Nigdy nie byłam szczególnie religijna. Sama nie uczęszczałam na religię i nie uważałam, że moja córka musi. Dlatego razem z mężem podjęliśmy decyzję, że nie będziemy zmuszać naszego dziecka do lekcji katechezy, a ten czas zostanie przeznaczony na bardziej praktyczne i rozwojowe zajęcia.
I o ile moi rodzice nie mieli nic przeciwko temu, to zupełnie inaczej przedstawiała się sytuacja z moją teściową. Matka mojego męża obraziła się na nas i na każdym rodzinnym spotkaniu twierdziła, że musi świecić oczami przed sąsiadami. Ale co ich to obchodzi, na jakie zajęcia uczęszcza lub nie uczęszcza nasza córka?
Teściowa była bardzo religijna
Krzyśka poznałam jeszcze w szkole średniej i od razu wpadliśmy sobie w oko. Dosyć szybko przedstawił mnie swoim rodzicom, co odczytałam jako poważne zamiary wobec mojej osoby. I faktycznie miałam rację, bo jeszcze podczas studiów Krzysiek mi się oświadczył i zaproponował wspólne zamieszkanie.
– Tylko nie mów tego mojej mamie – powiedział od razu po tym, jak się zgodziłam. – Nie spodoba się jej to, że przed ślubem mieszkam z dziewczyną.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem i zapytałam, czy to jest jakiś żart.
– Mamy XXI wiek i chyba to naturalne, że narzeczeni mieszkają ze sobą – powiedziałam.
Moja mama nie miała nic przeciwko naszym planom. Co więcej, powiedziała, że to bardzo dobry pomysł, bo wspólne zamieszkanie to doskonały test dla związku.
– Tak, wiem – przyznał mi rację mój narzeczony. – Ale moja mama jest bardzo religijna i w jej kodeksie moralnym nie ma miejsca na takie herezje – dodał z ironicznym uśmiechem.
I chociaż taka postawa bardzo mnie zaskoczyła, to zgodziłam się zatrzymać to w tajemnicy. A po poznaniu matki Krzyśka od razu wiedziałam, że to był dobry pomysł.
Nie wiedziała wszystkiego
– Mam nadzieję, że nie będziecie za długo zwlekać ze ślubem – powiedziała, gdy pewnej letniej niedzieli przyszliśmy do niej na obiad. – Każdy związek powinien być zawarty przed Bogiem – dodała.
Krzysiek posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, tak jakby obawiał się, że będę chciała to skomentować. I tak szczerze powiedziawszy, to mało brakowało, bo jako nowoczesna kobieta nie rozumiałam takiego podejścia.
– Mama ma swoje przekonania i tego nie da się już zmienić – powiedział wieczorem. To akurat zdążyłam już zauważyć.
Postanowiliśmy nie zwlekać zbyt długo z ustaleniem daty ślubu.
– Po zaślubinach będziemy mogli w końcu zamieszkać legalnie – powiedziałam ironicznie do swojego przyszłego męża.
Zaczynało mnie już męczyć to, że muszę ukrywać przed przyszłą teściową fakt mieszkania z jej synem.
– Nie bądź złośliwa – odpowiedział Krzysiek. Ale jednocześnie przyznał, że jego też ta sytuacja zaczyna już denerwować, dlatego z wielkim zapałem przystąpiliśmy do planowania naszej uroczystości.
Ślub musiał być kościelny
Nie zamierzaliśmy wyprawiać bardzo wystawnego wesela. Tak naprawdę miałam nadzieję na skromną uroczystość, na której pojawiliby się tylko nasi najbliżsi. Jednak teściowa miała inne plany.
– Jeżeli ślub, to tylko kościelny – powiedziała stanowczo, gdy wspomnieliśmy o tym, że planujemy jedynie ślub cywilny.
– Ale nam nie jest potrzebny papierek od księdza proboszcza – powiedziałam.
Od zawsze uważałam, że te wszystkie śluby w kościołach to tak naprawdę imprezy dla rodziny. Dla mnie zależało tylko na tym, żeby zalegalizować swój związek z Krzyśkiem. I uroczystość w urzędzie zupełnie mi wystarczała.
– Ale co ludzie powiedzą? – oburzyła się matka mojego narzeczonego.
A potem szybko dodała, że jeżeli nie zdecydujemy się na ślub w kościele, to ona się na nim nie pojawi.
Dałam się przekonać
– No zgódź się – prosił mnie Krzysiek, gdy przez cały wieczór nie mogłam pozbyć się złości. Dlaczego ktoś ma układać mi mój własny ślub?
– Robię to tylko dla ciebie – powiedziałam po dłuższej chwili.
Kochałam Krzyśka i nie chciałam, aby przeze mnie wstąpił na drogę konfliktu z własną matką. Wzięliśmy, więc ślub w kościele, co teściowa uznała za swój sukces.
– Udało mi się namówić ją, aby przysięgała Krzyśkowi miłość w Domu Bożym – usłyszałam, jak chwaliła się swojej znajomej.
Chciała nami sterować
Tylko uśmiechnęłam się pod nosem i nie wyprowadzałam jej z błędu. Jednak starałam się unikać wizyt u niej, bo byłam już zmęczona jej nadmierną religijnością. Tak mijały miesiące, a potem lata.
