„To auto miało być spełnieniem moich marzeń. Narobiło mi takiego wstydu, że wolę jeździć starym gratem”

kobieta z zepsutym autem fot. Getty Images, Coolpicture
„Podjechałam pod jej dom i już miałam skręcać w drogę prowadzącą na posesję, gdy nagle samochód zgasł i… zaczął przeraźliwie wyć! Wyskoczyłam z niego zdenerwowana, raz po raz naciskając pilota. Bez skutku”.
/ 17.09.2023 07:15
kobieta z zepsutym autem fot. Getty Images, Coolpicture

Zachciało mi się porządnego auta. Dużego, bardzo wygodnego oraz bezpiecznego. Wszyscy mówili mi, że takie cacko zaraz ukradną…

Chciałam mieć bezpieczne auto

– Musimy kupić nowy samochód – powiedziałam do męża z prawdziwym przerażeniem, przyglądając się uszkodzonemu w wypadku autu przyjaciół.

Zawsze byłam zwolenniczką niewielkich pojazdów. Takich, z którymi nie ma żadnego problemu podczas parkowania, i które mieszczą się w miejscach praktycznie niedostępnych dla innych. Fakt, niewiele dało się w nich zmieścić, ale samochód ma służyć przede wszystkim do przemieszczania się, a nie transportu nie wiadomo czego. Więc nasze malutkie uno sprawdzało się doskonale.

Moje myślenie zmieniło się po wypadku przyjaciółki. Ona również jeździła niewielkich rozmiarów autem, i tylko cudem wyszła z pozornie niegroźnej stłuczki na drodze. Miała złamaną nogę, poobijane żebra i wstrząśnienie mózgu.

– Jak tylko wyjdę ze szpitala, kupujemy duży samochód – powtarzała. – Nie byłoby tego wszystkiego, gdybym miała żelastwo z przodu i z tyłu.

Rozumiałam ją tylko połowicznie, dopóki nie zobaczyłam tego, co pozostało z pojazdu przyjaciół. Harmonijka… Sprasowana harmonijka. Przy większej prędkości Agnieszka nie miałaby szans na przeżycie.

Nie chciałam słyszeć o innym

– Jesteś pewna, że chcesz aż tak duże auto? – mąż spojrzał sceptycznie na zdjęcie, które pokazałam mu na ekranie swojego laptopa.

Od kilku dni nie robiłam nic innego, tylko oglądałam w internecie oferty sprzedaży samochodów. Ten model spodobał mi się od razu. Ogromny, szeroki, amerykański…

– Kosztuje masę pieniędzy i na pewno nam go ukradną – stwierdził Czarek.

– Nikt takiego w okolicy nie ma. Może kupimy mniejsze?

– Mniejsze też kradną – odparłam. – A ten jest wyjątkowy i wygląda bardzo bezpiecznie. Kupmy go.

Codziennie przypominałam mężowi o zaletach samochodu, który tak mi się spodobał. Cena rzeczywiście nie była najniższa, ale czego się nie robi, aby życia nie stracić?!

Czarek wciąż się wahał.

– Nie wiem, czy używany samochód to dobry pomysł… – wzdychał.

– Na taki nowy – wskazałam zdjęcie – nigdy nie będzie nas stać.

– To kupmy tańszy, mniejszy, ale nowy – upierał się Andrzej.

– Nie rozumiesz, że ten mi się podoba?! – denerwowałam się. – Dzwoniłam dziś do jego właścicieli. Mówili, że jest w dobrym stanie.

– Wmówią ci wszystko, byle go sprzedać. Na pewno nie znasz całej prawdy. Lepiej go sprawdź! Nie wsiądę do niego, dopóki nie przejdzie szczegółowej kontroli!

Postanowiłam załatwić to sama

Zostałam sama ze wszystkim, bo uparłam się i nie chciałam słyszeć o innym samochodzie. Na oko był w porządku. Właściciel pozwolił zabrać auto do warsztatu wskazanego przeze mnie. Komputer, po szczegółowej kontroli, również nie wykazał żadnych nieprawidłowości.

Co jeszcze przeszkadzało Czarkowi? Ach tak! – Za wysoka cena. Pogadałam ze sprzedającym i opuścił ją prawie tyle, ile oczekiwałam. Pewnie obniżyłby ją jeszcze bardziej, ale nigdy nie umiałam się targować.

– Kupuje pani czy nie? – spytał już nieco zirytowany, bo przez dobry
tydzień zawracałam mu głowę.

Chyba nie miałam wyboru. Wzięłam ze sobą Majkę, naszego psa. Pobiegała trochę wokół auta, obwąchała je, wskoczyła do środka. Spodobało jej się. Mężowi zresztą, kiedy już je zobaczył, również!

– Kupuję – odparłam zadowolona.

Już miałam składać podpis pod umową, gdy nagle jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy.

– A co z alarmem? – spytałam.

Jest. I to najlepszy, jaki może być – zapewnił mnie właściciel. – Wydaliśmy sporo pieniędzy, żeby wieczorem bezpiecznie zasypiać i nie martwić się, że ktoś ukradnie samochód. Tu jest wyłącznik, a tu, pstryk – włącznik. Działa idealnie.

– A jak zacznie wyć? – spytałam.

Przypomniałam sobie wstydliwe zdarzenie sprzed kilku miesięcy. W sobotę przed centrum handlowym moje uno nagle zaczęło wydawać odgłos tak przeraźliwy, że ze zdenerwowania nie wiedziałam, jak go wyłączyć i dzwoniłam po męża.

– Ten alarm nigdy nie wyje bez powodu – oznajmił sprzedający. – Specjalnie sprowadzaliśmy alarm z Ameryki. Jest niezawodny!

Podpisałam więc umowę, zapakowałam psa do środka i ruszyłam przed siebie. Początkowo wolno, ucząc się obsługi i przyzwyczajając. Na ekspresówce wyprzedzali mnie zaskoczeni kierowcy. Dziwili się, że takie eleganckie auto, a wlecze się po drodze jak flaki z olejem. Ale nie interesowało mnie to. Dopiero na podwórze wjechałam z piskiem opon.
Poza mężem powitała mnie para zaprzyjaźnionych sąsiadów.

Sąsiedzi mi zazdrościli

– Oho! Większego już nie było? – spytali niby to żartem, ale w ich głosach wyczułam nutkę zazdrości.

– Nie było – uśmiechnęłam się.

– Do garażu nim nie wjedziesz – zachichotała sąsiadka.

Ups! O tym nie pomyślałam! Przybrałam beztroski wyraz twarzy, ale w duchu zastanawiam się, czy jak złożę lusterka, to zmieszczę się na styk. No cóż, jeśli nie, to najwyżej przebudujemy garaż…

– Musi chyba palić cysternę albo nawet dwie – dodał sąsiad.

– Niecałą dziesiątkę na szosie – odpowiedziałam zadowolona.

– Ogromne bydlę. Bałbym się, że mi ukradną… – westchnął i pogłaskał mój nowy nabytek po masce.

Poczułam, że dokonałam najlepszego zakupu z możliwych.

– Wprawdzie używany, ale w okolicy nie ma podobnego. Samochód musi mieć długi przód. Może wszystko na drodze rozwalić, a człowiekowi nic się nie stanie – zaznaczyłam.

Gdy po dokonaniu szczegółowych oględzin sąsiedzi wrócili do domu, wjechałam do garażu. Zmieściłam się, choć z trudem…

Nie wiedziałam, co z nim zrobić

Nazajutrz obiecałam mojej mamie, że zabiorę ją na zakupy. Mieszka niedaleko nas, tuż przy głównej drodze. Podjechałam pod jej dom i już miałam skręcać w drogę prowadzącą na posesję, gdy nagle samochód zgasł i… zaczął przeraźliwie wyć! Wyskoczyłam z niego zdenerwowana, raz po raz naciskając pilota. Bez skutku.

Co gorsza, w tym samym momencie auto zamknęło się z trzaskiem, lecz bynajmniej nie przestało wyć. Ze środka, mimo hałasu, dobiegło mnie rozpaczliwe szczekanie zatrzaśniętej Majki. Próbowałam manipulować kluczykiem, ale bez efektu. „Cholera, zaraz zlecą się ludzie ze wsi! Co robić? Co robić?” – myślałam gorączkowo.

