„To już czwarty poważny związek mojej córki. Mam do tego dystans, bo nie mam dość wnuków. Tylko rozwodów mam dosyć...”

kobieta która smuci się życiem uczuciowym swojej córki fot. Adobe Stock, New Africa
Czuję, że ona jeszcze raz to zrobi. Wyjdzie za mąż, a mnie znów uczyni babcią i teściową. No i dobra, jakoś przeżyję. Modlę się tylko o to, żeby to był już ten ostatni facet. Oby znalazła sobie kogoś na stałe. Niech urodzi mu nawet dwójkę dzieci, bo przecież ja nie mam dość wnuków!
/ 27.05.2021 12:42
kobieta która smuci się życiem uczuciowym swojej córki fot. Adobe Stock, New Africa

Kiedy Justyna była mała, ze zgrozą rozbierałam ją wieczorem do kąpania. Ubrania miała tak brudne, że nie rozpoznawałam w nich koszulek i spodni, które wyjęłam rano z szafy. Na kolanach, łokciach i piszczelach jeden siniec zlewał się z drugim, a za paznokciami nosiła ziemię ze wszystkich okolicznych podwórek. Była stuprocentową chłopczycą – zawsze wołali ją na podwórko koledzy. Niewiele się zmieniło, gdy już podrosła. Nabrała, co prawda, kobiecych kształtów, ale i tak ciągle pochłaniały ją męskie zajęcia. Jeździła z kolegami na motorach, grała w bilard, zapisała się do klubu strzeleckiego i w tajemnicy popalała papierosy. Ubierała się też jak facet…

Wtedy właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy kiedykolwiek doczekam się wnuków

Czy ona założy rodzinę? Nawet ją o to pytałam.

– Co mnie tak pchasz do garów? Są fajniejsze zajęcia! – odpowiadała.
– Nie do garów, moja droga. Do rodzenia… – zauważałam półżartem.
– Ty masz tylko jedno dziecko. Tyle to i ja zdążę urodzić.
– Obiecujesz?
– Zastanowię się!
– To dobrze, bo bałam się, że w ogóle nie planujesz.
– Planować, nie planuję, ale niczego nie mogę wykluczyć.

Tak sobie żartowałyśmy, bo przecież nie mogłam całkiem poważnie nagabywać na wielodzietność osiemnastoletniej dziewczyny. Ale przygadywałam, bo naprawdę martwiłam się o jej przyszłość w tych sprawach. Justyna miała silny charakter, była niezależna i przez całe liceum nie wytrzymała z żadnym chłopakiem dłużej niż miesiąc. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że poszła do pracy w policji i właśnie tam znalazła narzeczonego. To była pierwsza wielka miłość!

Nie mogłam się wtedy nadziwić, że moja córka potrafi tak oddać się tym emocjom

Do tej pory myślałam, że jedyne, co ją w życiu „ekscytuje”, to jazda na motorze. Mateusz wydobył z niej ukryte pokłady kobiecości.

– Sukienka? – zauważyłam, gdy wystroiła się na pierwszą randkę.
– A co?! Z twojej szafy wyciągnęłam, że dopytujesz?! – irytowała się, jakby ciągle była w podstawówce.
– W mojej nie wyglądałabyś tak dobrze. A wyglądasz bardzo…
– No jak, jak? Wyduś to z siebie!
– Wyglądasz jak dziewczyna!
– No, dzięki, wiesz! Dodałaś mi otuchy przed spotkaniem.

Tak określała pierwsze randki – „spotkanie”. Chyba po to, żeby nikt nie zarzucił jej romantycznego nastawienia do życia. Udawała, że nie jest zakochana, ale tak naprawdę wpadła jak śliwka w kompot. Po sześciu miesiącach byli już zaręczeni, a po roku wzięli ślub. Czy wybawiłam się na weselu córki? No nie! Moja Justysia zrezygnowała z „tej wieśniackiej potańcówki”.