– Kiedy planujecie chrzciny małej? – zapytała mnie kilka dni po narodzinach córki.
Tak naprawdę to nawet jeszcze o tym nie myślałam i na pewno nie miałam zamiaru ustalać tego z teściową.
– Bo ochrzcicie córkę, prawda? – zapytała z bojowym nastawieniem.
Oczywiście, że planowaliśmy ochrzcić Hanię. Jednak nie miałam siły jej tłumaczyć, że kilka dni po ciężkim porodzie to nie jest czas, aby ustalać takie szczegóły.
Pozwoliłam córce wybrać
Hania rosła jak na drożdżach i ani się obejrzeliśmy, jak poszła do pierwszej klasy szkoły podstawowej. I wtedy padło pytanie od wychowawczyni.
– Czy planujecie państwo zapisać dziecko na religię?
To nie był to mój priorytet. Zdecydowanie bardziej wolałam, aby córka spędzała ten czas na bardziej pożytecznych rzeczach. Ale córka miała inne plany.
– Chcę chodzić na lekcje do pani Zosi – powiedziała po kilku dniach w szkole.
A ja nie zamierzałam się temu sprzeciwiać, bo zawsze uważałam, że dziecko powinno być włączone w proces podejmowania decyzji. Na temat katechetki krążyły różne opinie, dlatego gdy w połowie roku szkolnego Hania oznajmiła, że już nie lubi pani Zosi, to postanowiłam się tym zainteresować.
– Pani córka nie jest zainteresowana naukami o Bogu – usłyszałam od katechetki, która mówiąc to wyraźnie się skrzywiła. – Hania zdecydowanie bardziej woli malowanie i czytanie książek. Poza tym zadaje za dużo pytań – dodała.
I chociaż mówiła to z wyraźną niechęcią, to ja byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy
– Jeżeli zmienisz zdanie, to zapiszemy cię jeszcze raz – powiedziałam jednak córce po powrocie do domu. Nie chciałam wyjść na matkę, która zabrania swojemu dziecku chodzenia na religię.
Teściowa kręciła nosem
Żaden z naszych znajomych nie miał nam za złe, że wypisaliśmy córkę z lekcji religii. W odróżnieniu od teściowej, która nie mogła się z tym pogodzić.
– Nie może być tak, że dziecko nie chodzi na religię – zakomunikowała nam oburzonym głosem.
– Ale Hania nie chce chodzić na te zajęcia – próbowałam bronić córkę.
– Jak to nie chce? – teściowa nie dawała za wygraną. – Każde dziecko to lubi – dodała.
– Nasze najwidoczniej nie lubi – powiedziałam. – A ja nie zamierzam jej do tego zmuszać – szybko zakończyłam dyskusję.
Wstyd jej za nas
Teściowa opuściła nasze mieszkanie i nie odzywała się do nas przez kilka dni. A kiedy odwiedziła nas po dłuższym czasie, to znowu zaczęła przekonywać nas do zmiany decyzji.
– Ale to nie nasza decyzja, tylko naszej córki – odpowiedziałam.
Teściowa spojrzała na mnie z wyższością i powiedziała, że to nie dzieci powinny decydować o takich rzeczach. Problem w tym, że ja uważałam zupełnie inaczej.
– Nie możecie mi tego robić – usłyszałam po kilku minutach milczenia. – Nawet nie wiecie, jaki to wstyd. Głupio mi przed sąsiadami. Ich wszystkie wnuki chodzą na religię. A moja co? Jak mam spojrzeć im w oczy? – zapytała podniesionym tonem głosu.
"To o to chodzi" – pomyślałam. Okazało się, że dla mojej teściowej ważniejsze jest zdanie sąsiadów niż samopoczucie własnej wnuczki.
Przez kolejne dni próbowaliśmy wytłumaczyć teściowej, że nie ma się, czego wstydzić. Nawet mój mąż stracił cierpliwość i poinformował swoją matkę, że nie będzie przejmował się opinią jej sąsiadów.
– Co ich obchodzi, jak żyjemy? – zapytał matkę podczas jednej z rozmów telefonicznych.
Obraziła się
Jednak teściowej nie dało się przekonać. Oświadczyła nam, że przynosimy jej wstyd i że nie zamierza z nami rozmawiać, dopóki nie zmądrzejemy.
– Dajmy jej trochę czasu – powiedział Krzysiek. – Z czasem wszystko się jakoś ułoży – dodał.
Tygodnie mijały, a nic się nie układało. Matka Krzyśka obraziła się na nas na dobre, co pokazywała na każdym kroku. Na szczęście, nie zerwała kontaktów z wnuczką, która bardzo lubi przebywać z babcią. Dobre i to, bo nie chciałabym, aby Hania ponosiła konsekwencje tego, że dorośli nie mogą się dogadać. Mam nadzieję, że z czasem matka Krzyśka pójdzie po rozum do głowy i zrozumie, że nie warto obrażać się o coś tak błahego.
Czytaj także: „Po 30 latach małżeństwa na widok żony nie tylko ręce mi opadają. Kłamię, że jesteśmy za starzy na harce w łóżku”
„Mąż haruje za granicą, żeby nasz syn miał markowe ubrania. Nikt już nie wyzywa mi dziecka od biedaków” „Po rozwodzie zostałam singielką, ale wciąż przyjaźniłam się z byłym mężem. Znalazłam mu nawet nową żonę”