wieczory na balkonie… Z kieliszkami wina, wpatrzeni w gwiazdy. Mogły spełnić każde nasze – nawet najśmielsze – życzenie…

Dlaczego więc ich wtedy nie poprosiłem? Nie wiem. Wszystko stało się tak nagle… Nie sądziłem, że będzie miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Ten deszcz, który zaczął padać tak niespodziewanie, i jej włosy, na które spływały ciężkie krople… Pobiegłem wtedy za nią wielkim parasolem, żeby ją ochronić.

Kiedy wreszcie udało mi się z nią się z nią zrównać i osłonić, spojrzała ze zdziwieniem, ale uśmiechnęła się przyzwalająco. Szliśmy zatem ramię w ramię – dwoje nieznajomych. Po czym odkryliśmy, radośnie zdumieni oboje, że mieszkamy przy tej samej ulicy, i to okno w okno. Dziś wiem, że to było przeznaczenie, wtedy wydało mi się tylko zabawne. Sądziłem, że w domu czekają na nią rodzice. Gdy mnie zaprosiła na wino, zdziwiłem się, że mieszka sama.

A potem, że jest jednak starsza. Drobna jak laleczka, mimo to dojrzała kobieta.

Jej pierwszy pocałunek też przyjąłem ze zdziwieniem, ale go oddałem. Usta miała miękkie, smakowały malinami. Pamiętam, że zanurzyłem ręce w jej gęste włosy i poczułem się na chwilę spętany. 

Kilka dni minęło bardzo szybko, szybciej niż się spodziewałem. A potem musiałem wyjechać z Barcelony. Odwiozła mnie na lotnisko. Jej obcasy stukały o błyszczące, jasne płytki terminalu.
Jej oczy także błyszczały – jak te płytki. Wydawało mi się, że zobaczyłem w nich łzy, ale zaraz ofuknąłem się w duchu. To przecież niemożliwe.

Byliśmy tylko przelotnymi znajomymi, których połączyła magia chwili. Kilkudniowy wakacyjny romans. Skąd mogłem wtedy wiedzieć, że dla niej było to ważne, skoro ja dopiero po kilku latach zrozumiałem, jak ważne było dla mnie?!

Musiałem przejść przez nieszczęśliwą miłość…

Musiałem mieć załamane serce, aby pojąć ten rodzaj spojrzenia, który posłała na koniec, gdy odwróciłem się do niej za barierką odprawy paszportowej. Spojrzenie zranionego zwierzęcia, które wie, że umiera. Po czasie dotarło do mnie, że przez te wszystkie lata stale była przy mnie, mieszkała w moich myślach, bo wracałem do niej zawsze, ilekroć czułem się źle. Ostatnio więc coraz częściej.

„Czy to jest właśnie miłość?” – zapytałem sam siebie i kupiłem bilet do Barcelony. I oto jestem.
W tym samym pokoju co wtedy, numer 37. Spoglądam lękliwie przez okno: czy zobaczę ciebie, ukochana? Wychylisz się, nasze oczy się spotkają, nasze dłonie się złączą? Czy nie jest za późno?

Chwilę później poznaję odpowiedź. Na twój maleńki balkon wbiega może trzyletnia dziewczynka w kolorowej piżamce. Żywa kopia ciebie. I śmieje się perliście, kiedy twoje ręce łapią ją w pasie i zabierają do pokoju. Stoję nadal w oknie, gdy za twoją kotarą pojawia się cień mężczyzny. Do niego teraz należą twoje usta, włosy i drobne piersi…

Patrzę jak zahipnotyzowany i cofam się w głąb swojego pokoju dopiero wtedy, gdy zapala się światło w twojej łazience i dwa cienie, kobiety i mężczyzny,  tańczą na tle kwiecistej zasłonki. Wiem, że straciłem swoją szansę na zawsze.

I do końca wieczoru topię w winie myśli o tym, co by było, gdym wtedy nie wsiadł do tego samolotu. Albo gdybym wrócił. Czy bylibyśmy teraz „my”?

Czytaj także:
„Marlena rozpuściła syna jak dziadowski bicz. Dzieciak wydziera się wniebogłosy, a ona nie umie go okiełznać”
„Szwagierka i jej mąż mają tupet. Pomogliśmy im z pracą i mieszkaniem w Anglii, a oni wciąż wyciągali łapy po więcej”
„Hania była miłością mojego życia, ale dałem za wygraną. Teraz jestem sam i nie pamiętam już, jak smakuje bliskość kobiety”

Redakcja poleca

REKLAMA