– Mateusz, ty też nie chcesz wesela? – dopytywałam przyszłego zięcia.
– Mnie tam obojętnie.
– Ale mnie nie jest! – denerwowałam się. – No, powiedz coś, Heniu – szukałam wsparcia u męża, tylko że na niego nigdy nie było można liczyć.

To człowiek o wręcz ascetycznym podejściu do życia. Jedno, czego potrzebuje, to kanały informacyjne w telewizji, papierosy i święty spokój. Pewnie dlatego Justyna ma taki twardy charakter. Wyrosła na skrajnie niezależną kobietę, bo nikt nigdy na nią nie naciskał. Nikt nigdy niczego tak naprawdę jej nie zabraniał. No i nie było wesela. Skromne przyjęcie poprzedził ślub w urzędzie, gdyż Mateusz jest niewierzący. Młodzi szybko wprowadzili się do mieszkania, które zostawiła po sobie moja świętej pamięci mama. Niedługo potem spotkało mnie kolejne wielkie zaskoczenie. Justyna oznajmiła nam uroczyście, że jest w ciąży. Wtedy chyba tak naprawdę po raz pierwszy poczułam, że mam córkę.

– Dobrze się czujesz? Wszystko w porządku? – tuliłam ją, gdy pokazywała mi zdjęcia usg, na którym nie było jeszcze w sumie nic widać.
– Tak, tak. Tylko rzygam z rana.
– Wymiotuję… Mówi się, „wymiotuję”, córciu…
– Oj, mamo… Gdybyś zobaczyła, jak mną szarpie, to przyznałabyś mi rację, że rzygam…

Pierwszy trymestr się męczyła, drugi kwitła, a trzeci irytowała

Że gruba, że pracować nie może, że trudno wstać z kanapy, że mąż jej wszystkiego zabrania… Cała Justysia. Ale potem urodziła i muszę powiedzieć, że okazała się stuprocentową mamą! Od początku wiedziała, jak zająć się dzieckiem. Maluch jadł, spał, bawił się, uśmiechał i rósł jak na drożdżach. Wszyscy byli przeszczęśliwi. Do czasu jednak, bo gdy mój wnuczek wyrósł z niemowlęctwa, coś zaczęło się psuć między Mateuszem a Justyną. Młodzi z każdym miesiącem kłócili się coraz więcej. O przeróżne drobiazgi i pierdoły. Ale najczęściej i najgłośniej o to, że Mateusz poświęca zbyt mało czasu rodzinie. To było zresztą, podłoże i punkt wyjścia wszelkich innych sporów.

– Siedzę z wami całymi dniami. Czy to dziwne, że w weekend chcę wyjść z kolegami?! – denerwował się mój zięć, gdy Justyna robiła mu uzasadnione wyrzuty.
– Co to znaczy, „siedzę z wami”. Co my jesteśmy, dwie kule u nogi?!

Córka starała się nie dać po sobie poznać, ale ja widziałam, jak się męczy. Nie poszła jednak w ślady zaniedbywanych żon, które do końca życia czekają, aż mąż je zrozumie. Po pół roku pogoniła Matiego. Taka właśnie jest Justyna. Nie czeka, nie zwleka, nie wzdycha za tym, co minione… Po prostu działa!

Zażądała rozwodu, a Mateusz się zgodził. Oboje byli sobą już chyba zmęczeni

Na szczęście, po rozstaniu relacje między nimi ułożyły się, jak trzeba. Mój były zięć do dziś wywiązuje się z ojcowskich obowiązków i regularnie bierze Krzysia do siebie. Jest teraz chyba lepszym ojcem, niż był przed rozwodem… A Justyna? No cóż, kolejne zaskoczenie. Moja chłopczyca wyszła za mąż po raz drugi! Jej nowym mężem został Zbyszek – starszy od niej o dziesięć lat. Nie trzeba geniusza psychologii, by zrozumieć, dlaczego znalazła sobie takiego kandydata. Miał być przeciwieństwem chłopaka, z którym przeżyła duże rozczarowanie. Poważny, odpowiedzialny, ustatkowany…

Poznała go, gdy wlepiała mu mandat. Przekroczył prędkość, choć upierał się, że jechał przepisowo. Gdy poinformowała go, że może odmówić przyjęcia kary, a sprawa zostanie skierowana do sądu, zaproponował, żeby rozstrzygnęli spór na gruncie prywatnym.

