„Teściowa odebrała mi męża, lecz nie pozwolę, by mieszała wnukom w głowach. Mogą raz na zawsze pożegnać się z babcią”

matka z synem fot. iStock, svetikd
„Wyszłam za faceta, dla którego matka była wyrocznią. Teściowa oczywiście korzystała z tego, ile wlezie, wtrącając się w nasze sprawy na każdym kroku”.
/ 02.01.2025 20:00
matka z synem fot. iStock, svetikd

Decyzja o rozwodzie była jedną z najlepszych w moim życiu. Żałuję jedynie, że nie podjęłam jej wcześniej. Na początku byłam zaślepiona miłością – nie widziałam, że Robert to maminsynek. Teraz toczymy zażartą walkę, bo wymyślił, że na Boże Narodzenie zabierze dzieci do swoich rodziców. Taka opcja nie wchodzi w rachubę, bo jego mamusia jest zdrowo stuknięta.

Pomimo że od rozwodu minęły dwa lata, czasami zastanawiam się, co ja w ogóle widziałam w Robercie i jak to się stało, że tyle czasu z nim wytrzymałam. Byliśmy małżeństwem przez dekadę. Gdybym wtedy miała więcej rozumu i wiedzę, którą mam teraz, to nawet bym się z nim nie spotykała.

Niestety, przykra prawda jest taka, że stan zakochania jest bardzo niebezpieczny dla kobiety, bo nie myśli ona racjonalnie. Niemniej różowe okulary szybko spadły mi z nosa, a potem męczyłam się z poczucia obowiązku.

Wyszłam za faceta, dla którego matka była wyrocznią. Teściowa oczywiście korzystała z tego, ile wlezie, wtrącając się w nasze sprawy na każdym kroku. Jej „mądrości” były suto doprawione religijnym fanatyzmem, z którego słynęła w całej rodzinie. Nigdy jej nie lubiłam, a najbardziej wkurzało mnie to, kiedy usiłowała robić dzieciom wodę z mózgu.

Kontakty z nim nie ułatwiały mi życia

Od rozwodu staram się układać swoje puzzle na nowo. Nie zaangażowałam się w nowy związek, ponieważ nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Na ten moment mam serdecznie dość mężczyzn – zwłaszcza że były mąż nieustannie daje o sobie znać. Ubolewam nad tym, że całkowite zerwanie kontaktów z nim nie wchodzi w rachubę, gdyż już zawsze łączyć nas będą dzieci.

Doczekaliśmy się dwóch synów. Antek ma osiem lat, a Tadzio pięć. Bardzo kochają tatę i są do niego przywiązani. Różne rzeczy mogłabym powiedzieć o Robercie, ale muszę przyznać, że ojcem jest dobrym. Irytuje mnie jednak to, że gdy zabiera chłopców do siebie, to widują się oni z mymi ex teściami.

To jest istny dramat, bo kiedy wracają do domu, to wygadują różne bzdury, których naopowiadała im babcia. Nie zliczę, ile razy pokłóciłam się o to z Robertem. Ma w nosie, że wcale mi się pewne rzeczy nie podobają.

– Jesteś uprzedzona do mojej matki. Ona się co do ciebie nie pomyliła – zwykle taką właśnie słyszałam odpowiedź, po czym przechodziła mi chęć do dalszej dyskusji.

Nie mam wpływu na to, jak synowie spędzają czas u ojca i to zatruwa mi życie. Najlepiej by było, gdyby Antoś i Tadek nie mieli żadnych relacji z tym koszmarnym babsztylem, czyli z matką Roberta.

Nie dość, że karmi ich umysły totalnymi bredniami, to na dodatek na potęgę wpycha w nich słodycze. Potem mam spory problem z przestawieniem ich na normalne jedzenie – buntują się, bo chcą batoników i ciastek. Ręce same opadają z bezsilności.

Przerażała mnie perspektywa zbliżającego się Bożego Narodzenia. Robert od pewnego czasu przebąkiwał piąte przez dziesiąte, że chciałby wziąć chłopców na święta. Miałam jednak nadzieję, że to tylko czcze gadanie.

Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, jakie pranie mózgu zafundowałaby im babcia – święta to przecież idealny pretekst do tego. Jawnie nastawiała dzieci przeciwko mnie – grama wstydu nie miała.

