Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Suknia od znanej projektantki, którą kupił mi tata, wisiała na drzwiach szafy, białe szpilki stały na baczność przed komodą, fryzjerka i makijażystka zostały potwierdzone trzy razy. Nikodem sto razy sprawdził, czy limuzyna podjedzie na właściwą godzinę, a jego drużba Arek czuwał nad całą resztą.
Ten dzień był dla mnie szczególny nie tylko z oczywistego powodu. Nikodema znałam od ośmiu lat, więc to, że mieliśmy zostać rodziną, było dla mnie ekscytujące, ale i oczywiste. Drugim powodem, również rodzinnym, dla którego tak przeżywałam ten czas, było to, że wreszcie poznałam żonę mojego taty i moją przyrodnią siostrę.
– Mój tata jest naprawdę super – opowiadałam Nikodemowi jeszcze na początku znajomości. – Po śmierci mamy zamieszkał w Norwegii, ożenił się tam, ale jego żonę widziałam tylko na Skypie. Miła Skandynawka, chętnie bym ją poznała bliżej.
Tata z żoną zaprosili nas nawet do Norwegii, ale akurat wtedy Anne Marie zaszła w ciążę, pojawiły się komplikacje i musiała leżeć przez kilka miesięcy w szpitalu. Na szczęście mała Charlotte urodziła się zdrowa i ciągle rozmawialiśmy o tym, że koniecznie musimy się spotkać całą rodziną. Ale okazja nadarzyła się dopiero teraz, kiedy zaprosiłam tatę z rodziną na swój ślub, czyli pięć lat po narodzinach mojej przyrodniej siostry.
Mała okazała się przesłodką blondyneczką, która mówiła po polsku z uroczym akcentem i była bardzo dumna ze swojej dorosłej przyrodniej siostry. Na wieść o tym, że będę brała ślub, zażądała kategorycznie, by pozwolono jej nieść mój tren. Zupełnie jak na bajkach o księżniczkach.
– Nie będę miała sukni z trenem – tłumaczyłam jej na Skypie, a ona miała minę, jakby cały świat stracił sens. – Kupiłam już sukienkę, wiesz? Nie jest długa, ale piękna. Może chcesz podawać obrączki, kochanie?
Ale Charlotte nie chciała podawać obrączek, za to usiłowała mnie przekonać, że będę wyglądać jak prawdziwa królowa tylko wtedy, jeśli zdecyduję się na długą suknię, którą wypatrzyła w jakimś katalogu.
– Jest piękna – przyznałam szczerze, bo mała miała niezły gust i pokazała mi istne arcydzieło ślubnej sztuki krawieckiej – ale kosztuje więcej niż mój samochód, więc jednak zostanę przy tej sukience, którą już mam.
Dzień zaczęłam od wypicia herbatki uspokajającej
Wtedy do rozmowy włączył się tata i zapytał, czy naprawdę podoba mi się ta suknia. Kiedy przytaknęłam, zaoferował, że mi ją kupi. Nie potrafiłam się oprzeć i zgodziłam się z radością. W ten sposób krótsza, skromna sukienka wylądowała w szafie, a na wieszaku pyszniła się kreacja z trenem. Godna gwiazdy Hollywood.
W dniu ślubu obudziłam się o czwartej rano i zaczęłam dzień od herbatki uspokajającej. W mojej głowie kotłowały się myśli. Zastanawiałam się, co też może pójść nie tak. Słyszałam o okropnych wpadkach na weselach i strasznie się bałam.
Do południa wszystko szło gładko. Byłam już uczesana, umalowana, bukiet czekał w przedpokoju. Ustaliliśmy, że Charlotte razem ze świadkami pojedzie z nami limuzyną, a reszta gości będzie czekać przed kościołem.
Na czterdzieści minut przed planowanym wyjazdem dostaliśmy wiadomość, że… limuzyna rozbiła się po drodze, firma nie ma samochodu zastępczego i nie mamy jak dojechać do kościoła.
– Spokojnie, ludzie, ja to załatwię – jedynie Arek nie stracił zimnej krwi i… faktycznie załatwił.
Pożyczył od kumpla kolekcjonera starego, zabytkowego mercedesa i zaoferował, że nas osobiście zawiezie.
Kiedy skończyła się msza i składanie życzeń, mieliśmy w planie pojechać na cmentarz i złożyć kwiaty na grobie mojej mamy. Aniela, moja druhna, pojechała z gośćmi autokarem do restauracji, a Arek zabrał nas i Charlotte samochodem. Mała nie chciała słyszeć o rozstaniu ze mną, była niesamowicie przejęta swoją rolą druhny, a mnie cieszyło jej towarzystwo. Dziewczynka była zresztą maskotką wszystkich: moje kuzynki, przyjaciółki i ciotki zachwycały się jej urodą i wdziękiem, ktoś dał jej pluszowego misia, ktoś inny batonik, wiele osób ją zagadywało.
– Cholera, droga jest rozkopana – mruknął Arek kiedy skręciliśmy w stronę cmentarza. – Pojedziemy objazdem. Możecie włączyć nawigację? Mi padła bateria, za dużo zdjęć robiłem…
– Nie mam telefonu – parsknęłam. – Gdzie niby miałabym go trzymać?
– Ja też nie – dorzucił Nikodem. – Kto bierze komórkę na własny ślub, stary?
Arek próbował zatem znaleźć objazd na własną rękę, czego efektem było wjechanie w jakąś boczną drogę i… zakopanie się w piachu.
– Cholera! – Arek szarpał się z kierownicą i dodawał gazu jak wściekły, ale koła obracały się w miejscu, a samochód stał.
– Co się stało? – zaczęłam się denerwować.