– Zapraszam na kolację w cywilu. Jeśli uda mi się panią przekonać, że mam rację, to pani zapłaci za posiłek…

Gdy zaczęli się spotykać, okazało się, że oprócz dojrzałości Zbyszek ma jeszcze kilka innych, ważnych zalet: jest wrażliwy, czuły, wyrozumiały, przystojny, bogaty i rozwiedziony. Wydawałoby się, że taki facet będzie podchodził do spraw matrymonialnych z głową – że da sobie trochę czasu, zanim znów się ożeni. A gdzie tam! Zupełnie oszalał na punkcie Justyny.

Po czterech miesiącach od tej przygody z mandatem mieszkali już razem, a po roku się zaręczyli. Tym razem wybawiłam się na weselichu, a małżeństwo zostało zawarte w kościele. Zjechała się cała rodzina, a przy ołtarzu z obrączkami stał mój wnuk, Krzyś. Zbyszkowi to nie przeszkadzało, bo i on miał córkę z pierwszego małżeństwa. Justyna zaszła w ciążę jeszcze szybciej niż ostatnio. Zbyszek miał pieniądze, więc kwestie zabezpieczenia finansowego nie były problemem. A do tego marzył mu się syn. Nie udało się. Ginekolog w połowie ciąży zapowiedział dziewczynkę, ale Zbyszka w ogóle to nie zniechęciło.

Okazał się świetnym tatą – troskliwym, opiekuńczym, zaradnym, wesołym, mądrym i bardzo wyrozumiałym. Niestety, mężem już aż tak wspaniałym nie był… W ich przypadku zawiniła zazdrość. Kiedy malutka Zosia poszła do żłobka, a Justyna wróciła do pracy, Zbyszek zaczął szaleć. Wymyślał zdrady, szpiegował żonę, żądał, aby zrezygnowała z roboty i w ten sposób udowodniła swoją wierność. Po prostu zbzikował.

Poczuł się niepewnie, gdy uzmysłowił sobie, że Justynę otaczają młodzi, przystojni koledzy. Strach o jej miłość zamienił go w znerwicowanego wariata. Na sam koniec ich związku pociął nożyczkami wszystkie jej najlepsze ciuchy. Na strzępy… Parę tysięcy złotych poszło z dymem.

Do trzech razy sztuka… Może okaże się to prawdą

Justyna już wtedy miała kogoś na boku… Poznała w pracy przystojniaka z dochodzeniówki. Ten zawadiacki młodzieniec dowiedział się o Zbyszkowym szale z nożyczkami i złożył wizytę mojemu zięciowi. Chciał go chyba tylko postraszyć, ale od słowa do słowa, wywiązała się między nimi bójka. Zbych doniósł na tego policjanta i chłopak o mało nie wyleciał z roboty. Ta właśnie okropna historia zakończyła drugie małżeństwo mojej córki. Justynka przekonywała, że to Zbyszek swoją zazdrością wepchnął ją w ramiona młodszego.

– Mamo, ja już nie mogłam wytrzymać. On zwariował! – tłumaczyła mi.
– Trzeba było z nim rozmawiać. Zapisać się na jakąś terapię, a nie szukać następnego. Kolejność ci się pomyliła! – denerwowałam się na nią, bo miałam już dość rozwodów.
– Nigdy mnie nie rozumiałaś…
– Nie dramatyzuj, dziewczyno!

