„Teściowa oddaje emeryturę na kościół, a potem pożycza od nas kasę. Remont dzwonnicy jest ważniejszy od chleba”

poważna kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Gdy trzy tygodnie później Jacek odwiedził swoją matkę, uznał, że ma deja vu. W lodówce było pusto, na pytanie o zakupy matka tylko wzruszyła ramionami, a gdy delikatnie zapytał o pieniądze, rozpromieniła się i zaczęła opowiadać o kolejnych inwestycjach w kościele”.
/ 23.08.2024 13:15
poważna kobieta fot. Getty Images, Westend61

Przyszłam na świat w niewielkim miasteczku, gdzie praktycznie każdy każdego znał i wiedział wszystko, co trzeba (i co nie trzeba) o sąsiadach i nie tylko. Życie płynęło swoim rytmem, ludzie pracowali, zakładali rodziny, a w niedziele i święta przychodzili do kościoła, gdzie słuchali mądrości księdza i przekazywali sobie wzajemnie znak pokoju. Ot, taka małomiasteczkowa rutyna.

Małomiasteczkowe życie

W takich społecznościach nikt przesadnie dziećmi się nie zajmował, moda na dodatkowe zajęcia, lektoraty, kursy i inne atrakcje tu jeszcze nie doszła. Czas spędzało się w grupie rówieśników na podwórku, rzadziej u któregoś z kolegów czy koleżanek w domu. Gdy zaczęłam chodzić do podstawówki, po lekcjach zostawałam w świetlicy, gdzie odrabialiśmy lekcje, a popołudnia spędzałam z dziećmi sąsiadów.

Z Jackiem znaliśmy się z podwórka, bo mieszkał zaledwie dwa domy dalej. Byliśmy w tym samym wieku, siłą rzeczy chodziliśmy więc do jednej klasy. Choć był jednym z wielu moich kolegów, to jakoś ta nasza znajomość przetrwała próbę czasu. Pomógł temu z pewnością fakt, że mieliśmy podobne zainteresowania i wybraliśmy dość podobną ścieżkę edukacji.

Jacek miał dwie sporo starsze siostry. Obie poszły na studia do dużych miast, mocno odległych od naszej mieściny. Tam znalazły swoje drugie połówki, pracę i miejsce na ziemi. Do rodzinnego domu przyjeżdżały z rzadka, a rodzice Jacka urabiali się po łokcie, by pomóc dziewczynom finansowo. Jacek nie planował wyjeżdżać, chciał zdobyć zawód jak najszybciej i uniezależnić się od rodziców.

Ja też nie planowałam kariery w wielkim mieście. Obydwoje więc skończyliśmy technikum i zaczęliśmy zarabiać na siebie. I na nasze wspólne życie. Ze ślubem musieliśmy trochę poczekać, aż odłożymy nieco kasy. W międzyczasie okazało się, że zostałam właścicielką mieszkania na drugim końcu miasteczka – zmarła starsza siostra mojej babci, a że nie miała bliższej rodziny, a ja opiekowałam się nią w chorobie, to postanowiła mi zapisać w spadku swoje lokum.

Trzeba żyć po bożemu

W końcu dysponowaliśmy wystarczającymi oszczędnościami, by wziąć ślub i wyprawić wesele. Na szczęście nie mam zbyt licznej rodziny, a i Jacek postanowił zaprosić tylko swoich najbliższych krewnych, w związku z czym impreza była dość skromna i nie nadszarpnęła zanadto naszego budżetu. Niemniej kościół był pełen, bo przecież taka atrakcja jak ślub zdarzała się tutaj coraz rzadziej. Młodzi wyjeżdżali i zakładali rodziny już gdzie indziej.

