W czerwcu pobrałam się z Szymonem, moim długoletnim partnerem, którego bardzo kochałam i nie wyobrażałam sobie życia. Przed zamążpójściem nasze rodziny praktycznie się nie znały, a ja rzadko kiedy przebywałam w obecności jego rodziców. Od samego początku jego mama wydawała mi się trochę oschła, chociaż wtedy jeszcze sądziłam, że może to moje złe pierwsze wrażenie i potem może być lepiej. Jak się okazało... Było tylko gorzej. Ale po kolei.
Już po ślubie nie było łatwo
Na te parę lat mieliśmy się wprowadzić do domu jego rodziców. Szymon zapewniał mnie, że będziemy mieli prywatność i przede wszystkim nie będziemy płacić za wynajem. A z czasem uzbieramy na własne mieszkanie czy na budowę. Zgodziłam się, ale pożałowałam po pierwszym miesiącu.
Teściowa dawała mi się we znaki tuż po przeprowadzce. Najpierw zarzucała mi, że rozrzucam wszędzie swoje, jak to ona nazwała, "brudy". Nie za bardzo wiedziałam, co ma na myśli. Przecież mieszkaliśmy na piętrze, a ona z teściem na dole. Jak się później dowiedziałam, Grażyna (bo tak miała na imię) wchodziła nam do naszej części, gdy nie było nas w domu! Zorientowałam się, gdy pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Jakby nigdy nic wchodziła i patrzyła, czy mamy porządek.
Byłam oburzona całą tą sytuacją, ale gdy powiedziałam o tym Szymonowi, ten początkowo mnie zbył. Mogłam się tego spodziewać! Synek mamusi... Oczywiście zapoczątkowało to jedną z naszych pierwszych kłótni już po ślubie. Jaka ja byłam zła, że to właśnie teściowa popsuła atmosferę w życiu świeżo poślubionych młodych ludzi. Miałam do niej o to ogromny żal. Ale okazało się, że to była dopiero jedna taka "akcja" z jej strony. A potem przyszły kolejne.
Nie spodziewałam się, że pozornie miły wieczór przerodzi się w koszmar
Tego wieczora zorganizowaliśmy kolację parapetówkową, głównie dla rodziny. Udało się nam to dopiero kilka miesięcy po wprowadzeniu się, bo w międzyczasie tyle się działo i co chwila pojawiały się nowe wydatki. Zaprosiliśmy moich rodziców, rodzeństwo i kilku przyjaciół. Rzecz jasna, przybyli również nasi "sąsiedzi" z dołu, czyli teściowie. Nie spodziewałam się, że pozornie miły wieczór przerodzi się w koszmar.
– Aniu, złotko, a ten torcik to sama piekłaś? – zagadnęła Grażyna miłym głosikiem.
– Mamo... – wymamrotałam zakłopotana, wciąż z trudem zwracając się w ten sposób do nowej teściowej. – Mamy w naszym domu równouprawnienie. Czemu mnie pytasz, a nie zapytasz o to Szymona?
– Ach, wy młodzi i te wasze zasady. Sprzątacie może też razem? Czy każdy osobno? To by wyjaśniało...
Chciałam zapaść się pod ziemię
Wszystkie zgromadzone przy stole osoby wymieniły ze sobą trochę skonsternowane spojrzenia. Dostrzegłam też, że teściu, Andrzej, chyba dyskretnie szturchnął kobietę pod stołem. Tym razem jednak głos wreszcie zabrał Szymon:
– Mamo, masz nam coś do powiedzenia w sprawie porządków?
– Nie, nie, skądże. Wy wiecie, że ja chcę dla was najlepiej. – Powiedziała zrezygnowana i wróciła do kosztowania tortu.
Ale nie była to jedyna wredna uwaga tego wieczora. Cały czas pojawiały się z jej strony jakieś dziwne przytyki. A to o hałas, a to o moją pracę. Że niby zarabiam więcej od Szymona i jak to się godzi. Potem zaczęły się opowieści dziwnej treści na temat przyszłego potomstwa, którego z mężem jeszcze nawet na tym etapie nie planowaliśmy. Było mi wstyd przed bliskimi, że teściowa zachowywała się w ten sposób. Chciałam zapaść się pod ziemię.
Co za plotkara!
Kolejne miesiące także nie przyniosły poprawy. Co chwila męczyliśmy się z jakimiś uwagami ze strony mamusi męża. Przeszkadzał jej każdy nasz krok i wtrącała się w całe życie. Najgorsze było to, że prała brudy także na zewnątrz. Pewnego dnia dowiedziałam się czegoś na swój temat od... sąsiadki!
– Co za plotkara! – nie wytrzymałam któregoś razy i podzieliłam się swoją frustracją z Szymonem. – Masz pojęcie? Nie dość, że jest okropna dla mnie, nie dość, że szkodzi naszemu małżeństwu, to jeszcze wynosi informacje na zewnątrz, do obcych ludzi.
