„Teściowa kochała swoją byłą synową, a mnie nienawidziła. By zrobić mi na złość, franca nazywała mnie jej imieniem”

stara kobieta fot. Getty Images, Jamie Garbutt
„Moja świeżo upieczona teściowa (bo została nią, niezależnie od tego, czy jej się to podobało) nawet nie raczyła przyjść na nasze wesele! A co powiedziała? Że nie akceptuje ślubów w urzędzie!”.
/ 04.10.2024 20:00
stara kobieta fot. Getty Images, Jamie Garbutt

Przez całe osiem lat małżeństwa z Krzyśkiem jego mama robiła wszystko, co tylko mogła, żebym wiedziała, że w jej oczach nigdy nie zostanę synową. Dla niej tą jedyną zawsze miała być Malwina i nic tego nie zmieni. Teściowa od zawsze była do mnie negatywnie nastawiona. Czy faktycznie potrzebowaliśmy dramatycznych wydarzeń, aby znaleźć wspólny język?

Rozwiodłam się bez żalu

Zerknęłam na blat kuchenny, gdzie leżały precyzyjnie odważone składniki. Po dziesięć kilogramów śliwek, gruszek oraz cukru. Planowałam przyrządzić z nich najsmaczniejszy dżem, jaki w życiu kosztowałam. To Krzysztof wpadł na ten pomysł i co roku, gdy liście zaczynały opadać, robił własne powidła. Dzięki temu zimą nigdy nie brakowało nam pysznych dodatków do śniadania. Weekendowe przedpołudnia traktowaliśmy wyjątkowo. Zwalnialiśmy tempo i delektowaliśmy się chwilą.

Niespiesznie przeglądaliśmy prasę, on delektując się aromatyczną kawą, ja rozkoszując ziołową herbatką. Dopiero kiedy w pełni nasyciliśmy się błogim lenistwem, ruszaliśmy do garderoby, by się odświętnie wystroić. Zdarzało się jednak, że folgowaliśmy sobie całodniowym wylegiwaniem w piżamach, zwłaszcza gdy pogoda za oknem zniechęcała do przechadzek.

Mogliśmy sobie na to pozwolić bez skrępowania, gdyż od trzech lat wiedliśmy życie we dwoje. Moja młodsza pociecha wzięła ślub i wyprowadziła się na swoje. Starsza z kolei, choć wciąż w stanie panieńskim, od pięciu lat wiodła dostatnie życie poza granicami kraju. Obie, będąc jeszcze nastolatkami, przystały na to, by Krzysztof został moim życiowym partnerem.

Moje córki nawet się ucieszyły, że dekadę po tym, jak się rozwiodłam, w końcu znalazłam sobie nowego partnera. Nigdy nie obwiniały mnie o to, że postanowiłam zakończyć małżeństwo z ich tatą. Według nich to on ponosił winę za to, że nasz związek się rozpadł. Przecież im też nieźle dawał w kość, a nie tylko mnie.

Zawsze łamał dane słowo, a tłumacząc się, potrafił tak zręcznie nawijać, że wychodziło na to, iż to nasza wina. Gdy córki podrosły i zaczęły wytykać mu potknięcia, wstępowało w niego coś złego. Uważam, że agresywne zachowanie w połączeniu z totalnym zignorowaniem funkcji taty i męża to aż nadto wystarczające przesłanki, by się rozejść.

W Krzyśku znalazłam oparcie

To była słuszna decyzja. Zarówno ja, jak i nasze córki mogłyśmy wieść bardziej poukładane, bezpieczne i spokojne życie bez jego obecności. Przez długi czas nie byłam gotowa na nowe uczucie. Gdy Krzysztof wszedł w moje życie, nawet nie pomyślałam, że może nas połączyć coś głębszego niż zwykła znajomość. Wydawało mi się, że nawet przyjaźń między nami jest nie do pomyślenia.

Razem pracowaliśmy i nic poza tym. Zajęło mi trochę czasu, żeby ogarnąć, że więcej czasu spędzam z Krzyśkiem niż z kumpelami i że nasze rozmowy już od dawna wykraczały poza tematy związane z robotą. Kiedy zaproponował mi wypad do kina, wydawało się to totalnie oczywiste.