Z rodzicami Jacka utrzymywałam dość pozytywne stosunki, z jego siostrami prawie się nie znałam. Teściowie zanadto nie wtrącali się do naszego życia, choć oczywiście nie obywało się bez pewnych tarć. Odczułam to zwłaszcza na etapie planowania ślubu, gdy teściowa wymusiła na nas dodatkowy wystrój świątyni oraz jedyną słuszną, jej zdaniem, oprawę muzyczną. Oczywiście to my ponieśliśmy koszty, ale zwyczajnie nie chcieliśmy awantury.

Jacek odwiedzał rodziców dosyć często, czuł się za nich odpowiedzialny, choć nie raz dali mu odczuć, że córki są dla nich ważniejsze. On jednak miał dobre serce i starał się ich tłumaczyć przede mną, ale przede wszystkim przed sobą. Wspólnie odwiedzaliśmy jego rodziców co jakiś czas, gdy teściowa zapraszała nas na niedzielny obiad. Gotowała smacznie (choć bardzo tłusto), ale jej pytania o nasze pożycie małżeńskie stawały się coraz bardziej nie do zniesienia.

To nie było tak, że nie chcieliśmy mieć dzieci. Owszem, mieliśmy nadzieję na powiększenie naszej rodziny, ale nie od razu po ślubie. Musieliśmy nieco ustabilizować swoją sytuację zawodową: ja, bym po urodzeniu dziecka miała do czego wrócić, a Jacek, by był w stanie udźwignąć rosnące wydatki z chwilą pojawienia się kolejnego członka rodziny do wykarmienia. Teściowa jednak zdawała się być głucha na nasze argumenty.

– No, kochani, to kiedy wreszcie zostanę babcią? – padało sakramentalne pytanie przy każdym obiedzie.

– Mamo, już o tym rozmawialiśmy, wszystko w swoim czasie – odzywał się mój mąż, siląc się na spokój.

– Czas jest najwyższy, mój drogi! – pouczała go matka.

– Przecież dopiero co się pobraliśmy… – protestował Jacek.

– Synu, Alicja nie robi się coraz młodsza! Im później weźmiecie się do roboty, tym gorzej dla was!

W takich momentach z wdzięcznością spoglądałam na teścia, który przychodził nam z odsieczą i stanowczo kierował rozmowę na inne tory.

Nasza rodzina się powiększyła

Trzy lata później udało mi się szczęśliwie zajść w ciążę. Obydwoje byliśmy już na to gotowi, choć z ogłoszeniem nowiny nie spieszyliśmy się zanadto. Woleliśmy mieć pewność, że z dzieckiem wszystko w porządku. Jacek znał swoją matkę zbyt dobrze i wiedział, że gdyby cokolwiek poszło nie tak, powtarzałaby nam do znudzenia, że to boża kara za grzechy. Postanowiliśmy więc dmuchać na zimne.

Spodziewałam się, że gdy Ania przyjdzie na świat, świeżo upieczona babcia będzie częstym gościem w naszym domu. Szybko przekonałam się jednak, że teściowa nie jest zainteresowana pomaganiem nam. Gdy ubierałam małą po kąpieli, usłyszałam, jak matka Jacka, która wpadła z „wizytacją”, mówi do niego:

– Co z niej za matka, nawet porządnie dziecka wykąpać nie potrafi!

– Alicja jest świetną matką. Mogłaś jej pomóc, jeśli uważasz, że może coś zrobić lepiej.

– Ja?! Odchowałam trójkę dzieci i wystarczy.

– To albo się podziel doświadczeniem, albo się nie wtrącaj.

Miałam łzy w oczach, słysząc, jak mąż staje po mojej stronie. Moje macierzyństwo było zresztą źródłem wielu utarczek między Jackiem i jego matką. Od chwili narodzin dziecka najważniejsze było, kiedy małą ochrzcimy. Tym razem postawiliśmy na swoim i zorganizowaliśmy skromną uroczystość, czego teściowa nie mogła nam darować. Straszyła nas gniewem bożym, więc ograniczyliśmy nasze odwiedziny u teściów do minimum.