Były mąż uważał, że standardowo robię z igły widły i grubo przesadzam. Ja jednak nie jestem głucha i doskonale słyszę, co chłopcy opowiadają po każdym spotkaniu z tą harpią. Problem tkwi w braku asertywności z mojej strony. Nie umiem się postawić i walnąć pięścią w stół.

Wsparcie przyjaciółki było bezcenne

Tydzień przed świętami Robert przysłał wiadomość, w której poinformował, że zabiera chłopaków na święta. Odpisałam, że wypadałoby na ten temat porozmawiać. On na to, że tak postanowił i nie mam nic do gadania.

Odpowiedziałam, że to się jeszcze okaże, po czym wywiązała się nieprzyjemna wymiana zdań. Byłam załamana, bo miałam już plany na Boże Narodzenie, a synowie byli nimi podekscytowani. Następnego dnia dostałam od Roberta serię wiadomości, w których najzwyczajniej w świecie mi groził. Zostawiłam je bez odpowiedzi i pokazałam przyjaciółce, która wpadła na kawę.

– Boże, jaki ten typ jest toksyczny – pokręciła z niedowierzaniem głową.

Odkąd pamiętam, Iwona nie była fanką Roberta, o czym otwarcie mówiła.

No jest, to prawda – przytaknęłam ze smutkiem.

Tak mnie wyprowadzał z równowagi, że nie mogłam spać i jeść.

– Wiesz, że nie możesz mu teraz ustąpić? – było to pytanie retoryczne, gdyż obie znałyśmy na nie odpowiedź.

– Nie potrafię – westchnęłam, czując, że za moment się rozpłaczę.

– Oczywiście, że potrafisz.

Iwona zaserwowała mi motywującą pogawędkę oraz zasugerowała, aby kwestię opieki nad dziećmi uregulować sądownie.

– Będziesz miała wszystko czarno na białym.

Brzmiało to zdroworozsądkowo. W tej chwili wyglądało to w ten sposób, że Robert przyjeżdżał po synów, kiedy miał na to ochotę. Jeśli jednak ja potrzebowałam, aby ktoś z nimi posiedział, to na niego liczyć nie mogłam.

Miało być na jego modłę i kropka

– Mam znajomą prawniczkę, która zajmuje się takimi sprawami, dam ci do niej telefon – Iwona przez chwilę grzebała w torebce, po czym wręczyła mi wizytówkę.

Jeszcze tego samego dnia umówiłam się na wizytę, a także wykonałam telefon do byłego męża.

– Chłopcy spędzą święta ze mną, możesz ich zabrać po Bożym Narodzeniu – powiedziałam stanowczo.

Robert się zbulwersował i zaczął krzyczeć, że skoro taka podła jestem, to on przestanie płacić alimenty. Zachowałam zimną krew i nie dałam się sprowokować. Zakomunikowałam, że opieka nad dziećmi zostanie ustalona przez sąd i wtedy będzie jasne, kto i kiedy zajmuje się dziećmi.

– Nie życzę też sobie, żebyś mi groził.

– I co mi niby zrobisz? – zaśmiał się nerwowo.

– Zgłoszę to na policję.

Nie chciałam słuchać jego wywodów, więc się rozłączyłam. Przysłał kilka obraźliwych SMS-ów, lecz nie doczekał się reakcji. Zgodnie z radą Iwony nie usunęłam tych treści, by mogły posłużyć jako dowód w sądzie.

Dokładnie dzień przed Wigilią Robert napisał, że zgadza się, aby synowie zostali ze mną na święta i że nie muszę straszyć go żadnym sądem. Cóż, postąpię tak, jak uważam za stosowne bez względu na to, czy mu się to podoba.

Bogna, 40 lat

Czytaj także:
„Sąsiadka na świątecznym stole stawiała flaszki zamiast pierogów z kapustą. Musiałam działać, bo szkoda jej dziecka”
„Teściowa zaglądała mi do garów, więc dałam jej nauczkę. Ciekawe, co powie na gulasz prosto z psiej miski”
„Kpiłam z męża, że ciągle przesiaduje w piwnicy. Gdy przyłapałam go na tym, co tam wyprawia, aż oniemiałam z wrażenia”

Redakcja poleca

REKLAMA