– Dziecko, co tu się dzieje? Wyłącz to! – podbiegła do mnie mama, którą z domu musiał wywabić hałas.

– Nie umiem! Nie da się! Coś się zacięło! Nawet komórka została zatrzaśnięta w środku! – darłam się.

Wściekła, z całej siły kopnęłam w koło i… wycie nagle umilkło, a samochód wydał dźwięk odblokowania. Nie zastanawiając się ani sekundy, otworzyłam drzwi, po czym wyciągnęłam psa i torebkę. Niestety, zamiast zostawić drzwi otwarte, odruchowo je zamknęłam i cały cyrk zaczął się od początku…

Za mną ustawiła się już długa kolejka samochodów, bo swoim ogromnym amerykańskim autem zablokowałam cały pas! Zepchnąć go na pobocze nie dałabym rady. Na pewno nie wtedy, kiedy było zamknięte. Stało, migało światłami i przeraźliwie wyło, podczas gdy ja denerwowałam się coraz bardziej.

No ale teraz miałam przynajmniej telefon. Wybrałam numer faceta, który sprzedał mi tego wyjca. Nie było zasięgu! Pobiegłam z komórką aż pod las, odprowadzana krzykami niezadowolonych kierowców. Niestety, były właściciel nie miał pojęcia, co należy zrobić, by odblokować auto i uciszyć to wycie. Podał mi za to numer do gościa od alarmów.

– Proszę wsiąść do samochodu, przekręcić kluczyk i nacisnąć czerwony przełącznik – usłyszałam.

Wstyd na całą wioskę

Wróciłam więc zdyszana do auta, i w tym samym momencie przypomniałam sobie, że nie umiem go otworzyć! Zacisnęłam zęby z wściekłości i wróciłam pod las w miejsce, gdzie moja komórka miała zasięg.

– Proszę odłączyć ujemną klemę – powiedział spokojnie mężczyzna.

– Jak? Nie mogę dostać się pod maskę! – wrzasnęłam.

Kazał mi trzymać guzik pilota przez dziesięć sekund. Na szczęście poskutkowało! Pojazd przestał wyć, ale coś w nim jeszcze… gdakało!

– To zasilanie – usłyszałam, gdy po raz kolejny zadzwoniłam spod lasu. – Musi pani chwilę odczekać.

– Proszę tu przyjechać i naprawić go! – byłam na skraju wytrzymałości.

– Jestem w Z., wypoczywam. Pięćset kilometrów od pani – powiedział, a mnie opadły ręce.

Wróciłam do samochodu, odpaliłam go i zjechałam na pobocze. Towarzyszyły mi oklaski i śmiechy uwolnionych kierowców. Nie wszystkich to jednak bawiło.

– Przez godzinę nie mogłem tędy przejechać! – zirytował się jeden starszy pan. – Zachciało się amerykańskiego badziewia! Jak mnie by coś takiego samochód zrobił, oddałbym go na złom!

Tamtego dnia zrezygnowałam z zakupów i wróciłam do domu. Przez dwa tygodnie nie wyjeżdżałam samochodem z garażu. Bałam się, że ruszę, a on znowu zacznie wyć. Kiedy facet od alarmów wrócił z urlopu, oznajmiłam stanowczo:

– Proszę natychmiast wyrwać ten kabel! Nie chcę żadnego alarmu!

– Ależ to jest bardzo drogie zabezpieczenie! Proszę mi wierzyć, że… – próbował mnie przekonywać.

– Nie chcę! – ucięłam dyskusję.

Zdecydowałam się jeździć bez alarmu. I nie żałuję! Przynajmniej wiem, że nie doświadczę już horroru na drodze. Bo drugi raz bym tego nie zniosła!

Czytaj także:
„Bratanica kupuje miłość przyszłego męża za pieniądze ojca. Oświadczył się, jak dostał od teścia samochód i dom”
„Bałem się, że gdy żona wybudzi się ze śpiączki przypomni sobie, że przez moją zdradę wpadła pod samochód”
„Zrobiliśmy świetny interes wypożyczając cudzy samochód. Jeden mały kreatywny przekręt i ustawieni na lata”

Redakcja poleca

REKLAMA