Życie bywa przewrotne

Gdy wróciłam do pracy, teściowa rozpowiadała wszem i wobec jaka to wyrodna matka ze mnie. W tak małym mieście, jak nasze, wieści szybko się rozchodzą, więc plotka niebawem dotarła i do mnie. Opowiedziała mi o tym moja własna mama, która czasem opiekowała się Anią pod moją nieobecność. Na szczęście potrafiłam się z tego śmiać.

Nadszedł moment, gdy teściowie przeszli na emeryturę. Ojciec Jacka odgrażał się, że teraz to wreszcie pozwiedzają sobie Polskę. Zawsze chciał pojechać w kilka miejsc, ale obowiązki zawodowe nigdy mu na to nie pozwalały. Teraz więc planował kolejne wyprawy, przygotowując się do nich skrupulatnie. Żadna z nich jednak nie doszła do skutku, bo teść zmarł nagle. Lata niezdrowego trybu życia i stresu towarzyszącego pracy zrobiły swoje…

Po śmierci męża teściowa niemal zamieszkała w kościele. Każdego ranka biegnie na poranne nabożeństwo, potem wraca do domu, gdzie słucha jedynego słusznego radia. Po południu odmawia koronkę, a wieczorem znów biegnie do kościoła na mszę. Gdy mąż ją odwiedził, z przerażeniem stwierdził, że lodówka jest pusta.

– Mamo, dlaczego masz pusto w lodówce?

– Nie miałam siły iść na zakupy.

– Trzeba było zadzwonić, przywiózłbym, co trzeba. Masz jakąś listę? Skoczę do spożywczaka tu obok.

– Nie, nie mam. Zresztą, kasy też nie mam.

– Jak to: nie masz kasy? Nie rozumiem.

– Emerytura będzie dopiero za 3 dni, a mnie się już skończyły pieniądze.

– To co ty z nimi robiłaś?

– A, wiesz, na remont dzwonnicy trzeba było dać

Ostatecznie Jacek zrobił zakupy i przypilnował, żeby jego matka miała co jeść, zanim dostanie emeryturę. Gdy o wszystkim mi opowiedział, postanowiliśmy zapraszać ją do nas na niedzielne obiady. Gotowałam więcej i zawsze coś tam jej pakowałam, żeby w poniedziałek mogła sobie odgrzać. Byłam w stanie zrozumieć, że dla samej siebie zwyczajnie może jej się nie chcieć stać przy garach.

Gdy trzy tygodnie później Jacek odwiedził swoją matkę, uznał, że ma deja vu. W lodówce było pusto, na pytanie o zakupy matka tylko wzruszyła ramionami, a gdy delikatnie zapytał o pieniądze, rozpromieniła się i zaczęła opowiadać o kolejnych inwestycjach w kościele. Jacek znów wyskoczył do sklepu i zaopatrzył rodzicielkę w artykuły pierwszej potrzeby, a po powrocie matka zapytała go, czy nie pożyczyłby jej paru złotych…

Sytuacja powtarza się od roku. Początkowo myśleliśmy, że to żałoba tak wpływa na teściową. Jednak czas mija, a nic się nie zmienia. Wręcz przeciwnie, staruszka coraz więcej pieniędzy zostawia w kościele, a emeryturę ma niemałą. Zastanawiamy się, co zrobić. Bo nawet jeśli odmówimy jej kolejnej pożyczki, to nic nie zmieni…

Alicja, 28 lat

Czytaj także:
„Chciałam zrobić mężowi oryginalny prezent urodzinowy. Zamiast okrzyków radości była dzika awantura i wstyd na pół wsi”
„Córka zwaliła mi się z dzieckiem na głowę licząc, że będę jej sponsorem. Urabiałam się po łokcie, a i tak byłam najgorsza”
„Byłam najstarsza z rodzeństwa. Matka uganiała się za nowymi chłopami, a ja niańczyłam owoce jej zabaw”

Redakcja poleca

REKLAMA