Justyna rozwiodła się po raz drugi i została z dwójką dzieci

Całe szczęście, że obaj ojcowie poczuwają się do swoich obowiązków wobec maluchów. Płacą na nie alimenty, zabierają je na weekendy i wożą na wakacje. Cała ta sytuacja jest nieco dziwna, bo po dzieci przyjeżdżają na zmianę. Bywa też tak, że jeden bierze do siebie od razu oboje – bo przecież Krzyś i Zosia nie lubią się rozstawać. Sąsiedzi tylko trochę się śmieją. Ci, których znam lepiej, to nawet otwarcie sobie żartują. Pytają, czy mi się jeden były zięć z drugim nie myli.

– Pani Krysiu, pani im zawsze dobre dzieci wydaje? Pamięta pani, który wnuk którego? – drwią.
– Zawsze mi się legitymują, drogi sąsiedzie – odpowiadam z uśmiechem, bo mam dystans do siebie.

Wszyscy wiedzą, że lubię sobie pożartować i nie robię z życia dramatu. Może dlatego tak dobrze znoszę przygody Justyny. W mojej rodzinie nikt sobie włosów z żalu nie wyrywa, nie płacze też nad rozlanym mlekiem. Trzeba iść do przodu i cieszyć się z tego, co człowiek ma. A ja mam dwoje wnucząt, choć zapowiadało się, że nie będę miała ich wcale.

W tej szczęśliwej konstelacji żyliśmy przez dwa lata. Związek Justyny z kochankiem z dochodzeniówki rozpadł się jeszcze przed rozwodem, więc Zbyszek szybko ochłonął. Raz dwa znalazł sobie też nową dziewczynę i nikt nie miał już do nikogo żadnych pretensji. Czas płynął spokojnie i leniwie, aż tu całkiem niedawno – ot, ze cztery miesiące temu – Justyna znowu kogoś poznała…

Tym razem jest to chłopak młodszy od niej. Fizjoterapeuta, do którego poszła, bo miała problem ze stawem biodrowym. Przemiły chłopak, daję słowo… Skąd wiem? Bo już mnie z nim poznała, tym razem otwarcie deklarując, że się bardzo kochają. Jak zareagowałam? Zapytałam o to samo co kiedyś, gdy była jeszcze bardzo, bardzo młoda.

– Córciu, a powiedz mi, proszę, czy ty chcesz jeszcze założyć rodzinę? Znaczy kolejną już, moja droga…
– A jeśli tak? – odpowiedziała mi zaczepnie, myjąc jabłko nad zlewem.

W pokoju obok dwójka wnuków z różnych małżeństw nie dawała dziadkowi chwili spokoju.

– No, wiesz… Tak tylko pytam. Bo gdybyś się zdecydowała, to pewnie chcielibyście mieć dziecko… Dobrze mówię? To przecież młody chłopak i dzieci jeszcze nie ma…
– No chyba tak, mamo. Ale dalej nie wiem, do czego zmierzasz. – odpowiadała Justyna, choć dobrze wiedziała, co mam na myśli.
Bo ja bym miała wtedy trzeciego wnuka z trzecim zięciem… Rozumiesz mnie, kochana? Trzech zięciów to naprawdę dużo.
– Tak, mamo, sporo. Ale ja nie widzę problemu… A ty?

Czuję, że ona jeszcze raz to zrobi. Wyjdzie za mąż, a mnie znów uczyni babcią i teściową. No i dobra, jakoś przeżyję. Modlę się tylko o to, żeby to był już ten ostatni facet. Oby znalazła sobie kogoś na stałe. Niech urodzi mu nawet dwójkę dzieci, bo przecież ja nie mam dość wnuków! Mam tylko dość rozwodów. A wiecie, co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze? Co mnie najbardziej bawi? Ano to, że wiele lat temu, patrząc na córkę chłopczycę, martwiłam się, czy zostanę babcią w ogóle. A tu taka niespodzianka. Bóg wysłuchał moich modlitw! Tylko przy okazji sobie ze mnie troszeczkę zażartował… 

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA