Kiedy szef wezwał mnie do siebie, okazało się, że czeka na mnie wspaniała wiadomość – w końcu dostałam awans. Poczułam niesamowitą radość, bo to również oznaczało wyższe zarobki. Przyznam szczerze, że razem z mężem ostatnio ledwo dociągaliśmy do pierwszego i nieźle się musiałam natrudzić, żeby jakoś przeżyć za te nasze skromne pensje.
Potraktował mnie jak małą dziewczynkę
Przepełniona szczęściem od stóp do głów popędziłam do mieszkania, a w przypływie euforii telefonicznie oznajmiłam mężowi, że przydałoby mi się parę nowych ubrań.
– Rozumiesz, jako szefowa zespołu powinnam się dobrze prezentować – trajkotałam.
Jednak jego głos momentalnie sprowadził mnie na ziemię.
– Na co ci to? Przecież nadal pracujesz w tym samym biurze. Ludzie znają twój styl ubierania.
– Serio? Dlaczego tak uważasz? – spytałam zaskoczona. – Przecież teraz będę uczestniczyć w zebraniach, szkoleniach… – próbowałam wyjaśniać, ale urwałam w pół słowa i zmieniłam ton. – Słuchaj, myślę, że od czasu do czasu mam prawo sprawić sobie jakieś ubranie bez konieczności usprawiedliwiania się przed tobą. – odparłam po chwili.
Odniosłam wrażenie, że mąż potraktował mnie jak małą nieposłuszną dziewczynkę, a nie kobietę sukcesu, która zarabia na swoje utrzymanie i dom.
– Dobra, w porządku… – mój mąż złagodniał. – Przecież tylko się droczę. Jasne, że możesz coś sobie sprawić.
We wtorek, zaraz po tym, jak skończyłam pracę, zdecydowałam się wybrać na zakupy do galerii handlowej, żeby zaopatrzyć się w parę gustownych szpilek. Krążyłam między sklepami i butikami, gdy nagle w witrynie jednego z nich dostrzegłam… własnego małżonka.
Stał z naręczem damskich fatałaszków i szczerze się do kogoś uśmiechał. Mało brakowało, a padłabym tam jak długa. W jednej chwili odskoczyłam i schowałam się za kolumnę. „On ma inną!” – pomyślałam i nagle zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu miałam takie przeczucie. Czemu? Przez pieniądze.
Wynagrodzenie, jakie Marcin otrzymywał w pracy, nigdy nie było stałe. Owszem, dostawał pieniądze, ale kwota na pasku co miesiąc była inna. Czasem różnica sięgała nawet kilkuset złotych, a mąż za każdym razem wyjaśniał to zmienną liczbą zleceń, nad którymi akurat pracował.
Chodzi z siostrą na zakupy?
Nie miałam wglądu w jego umowę, więc tak naprawdę nie wiedziałam, jak wyglądają jego rozliczenia w pracy. Jednak te tłumaczenia wydawały mi się dziwne. Przecież w tej samej firmie była zatrudniona moja przyjaciółka, dzięki której się poznaliśmy, a ona nigdy nie mówiła nic o wahaniach w wysokości pensji. Co więcej, gdy jej o tym napomknęłam, nie ukrywała zdziwienia.
Już od dłuższego czasu coś mi nie grało i miałam przeczucie, że mój mąż ma kogoś na boku i to stąd te kasowe niedobory. Teraz wreszcie się przekonam, bo za chwilę zobaczę wszystko z bliska, na własne oczy.
Zza szyby dojrzałam damską sylwetkę, sięgającą po ubrania, które dzierżył w dłoniach mój Marcin. „No, dalej, pokaż twarz” – poganiałam ją w głębi ducha. Nieznajoma postąpiła naprzód i wtedy…
„Niemożliwe, to przecież Ewka. Jego rodzona siostra” – zdziwiłam się niezmiernie. Chodzi na ciuchowe zakupy z siostrą? Kompletnie mnie to zaskoczyło, bo mój ślubny za nic w świecie nie trawi przechadzek po sklepach. Postanowiłam wejść do środka.
– Cześć! – przywitałam się z obojgiem.
Początkowo nieco speszyli się moją obecnością, ale mąż błyskawicznie się opanował.
– Hej, Skarbie. Też jesteś na zakupach? Ja akurat poszedłem coś przekąsić i wpadłem na Ewę, zupełnie przypadkiem. Chciała, żebym jej coś doradził… – oznajmił.