– Chyba rzeczywiście masz rację, kochanie. Porozmawiam z nią, bo nie może tak być.
Wreszcie pierwsze zwycięstwo. Przekonałam męża do swoich racji, a ten lojalnie stanął po mojej stronie. Tak, jak powinno to wyglądać od samego początku.
Miarka się przebrała, mamusiu
Okazało się jednak, że rozmowa syna z matką nie przyniosła zamierzonych skutków. Grażyna próbowała przekabacić Szymona na swoją stronę i wmówić mu, że to ja jestem podłą manipulantką i tylko czyham na ich majątek. Pomyślałam wtedy, że ona naprawdę mnie nienawidzi. I nie wahała się, żeby tę nienawiść okazywać mi każdego dnia. W nocy zdarzało mi się płakać z bezsilności.
Uświadomiłam sobie, że więcej nie wskóram i będę musiała poszukać z mężem innego rozwiązania naszych problemów. A jedynym pewnym sposobem, oprócz szczerej rozmowy, było radykalne odcięcie pępowiny. Po prostu. Wyprowadzamy się na swoje. Taką decyzję podjęliśmy jednogłośnie po tym, gdy po raz kolejny usłyszałam inwektywy pod swoim adresem. Miarka się przebrała, mamusiu, tego już było za wiele.
Następnego dnia poinformowaliśmy ją o naszych zamiarach, ale nie zrobiło to na niej takiego wrażenia, jakiego się spodziewaliśmy. Wyglądała na niewzruszoną, tak jakby w ogólne nie bała się o utratę swoich wpływów.
– Dzieci, dzieci... – westchnęła. – A z czego wy żyć będziecie?
– O to niech mama się nie martwi – odparłam z przekąsem. – Bezrobotni nie jesteśmy.
– Może i nie, tylko nie wiem, czy Szymuś ci mówił, ale nasze warunki darowizny są takie, że mieszkacie u nas albo budujecie się na działce obok. Inaczej nici z pieniędzy, a kredytu możecie nie dostać – powiedziała z udawanym smutkiem, spod którego przebijała się satysfakcja i poczucie władzy.– Zresztą ja ogólnie nie chcę, żebyście nas opuszczali. Mamy już swoje lata i chcemy liczyć na waszą pomoc na starość.
Czyli ultimatum. Co za zagrywka! Godna jedynie prawdziwej żmii. Po tym wydarzeniu pracowałam jeszcze dłużej i bardziej intensywnie, niż zwykle. Brałam nadgodziny, robiłam zlecenia online, a nawet zaczęłam rozwijać swoją markę w mediach społecznościowych, by mieć jak najwięcej pieniędzy. Zresztą Szymon też nie odstawał w tych staraniach, bo właśnie zmieniał pracę i przymierzał się do lepszych zarobków na normalnej umowie.
Całą energię skupialiśmy na tym, by jak najszybciej opuścić toksyczne środowisko. I nie dać Grażynie satysfakcji. Starania popłaciły. Po kilku miesiącach mieliśmy już uzbieraną pokaźną sumkę. Spotkaliśmy się z doradcą kredytowym i zaczęliśmy załatwiać formalności. Gdy otrzymaliśmy pozytywną decyzję z banku, zadziałaliśmy bardzo szybko. Gdy teściów nie było w weekend w domu, spakowaliśmy cały nasz dobytek, a następnie zamówiliśmy busa przeprowadzkowego. Kierunek? Stolica! Rodzicom zostawiliśmy na stole w ich salonie list.
Kochani nasi rodzice, a zwłaszcza Mamusiu!
Układamy życie po swojemu. Wbrew Waszym szczerym, prosto z serca, obawom, poradziliśmy sobie finansowo i załatwiliśmy kredyt na zakup mieszkania. Gdzie? W Warszawie. Troszkę kilometrów jednak będzie nas dzielić. Ale nie martwcie się. Odwiedzimy was raz na rok w święta. Ale mamo... Proszę, nie zapomnij upiec ciasta, w porządku? Bo na pewno będziemy o to dopytywać. Aha, i nasza dobra rada. Uporządkujcie bardziej salon, bo jak się wchodzi, to można dostać zawału, naprawdę.
Do zobaczenia.
Ukochane dzieci.
Powiem szczerze, to ja napisałam treść wiadomości. I byłam z siebie dumna, jak nigdy w życiu. Wredne? Może i tak. Ale po tym wszystkim, co przeszliśmy, uznałam, że granice przyzwoitości już dawno zostały przekroczone. A teraz przynajmniej wiem, na ile mnie stać.
Czytaj także:
„Mąż bronił telefonu jak lew. Czułam, że ma kochankę, ale że wskoczył do łóżka mojej siostrze? Tego nie podejrzewałam”
„Wyrywałam sobie włosy ze strachu, bo mężowi zachciało się kochanki. Ja i teściowa pokażemy mu, gdzie raki zimują”
„Żona chciała nas zmienić w arystokratów, a ja marzyłem o zwykłym rosole i schabowym. W końcu powiedziałem dość”