Podobnie jak to, że finalnie skończyliśmy w łóżku. Stało się to w czasie jednego z letnich wyjazdów moich dwóch córek. Miałam, jak to się teraz mówi, „wolną chatę”, więc zaprosiłam Krzyśka na kolację, do której dorzuciłam jeszcze śniadanko. Czuliśmy się wtedy jak nastolatkowie. Zupełnie tak, jakbyśmy zapomnieli o tych wszystkich trudnych doświadczeniach. Każde z nas przecież borykało się z problemami. Jakiś czas temu rozpadł się jego dotychczasowy związek małżeński.

Poróżnił się ze swoją partnerką, gdyż ta miała do niego żal i pretensje o to, że nie udaje się im począć dziecka. Choć jego wyniki badań były w normie, to gdy mimo wielu starań i prób nic z tego nie wychodziło, Malwina zaczęła rzekomo robić Krzysztofowi piekło na ziemi i zamęczać go psychicznie tą sprawą.

– Wiesz, mam wrażenie, że gdybyśmy tylko potrafili odpuścić te wszystkie żale i wzajemne obwinianie się, to kto wie, może faktycznie poradzilibyśmy sobie z powiększeniem rodziny. Ale w pewnym momencie ta ciągła walka tak nas wykończyła, że powiedziałem dość. Zupełnie przestaliśmy się rozumieć, całkiem jakbyśmy nagle stali się dla siebie kompletnie obcymi osobami. Popsuło się między nami do tego stopnia, że zacząłem się obawiać, iż nawet jeśli Malwinie uda się zajść w ciążę i zostaniemy rodzicami, to nasze maleństwo będzie dorastać w domu pełnym pretensji, gdzie zabraknie prawdziwej miłości i ciepła.

Krzysztof mówił mi, że jego była żona została sama. Nie wstąpiła ponownie w związek małżeński i nie doczekała się potomstwa. Mimo to nie utrzymywali ze sobą kontaktu, nic ich nie łączyło. A przynajmniej tak to z pozoru wyglądało...

Teściowa wciąż rozmawiała z eks Krzyśka

Teściowa kochała Malwinę całym sercem i mówiła do niej pieszczotliwie „córuniu". Natomiast do mnie czuła antypatię… Przez te osiem lat związku z Krzysztofem jego mama dawała mi jasno do zrozumienia na różne sposoby, że nigdy mnie nie zaakceptuje jako synowej. Dla niej tą jedyną na zawsze miała pozostać Malwina.

Ciągle przekręcała moje imię, wołając na mnie tak, jak na poprzednią żonę swojego syna. Za każdym razem przepraszała z nieśmiałym uśmiechem, mówiąc, że ciężko jej się przestawić. Gdyby tylko to mi robiła, to jeszcze jakoś bym to zniosła. Ale moja świeżo upieczona teściowa (bo została nią, niezależnie od tego, czy jej się to podobało) nawet nie raczyła przyjść na nasze wesele! A co powiedziała? Że nie akceptuje ślubów w urzędzie!

– Ech, ta cała ceremonia to nic takiego! – zbagatelizowała sprawę gestem dłoni, kiedy Krzysztof ją skrytykował. – Prawdziwe małżeństwo zawiera się przed ołtarzem.

Cóż, ale przecież obydwoje mieliśmy już za sobą rozwody...

– Ślub kościelny jest nieodwołalny! – uzupełniła.

W końcu zirytowała tym nawet własnego syna.

– Jeśli mama nie da spokoju i będzie dalej ubliżać Monice, mojej żonie, to damy sobie spokój z wizytami! – postawił ultimatum.

– Nieważne, Malwinka i tak mnie odwiedzi, jak do niej zadzwonię – odparowała.

Mój mąż uparł się i rzeczywiście przez długi okres omijaliśmy z daleka dom jego mamy. Ostatecznie udało mi się go jednak przekonać, żeby dał spokój starej kobiecie. Ona z kolei nie zdawała sobie sprawy, że stawałam w jej obronie i wciąż demonstrowała wobec mnie swoją antypatię.

Krzysztof odszedł całkiem znienacka. Udar mózgu. Na pogrzebie ostatni raz widziałam jego matkę. Od tamtej pory nie miałyśmy ze sobą więcej do czynienia. Nie widziałam sensu w podtrzymywaniu relacji z kimś, kto mnie nie trawi. „Jej bezczelność mnie wykańcza – dumałam, przyrządzając konfiturę ze śliwek.