To zabrzmiało całkiem logicznie, więc odetchnęłam z ulgą. Chwilę z nimi pogadałam, Ewie nawet podpowiedziałam, jaką kieckę wybrać, a potem się pożegnałam i ruszyłam za swoimi sprawami, a Marcin z powrotem do pracy. Nieoczekiwane spotkanie szybko wypadło mi z głowy.
Spokój nie trwał długo, bowiem któregoś dnia Marcin przyniósł wypłatę o wiele mniejszą niż zazwyczaj. Bardzo się zdenerwowałam.
– A może byś poszukał innej pracy? – rzuciłam rozdrażniona. – Przez ciebie nie da się sensownie zaplanować nawet podstawowych wydatków domowych. Choćbym nie wiem jak bardzo oszczędzała, to i tak brakuje na wszystko, co niezbędne.
Musiałam sprawdzić jego umowę
Coś mi świtało, że chowa ją w wiekowym neseserze, który trzymał zamknięty w jednej z szuflad. Łamanie kodu zabezpieczającego kuferek trwało tylko chwilę – po prostu wstukałam datę przyjścia na świat Marcina i bingo.
Odkryłam coś, co mnie zmroziło… Przeanalizowałam tę umowę chyba ze trzy razy, bo nie chciałam dać wiary temu, co zobaczyłam: czarno na białym była tam określona z góry wysokość wynagrodzenia. Co więcej, znacznie przewyższająca kwoty, jakie kiedykolwiek przyniósł do domu. To mogło znaczyć tylko jedno – zataił przede mną swoje faktyczne zarobki.
O rany, ależ byłam łatwowierna! Dopiero teraz to do mnie dotarło i wszystko zaczęło układać mi się w całość. Przecież on sam, bez mojej wiedzy, wypełniał nawet nasze zeznania podatkowe. Wcześniej tylko prosił mnie o złożenie podpisu na czystych jeszcze formularzach, niby żebym później czasem nie zapomniała. Ależ byłam głupia chwaląc go na prawo i lewo, że zdejmuje mi z głowy takie obowiązki, a on po prostu robił mnie w konia!
Cała w nerwach zaczęłam wertować resztę dokumentów z jego teczki i natrafiłam na jakiś mały notesik. A tam, drobniutkim pismem, kolumny liczb i notatki. „Mama – 700 zł w ratach” – przeczytałam. „Ewa – 500 zł – dentysta”. To był rejestr wydatków mojego męża. Skrupulatnie notował w nim, ile pieniędzy, które powinny trafiać do domowego budżetu co miesiąc przeznacza na… swoją matkę i siostrę.
Zauważyłam w nich pewne regularności. Na przykład że Marcin spłaca raty za sprzęt AGD mamy i opłaca czynsz za lokal mieszkalny. Jeśli chodzi o Ewę z kolei, to sfinansował jej leczenie stomatologiczne, a konkretnie zakup dwóch implantów.
Myślałam, że oszaleję z wściekłości. Wydał na ten zabieg kilka tysięcy złotych, podczas gdy ja kombinowałam i rozmyślałam skąd wziąć fundusze na aparat ortodontyczny dla naszego dziecka. Nie pierwszy raz przekładałam wizytę u ortodonty, odwlekając ją o kolejne miesiące.
Moje nerwy osiągnęły apogeum, gdy dowiedziałam się, że Marcin opłaca zajęcia z angielskiego dla syna swojej siostry. Ewka ciągle trąbiła na prawo i lewo, jaki to z jej dzieciaka poliglota. A tu niespodziewana wiadomość – okazuje się, że język szlifował za kasę, która powinna zasilać nasz domowy budżet.
Nie można powiedzieć, że jego mama głoduje. Co więcej, ma tak wysoką emeryturę, a do tego jeszcze rentę po swoim małżonku, że wielu by chciało mieć tyle pieniędzy co ona. Jak się zsumuje to wszystko, wychodzi prawie tyle, ile ja zarabiam na etacie, a przecież ona nie musi z tego łożyć jeszcze na dwoje dzieciaków.
No i Ewka, też już po ślubie. To raczej do obowiązków jej męża, a nie mojego, powinno należeć opłacanie wizyty u dentysty. Nie mówiąc już o tych przeklętych lekcjach angielskiego.
Kiedy Marcin wrócił do domu, od razu dostrzegł, że siedzę w pokoju dziennym, a przed sobą mam jego dokumenty.
– Grzebałaś w moich prywatnych rzeczach? – momentalnie się zirytował, gdy tylko to zauważył.