– Spokojnie, ogarnę to. – Arek usiłował zachować zimną krew.
Wysiadł z auta i podniósł maskę. Nikodem też wyskoczył na piaszczystą drogę, po chwili dobiegły mnie słowa: „zabuksować” i „masakra”. Charlotte zapytała, co się dzieje i kiedy pojedziemy, bo jest głodna.
– To zjedz batonika od cioci – odpowiedziałam i mała sięgnęła do swojej torebki.
Minutę później zrozumiałam, w jakie kłopoty wpadliśmy. Nie mieliśmy telefonu, żeby zadzwonić po pomoc, goście już pewnie dojechali do sali i na nas czekali, a my tkwiliśmy na pustej drodze w unieruchomionym samochodzie.
– Cholera, nie mogło być gorzej! – zdenerwowałam się. Nie powinnam była tego mówić.
Charlotte w tym momencie chwyciła mnie za rękę, a kiedy na nią spojrzałam, krzyknęłam z przerażenia.
Mała miała spuchniętą i czerwoną buzię, jej rączki pokryte byłe wysypką, oddychała chrapliwie i osuwała się powoli na moje kolana. Krzyknęłam do męża, że dzieje się coś złego.
– Boże, to jakaś reakcja alergiczna! – Nikodem spojrzał na podłogę, gdzie leżał papierek po batoniku. – Orzeszki ziemne! Ona ma alergię!
– Co teraz? – panikowałam. – Nie mamy telefonu, a ona się dusi!
– Szpital jest niedaleko, musimy jak najszybciej wydostać samochód z piachu i zawieźć ją tam – Arek, jak zawsze, rozumował logicznie i spokojnie.
Charlotte wyraźnie się dusiła. Jej czerwona, napuchnięta twarzyczka pokryła się potem, łapała powietrze spazmatycznie, zamknęła oczy i miałam wrażenie, że odpływa.
Zdążyliśmy na czas do szpitala
Wyskoczyłam z samochodu prosto na drogę i wysokie obcasy zapadły mi się w piachu. Natychmiast zdjęłam szpilki i zawinęłam tren, żeby nie krępował mi ruchów. Zerwałam też z głowy powiewający welon.
– Pchamy! – krzyczałam do chłopaków.
– Musimy go ruszyć! Od tego zależy życie mojej siostry!
Chłopcy wpadli na pomysł, żeby podłożyć pod przednie koła kamienie, więc biegałam boso i w powiewającej sukni, znosząc je z okolicy. Potem zaparliśmy się nogami w piachu i napieraliśmy całą siłą. Auto drgnęło i zaczęło wytaczać się z dołka, więc pchaliśmy jeszcze mocniej. W środku rzęziła Charlotte…
Dopiero potem Nikodem powiedział mi, że modliłam się na głos i wołałam na pomoc moją ukochaną, świętej pamięci mamę. Musiała się za nami wstawić, bo koła w końcu złapały przyczepność i Arkowi udało się wyjechać samochodem z piachu. Krzyknął do nas, żebyśmy wsiadali.
Do szpitala dojechaliśmy w ostatniej chwili. Charlotte dostała zastrzyk adrenaliny jeszcze na korytarzu i przestała się dusić.
– Wszystko będzie dobrze, jest stabilna – uspokoiła nas lekarka.
Pół godziny później do szpitala dojechał mój tata i Anne Marie. Wtedy już Charlotte czuła się prawie normalnie. Norweżka została przy córce, a tata przytulił mnie z całej siły.
– Uratowaliście jej życie… – szeptał. – Co się właściwie stało?
Nikodem opowiedział mu o orzeszkach w batoniku, o tym, jak utknęliśmy w piachu, o pchaniu samochodu i noszeniu kamieni, które zostawiły brudne ślady na mojej superdrogiej sukni od projektantki. W ogóle suknia przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Podobnie jak garnitur Nikodema.
Ale to nas nie obchodziło, najważniejsze było, że zdążyliśmy z Charlotte do szpitala na czas.
– Dziecko, czeka na was setka gości – powiedział tata, głaskając mnie po policzku. – Charlotte musi zostać na obserwacji, ale nic jej nie będzie. Tak powiedziała pani doktor. A wy macie dzisiaj najważniejszy dzień w życiu. Przebierzcie się i jedźcie na własne wesele.
I pojechaliśmy.
Przed restaurację zajechaliśmy taksówką, ja w swojej skromnej sukience bez welonu, Nikodem w codziennym garniturze. Goście byli wystraszeni, ale Arkowi udało się ich uspokoić. Opowiedział, co nam się przydarzyło.
Wreszcie zaczęliśmy świętować.
Charlotte była niepocieszona, że ominęło ją nasze wesele, ale wypuszczono ją ze szpitala na poprawiny, więc miała jeszcze okazję zatańczyć z panem młodym i wypić za nas toast lemoniadą.
Okazało się też, że kiedy odpięłam welon, wybiegając na drogę, odruchowo wrzuciłam go do samochodu i Arek go odzyskał. Podarowałam go Charlotte, której w jakimś małym stopniu wynagrodziło to nieobecność na naszym weselu. Powiedziała, że kiedyś sama weźmie w nim ślub, a ja będę jej druhną. Cóż, zobaczymy!
Czytaj także:
„Wydaliśmy ponad 100 tysięcy na wesele, a w kopertach dostaliśmy tylko 7. Byłam załamana i rozczarowana”
„Poszłam do ślubu w przeklętej sukni prababci, bo chciałam wyglądać jak anioł. O mały włos, a skończyłoby się to tragedią”
„Jestem 3 lata po ślubie, a już chcę się rozwieść. Nie ma między nami bliskości, są tylko obowiązki i kredyt”