Dobra okazja do wspomnień

Przypomniała mi się mama mojego byłego męża, ponieważ za każdym razem, gdy robiliśmy powidła, obdarowywaliśmy ją paroma słoiczkami. Udawała, że wcale nie sprawia jej to radości i że ona sama potrafi przyrządzić lepsze, ale ja wiedziałam swoje. Te słoiczki znikały z jej spiżarki w ekspresowym tempie. Zeszłego roku nie zajmowałam się smażeniem powideł.

Krzysztof odszedł, gdy kończyło się lato i wtedy nie myślałam o robieniu przetworów. Wydawało mi się, że moje życie dobiegło końca… Jednak w końcu się ogarnęłam. A gdy niedawno dostałam śliwki od znajomej z jej działki, naszła mnie ochota na nasze ukochane powidła – moje i Krzysztofa. Przyszło mi do głowy, że fajnie będzie je skonsumować i porozmyślać o nim przy okazji. Bo co mi jeszcze zostało?

Gdy konfitura była skończona, przelałam ją do słoików. Później przyrządziłam tosta, posmarowałam go dżemem i ze smakiem spałaszowałam. W mojej głowie pojawiły się miłe wspomnienia. I nagle coś we mnie drgnęło. „Krzyś doceniłby mój gest" – przeleciało mi przez myśl, gdy wkładałam trzy małe słoiczki powideł do reklamówki.

Dotarcie do domu teściowej zajęło mi trzydzieści minut. Nie miałam pojęcia, czy zastanę ją na miejscu, w końcu nie uprzedziłam jej o swoim przybyciu. Okazało się, że była w środku. Kiedy otworzyła drzwi, wpuściła mnie do mieszkania bez żadnego słowa. Od razu rzuciło mi się w oczy, że przez ostatnie tygodnie mocno się zestarzała. Cóż, nic w tym dziwnego, to pewnie z powodu zmartwień. Ja również czułam się bardziej wiekowa i wyczerpana.

– Napijesz się kawy czy herbaty? – spytała.

Już chciałam jej odpowiedzieć, ale sama od razu dodała:

– Herbaty, przecież ty nie przepadasz za kawą!

– Naprawdę to pamiętałaś? – nie mogłam wyjść ze zdumienia, bo kiedyś zawsze jej to umykało.

Moja teściowa sięgnęła do szafki, wyjęła pudełko z herbatnikami i zaprosiła mnie gestem do pokoju dziennego. Siedziałyśmy, popijając herbatkę i... gadałyśmy sobie. Chyba pierwszy raz, odkąd się znamy! Gdy zbierałam się do wyjścia, teściowa pognała do kuchni i wróciła ze słoiczkiem dżemu z moreli.

– W tym roku wyszło mi mało... – tłumaczyła się.

– Bardzo dziękuję! Uwielbiam ten dżem, jest obłędny – powiedziałam z pełną szczerością.

Dawniej, kiedy teściowa szykowała przetwory, zawsze myślała o mnie i Krzyśku, obdarowując nas większą liczbą słoiczków. Już miałam odchodzić, gdy nagle usłyszałam za plecami głos teściowej:

– Monisiu, wpadniesz do mnie znowu? Mogłabym zrobić trochę więcej tej konfitury..

– Z wielką przyjemnością – odpowiedziałam.

Wchodząc do windy, uśmiech sam wpełzł mi na twarz. W głębi duszy czułam niezwykłą lekkość. Byłam pewna, że Krzysiek spogląda na mnie z góry i również się uśmiecha.

Monika, 48 lat

Czytaj także:
„Byłam zakochana po uszy, ale miłość wyparowała razem z rodzinnym skarbem. Okazało się, że mój luby miał lepkie rączki”
„35-letni syn ciągle u nas mieszka. Mamuśka pierze jego rzeczy, gotuje, daje pieniądze, a on palcem nie kiwnie w domu”
„Romans z sąsiadem to spełnienie marzeń. Skosi mi trawnik, odkurzy w domu, a w sypialni pokaże pazury”

Redakcja poleca

REKLAMA