– W twoich prywatnych? – złapałam go za słówko. – Sądziłam, że jako małżeństwo dzielimy się wszystkim. No i że nic przed sobą nie ukrywamy. Ale chyba się myliłam – zakończyłam uszczypliwie.
– Jakie znowu ukrywanie? – usiłował bagatelizować sprawę.
– A takie, że najwyraźniej utrzymujesz matkę i siostrę. – z furią uderzyłam pięścią w notatnik.
– Ja utrzymuję? Naprawdę dajesz się ponieść emocjom… – mój małżonek ani trochę nie poczuwał się do winy, co wprawiło mnie w jeszcze większą złość.
– Może im trochę pomagam. Odrobinkę.
– Odrobinkę? Co miesiąc oddajesz im pół swojej wypłaty. – krzyknęłam głośno.
– Są moją rodziną i powinienem ich wspierać. To mój obowiązek! – teraz to on podniósł głos.
– Twoją powinnością jest dbać o nas, o mnie i nasze pociechy – rzuciłam.
– Czegoś ci brakuje? Nie wystarcza ci na coś? – Marcin nieoczekiwanie zmienił temat i ton na łagodniejszy.
– Daj spokój – prychnęłam, słysząc tę jego zuchwałą wypowiedź. – Chyba sobie ze mnie kpisz? Już od czterech lat nie byliśmy nigdzie na urlopie, a dzieciaki pojechały zaledwie na obóz organizowany przez harcerzy, bo jest stosunkowo niedrogi. Całą resztę lata spędziły w domu.
Co miesiąc przerzucam pieniądze z jednej kupki na drugą, kombinując i gimnastykując się nad tym, które opłaty najpierw uiścić, a ty jeszcze masz czelność mi mówić, że nie mogę sobie sprawić nowych ciuchów, chociaż pracuję na nie w pocie czoła i należą mi się jak psu miska? I jeszcze masz śmiałość pytać mnie, czy czegoś mi brak? Kasy mi brakuje!
Mąż zaakceptował moje zasady
Niemal jednym tchem wyrzuciłam z siebie to, co siedziało gdzieś w mojej głowie i chłodno dodałam:
– Słuchaj, od tego miesiąca albo przestajesz utrzymywać swoją rodzinkę, albo między nami koniec. Wniosę papiery o separację i alimenty na dzieci, a ty sobie radź z tą swoją forsą. I niech ci mama gotuje, bo ja nie mam takiego zamiaru.
Aha, i skoro w ogóle ci już nie ufam, że mnie nie oszukasz, to chcę dostawać co miesiąc pasek z twojej wypłaty. Wtedy bez problemu ogarnę nasze wydatki domowe, wliczając w to takie „luksusy” jak aparat na zęby dla syna. I wiesz co? To, co nam zostanie, podzielimy pół na pół. Niech każdy zrobi ze swoją częścią co mu się żywnie podoba. Ja się zaopatrzę w nowe ciuszki, a ty możesz swoją dolę oddać Ewce albo matce. Tylko potem nie przychodź do mnie po drobne na piwko. – skończyłam swój wywód.
Zdaję sobie sprawę, że ta decyzja, którą podjęłam, a na którą Marcin się zgodził, rozwścieczyła jego matkę i siostrę, ale… kompletnie mnie to nie interesuje. Po tym, jak ojciec Marcina przedwcześnie zmarł, to właśnie mój mąż był jedynym facetem w domu, stając się jednocześnie głową rodziny. Zarówno matka jak i Monika przez długi czas przyzwyczajały go więc, że musi im pomagać, również materialnie.
Owinęły go sobie wokół palca i sądziły, że będą wykorzystywać do końca swoich dni. Ale ja się nie poddam. Dla mnie najważniejsza jest moja rodzina i nie zgodzę się na to, żeby ktoś nas skrzywdził. Obie zresztą świetnie zdają sobie z tego sprawę i przy mnie nawet nie pomyślą, by poruszyć temat pieniędzy. I bardzo dobrze.
Monika, 36 lat
Czytaj także:
„Mój mąż wszystkie wydatki dzielił na pół. Gdy straciłam pracę, miałam u niego dług zaciągnięty na chleb i podpaski”
„Rodzice chcieli, bym był kimś, a nie zwykłym prostakiem. Chcieli zrobić ze mnie maszynkę do zarabiania pieniędzy”
„Żona zarabiała kokosy na emigracji, a do domu wysyłała marne ochłapy. Wiła sobie nowe gniazdko z kochankiem”